sobota, 11 czerwca 2011

Dziadek sie smial

Jak sie ma inwentarz zywy, to sie ma problem w czasie wakacji. Szczegolnie, gdy starsza czesc owegoz wyjechala w cholere. Po dluzszych bojach wewnetrznych zadzwonilem do Ancestorow. Ci, nie ociagajac sie zbytnio, dokonali zakupu biletow w Udusklientaswegoyanerze i zapowiedzieli przyjazd. Nastapilo Radosne Oczekiwanie. W dniu zero ASP pod para czekal na potwierdzenie odlotu, i nagle - dzonk. Ancestorzy, ktorzy w zasadzie procz Afryki zwiedzili wszystkie wieksze lotniska na swiecie, zabladzili na Balicach.

Byli w Singapurze, Miami, Amsterdamie, Londynie, Frankfurcie, Montrealu i Bog Litosciwy wie, gdzie jeszcze - a zabladzili w Balicach. Gdzie jest osiem bramek.

Po uspokojeniu slusznie wzburzonych nerwow Ancestorow, nie omieszkalem wyzlosliwic sie nieco, jak to mozna do reszty zglupiec.

Przy okazji pozdrawiam serdecznie zarzadzajacych krakowskim oddzialem owegoz przewoznika, ktorzy majac samolot na plycie z podstawionymi schodkami, nie byli w stanie zapakowac do srodka pary emerytow. Jest to - i tu mowie zupelnie szczerze i od serca - dziadostwo wyjatkowej klasy.

Stojac w obliczu dylematu: zostawic Pompona pod opieka Dzidzia Mlodszego czy tez odwrotnie, ASP wymyslil cunning plan. I zapytal sasiadke, czy sie nie nudzi.

Wstalismy zgodnie z planem, drobny obsuw przy wyjezdzie - jednak 4.45 to nie w kasze dmuchal - i jedziemy. Niby w drobnym niedoczasie, ale bez przesady mi tu. Nie takie spoznienia sie niwelowalo. Groza powialo po minieciu zakretu do odprawy. Setka ludzi - a na tablicy last call. W koncu nie wytrzymalem nerwowo - metoda na zolwia sorry (czyli w kucki popod linkami, mantrujac "sorrysorry" by nie dostac kopa) wydarlismy pod same bramki. Szybka kontrola, ASP rzucil okiem na tablice - gate 9! Bogurodzica Dziewica Bogiem Slawiena Maryja!!! - przypadkowi podrozni w poplochu rzucali sie na sciany, zlapalem za guzik kogos z obslugi - Gate 9 - where it is?? There - wydukalo dziewcze - ruchomymi schodami przeskakujac po cztery, jeszcze jeden zakret...
Zamkniete.
No tos my w p***u polecieli - przypomnial mi sie Siara z Killera. ASP zabuksowal obcasami na wstecznym. Czy mozecie nas jeszcze wziac na poklad??? - zlapana kolejna nieszczesnica ze zdumieniem popatrzyla na dzierzony przez ASP, niczym wunderwaffe, bilet. Ale - panstwo odlatuja z gate no 1... To tam...

Okazalo sie, ze Jet2, w odroznieniu od Olewamyemerytayanair, poczekal kilka minut. Ostatni wpadlismy na poklad.

No, ale tu akurat jestesmy w pelni usprawieliwieni. Toz Leeds-Bradford ma az dziesiec bramek.

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Po prostu spotniałam, jak czytałam o_O
nika

abnegat.ltd pisze...

No. Wysechlem gdzies nad LaManchem...

Młoda Lekarka pisze...

Ależ to było emocjonujące. Ale w końcu na anestezjologiczną imprezę lecieliście, to musi być zgodnie z zasadą "5 minut emocji i 2 godziny spokoju"

abnegat.ltd pisze...

ML - a teraz luzik :) I nawet poskie akcenta sa - Prof z Krakowa opowiada o resuscytacji. Milo.

Na dzisiaj bedzie. Leze na miasto - toz dzien swiety swiecic. Oswiecal mnie Szaman. Jak sie zbiore, to wieczorem cosik bedzie o zjezdzie.

igit pisze...

Podziwiam ASP! Mię buksowanie, co prawda na szpilkach, nie wyszlo razu pewnego, a coby sobie pudru na nosku nie zadrapać od drzwi zaryglowane, to wyszedł szpagat! Grunt to dobre majtki barchanowe, by się od podłogi nie zaziębić.
Tylko się zastanawiam... czy włoch powinien w twarz zarobić za cmokanie.

doktor-bez-stetoskopu pisze...

Toż Pan Doktor taki rozemocjonowany? A ja myślałam, że anestezjologów po pewnym czasie nic nie rusza :D

abnegat.ltd pisze...

Igit - jak brzydal, to bez znacznia... Ale jak jaki ladny... Hm. Ot i dylemat x)

Doktor, no niby tak. Ja nie bylem rozdygotany wewnetrznie, tylko sie zgrzal od klusowania po schodach... Opuscilem sie w dzimie to i teraz mam za swoje ;)

doro pisze...

Ah, toż to prawdziwa "Pora na przygodę"!(via CN) ;DDD

owcarek podhalański pisze...

Store, pocciwe Bradford. Ciekawe, cy nadal w tamtejsym sklepie pt. INDIAN FOOD mozno dostać majonez Winiar. I ciekawe cy nadal nie do sie tamok pospacerować, coby choć roz na 5 minut nie usłyseć rozmowy po polsku.

(KK) pisze...

Nie znoszę wszystkiego, co bezpowrotnie odjeżdża/odlaruje/odpływa o określonej godzinie! Mogę zachować spokój jeśli jestem duuuuużo przed czasem, ale, niestety, mam Towarzysza Podróży, który miał siedem minut do szkoły i ZAWSZE wychodzi na ostatnią chwilę, wrrrrr... Ze stoickim spokojem. A ja gryzę klamkę.

abnegat.ltd pisze...

Doro, przygoda to jest podróż kanoe po Amazonce - po prawej krokodyle, po lewej piranie a łódka przecieka ;) Natomiast biegi po lotnisku to jest rzecz jednakowoz wybitnie stresująca a przyjemności nie dająca wcale ;)))

Owczarku - ja tam tylko ma lotnisko jeżdże, to nie wiem... Ale sądząc z ilosci lotów, to nie zmieniło sie wiele :)

KK - otóz i to. W drodze powrotnej zarządziłem wymarsz wojskowy i na zadne słodkie oczęta sie nie dałem nabrać (objad dzisiaj dostałem a do jutr moze ASP zapomni albo jej przejdzie...). Wylądowalismy 2 godziny przed odlotem na Shipolu. Był czas na kawę, ciasteczko i spokojne dojście do bramek. A nie jakieś kłusy na obcasach xD

Beatlejuice pisze...

Trochę dziwnie komentować blog czytając go wstecz, ale tak to jest, jak się na niego właśnie trafiło, czytając co parę mcy konsylium24. A metoda na żółwiasorry mnie zabiła... śmiechem... ale wykorzystam ją jeśli będę musiał