niedziela, 11 września 2016

Zbiorczo

Wybaczcie proszę, że zamiast personalnych odpowiedzi będzie zbiorowo.
W tekście jest kilka zwrotów uznawanych powszechnie za obraźliwe. Próbowałem skasować, ale nie dało rady. Osoby wrażliwe są proszone o przeniesienie się na jakieś miłe forum, np. Gazety lub TV Republika.


Z zawodem lekarza związana jest cała kupa mitów i to nie tylko po stronie gawiedzi te mity - ale też po stronie lekarzy. Wiem, wiem, zaraz mi się po łbie oberwie, tym razem od kolegów, ale bądźmy szczerzy - czyż syndrom Boga Jedynego nie jest w naszej profesji znany? Pan Bóg Ordynator? Widziało się? Widziało. I to nie jeden raz. Pod względem arogancji jak dla mnie przoduje ośrodek krakowski, ale też nie znam na ten przykład szczecińskiego. Paprykarz jedynie. Znamy doktorów "strach iść", doktorów "pyralgina atropina i papaveryna", doktorów "mi się należy", "ale śmieszne!", "kto to kur*a panu przepisał"... Pewnie, że to nie my, do ciężkiej cholery - ale innych widzieliśmy, nie?

Nasze środowisko zapracowało sobie na takie obiegówki, jaką zaprezentowała Lavinka: sam znam jednego artystę, co to w pogotowiu jeżdżąc, przepisywał jakieś artu-ditu, dawkowane cztery krople na wiadro wody, pić na stojąco po zmierzchu. Przepisywałem potem recepty po nim. Ale, Lavinko droga, takiż kwiat był jeden - a dobrych, uczciwych lekarzy-pogotowiarzy znałem osobiście piećdziesięciu na bide. Naszą słabością jest brak mechanizmów eliminujących podobne patologie, a nie masowe "przepisywanie niepotrzebnych leków (ciche wciskanie homeopatii czy innych bzdur). Od każdego leku mają procent", koniec cytatu wyrwanego z kontekstu.

A ze stolarzem się nie zrozumieliśmy: ja nie pisałem o każdym stolarzu tylko o takim, który w swój rozwój włoży tyle samo wysiłku, co przeciętny lekarz.

Kryjemy błędy kolegów i własne. Ja ci podrapie plecy, ty mi napiszesz opinię. Jakie to jest smutno-polskie. Tutaj, na obczyźnie, gdy popełnimy bład, piszemy raport. Od a do z. Opisujemy dokładnie co się stało, wskazujemy błędy, drogę poprawy i środki zaradcze. Dlaczego? Bo w czasie przesłuchania w GMC panowe sędziowie pokiwają głowami, nakażą doszkolenie lub zabronią wykonywania danej procedury i wrócimy do pracy. Jeżeli jednak zamieciemy pod dywan sprawę, zmienimy wpisy w dokumentacji czy nawet tylko ja uzupełnimy po czasie a wyjdzie to na jaw - następuje obligatoryjne skreślenie z rejestru lekarzy. W naszym polskim środowisku jest to nie do pomyślenia. I to jest patologia, z którą będziemy się jeszcze bili przez następne 2 pokolenia.

Druga strona medalu wygląda równie brzydko. Problem w tym, Lavinko droga i pozostali czytacze, że traktowanie lekarzy jak niewolników prez polskie prawo dotyczy wszystkich z nas. Tu nie mówimy o anegdotach, o przypadkach jeden na sto, tylko o stanie faktycznym. Gdyby szanowni państwo chcieli wiedzieć skąd w nas przeświadczenie, że jesteśmy pukani w canalis analis, podam następujący przykład z własnego podwórka. Zadanie brzmi nastepująco: przeciętny szpital z przeciętną intensywną terapia (6 łóżek) i przeciętnym blokiem operacyjnym (4 sale).
Ile etatowych lekarzy potrzebujemy, żeby pokryć 5 stanowisk w dzień i 2 w nocy przy założeniu, że NIE traktujemy lekarza jak niewolnika i pracuje on 40 godzin tygodniowo?

11,4 etatu plus 1 na pokrycie urlopów.

Napiszemy to kapitalikami: SZPITAL TAKI POTRZEBUJE 13 LEKARZY, z czego jeden będzie miał pół etatu. A ilu w rzeczywistości pracuje? SZEŚCIU.

To daje 76 godzin pracy tygodniowo na każdego BEZ dyżurów na pogotowiu. A karetka czasem się przyda, nie? Czy też chcemy mieć wypoczętego doktorka i w dupie mamy karetki? Jak nie to dołóżmy przynajmniej 16 godzin tygodniowo. Razem 92. Przy dwóch dyżurach na pogotowiu: 108 godzin tygodniowo. A to jest TYLKO 5 dyżurów na oddziale miesięcznie i 4-8 dyżurów na pogotowiu. A do wysługi lat liczy się nam taki tydzień, jakbyśmy pracowali 40 godzin. No nie idzie sie wkurwić, ja się pytam?

Czy teraz szanowni państwo rozumieją, skąd w nas poczucie traktowania podłego i zdecydowanie nie fair?

Kolejnym postem zajmiemy się dokładniej. Zacytujmy:

"A mnie to zawsze osłabiało: krawaciarz w Mordorze na Domaniewskiej siedzący do dziesiątej wieczorem bo dedlajn i excel do wypełnienia - pracoholik. Programista stukający w klawiaturę do pierwszej w nocy bo jeszcze ma coś do wrzucenia do repo - żałosny nolife. Lekarz miotający się od przychodni do przychodni na 0,007 etatu w każdej i dodatkowo siedzący na dyżurach - jeju, jeju, biedaczek, jak on strasznie musi." Napisał Niewrażliwy Na Krzywdę Ludzką.

Zgadzam się z powyższym w całej rozciągłości. Pod warunkiem, że:

- po całym dniu pracy zostajesz, drogi Niewrażliwcze, nad excelowskim formularzem nie do 22:00 tylko do 7 rano; ww. dedlajn trafia ci się nie raz na miesiąc tylko 3 razy w tygodniu;
- w czasie nocy musisz obsłużyć 6-10 formularzy, które przychodzą emailem o najróżniejszych, losowo wybranych porach, w tym może sie trafić 6:55;
- każdy formularz musi być obsłużony natychmiast, jesz - rzucasz żarcie i do pisania; jesteś w toalecie - katastrofa; ale nie wolno ci opóźnić pracy nad kolejnym formularzem;
- przynajmniej dwa formularze zostały wysłane przez kogoś, komu się nie chciało ich wypełnić samemu więc wysłał tobie;
- dwa formularze przychodzą uszkodzone lub w nieznanym formacie; formularze te po ich ukończeniu wyzywają cię od leni, nierobów i nieuków;
- kolejne dwa formularze musisz wypełnć używając obrzyganej klawiatury;
- w zimie wypełniasz formularze przy szeroko otwartym oknie ale możesz używać butów i rękawic;
- jeden formularz zostanie przysłany o 3 nad ranem zupełnie pusty, ot żeby cię zbudzić;
- przynajmniej połowa formularzy na dole ma dopisek "płaciliśmy za twoje studia (WTF???), więc nie pierdol mi tu głodnych kawałków tylko rób co do ciebie należy".

Food for thought.

Odnośnie etyki która poruszył Helveticus: my się mamy zachowywać etycznie, co do tego nie mam wątpliwości. Problem w czym innym. Za każdym razem, gdy chcemy coś zmienić czy poprawić, natychmiast wyciąga sie nam nieetyczne postępowanie, bo bierzemy pacjentów na zakładników. Vide ostatni strajk Pań Pielęgniarek w CZD. Jakoś rządzący nam minister dr Radziwiłł nie ganił się za "żenująco niskie zarobki najważniejszego zawodu medycznego" tylko pojechał po etyce. I takie podejście - pracuj niewolniku, albo bedzięsz napiętnowany - wkurwia. Tak normalnie i po ludzku.


czwartek, 1 września 2016

Śmierć w białym fartuchu

Ostatnio w prasie ukazały się artykuły na temat śmierci dwóch lekarzy, która wybrała sobie szpital na miejsce spotkania. Co robić, człowiek umrzeć musi, niekoniecznie w domu. Mam taki sen, stary, jeszcze sprzed czasów lotnictwa: stoję obok stołu operacyjnego, pacjent leży, kilka osób dookoła, a mi się perspektywa zmienia jakby ktoś przesuwał kamerę do dołu. Kamera odbija się od podłogi i gaśnie światło. Ja tam przesądny nie jestem, w żadne omeny nie wierzę, ale jak zobaczyłem pierwszy raz miejsce swojej obecnej pracy tom sie mało nie skupił śmierdząco z wrażenia. No, ale. Lata mijają, ostatnio stuknęła dziesiąta rocznica na obczyźnie, a ja dalej żyje. Niech i tak zostanie.

Człowiek gdzieś umrzeć musi. Statystycznie najbardziej niebezpieczne dla naszego życia jest nasze łóżko: jak mi to kiedyś zobrazował Szaman, 80% ludzi właśnie tam umiera. Idąc tropem myśli naszych dziennikarzy wystarczy go unikać jak zarazy i problemo solved. Bedziemy żyli aż się nam nie znudzi.

Kolegów po fachu śmierć dopadła w pracy. Cześć ich pamięci, kondolencje dla rodziny i przyjaciół. I w zasadzie tyle by było w temacie, ale absolutnie nie taka jest rzeczywistość postrzegana przez szeroko komentujących ten fakt na forach gazet. W przeważającej większości komentarzy lekarz to pazerny skurwysyn, który tą swoją pazernością doprowadził do zagrożenia życia pacjentów na oddziale, bo wziął i umarł. No normalnie.

Powiedzmy to sobie jasno i otwarcie: ustawodawca wyłączył pracę lekarza z pojęcia pracy. Dyżur lekarski NIE jest pracą w myśl rozumienia kodeksu pracy. Dlaczego nasze środowisko daje się traktować jak afroamerykanin na plantacji bawełny w Teksasie, nie mam pojęcia. Dyżur nie liczy się do czasu pracy, do wysługi lat, a ostatnio, dzięki tak zwanym kontraktom, nie liczy się również do emerytury. Nie ma takiego drugiego zawodu w Polsce. Powód jest prosty. 40 godzin tygodniowo to dwa 16 godzinne dyżury i jeden dzień ośmiogodzinny. Albo jeden dyżur 24 plus dwa dni. Albo 24+16. To spełnia warunek zawarty w 40 godzinnym kontrakcie. I za to należy się pełne wynagrodzenie na poziomie fachowca po studiach.

Popatrzmy na to ze strony niewolnika: najpierw trzeba się na te studia dostać, co oznacza solidnie przepracowane liceum. Potem sześć lat studiów, rok stażu, sześć lat specjalizacji. Cały ten wysiłek po to, żeby zostać... niewolnikiem. I nie daj Boże, żeby się wyłamać jakąś próbą zarabiania. Natychmiast wyłazi z nas prawdziwa natura pazernych skurwysynów.

Przyglądnijmy się Frankowi: mądry nie był, wiedza do łba mu wchodziła jakby nie chciała. Poszedł po podstawówce do stolarza szafy robić. Braki w makówce nadrabiał pracowitościa, dużo nie pił, pieniądze odkłądał. Swój zakłąd otworzył jak miał 24 lata. Zatrudnił dwóch chłopaków przypominających mu siebie sprzed kilku lat. W wieku 28 podpisał kontrakt z dużą siecią handlową. W wieku 30 exportował pierwsze szafy. W wieku 35 lat ma 16 zakładów, 220 pracowników, obrót 100 milionów rocznie, milion zysku netto. I nikt mu nie powie, że jest pazernym skurwysynem, bo niby z jakiej racji. Wyprowadzenie firmy na Cypr wszystcy pochwalą, bo to trzeba debilem być, żeby takie podatki płacić, panie. 35 letni lekarz właśnie zdał dwójkę, od kilku lat prowadzi gabinet, spłaca Forda Focusa (metalic!)i właśnie zaczał budować domek na wsi, bo działki były tanie. Co prawda dojeżdża do pracy 40 kilometrów, ale jaki spokój! A jakie powietrze! Raz w miesiącu.

Idziemy do prawnika, trza swojego bronić. Kancelaria adwokacka, za pismo tysiąc, za sprawę dziesięć. I nikomu do łba nie przyjdzie krzyczeć, że studiował za państwowe pieniądze to teraz powinien pracować za państwowe. Kasę wyciągamy i bulimy - a jak nie to żegnaj babciny domku z wychodkiem... U stomatologa plomba dwiesćie... U piekarza bułka 2 złote...

Niestety, prosze państwa, na tym padole obowiązuje zasada wzajemności: jaka płaca, taki serwis. Dla równowagi należy dodać zasadę wolnej konkurencji, nieograniczonej sztucznymi limitami na studia czy do otwierania specjalizacji i problem się sam rozwiąże.

Trzeba to wyraźnie powiedzieć: służba (zwróćmy na to słowo uwagę: nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie kancelarii adwokackiej służbą prawniczą czy piekarza służbą kuchenną; za to ostatnie prawdopodobnie dostaniemy w ryj) zdrowia działa tylko i wyłacznie dzięki słabości naszej grupy zawodowej. Gdybyśmy tylko potrafili się upomnieć o swoje prawa... taak.

Póki większość życia spędzamy w pracy, statystyka będzie nas tam zabijać.

Ot, i tyle w temacie.