sobota, 19 września 2009

No pain - no gain

Czyli po polskiemu "Bez pracy nie ma kołaczy".

W zasadzie ten rym jest beznadziejny. Albo bez praczy nie ma kołaczy - ale po co komu praczka do kołaczka - albo bez pracy nie ma kolacy - ale kto to na Boga jest kolac??!?

Ponieważ w połowie lat 90 kołacz był okrutnie trudny do ukręcenia potrzeba było mnóstwo czasu coby zrobić chociaż taki mały - maluśki. No i w zasadzie od pierwszego miesiąca mojej poważnej roboty - a stało się to w piątym miesiącu stażu - zacząłem stachanować po 20 dyżurów w miesiącu, zwiększając stopniowo dawkę w zależności od wzrastającego zapotrzebowania. Pracy było od cholery, pieniędzy raczej wcale... Kul.

Potem przyszły kontrakty, braki urlopów, podatki, brak ZUS-u - co miało ten plus że się zarabiało więcej, a minus taki że jak się zachorowało to to na rękę przychodziło z pensji kilka stówek. Ponieważ prywatny przedsiębiorca musi mieć co odpisywać od podatku - poszedł zakup samochodów w leasingu i tego typu hece. Co rzecz jasna generowało koszty, więc żeby zarobić należało zwiększyć ilość pracy.

Taak.

Ostatnie dwa lata w Polsce praktycznie nie wychodziłem z roboty. 25-28 dyżurów miesiącu. Trasy z jednego szpitala do drugiego opanowane co do jednej dziury. Do tego kilka stacji pogotowia. Żyć i nie umierać. Bo rodzina długi odziedziczy...

Jeżeli ktoś jadąc przez Podhale nagle został wyprzedzony przez szalejącego Focusa, to istnieje duże prawdopodobieństwo że spotkał anestezjologa zmieniającego dyżurki. Gwoli ścisłości - jeżeli ktoś wyprzedził taki pojazd, to na pewno nie byłem ja.

W końcu przyszła informacja - został pan zakwalifikowany przez pracodawcę. Jedzie pan. Łomatko... Radocha, stres też - ale w największym stopniu ulga. Że ten cały jebkierat się kończy.

Minęły trzy lata. Po drodze zmiana pracy, przeprowadzka na dużą wyspę. I rozmowa z moją manago kilka tygodni temu. Że overtime overtajmem, ale 50 godzin tygodniowo obniża moją sprawność, wpływa na stosunek do pacjentów, o zwiększeniu ryzyka popełnienia błędu nie wspominając. Efekt?

Od przyszłego miesiąca co drugi poniedziałek mam wolny. Żeby odpocząć.

Ale jaja.

Czterodniowy tydzień pracy...

10 komentarzy:

f-blox pisze...

No proszę niby kolebka liberalizmu a tak dbają o pracownika!Rozumiem że pensja nie ulega zmianie?
Pomysł wszyscy będą w znoju wstawać w poniedziałek, do tyry albo do szkoły a Ty przyjemne zalegasz z rana kawa w łóżeczku itp Potem do sklepu po bułeczki. Itp. atrakcje Pozdrowionka!

Zadora pisze...

rozumiem, że sobie weźmiesz na poniedziałek dodatkowy kołacz u konkurencji? ;D Nic gorszego niż nagła abstynencja, jeszcze dopadnie Cię delirka i z braku pracy dostaniesz drgawek!

abnegat.ltd pisze...

Ha - po 12 latach uzaleznienia od pracy to mozna wpasc we wstrzas jaki... Pozdrowienia z expresu Darlington- Londyn :) okazalo sie ze tu maja wi-fi w wagonie... Koniec swiata..

Anonimowy pisze...

ożeszty ! czterodniowy tydzień pracy :) nie do pomyślenia tu nad Wisłą, a już tym bardziej w tym białokitlowym fachu...


M

(KK) pisze...

Ja to jakoś w ogóle nie mogę w to uwierzyć, że są takie kraje, gdzie cię karcą, jak pracujesz ZA dużo... Ech, cywilizacja...

thalie pisze...

to ja tak z ciekawości zapytam... długo się zbierałeś po szoku? ;)

trzydniowy weekend fajna sprawa - możesz pojechać dalej, zobaczyć więcej :)

eee-live pisze...

Takiemu to dobrze :)
Tobie się tydzień pracy skraca do dni 4 a mi wydłuża do 6 :(
Ale jak to u nas bywa jak chcesz zarobić więcej- pracuj więcej. Uroki płacy na godzinę ;)

nika pisze...

No to ciesz się :-))) I nie słuchaj Grega ;-P Ale Twoi młodziankowie Ci pewnie zazdroszczą, oni w budzie, a Ty w ciepłym domku ;-)

kiciaf pisze...

A trzy lata temu to nawet nie przypuszczałeś, że tak może być. :)

abnegat.ltd pisze...

Pozdrawiam wszystkich wieczornie - padam na pyszczydło. W przenośni i nie tylko.

A z tą robota to zaczynam czuć się jak nierób :D

Ale dobrze mi z tym.