poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Naginanie Tewjego

Proces się zakończył. Do jednej ze stron podchodzi adwokat.
- Gratulacje! Wygraliśmy!
Po drugiej stronie korytarza.
- Przykro mi. Przegraliście.


Z racji walki na twardym kapitalistycznym rynku usług medycznych trwa ciągła walka*. W-Zetka i kawa są dla wszystkich obowiązkowe. W związku ze zwiazkiem zarządcy próbują robić tak zwane zwody spod wody czyli kreować rzeczywistość metodą faktów dokonanych.

Działa to bardzo prosto. Nie chce anestezjolog znieczulać grubasów? No to dajmy kilka leciutko ponadnormatywnych i zobaczymy co powie. Jak nie zaprotestuje - następnym razem damy mu troche cięższych... Tu zaczyna się walka wewnętrzna znana od czasów Tewje Mleczarza. Jak BMI 35 może być - to czemu nie 35,5? Toż roznica żadna... Dzieki temu, bazując na zaleceniach AAGBI, zniosłem całkowicie limit wagowy dla pacjentów. Głównie po to, żeby sie niepotrzebnie nie wkurwiać. Zwalam jedynie tych powyżej 150 kg - wózki mamy limitowane do 160, a kocyk jednak troche waży.

No to - jak anesteżjolozyna ma miętkie serce, wrzucimy mu na łeb cukrzycę. Tum zagrał podbródkowym z kontry, bom powiedział, że owszem, możemy, ale przed wysłaniem do domu pacjent musi dostać obiad. Bo musi I sprawa padła.

Po czym przychodzę ja sobie ostatnio do roboty, a tu na leżance siedzi pacjent (który mógłby na siedzance leżeć...). To akurat dobrze. Przebrany. Też dobrze. Z rozrusznikiem. Nożesz. Kto znowu nie zrozumiał napisu Klinika Dnia Jednego? Weź teraz człowieku zwal klienta. Czekał. Pościł. Przylazł. Zaczałem klać. I z tą wiąchą polazłem do chirurga. Duża ta przepuklina? Duża, w dodatku w powłokach po lewej stronie, zazwyczaj z tego wychodzą konkretnie operacje. Tu mi sie przypomniał pacjent z zeszłego roku, co go faktycznie mało nie przepołowili do jakiegoś bzdetnie wyglądajacego pierdółka. Fajnie. A diatermie bedziesz używał? Bede. Mono czy bi? Mono. Sapneło mi się mniej więcej jak Tewiemu przy najmłodszej córce. Ot, nieba by przychylił - ale bezjajmitu. Co ja niby w sądzie powiem, jak mi chirurg pacjenta przeprogramuje? A w histori stoi jak wół - przyczyną wszczepienia była zagrażająca życiu bradykardia.

Na szczęście w tym kraju gajdlans jest na wszystko, trza go tylko znaleźć. I w tymże gajdlansie nie stoi, że nie można w DCU pacjenta operować - ale ze kardiolog ma być na zagwizdanie. Może i te gajdlansy są upierdliwe czasem - ale za to nie trzeba sie produkować i wyważać otwartych drzwi. Jest napisane? Jest. No to - za pirze i na powietrze świże.

Szatnia też jest u nas obowiązkowa.

-------
Stirlitz zamysli sie. Tak mu sie to spodobalo, ze zamyslil sie jeszcze raz.

sobota, 9 kwietnia 2011

Kiczowato



Pompon dostał obróżkę z dzwonkiem - co wywołało pewne niezadowolenie, oraz dwie dziury w płocie - co z kolei wywołało niejakie zadowolenie. Każden pus ma swój minus - a za darmo nima nic, niestety. Ponieważ wziąłem aparat do ręki, tom się wyżył makrostycznie przy niskiej głębi. Potworki poniżej. Jakby kto chciał na tapetę, są w pełnym rozmiarze.



piątek, 8 kwietnia 2011

Lingwistycznie

W zasadzie nie wiadomo jak postrzegać Wyspiarzy. Z jednej strony potrafia być uroczy, z drugiej potrafią się zachować jak znana skądinąd rasa panów. Troche to przypomina szlachecka uprzejmość, co to kazał czapkować sąsiadowi z atencja i targać go po sądach za przysłowiąwą czapkę gruszek. Na to nakłada się ich dość specyficzne poczucie humoru. Światopogląd kształtował mi Monty Python z „Life of Brian” oraz „Sens Życia” na czele. Ale prawda jest nieco inna. Mianowicie tak, jak nie nakłada sie nam przstrzeń semantyczna znaczeń, tak samo przesunięte mamy pola skojarzeń.

Próbuje swoich sił w tłumaczeniu polskich dowcipów na angielski. Panie Boże Pomyłuj. Jest to walka ciężka a efekty są zupełnie nieprzewidywalne. Opowieść o nagim Supermenie, który na widok nagiej Superwoman zanurkował prosto pomiędzy jej uda - and the most suprised was The Invisible Man - przyjeła sie bez problemu. Gorzej z „Boże, jak ja schudłem!” faceta, co to obmacywał się w poszukiwaniu zapałek czy wyraźne przyspieszenie poklepywania się po kieszeniach na polecenie kanara „Szybciej proszę!” osobnika szukającego biletu. Natomiast nasze polityczne dowcipy wymagaja godzinnego wprowadzenia historycznego, nakreślenia tła uwoarunkowań politycznych... Nie ma szans. Poniosłem porażkę wielokrotnie, w sumie tylko raz mi się udało - choć Zuzanna ostatnio przyznała sie, ze sie śmiała, bo nie chciała mi robić przykrości. Co bardziej prawdopodobne, próbowała uniknać kolejnych zawiłych tłumaczeń.

Z drugiej strony, potrafią zaciąć z bata tak, że klapki spadają. Tu będzie trudniej, bo trzeba będzie posłużyć się lengłidżem, ale spróbujmy.
Podchodzi jeden chirurg do drugiego:
- May I have your dictaphone?
- Usually I press buttons with my fingers...
Co w tym śmiesznego? Diabeł tkwi w tutejszym cholernym slangu, zwanym midelsborołisz. Mianowicie pytanie dla niemiddlesborowianina brzmi: „May I have yor dick to phone?

Dzisiejszy numer pobił wszelkie rekordy. Słowem wyjaśnienia - to strap on znaczy tyle co umocować, przypiać. Natomiast strapon, jak by kto nie wiedział, to taki - jak by to powiedzieć - surogat męski, wykorzystywany czasem w filmach trzykrotnie iksowanych gdy na planie występują same panie. Wszystko jasne? No to teraz Teatrzyk Zielona Geś przedstawia horror w jednym akcie pt.: „Lorenzo w akcji”.
Pacjent do wycięcia pilonidal sinus został położony na boku, chirurg wszedł, spojrzał krytycznym okiem, po czym rozchyliwszy pośladki dla lepszego wglądu, rzekł, zupełnie niegramatycznie, za to z zadumą „May I have strap on it...?”
Na to jedna z naszych pielęgniarek, orientacji jawnie przeciwnej: - „Cholera, nie wzięłam z domu...”

środa, 6 kwietnia 2011

Divide et impera

Dzidź urwnął sobie coś w barku. Przez sport do kalectwa. Ponieważ mój znajomy ortopeda - polski, dodajmy - badania wykonał i rehabilitacje zlecił, podszedłem do tutejszego specjalisty, z którym operuję od przypadku do przypadku. I wyłuszczyłem w czym rzecz. Że rączka zbadana, że rehab konieczny i czy w związku z powyższym on by mógł się tym zająć. Ucieszył się mój znajomy wielce, żem go zaufaniem obdarzył i powiedział, że owszem, postara się, ale że bark to nie jest jego special interest. Czyli, tłumacząc na polski, on się barkiem nie zajmuje, gdyz jest ortopedą od nadgarska i łokcia. Opadła mi szczęka. Tendencja przyszła z Ameryki i pleni sie jak chwast jakowyś. Mianowicie każdy jeden w Jukeju, w ramach swojej specjalnosci, powinien rozwinać wyzej wymieniony specjalny interes.

Po mojemu jest to usprawiedliwienie matołectwa w pozostałych zakresach, no ale.

Chirurdzy po początkowym podziale na ortopedów i miekkich zaczynają teraz wypączkowywać z siebie coraz to dziwniejsze podspezjalizacje. Które, tak Bogiem a prawdą, ida w kierunku specjalności z jednego typu zabiegu.

Anestezjologia zaczyna wykazywać równie niebezpieczne skłonności. Pominę dawno wydzielonych anestezjologów pediatrycznych czy kardioanestezjologów - teraz okazuje sie, ze jeżeli nie znieczulamy neurologii, to zabijemy pacjenta na stole. To samo twierdzą znieczulacze każdej jednej podspecjalności chirurgicznej. Co rysuje mi przysżłośc w nieco demonicznych barwach - ostatecznie skończę z tytułem Anestezjologa Dnia Jednego.

Co nawet mi się podoba. Takie - biblijne wręcz.

Za ta tendencją stoja fakty. Otóż specjalista w danej dziedzinie popełnia mniej błędów, ergo jest bezpieczniejszy dla pacjenta. Przyszłość Specjalisty od Płucka Prawego Dziecka Małego zbliża się wielkimi krokami.

To w takim razie: czy jest jakikolwiek sens poświęcać środki - a jest to masa pieniedzy - na sześcioletnie studia, pokrywające całość medycyny, jeżeli abiturient wykorzysta potem kilka procent całości w swoim życiu zawodowym? Toż trzeba skrócić proces nauki do czterech lat, wprowadzić specjalizację po 2 roku i wypuszczać półprodukty, wymagające jedynie ostatecznego szlifu.

W ogniu, rzecz jasna, ostrych działań na polu medyczno-szpitalnym - ale zbyt górnolotnie mi to zabrzmiało.

Nie wiem gdzie nas to zaprowadzi, jednakże taką sytuację już mieliśmy. Przyszłość medycyny przypomina troche sytuację nauki z XIV wieku. Wtedy można było się nauczyć wszystkiego, co nauka miała do zaoferowania studentom. Potem trzeba było zaczać ją dzielić na działy - i ta forma prztrwała do dzisiaj. Może za dwadzieścia - pięćdziesiąt lat sami dojdziemy do wniosku, ze nasz mózg nie przystaje do ogromu wiedzy, jaki wyprodukowała medycyna i od samego poczatku będziemy kształcic specjalistów? Bo obecna sytuacja jest marnotrawieniem czasu ludzi - i pieniędzy podatników.

piątek, 1 kwietnia 2011

No i wylądował

Uwaga - post zawiara słowo niecenzuralne. Dwa razy. Co prawda w cytacie - ale jednak.

Motto: „Jak ma coś pójść źle - to pójdzie”.

Nadszedł czas zmian. Zgodnie z policy, która to jest drugą bronią masowego rażenia tutejszej medycyny zaraz po gajdlansach, dotyczącą przyjmowania pacjentów z pomieszanym sexem (pierwsze tłumaczenie mixed sex accomodation policy), zaczęliśmy nieprzystawać do rzeczywistości. Bo niby pacjent u nas ma zapewnioną anonimowośc - ale tylko firaneczką. I nie wiadomo, kto się za nią czai. Może jakiś inny pacjent podsłuchuje, jak strzelamy pawia po podtlenku? A może, nie daj Panie, luka nam w hemoroida?!?? W związku z powyższym zafundował mi sie dzień wolny - a naszemu tritmentcentru przybyły ścianki działowe. I teraz - zamiast jednej wielkiej sali, gdzie wszystko było widać, w zalezności, jak firaneczki sie poustawiało, teraz mamy trzy boksy po dwa fotele. Chodzi o to, by każdy sex miał swój przegródek. Kobiety w jednym, mężczyźni w drugim a nijacy w trzecim. Co prawda tych zaraz za ściana niebardzo widać - a odgłosy rzygania dalej sie niosą po całym pomieszczeniu - ale tym razem przystajemy do policy.

Obwiązać szmatami, że niby dzieci zęby bolą. Dzieci nie miały wtedy opieki dentystycznej. I tak jest najlepiej.

W związku z nadejsciem wiosny przyleciał na Wyspę druch mój serdeczny, Szyszunią zwany. Ot, coby sobie smak Guinessa przypomnieć. Wraz z nadchodzącym terminem rósł we mnie niepokój. Ostatnim razem, gdy leciał do mnie, rozbił się samolot w Smoleńsku. Gdy wracał, jego samolot był ostatnim, który opuścił Królestwo - chmura pyłów wulkanicznych spowodowała dwutygodniowy chaos. Wiem, niby nic, przesądy światło ćmiące - ale jednak niepokój jakby pozostał. Nieco nerwowo czytałem doniesienia Gazety, ale prócz standardowych informacju nt. kto co powiedział o kim, kiedy będzie z tego powodu rozprawa w sądzie i że to jest wina Tuska - nic. Cisza. ASP pojechał na lotnisko i tu nagle wykluł sie dzonk. Zobaczyła jak samolot podchodzi do lądowania iiii.... odchodzi. Minute później ukazała się informacja: z powodu wiatru samolot został przekierowany do Liverpool’u.

No i w pizdu wylądował - jak powiedział niejaki Siara na widok nieotwartego spadochronu Killera. Cały plan też w pizdu.

Cztery godziny opóźnienia. Chyba musze kupić taki mały barek dla ASP. I samochodowy ekspres do kawy.


A dzisiaj aż się boję mysleć. Niby dwie przepukliny sobie do domu poszły, ostatnia, osiemdziesięciojednoletnia jeszcze się podnosi po truciu odwracalnym - a po południu tylko gastroskopista do nadzorowania sedacji - i już. Weekend. Ale kilka takich „krótszych” list skończyło się wyjściem o ósmej. I to całkiem niedawno.

Choć może tym razem Murphy zawiedzie. Zgodnie z dzisiejszym mottem, jego prawa też - przynajmiej od czasu do czasu - powinien trafić szlag.

środa, 30 marca 2011

Wzorzec człowieka szczęśliwego

Czego mi chyba najbardziej brakuje, to możliwości leczenia samego siebie. Nie, zebym był chory, Panie ustrzeż. Ale czasem złapie człowieka sraczka czy inna niemoc. Polski doktor wyciąga sobie bloczek, pisze, co mu tam jest potrzebne i idzie do apteki. A tu... Najpierw trzeba się do dżipa zapisać, potem na umówione spotkanie przyjść, a w końcu konowała pierońskiego przekonać, że nie, nie chcemy ancypiliny w dawce dla zachudzonego gryzonia - i już. Można iść do apteki.

Broń Boże nie umieram na suchoty czy inna podagrę - ucho mi sie zatkało. Mam to od Grecji, w basenie chyba woda była żywa, ale nie w sensie tej z Lourdes, co to żywa jest duchem, tylko żywa naprawdę. Z mianem - zgadywałbym - 10*23 mikroba w mililitrze. Są takie - ściśnięte. Dziwne, że ten cały basen nie poszedł sobie w nocy dal siną.

W sumie to należy się zastanowić, czy to w ogóle można wodą nazwać.

Na trzecim marginesie - jak teraz tak sobie o tym myslę... Powierzchnia basenu nie była płaska tylko nieco - pofałdowana. Może to były takie małe, maluśkie
kapelusiki?

Tak naprawdę tom się do tego dżipa jeszcze nie zapisał, dopiero przemyśliwam. Bo jednak mieć zatkane ucho, to wcale tak jednoznacznie niekorzystne zjawisko nie jest... Na ten przykład wpada kocur rano i morde drze - wystarczy sie obrócić niezatkanym do poduszki i już. Taką sama akcję można wykonać przy ciężarówkach porannych lub popółnocnych dzidziach piszczących z uciechy poimprezowo, w trakcie wsiadania do taksówki.

Taki taksówkarz to musi mieć oba zatkane.

Coś mi ambiwalencja szarpie wątpia.

...głuchota na ucha oba - to mógłby być dla człowieka raj...

poniedziałek, 28 marca 2011

Wizytówki

Po czym poznać status człowieka? W Polsce wiadomo - po samochodzie. Pielegniarki w Maluchach, handlarze urzywaną odzierzą w Mercedesach a ubodzy słudzy Pana w tym tam, no - w Maybachu.

Musi jakie straszne badziewie, bo nikt, prócz jednego, tym nie jeździ. Kiedy tak sobie o tym pomyśle, to we mnie duma z ludzkiego rodu wzbiera - że wśród całej masy zakłamania i kundli szczekających można jednak znaleźć prawdziwe diamenty, ludzi, co wyrzekając się dóbr doczesnych, gniją w ubóstwie, gotowe do poświęceń.

W Jukeju, niestety, okrutnie się można na tym naciąć. Emeryt w Porshe czy młodzian w Audi R8 to wcależ znowu widok nie tak rzadki. I vice versa. Nie mówiac o Leksusie mojej pielęgniarki anestezjologicznej. Ot, samochodzik, coby się do pracy przejechać.

W ogóle nie mogę tego pojąć jakim cudem Leksus jest uważany za auto luksusowe. Toż to ten sam paść bez hamulców, tylko nazwa nieco inna...

Jeżeli jednak po samochodzie nie można wywnioskować, kim kto jest i ile ma - to po czym? Ha. W Jukeju obowiązuje dress code. Pilot ma chodzić w pilotce, robotnik w kufajce a urzędnik w garsonce. Doktorzy dzielą się na dwa typy: dżipów i konsultantów, a każda grupa stara sie wypracować swój własny image (stanowiska treningowe pomijamy, jak sama nazwa wskazuje, prowadzą się różnie, w ciuchach treningowych również).

Dżip ma być ubrany w letnią marynarkę, koszulę pod krawatem i półsportowe spodnie. W odróżnieniu od konsultanta, który powinien miec gajer, ale nie nosić krawata. Tu, niestety, wpływy obcych kultur wyraźnie dają się we znaki, bo na oddziale można ujrzeć marynarki dwurzędowe ze złotymi guzikami pod krawatem - w ciemno stawiamy na daleki wschód - jak i t-shirt i adidasy. Z tym drugim nieco gorzej - w zasadzie moda ta bezskutecznie próbuje się przebić z kraju nad Wisłą, ale nasi sąsiedzi również moga paradować jak, nie przymierzając, wyluzowany urlopowicz na dancingu z wyszynkiem.

Krawaty konsultantom odebrała infection control. Okazało się, ze w zwisie męskim przenoszone są zarazy dwudziestego pierwszeg wieku, a jedynym brudniejszym miejscem w szpitalu są - nie, nie toalety zwane popularnie sraczami - klawiatury komputerów.

Na drugim marginesie - w szpitalu chodzi sie w ciuchach domowych oraz butach wyjściowych. Po wszystkich oddziałach, z Intensywną Terapią włącznie. Czego polski dochtór długo pojąć nie może. Osobiście jeszcze w drugim roku pracy, włażąc między respiratory w butach, miałem wrażenie świętokradztwa conajmniej (no, może cudzołóstwa...) - i czekałem, kiedy mnie dosięgnie trep karzący ordynatora.
Jedynym wyjątkiem, gdzie wymagana jest zmiana, to blok operacyjny. Ale, o ile czapki obowiązują wszędzie, to maski z rzadka - w zasadzie, w chwili obecnej, jedynie ortopedzi niosą kaganek oświaty i życzą sobie, by wszyscy je zakładali.


Przekonujemy sie o tym dość boleśnie. W czasie mojego pierwszego roku pracy w Królestwie musiałem zmienić swój wygląd. Porzuciłem dżinsy, t-shirt’y, trampki i zaczałem się ubierać jak człowiek. Nawet w takiej skórzanej kurtce, którą nabyłem za cieżkie pieniądze, zaczałem chodzić. Odwieszając z bólem mój śliczny goretex.

I pewnie bym łaził w niej do tej pory, gdyby nie pracująca ze mną ówcześnie pielęgniarka, która zapytała pewnego dnia: „A tam u Was, w Polsce, to wszyscy doktorzy się tak ubierają? Jak mechanicy samochodowi?”

piątek, 25 marca 2011

Krewetki bez krewetek

Dzień wolny. Od wielkiego dzwonu nawet abnegaci mają. Po dżimie pojechaliśmy na zakupy i jakoś tak, leząc przez ASDĘ (ASDA'ę??!?) wlazłem na szpinak.

Kto miał to szczęście być dziecięciem w latach siedemdziesiątych, ten pamięta. Jakiś szalony naukowiec, mówiąc bezogródkowo, pierdyknął się w rachunkach, robiąc tzw. błąd gruby. Czyli machnął się o kilka rzędów wielkości przy obliczaniu żelaza zawartego w szpinaku. Nieszczęśni anemicy, kobiety w ciąży oraz młodzież rozwojowa mieli na stałe zabukowaną pozycję w swoim codziennym menu. Szpinak a'la krowia kupa.

Było to coś potwornego, a uraz trzymał mnie ponad 30 lat. Cudu nawrócenia dokonał ASP, serwując smażony szpinak na masełku z łososiem na wierzchu. Jestem teraz neofitą gorliwym.

A ASDZIE szpinak ryknął na mnie - tu, tu jestem!!! - i odruchowo, nie wiedząc zresztą po co , bo w garnku klopsiki, capnąłem paczkę. Nad którą zastygłem w domu. Niby krewetek nie mamy, ale jakby tak zrobić krewetki na szpinaku - bez krewetek? Opłukane liście, polane sosem majonezowym oraz HP, doprawione solą i tabasco, widnieją poniżej.

A o ileż mniej cholesterolu...


PS. To jest zdjęcie drugiego talerza, pierwszy znikł w tempie niebywałym. To cóś na wierzchu to serek pleśniowy. Też dobre.

środa, 23 marca 2011

TIVĘ

Kończy mi się miesiąc gazowy. Na szczęście to juz ostatni - nie toleruję tego badziewia organicznie. Pół biedy, gdy człowiek ma dwóch pacjentów na krzyz. Ot, zapuścić, powentylować parę godzin i wywieźć na respirator. Ale gdy trafi się taki dzień jak dzisiaj, z dziewięcioma pacjentami do ogólnego, mozna tylko Bozie prosić, coby cosik spadło.

Prośby niewiernych zostały wysłuchane. Jeden nie przylazł.

Po ośmiu pacjentach gazowanych podtlenkiem i Desfluranem mam regularny kociokwik. Niby wyciąg działa - a że znieczulam na tym cholernym złomie zwanym Blease, na którym za cholere nie ustawi PCV z przepływami mniejszymi niż 3 litry na minutę, to w atmosferę wysłałem dzisiaj półtorej butelki des - ależ jednakowoż czuję się jakbym sam wdychał to cholerstwo.

Ciekawym, co by na to powiedział mój bywszy szef. Słów znaczy jestem ciekaw - bo to, że expose było by poparte drewniakiem, to akuratnie nie mam wątpliwości.

Najśmieszniej po takim dniu usiąść ze znajomymi do flaszki. Jedna bania - zwana w moich stronach dziabą - i autopilot natychmiast wyprowadza człowieka w strone łóżka. Jestem tym szczęśliwcem, który ma w pozycji docelowej ustawione własne.

A jak się śmiesznie do domu jedzie... Na praawo most - na leewo most - aa środkiem Wiisła płyniee... tego - Tees płynieee... O czym to ja...

A.

Na szczęście jutro jeden zabieg, tak zwany rebóbing, w zwiazku z powyższym zamówiłem sobie TIVA. Ę. TIVAĘ. TIVĘ? WTF....

TIVĘ. Co to jest Ę. Total Intravenous Ęnęstęzja.

Chyba potrzebuję świeżegou powiętrza.

wtorek, 22 marca 2011

Sztuczne zapłodnienie

- Panie doktorze! Szybko! Prosze mi natychmiast wykonać kastrację!
- ...aale nie rozumiem...?...
- Kastrację!!! Ja płacę - ja żądam!!! Chcę być natychmiast wykastrowany!!!
- ...skoro pan nalega... proszę, tu opis zabiegu, powikłania...
Papiery zostały podpisane, anestezjolog uspił, dobra rodowe zostały usunięte i pacjent obudził sie szcześliwy. W wybudzalni chirurg, nadal nieco zadziwiony, przysiadł na łóżku pacjenta.
- Ale - czemy pan tak nalegał?
- Doktorze, poznałem piękną kobietę, poprosiłem o ręke i zgodziła się, za tydzień ślub, ale to Żydówka, rozumie pan...
- To może pan się chciał obrzezać?
- A to jest jakaś różnica...?...


Przyjechał Szabloszklanki. Niecom się zdziwił, gdy mnie z drzemki ktoś wyrwał poteznym strzałem w kolano. Od razu wiedziałem kto zacz - takie dzikie odruchy mają tylko ludy na wschód od Bugu. Powstrzymałem sekwencję urwanawara, znaną również pod postacią zczółka-go i usmiechnąłem sie krzywo.
- Co ty tu robisz? Toż listy nie masz?
- Nie - odrzekł dzielny Szabloszklanki. - Bede się przypatrywał jak się podwiązuje nasieniowody. Straszliwie wzrosło ostatnio zapotrzebowanie, szczególnie wśród białych. Bedziem otwierać nowy serwis.

Zaniepokojony suicydalną tendencją naszej rasy wyraziłem zdziwienie. Czyżby tyle tu było uczulonych na lateks? Ostatecznie sami Angole rzeczona technikę nazywaja the final revenge - małżonka wręcza mężowi papiery rozwodowe jak tylko ten przyniesie trzecie zaświadczenie z laboratorium, że jego sperma nie zawiera plemników. Szabloszklanki machnął ręką.
- Leniwcy. Głównie z powodów procesowych sie podwiązuja - jak ich potem panna o zapłodnienie ściga, wystarczy, że pokazą zaświadczenie o sterylizacji i żegnajcie, alimenty. U nas, w Hungarii, to mało popularne jest. Chłop to musi być chłop. A jak jest u was?
- U nas nie da rady.
- Jak to - nie da rady? Nie robicie tego?
- No nie. Paragraf na to jest, 156 KK: „Kto pozbawia tego i owego...” i tak dalej.
Szabloszklanki pokiwał ze zrozumieniem głową - czyli że to kobiety się klipsują?
- Nniee... Nikogo nie klipsujemy ani nic nie podwiązujemy bo nie wolno. Kobieta może zostać podwiązana ze względów zdrowotnych, jeżeli zajście w ciążę stanowiło by zagrożenie dla jej zycia bądź zdrowia - co, powiedzmy, czasem się może zdarzyć. Szczególnie w macicy po sześciu cesarskich cięciach. Ale tak to nie.
- A czemu to tak? Polityka prorodzinna?
Poczułem, że wdeptuję w coś grząskiego.
- Jak by to rzec - u nas polityka prorodzinna sprowadza się do wypłacenia 200 funciaków nagrody za urodzenie dzidzi.
- No, ale wyraźnie macie prawo promujące wysoka liczbe narodzin. Sztuczne zapłodnienie w Hungarii niestety jest płatne - a u was pewnie za darmo?
Tym razem zaśmierdziało.
- Nie... U nas zapłodnienie jest techniką wyklętą, choć jeszcze się za to nie siedzi.
Szabloszklanki popatrzył na mnie z wyraźną pretensją - jak sobie chcę robić jaja, to on już pójdzie.
Nie, kurwaszszsz, nie robię jaj.
- Jak się robi IVF, trzeba zrobić kilka zarodków, tak?
- No tak - potwierdził Szabloszklanki, mając oznaki ciężkiego wysiłku umysłowego na twarzy.
- No i - ten najlepszy się implantuje a reszta do kosza, tak?
- No tak - Szbloszklanki dalej nic nie rozumiał.
- No to znaczy, że zabiłes człowieka, tak?
- Aaaa....- Szbloszklanki dał sobie spokój z próbą zrozumienia polskiego sytemu wartości prorodzinnych i ścichapęk zmienił temat. -Chcesz drugą kawę?

poniedziałek, 21 marca 2011

Obietnice przedwyborcze

Sunąc przez Tesco nadzialismy się na sąsiadów. Nomenklaturowo, nie de facto, bo po przeprowadzce jakby już nimi nie są. Co słychać? Szybka wymiana informacji jednoznacznie wskazała na konieczność zorganizowania mitingu. No to co - w sobote u nas? Sąsiad się rozpromienił i tyle go było.

ASP podszedł do zgadnienia metodycznie. Cztery nogi świńskie zostały poddane obróbce termicznej, na wywarze zrobił się żurek, nóżki w piekarniku dostały rumieńców... Ponieważ organizacja ASP wywarła na mnie duże wrażenie, równie metodycznie ogołociłem półkę w sklepie, coby prosię nie pomyślało, że zostało pożarte przez zwierzęta.

Test wyszedł pozytywnie. Okazało się, ze tubylcy moga jeść polskie zupki i nie umrzeć - a nawet im smakowało. Choć tu człowiek do końca mieć pewności nie może, jednak jest to nacja grzeczna i do wyrażania uczuć negatywnych nieskora.

Goloneczki popite Żywcem dopełniły dzieła zniszczenia. Tak na moje oko, zakładając zdrowy margines błedu, przekroczyliśmy 6 tysięcy kkalorii na głowę. W związku z powyższym podjęliśmy uchwałę z ASP jednogłośną, że niedziela dniem sportu będzie. Najpierw obejrzelismy Małysza. Pięknie skakał, Stoch nawet jeszcze piękniej, mistrz odszedł, nowy się zaczyna kreować - no normalnie jakby to kto wyreżyserował. Potem zwolniliśmy nieco wysiłek, ktoś tam wbijał kulki kolorowe na zielonym stole, o zasadach ostatnio Szaman pisał. Bardzo dobra poskokowa odskocznia. I wreszcie Indian Wells, gdzie zupełnie nieprawdopodobie grająca Bartoli (którą z rozpędu nasz komentator co prawda nazwał parę razy Bartolini - ale jakiego herbu była to już nie podał) o mały włos nie obiła duńskiej Woźniacki. Tak na marginesie - panie grają przeróżnie, Ivanovic lata do kącika i gada do rakietki (zresztą nie ona jedna, kilka innych też, czekam aż w końcu zaczną je głaskać i mójmójkować), Radwańska robi miny a’la Monty Python i wali rakietą w kort (ta se myślę, że dlatego spadła na 14 pozycję w rankingu, bo się z rakieta dogadac nie może), klnac przy okazji jak prawdziwy Góral, Jankovic przedrzeźnia własne uderzenia - ale zachowanie Bartoli na korcie jest nie do podrobienia. Jej nieoczekiwane uderzenia na sucho, z serwami włącznie, podskoki, podbiegi - nie mówiąc już o stylu w jakim serwuje - dają mase radości.

Wstałem dzisiaj z uczuciem, że chyba za mało tego sportu było - brzuszysko jakby jeszcze większe, spodnie znowu się skurczyły w szafie... Ożżeżż... Ale widac ktoś nad tym czuwa - przylazłem na ósma do roboty by sie przekonać, że lista od dziesiątej. Co było robić, na steka za wcześnie, na telewizję za daleko... Pojechaliśmy na dżima... W morde jeża... Co za ból...

Te nasze dobre chęci są jak obietnice przedwyborcze polityków. Zgodnie z nimi jestem teraz 70 kilogramowym martończykiem.

I tego się będę trzymał.

sobota, 19 marca 2011

Co robi kotek



No właśnie. Spokój w ruchach, lekceważenie w oczach i...



...szczekający, nie wiedzieć czemu, pies sąsiadów.

piątek, 18 marca 2011

Pingwin honorowy

Miałem nie pisać o rodzie ludzkim - no ale. Czasami rechot szczery we mnie wzbiera tak okrutnie, że nie da rady.

Na wstepie zastrzeżenie: wiem, że to co piszę, to nie o nas. My jesteśmy szlachetni, nie oszukujemy, nie kradniemy i stosujemy sie do przykazań maści wszelkiej. Ale na świecie jest jakieś 7 miliardów ludzi i to o nich jest ten post.

Miałkość naszej rasy przerasta wszelkie granice. Z jednej strony surmy grzmią w takt humanitarnych przemów wielkich tego świata a z drugiej w mordę walą fakty, które doprowadziły by hiene do malowniczego zrzygania się na widok przedstawiciela homo sapiens

Japonia. Miliardy brane przez spółkę energetyczną nie potrafiły wygenerować zdublowanego zasilania systemów chłodzenia. Dzięki temu 180 ludzi walczy teraz, narażając życie, by uratować swój kraj przed katastrofą. A ja mam takie pytanie - gdzie, do kurwy nędzy, jest zarząd, który przez lata całe brał kasę i nie zadbał o zbezpieczenia. Może by im tak dać - gaśniczki?

Libia. Dowolny rząd który morduje swoich obywateli traci tym samym legitymację władzy. Patrzy na to wspólnota miedzynarodowa i drapie się po dupie. ONZ potępia - ale nie zezwala. Nie wiem, co Sarkozy ma za interes, by Kadafiemu zrzucić bombki na oddziały, choć podejrzenie, że się dogadał z prowizorycznym rządem powstańczym nt. cen libijskiej ropy będzie raczej strzelaniem do wrót od stodoły. Dobre i choć co.

Tak na marginesie zupełnym: gdzie była ta nasza cała humanitarna ludzkośc, gdy Ruscy wjeżdżali do Czeczenii, Amerykanie wraz z nami (to jest dla mnie kurwiozum absolutne - co do kurwy nędzy robi na wojnie armia, która nie ma nawet samolotu transportowego, żeby dolecieć w miejsce konfliktu. Pomijając cały moralnie wątpliwy aspekt naszego w niej udziału;), Somalijczycy wyrzynali się w blasku sztandarów wiary a British Petrol zalewał sobie Afrykę kolejnymi wyciekami ropy. Palestyna i Zachodni Brzeg - dlaczego zdziesiątkowany przez wojnę naród, gdy tylko doszedł do sił, zafundował swoim sąsiadom wojnę. Miłośc Turków do Kurdów. Chińczyków do Tybetu. Irlandczyków do Korony a tejże do nich.

A wszystko przez pieprzone AAGBI. Czyli Stowarzyszenie Anestezjologów Królestwa i Irlandii. Które przysłało mi list. Elektroniczy. Bom jest, nomen omen, członkiem. I w tym liście pochwaliło się, że zakupiło do największego, szkoleniowego szpitala w Etiopii, któren to szpital ma 1000 łózek - 10 (jak rodzić pragnę - słownie dziesięć) - pulsoksymetrów. Jakby kto nie był zorientowany, to jest to urządzenie pokazujące, czy pacjent ma dośc tlenu we krwi - a najprostszy będzie kosztowal teraz z 1000 złotych. Czyli, żebym nie zełgał - plus minus 200 funtów.

Może - jak by tak człowiek popracował ciężko nad sobą- dało by się załatwić honorowe obywatelstwo u pingwinów? Znieść jajo i iść w kurwe na biegun.

czwartek, 17 marca 2011

Pisarz gminny

Dzidziowi starszemu wpadło do łba polecieć do Polski. Tata, w szkole wolne, uczyć sie nie mam czego - co tu tak sam bede trzeźwy siedział. Co było robić. Wsiedliśmy dzisiaj rano w samochód - wsiedliśmy, bo dzidzia trza jednak na lotnisko podrzucić, ja nie lubię, jak ASP sie po nocy obija, a agentka nie lubi jak spię samotnie za kierownica - i pognali do Leeds Bradford. Pożegnanie rodem z Mickiewicza: tobołek, sakiewka i sceny serce rozdzierające czyli „Siem, do zobaczenia za dwa tygodnie czy kiedy tam” - i tyle go było*.

Pominę litościwie opis zepsutego budzika, czyli „ożkurwamaciaczegotobydleniedzwoniło”.

Wpadłem do roboty nieco zasapany i odpowiedziawszy na grzeczne „Dobry Wieczór, Doktorze” całego zespołu, ruszyłem do boju. Używacz narkotyków w żyłę wstrzykiwanych do pełnej deszrotyzacji. Wyciągnałem swoje cutmjut pudełeczko i z zadęciem zaczałem szukać żył. Zupełnie jak w sklepie u Laskowika - nie ma, nie ma, nie ma... O, jest. Obok tętnicy co prawda, ale w USG można i takie cholerstwo dziubnąć. Po 40 minutach, w czasie których udało mi się wywołać parestezję nerwu łokciowego, krwawienie tęnicze i dostep dożylny samym koniuszkiem wenflona, poczułem, że mam dosyć. Przechyliłem faceta na łeb i w sekund trzy zadziubałem szyjną zewnętrzną. O dziwo, mimo czekania w pełnym rynsztunku bojowym, chirurg ani mrauknął. Może jednak się czai i rozumie polskie przekleństwa...?...

W czasiepomiędzy zadzwonili z preassessmenta. Złażę - siedzi kobieka, a nózia, co to jej buniona zoperowali, nieco jej sie zepsowała. A wręcz capi. Pytam się grzecznie, na jasną cholerę wołają anastazjologa??!? A bo chirurg na wakacjach. To co niby - w zastepstwie mam jej te nózię zoperować czy co? Nieee... Dzwonili - i czy ja bym mógł antybiotyki wypisać. Skrzyzowałem palce, napisałem Dalacin z Ciprofloxacyna i kazałem przyjść w poniedziałek. Po czym wróciłem jeszcze i dodałem, ze gdyby tak jej wyskoczyła gorączka albo poczuła się dziwnie to ma w te pędy walić do szpitala. Po co to ma zwalić na sepsę? Przeciaż ja rury wkładam a nie rozwiązuję problemy ogólno medyczne ponad specjalizacjiami...

Siedze ja sobie dumny i blady, ześmy tak ładnie ranną liste oporządzili - niby tylko 4 ogólne, a jednak - gdy do mnie dotarło, żem listu nie napisał zwalonemu wczoraj nieszczęśnikowi. A historie choroby zeżarło. Okazało się, że pacjent był szybki jak Skoda 1000 MB waląca z Małego Lubonia do Tenczyna - oficjalna skarga nadeszła sobie z tutejszego odpowiednika NFZetu dzisiaj rano. Zaraza... Najpierw anestezjolog tubylczy miesza typy prądu używanego w chirurgii, potem pielęgniarka jako to cielę majowe zapisuje go na zabieg zamiast wyjaśnić wszystko z chirurgiem - a jak przychodzi do pisania listów przepraszająco-wyjaśniających, to pada na nieprzeciętnie wręcz wyszkolonego w lengłidżu polskiego imigranta. Nożkurwamać. Chyba potrzebuję szklaneczki highlandera.

Na szczęście weekend coraz bliżej.

-----------------
Balickie Mgły dopisały swoistą puentę: dzidź wylądował w Katowicach. Fuksiarz - dwa samoloty lądowały w Berlinie...

środa, 16 marca 2011

Jak nie urok

Poranek. Słońce, wiosna, ptaszki śpiewają... W dodatku mam przerwę pomiędzy ranną a popołudniową listą, to może na dżima pójdę.

No, mewy to akurat drą mordę - potrafia to robić lepiej niż wrony w Abramowicach - a słońca to po prawdzie ani dudu dzisiaj, ale tak jakoś pozytywnie mi się wstało.

Po czym wchodzi człowiek do pracy - i szlag bombki trafił. Pierwszy pacjent przylazł z rozrusznikiem. Nie było by w tym nic dziwnego, ostatecznie kupa ludzi sobie dzięki nim żyje, gdyby nie fakt, ze pojawił sie u mnie. Toż wyraźnie powiedziałem - jak chirurg wymaga użycia w trakcie zabiegu diatermii, pacjent z rozrusznikiem odpada. Podrapałem się po łbie i polazłem do Janusza. któren to jest bratem od szabli i od szklanki. Bedziesz operował bez prądu? Wybałuszył się i rzekł, że nie. Nie da rady. Cholrne pokolenie uzaleznionych od technologii.

Dawniej chirurg, okryty w skórę, rżnął tasakiem i szył baranimi jelitami. Przegryzając zębami co mocniejsze ścięgna. A teraz bez diatermi ani rusz.

Pacjent został przeproszony i wysłany w cholerę jasną. Niby ryzyko, ze coś się mu rozprogramuje pod wpływem palenia prądem jest nieduże, ale jednak - w Stanach przez piętnaście lat pomarło się z tegoż powodu ponad 500 pechowcom. To po co ja mam sprawdzać statystykę? Niech się chłopisko operuje w miejscu, gdzie kardiolog z programatorem jest na zagwizdanie.

Zadowolony z dobrze wykonanej pracy zeżarłem bułeczkę made by ASP, popiłem kawą, znieczuliłem drugiego i polazłem do ostatniego. Może się na ten swój dżim wyrobię? Bo sadło rośnie... Zebrałem wywiad i popadłem w przydum. To, że ktoś ma hemoroida, co to go się chce pozbyć, to żaden problem. Również to, że ktoś jest uczulony na niesterydowe leki przeciwzapalne, to też niewielkie halo. Ale jak się doda jedno do drugiego... Znowuż polazłem do szabloszklankiego. Duży ten bąbel? Duży. To cegój go wycinasz a nie staplerem zgrabnie strzelisz? Bo się finansowo staplery w chirurgii jednego dnia zupełnie nie zwracają, a pacjent do szpitala nie chce.

Oż w morde... W końcu zmusiłem biedaka do podpisania oświadczenia, żem mu, po pierwsze, powiedział, że go będzie nap.oleć jak sam sk.asna cholera, a po drugie, że on mimo mojej rady chce w dalszym ciągu się zoperować. Wynik? W dupie kalafior, 10 mg morfiny spłyneło jak po kaczce, po dalszych pięciu srzelił pawia a z planowanego dżima wyszedł mi jedynie dojazd do domu na ziemniaczki i prosię w sosie.

Dobre i choć co.

wtorek, 15 marca 2011

Wstyd kopać kalekę

Miało byc poważnie - ale niestety, ludzka rasa jest tak przygnebiająco głupia i beznadziejna, że pisanie na ten temat przypomina wytykanie garbatemu że ma garba.

Zaniedbałem ostatnio moja skrzynke emilową. Wszystko z powodu aJfona - można szybko sprawdzić kto i co napisał, odpowiedzieć w miare szybko, a wszystko to bez uruchamiania peceta. Ułatwienie to ma jednak swoja wade - mianowicie nie idzie za cholere skasować całego spamu. A usuwać ich po kolei jakos mi się nie chce. I w końcu dzisiaj otwarłem folder wiadomości zakwalifikowanych przez program pocztowy jako śmieci i - zamarłem. Najpierw dowiedziałem sie, że chcę kupić zegarek. Abnegat, kup prawdziwą replikę! Tylko 10 dolców, a wygląda jak nowy! Marka nie robi różnicy! Skąd oni wiedzą, że chcę kupić zegarek...?...

Bogiem a prawdą na miejscu takiego Rolexa bym sie zdenerwował. Toż w sklepie Breitlinga czy Omegę można miec za plus minus dwa klocki - a Rolex to jednak wydatek dwa razy większy. Ergo, podróbka powinna kosztować przynajmniej 20 dolarów. Ostatecznie podrabianie takiej marki do czegoś zobowiązywacpowinno.

Wyciąłem wszystkie prawdziwe podróbki i nieprawdziwe oryginały po czym wbiło mnie w fotel głębiej. Fakt, pracy mam ostatnio dużo, odpowiedzialność, efektywnośc, interpersonal skills and communications to moje drugie - a w zasadzie pierwsze - ja, ale żeby o tym było iwdomo w sieci? Abnegat, kup relanium! Lorazepam! Zaglądnij do nas - mamy piećset legalnych ogłupiaczy!
Skąd oni wiedzą, żem zdenerwowany...?...

Kolejna podgrupa wpędziła mnie w konfuzję. Topik jest trudny, toz cięzko na światło dzienne wywlekac własne niedoskonałości - ale spamerzy nie dają człowiekowi żadnej szansy. Abnegat, spraw by kobiety znowu były zachwycone twoim wiadomoczym! Będziesz znowu mógł a nawet mogł więcej niż mogłeś! Mamy Cialis! Viagrę! Levitrę!

Toż to masakra jest jakaś... Faceci - i kobiety też, bo czasem w pozycji nadawcy widnieje jakowaś Conchita, nie dośc że wiedzą, że mogłem - to w dodatku wiedzą też że już nie mogę...??!?...
Skąd oni...?...

Ale najlepsze zawsze na końcu. Abnegat, powiększ sobie! Toż masz małego - a będziesz miał dużego!!! Mamy takie cuda, że nawet ci się nie śniło!!! 4 inch’e w miesiąc!!! Ależ bedziesz miał zaganiacza, stary!!! Kobiety bedą mówić na ciebie King-Dong!!!

Skąd...?...

poniedziałek, 14 marca 2011

Wiosenne porzadki


Musze zamontowac klapke. Tylko nie wiem - na magnesik czy na infrareda...

piątek, 11 marca 2011

Prawo i medycyna

czyli: „Panowie! Zdrada!! Jesteśmy w dupie!!!”

Jednym z wykładów w Szczyrku - narażając sie wszystkim Profesorom, zaryzykuję, ze chyba najciekawszym - był ten o odpowiedzialności prawnej lekarza. Pani Mecenas, specjalista zajmujący się ZLD*, barwnie i ze swadą opisała nasze prawa oraz obowiązki.

Polski prawodawca stworzył wiele aktów prawnych, regulujących stosunek - nomen omen - pacjenta do lekarza. Prawo to zawiera kilkanaście aktów mówiących o obowiązkach lekarza oraz mniej więcej tyleż samo traktujących o prawach pacjenta. W druga stronę niestety, ani dudu. Wynika z tego, że, uogólniając nieco, pacjent obowiązków nie ma tak samo, jak i lekarz praw.

Wśród licznych pułapek, jakie prawodawca zastawił na lekarza, kilka jest wręcz nieprawdopodobnych. Pierwsza z nich, to tak zwane wytyczne wszelkich gremiów naukowych, co to światło w ciemności niosąc, dziarsko drogę skołatanym lekarzynom wskazują. Przeciętny śmiertelnik się do nich stosuje - no bo do cholery, co niby ma robić. Jak w książce Pana Profesora stoi jak byk, ze tak należy, to tak należy i nie ma gadania. Co prawda może się okazać tak, że inny Pan Profesor napisze coś zupełnie innego i wtedy niestety jestesmy w wiadomym miejscu - vide podtytuł - bo nasz los na sali sądowej zależy już tylko i wyłacznie od ślepego losu, a dokładniej od tego, kogo Sąd poprosi na biegłego.

Żeby nie być gołosłownym: w trakcie studiów mieliśmy zajęcia z ortopedii zaraz po chirurgii. Pan Profesor Od Chirurgów złamania otwarte zespalał i zamykał, grzmiąc srodze na każdego, kto ośmielił by się takie coś pozostawić otwarte - a dwa piętra wyżej i dwie godziny później Pan Profesor Od Ortopedów złamanie takie zespalał i - tak jest! - leczył na otwarto, gromy spuszczając na każdego matoła, który odważył by sie takie śmierdzące gówno zaszyć.

Każdy lekarz wierzy w swoja szcześliwą gwiazdę - więc załóżmy, że otrzymaliśmy biegłego naszej drodze przychylnego. Czy to znaczy coś w ogóle? Nie. Sąd może taką ekspertyzę przyjąc - albo i nie. Może poprosić kogoś innego - a może powiedzieć żeby wszyscy spadali na drzewo - bo w Polsce Sąd jest niezawisły i żadna ekspertyza nie jest dla niego wiążąca. Wiażące jest tylko Prawo. W takim razie co z wytycznymi wszelki Rad, Gremiów, Profesorów Brodziatych i Ekspertów Znamienitych? Ano, według polskiego prawa są to takie sobie - bajania Starszych Panów. Ktoś se coś tam napisał, opublikował - i już. W świetle prawa nie ma to żadnego - najmniejszego - znaczenia. Sąd, owszem, może to wziąć pod uwagę - ale wcale nie musi...

Wiemy, gdzie jesteśmy?

Jednym z nielicznych dokumentów, które są obowiązujące w świetle prawa to Rejestr Produktu Leczniczego. W tymże rejestrze jest wyraźnie i jednoznacznie opisane komu, w jakim przypadku, w jakiej dawce, w jakiej postaci i w jakich interwałach czasowych można takowy lek podać. I tu coś, co powinno dać każdemu lekarzowi do myślenia:

Każde odstepstwo od RPL jest przestępstwem. To nie jest żart - na to jest oddzielny artykuł, wyrażający powyższe stwierdzenie.

Wyjątkiem jest jedynie:
- zgoda Komisji Etyki Lekarskiej na przeprowadzenie eksperymentu leczniczego oraz zgoda pacjenta na udział w taki eksperymencie, bądź;

-wyczerpanie wszystkich zarejestrowanych metod leczenia - co trzeba zawrzeć w dokumentacji leczenia pacjenta - i wdrożenie procedury importu celowego po uzyskaniu zgody pacjenta na takowe leczenie.

Wszystkie pozostałe odstępstwa, nawet, gdy pacjent został o nich wcześniej poinformowany i wyraził na nie zgodę, a w trakcie procesu leczniczego nie doznał uszczerbku na zdrowiu są, powtórzmy to jescze raz, PRZESTĘPSTWEM. Mozna za to zostać skazanym, a pacjent może dochodzić odszkodowania...

Na marginesiku mam pytanie do moich kolegów po fachu: używa się fentanylku do pp? A może morfinki? A może ktos z państwa zastosował przed zabiegiem operacyjnym antybiotyk w pojedynczeh dawce, który nie jest wyrażnie opisany jako lek do prewencji? Taak...

Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy warto się trzymac litery RPL: otrzymalismy informacje, że matka 11 miesięcznego bobasa skarży pediatrę za podanie mu Zyrtecu. Bo tenże ma rejestrację od 1 roku życia. I domaga się sakramenckiego odszkodowania, co więcej - prawdopodobnie ten proces wygra...

I wreszcie trzecia i najważniejsza sprawa: zgoda na zabieg. Pacjent musi to zrobić świadomie, będąc w pełni poinformowany, w dodaku językiem zrozumiałym dla niego.

A każde odstępstwo...?

Taaaak....
--------------
*Zabezpieczenie Lekarskiej Dupy

czwartek, 10 marca 2011

By sumienia nie zbrukać

W zasadzie nie interesuje mnie, jak się kto prowadzi. Fakt nobliwości Kowalskiego czy kurewstwa pospolitego Nowaka wisi mi kompletnie, póki jest to jego prywatna sprawa. Jednak co innego kurewstwo domowe - a co innego publiczne.

Jak wiadomo, Polskę zamieszkuje naród dziarski, prawy i w Boga wierzący. Każdy jeden stosuje sie do 10 przykazań, nie zabija, nie gwałci i brzydzi sie kradzieżą jak ostatnią zarazą. Jednak państwo zaczęło wpływać na naszą świętą, nietykalną strefę prywatną i nie bacząc na gówno, wleczone na swych butach, każe nam wykonywać czynności moralnie obrzydliwe.

Jak wiadomo, lekarze, po zdecydowanym proteście wspartym jedynie słuszna wiarą, mogą odmówić wykonania procedury medycznej jeżeli łamie ona jego prawy kręgosłup moralny. Może się zaprzeć, i powiedzieć że nie, nie wykona zabiegu aborcji. Bo to jest morderstwo. Może też odmówić wypisania tabletki poronnej, bo to jest zakatrupienie 16 komórek, czyli potencjalnego zdrowego członka naszej społeczności.

Zapatrzeni w siebie lekarze - tu czuję taki lekki niepokój: czy to aby nie jest jeden z siedmiu grzechów głównych, pycha? - nie zwrócili uwagi, że podczas, gdy oni sobie odmawiają na prawo i lewo, ich bracia farmaceuci jęczą pod jarzmem polskiego ustawodawcy. Który, nie bacząc na czyste ich intencje, zmusza nieszczęsnych do sprzedawania - czuję do siebie obrzydzenie za napisanie tego słowa - prezerwatyw!!!

Ale żółć się przelała. Nowa inicjatywa ustawodawcza zmierza w kierunku włączenia dobrej woli farmaceuty w proces prokreacji. Nikt - NIKT! nie ma prawa zmuszać pobożnego chrześcijanina do sprzedawania prezerwatyw, tabletek antykoncepcyjnych, spiral czy wkładek.

Aż mi po krzyżu ciarki z obrzydzenia idą na myśl o zboczeńcach, co wymyślili podobne perwersje.

Ale wszystko się zmieni. W końcu Dziesięć Przykazań jest dla Prawdziwego Katolika prawem najwyższym, Lex Superior, przez Boga danym, i żaden rząd niech się nie waży prokurować zapisy z Dekalogiem niezgodne!

Nadejdą czasy prawości. Nikt nie będzie się dupczył na prawo i lewo - jest to czyn morlny jedynie, gdy służy prokreacji! Pozostali zostaną wyłapani i sumiennie ukarani. Słowa takie jak antykoncepcja, aborcja, prezerwatywa i pochodne zostaną obłożone ekskomuniką, a ich używanie będzie wypalone Świętym Ogniem Inkwizycji! Lekarz będzie miał prawo - nie, o-bo-wią-zek! - odmówić wszystkiego co niezgodnym jest z Dziesięcioma Przykazaniami.

Nie będziemy wykonywać procedur, które moga mieć wpływ na życie poczęte! Nie dla aborcji! Nie dla in vitro! Nie dla prezerwatyw i tabletek! Nie pozwolimy zbijać bezbronnego płodu, stosując leki, które moga go uszkodzić! Jezeli matka jest chora - żadnego lecznia!!! Jej świętym obowiązkiem jest obrona życia a nie uporczywe trwanie w nędznej egzystencji.

Koniec z leczenim w ogóle!!! Jeżeli Dobry i Litościwy Pan Bóg zachorował kogoś to znaczy, że chce, by on był chory!!! Prawdziwy Katolik czerpie dumę i siłę z nieszczęść danych mu przez Pana - zdychać należy w pokorze a nie wzywać Pogotowie!!! Czy inny szpital. Próba leczenia to jawne naruszenie Pierwszego Przykazania - bezbożna próba nagięcia Woli Pana!!! Nie dla antybiotyków i tabletek przeciwbólowych!!! Nie po to Pan dał ból, żebyśmy mu pokazywali środkowy palec, łykając APAP!!!

I koniec z przychodzeniem do roboty w niedzielę.

poniedziałek, 7 marca 2011

Jako ten Ślimak do roli

Spotkania naukowe - pożywka dla duszy, wiedza, ”nowiny, Panie Janie, nowiny!” i kamyk z Jeleniej Góry.

Pożywkę dla ciała pominiemy, wspomne jedynie o łososiu w sosie z kurek. Załapać w trzy dni plus trzy kilo - to mówi samo za siebie. O popitkach ani słowa bo jeszcze się nie daj Panie wyda.

W ciągu czterech dni wiedza buchała, prelekcje były ciekawsze mniej lub bardziej - ale musze się z wami podzielić jedną myślą Szamana. Mianowicie wśród prezentowanych prac nie było ani jednej własnej badawczej. Owszem, były prezentowane prace poglądowe, zrobione na własnym materiale lub tym zebranym z sieci - ale praktycznie nic o tym, co Polska Nauka robiła w ciągu ostatnich dwóch lat. Wniosek jest raczej smutny - albo nie robiła nic, albo nie ma się czym chwalić.

Jeżeli chodzi o Chirurgię Dnia Jedynego, to nie wiedzieć czemu w Polsce panuje nadal przywiązanie do rury. Mianowicie pacjent operowany ma mieć wrażoną rurę w krztoń i basta. Żadnych półśrodków. Stąd cała sesja poświęcona zwiotczaczom w kontekście super-leku, sugammadeksu bridionem zwanego, zdolnego przerwać pełny blok wywołany rocuronium w 90 sekund. Wysłuchałem z prawdziwa przyjemnością, jako że doświadczeń żadnych nie mam. Ale miast iść potem z Szamanem na espresso doblo, diabli mnie podkusili i poprosiłem o mikrofon. Coby zapytać, po co, w zasadzie, zwiotczać pacjenta operowanego w trybie chirurgii dnia jednego w ogóle. I tu odpowiedź Pana profesora mnie nieco zdumiała, gdyż odpowiedział, że gdybym znał realia pracy w DCU, to bym wiedział, że oni tam na zachodzie odchodzą od ogólnego na rzecz Regional Anaesthesia, z podpajęczynówka na czele.

Prosze zwrócic uwagę - w polskiej nomenklaturze znieczulenie ogólne jest tak ściśle związane z intubacją - a co za tym idzie, również ze zwiotczeniem - że się nie zrozumieliśmy całkowicie. Nasze narodowe przywiązanie do rury wykluczyło rozpatrzenie możliwości trzeciej - a mianowicie znieczulenia ogólnego bez zwiotczenia - i bez intubacji. Ostatecznie, dostarczając jakoweś 700 procedur tego typu rocznie wiem, ze to jest możliwe. Dlaczego więc nie u nas?

To „u nas” to mój dzięcielinopałowy patriotyzm i prędzej zrezygnuję z panieńskiego rumieńca, niż z niego.

Wszystko rozbija się o koszty. Paczka dziesięciu rurek intubacyjnych to 10,50. W funtach. Natomiast taka sama ilość masek krtaniowych, zwanych LMA I-Gel, kosztuje 44 funty.

Druga rzecz, która mnie uderzyła w trakcie wymiany doświadczeń, to traktowanie Poslki jak kraju 5 świata.

Trzeci wiadomo, Afryka, a czwarty to pingwiny na Antarktydzie.

Mianowicie cena najnowszego gazu, Desfluranu, w Jukeju to koszt 342 funtów za sześć butelek. A w Polsce ponoć(? - niech mnie ktoś poprawi, jeżeli się mylę) 650 złotych za jedną. Może ktoś z naszych wielkich, mam na mysli profesorów - a moze sama Pani Minister - miał(a)by na tyle siły, by zapytać firmy farmaceutyczne, czym oni transportuja leki do Polski? Może nie trzeba każdej butelki wysyłac oddzielnym kurierem, pod strażą, z zabezpieczeniem lotnictwa myśliwskiego? Toż najbardziej złodziejski bank nie zażąda więcej niż 350 złotych za 67 funtów. A to postawiło by Desflurane w całkiem innym miejscu w schowku na leki.

Tak na marginesie - Desflurane do krótkich zabiegów jest nieefektywny i drogi jak jasna cholera - by wysycić układ, trzeba ustawić parownik na co najmniej 7 vol% przy mieszaninie O2/N2O 2/4 l/min. Co zdecydowanie przekracza zalecany przez Baxtera współczynnik przepływ x stężenie 24 lVol%/min. Natomiast przy mieszaninie tlenu z powietrzem początkowo trzeba dać 10 vol%. Inaczej pacjent będzie wymagał dodatkowych dawek propofolu - albo ucieknie z sali. Jeżeli do tego się doda niebywałą skuteczność mieszanki desflurane/O2/N2O w uwalnianiu ptaka nielota, popularnie zwanego pawiem, łatwo zrozumiec, dlaczego jestem wyznawcą TIVA propofol/remifentanyl.

Muszę przyznać, że spotkanie było owocne - nawet jeżeli człowiek nie zgadza się z niektórymi tezami, w dalszym ciągu daje to wiele do myślenia. A do tego piękne góry, uzależniające jedzenie i wyjątkowy smak szkockiej zmieszanej z polskim powietrzem.

Aż się chciało zaspiewać - Góralu, wracaj do hal.

Czegom nie uczynił.

czwartek, 3 marca 2011

Continuous Proffesional Development


Tylko "Krywania" nie znaja.
Orkiestra w gorach - i spiewa szanty. To jest moralnie wyuzdane. Albo nie nadążam.

wtorek, 1 marca 2011

niedziela, 27 lutego 2011

piątek, 25 lutego 2011

Sztuka parzenia

- Abnegat?
- Hm?
- Zdanego zaliczenia nie można tak - o... - pokojowo zagaił Don Gregorio.
- Znaczy - że do sklepu idziemy?
- Nie do sklepu tylko na cegielnię. Południa jeszcze nie ma.
Koło akademików stała stara cegielnia, nieużywana od lat, której wizytówką był ponury, lekko pochylony komin.

Z tym kominem wiązał się uczelniany przesąd - miał mianowicie stać, póki pierwsza dziewica nie ukończy AM. No i - legł w gruzach...

Jedyny z jego mieszkańców, stary stróż, zajmujący służbową norę, dobrze rozumiał potrzeby studentów medycyny. Którzy z wielbłądami nie mieli nic wspólnego*. A ponieważ Najszczęśliwszy z Ustrojów dbał o dobrobyt i zdrowie obywatela, sprzedaż alkoholu w sklepie zaczynała się od godziny trzynastej. I własnie tą lukę aprowizacyjną wykorzystał rzeczony cieć.

Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień!
Kolejka ruszyła - wszystkim lżej!
Odliczona forsę lekko w ręku mnę
Poprosze trzy flaszki... Nie!!! Siedem!!!


Podeszliśmy do drzwi i zapukali, po czym ustawilismy się twarzą do okienka celem dokonania identyfikacji organometrycznej. Głównie chodziło o brak czapki z daszkiem i białej pałki u boku. Po chwili drzwi uchyliły się. Don Gregorio, jako ten prestidigitator, wsunął w szparę dłoń z pieniedzmi i w cudowny sposób zamienił ją w flaszkę wódki. Popatrzyliśmy ciekawie. Żytnia. Chwała Panu. Ostatnio cieć próbował żenić Baltonę, ale była to łupieżówka stuprocentowa - po wypiciu banieczki łbem trzepało tak okrutnie, że nawet ci ze zdrowymi włosami sypali wokoło białymi płatkami.

- To co, gdzie idziemy?
- U mnie nie da rady - pokiwałem głową. -Albo u ciebie, albo ławeczka.
Popatrzyliśmy na niebo i zatrzęsło nami synchronicznie.
- To u mnie. Tylko Willy robi to zaliczenie jutro, więc musimy być cicho.
- Ja tam gulgotam bezszelestnie...
Weszliśmy i Don Gregorio się rozjaśnił.
- Poszedł! Pewnie trening ma. No to - do boju.
Nie czekając na nic polalismy - jak mężczyznom, w sklanki** - huknęli pierwszą banię i wtedy dotarło do mnie, że żytnia jakos tak bardziej Baltoną zajeżdża... Dzizzzz...
- Mamy szym popiś?
- Tutaj. Hechbatka. Tylko zostaw tchoche - Gregoriem zatrzęsło ekstatycznie.
Przełknałem mały łyczek. Coż to za wóda paskudna... Brrr. Nawet herbata, na oko całkiem słabiuśka, miała gorzki smak.
- Co on, nie słodzi?
- A, bo nam cukru wczoraj brakło...
- To ona - niedzisiejsza ta herbatka?
- Poczekaj, pożyczę cukier.

Korzystając z chwilowej nieobecności gospodarza, polałem druga kolejkę. Wrócił, herbatkę posłodził, sprawdziliśmy - idzie wypić, choć dalej gorzka jak piołun - i strzeliliśmy na druga nóżke. Świat zwolnił i zdecydowanie stał sie miejscem bardziej przyjaznym.

Herbatka się skończyła, ale, jako że flaszka też chyliła sie ku upadkowi, nikomu nie chciało się robić nowej.

- Hej chłpaki! - Willy zawsze był pozytywnie nastawiony do świata, niezaleznie czy przed zaliczeniam czy po. -Ale miałem pecha na treningu! - pokazał nam wargę, ślicznie i solidnie opuchniętą, zasłoniętą do tej pory przez zakrwawiony wacik. Przywitał się i nerwowo rozglądnął po pokoju.
- Zrobiłem sobie Rivanol, był tu, na oknie, żeby wystygł. Nie widzieliście go gdzieś?

-----------
*Gdyż jak wiadomo, człowiek nie wielbłąd i napić się musi.
**Copyright: "Testosteron"

czwartek, 24 lutego 2011

Anna

Kochani

Luty zbliża sie nieubłaganie do końca, a my ku jednej z dwóch rzeczy, które są w życiu nieuniknione.

Ponoc płacenie podatków jest bardziej upierdliwe od umierania, bo to ostatnie musimy zrobić tylko raz w życiu - i w dodatku nikt nie ukarze nas za źle wypełniony PIT.

Ustawodawca zapewnił nam możliwość wskazania, gdzie nasze podatki maja trafić. No, nie wszystkie, rzecz jasna, ale osławiony jeden procent.

Na świecie wiele jest celów szczytnych - chore dzieci, ginące gatunki, ludzie umierający z powodu głodu i chorób. Jeżeli jednak do tej pory nie zdecydowaliście, na co przekazać swój jeden procent, uśmiecham się do was.

Od kilku lat aktywnie - pasywnie - jak kto może - wspieramy Annę, znaną w internecie jako Anna Black. Linek do jej blogu jest po lewej stronie, w linkowni. Walczy ze Sclerosis Mutiplex, Stwardnieniem Rozsianym. Chorobą, która degenerując nerwy, doprowadza dotkniętego nią człowieka do kalectwa i ostatecznie do śmierci.

Dwa lata temu wynaleziono nowy lek, Tysabri. Jest drogi, pojedyncza dawka, którą należy przyjmować co miesiąc, to na chwilę obecną około 7000 pln. Stosowany jest u pacjentów, którym nie pomógł interferon, a ich SM przebiega pod postacią nawrotową.

Takim pacjentem jest Anna. Przeszła leczenie zarówno cytostatykami jak i interferonem i było to leczenie bezskuteczne. Już teraz wiadomo, że Tysabri w jej przypadku działa, od dwóch lat z własnych środków, w tym również tych uzyskanych z „jednego procenta”, finansuje sobie leczenie, a efekty są, powiedzmy to wprost - wręcz niesamowite. Niestety - każda historia ma swoje niestety - Anna nie została zakwalifikowana przez NFZ do refundacji leku.

Jeżeli możecie przekazać jej swój jeden procent, numer konta PTSR znajduje się u niej na stronie, wraz z opisem jak wypełnic PIT. PTSR to Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego, zajmujące się dystrybucją środków dla swoich członków, a finansującym jedynie procedury medyczne i leki.

Zaglądnijcie do Ani i jeżeli możecie, pomóżcie.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie

abnegat.ltd

środa, 23 lutego 2011

Bodźce podprogowe

Przyszedł dupolog z problemem w postaci nowej procedury. Mianowicie uczeni doszli do wniosku, że najlepszą metodą walki z żylakami odbytu jest znalezienie i podwiązanie zaopatrujących je tętnic.

Proszę sie nie pytać, ja jestem anestezjologiem i wkładam rury. A żylaki mam zrobione z żył.

W związku z powyższym wymyślono nową metodę: tętnicę znajduje się za pomocą dopplera, następnie podkłuwa, wypadającą śluzówkę składa, podszywa - i dupka jak nowa. Tadammm!

Problem wynikł z konieczności totalnej pacyfikacji klienta. Zaproponowałem, ze może w takim razie dołożę zwiotczenie? Dobrze. Pomny pięciominutowych sesji wykonywanych za pomoca starej metody grzecznie pytam, ile mu czasu trzeba. A co? No, z dawką mivacronu 0,15 mg/kg da to 16 minut. Nieee, dłużej mu trzeba... No to - pełna dawka intubacyjna da 21 minut. Niee... Trzeba mu z pół godziny... Hm. Odkurzyłem Esmeron, zapuściłem klienta, transport, monitoring i wio. Poszły konie po betonie.

Siedzę, a na pik-pik-pik z mojego pulsoksymetru nakłada się dźwięk jego urządzonka do znajdowania żył. Wypisz - wymaluj jak z KTG*. Siedzę - i czuję, że mi adrenalina zaczyna prostować włosy na plecach. Cholera jasna, co jest? Sprawdziłem po raz kolejny - pacjent różowy, wentylator działa, objętości dobre, dwutlenek dobry, saturacja oki, tętno w porządku, ciśnienie też... A ja dalej czuje, że coś jest dramatycznie nie tak... Cholera jasna... pacjent-wentylacja-krażenie... Za dużo kawy wypiłem, czy co do cholery... Toż niemożliwe, żeby użycie rocuronium tak mnie wzruszyło... A w tle cały czas słychać dźwięk tętna z głośniczka...

...i w końcu do mnie dotarło...

...tętno z głośniczka powinno mieć 160 uderzeń na minutę. No, 140 ujdzie. Ale na pewno nie powinno mieć 55 - bo to znaczy, że trzeba natychmiast zapierdzielać na salę operacyjną i zrobić pilne cięcie cesarskie!!!

--------------------
*KardioTokoGraf - mierzy tętno płodu i przedstawia je graficznie nałożone na czysnność skurczowa macicy. Dźwięk przetworzonego tętna przypomina skrzyżowanie świstu wiatru z wymiotami ósmego, obcego pasażera Nostromo.

wtorek, 22 lutego 2011

Resident Evil 1/2

Czytając ostatnie perypetie Doro ze swoimi studentami, przypomniała mi sie Pani Docent...

Zderzenie maturzysty z prawdziwą nauką na medycynie jest szczególnie bolesne na anatomii. Pozostałe przedmioty pierwszego roku nie były całkowicie nowe - biologia, chemia czy biofizyka, choć miały swoisty wymiar szkolnictwa wyższego, głównie pod postacią upierdliwych asystentów, nie były czymś całkowicie nowym. Natomiast anatomia stanowiła coś na kształ zapory Hoover’a, oglądanej od strony rzeki. Potężna, pionowa ściana, dająca niewielką mozliwość zaczepienia palców.

Wystarczy powiedzieć, że podstawowym podręcznikiem matki - czy raczej babki - wszelkich stricte medycznych przedmiotów była Anatomia niejakiego Bochenka. W moich czasach tomów było siedem, w dzisiejszych zostały one połączone, w wyniku czego student medycyny otrzymał cztery doskonałe narzędzia mordu - każdy jest wystarczająco ciężki, by utłuc jednym strzałem dorodne zwierzę.

Asystenci są różni - jak dobrze wiadomo z giełdy, niektórych można podejść, niektórzy są wrażliwi na gołe biusty, inni na umierające babki. Ale są też tacy, których sam dźwięk imienia ścina krew, zamraża wodę i petryfikuje wszystkie przedmioty żywe.

Jak mówi starogóralskie przysłowie pszczół:
Kot ma w zyciu pecha
Ten ma nieszcześć kupe
Może złamać palec
Wycierając
i tak dalej.
Wiadomo, na kogo trafilem...


Postrachów anatomicznych mało nie było. W zasadzie wszyscy byli straszni - ale co innego spotkać w zamku Damę w Bieli, co to z Sunących Odrzwi Chylących się w Bok Płynie Ku Nam W Diamentowej Mgle - a zupełnie co innego osobnika, który ogryzając z mięsa zakrwawiona kończynę poprzedniego nieszczęśnika, zwraca się w naszą stronę z jednoznacznymi zamiarami.

- Dzień dobry, drogie dzieci! - zakrzyknęła słodko nasza Pani Docent. -Mam nadzieję, że wszyscy wszystko łądnie umieją, tak?
Nadzieja zaświtała na horyzoncie. Może tym razem uboju nie będzie? Nadziei towarzyszył pełen pewności i pozytywnego nastawienia pomruk dziesięciu gardeł.
- To bardzo dobrze. Ponieważ nie mam dzisiaj czasu - oczekiwania wzrosły kilkukrotnie - napiszemy kartkóweczkę, a oceny podam wam w piątek.
W powietrzu wyraźnie czuć było zapach kurzu, wzniesiony przez walącą się w gruzy matkę głupców. Każdy z rezygnacją wziął od Pani Docent karteczkę i zaczał mozolnie wypacać z siebie wiedzę.

- Dzień dobry, kochani! Śliczny dzień mamy, nieprawdzaż? Jak się dzisiaj macie?
- Dzień dobry, Pani Docent... - echo grobowej krypty wytłumiło tym razem jakiekolwiek pozytywne emocje. Toż dostać dwie pały na jednych zajęciach miło nie jest.
- Sprawdziłam wasze kartkóweczki. Diabeł mnie kusił, ale ...-
...zamarliśmy...
- ...ale się pomodliłam i nie uległam.

Popatrzyliśmy z nadzieją po sobie. Pani Docent rozdała karteczki i zapatrzyliśmy się w wyniki. Usmiechy gasnęły jeden po drugim. Sliczne - cudowne! - trójeczki z minusem - i bez - zostały bez wyjątku starannie przekreślone dwa razy, a obok pyszniły się dopisane pięknym, zamaszystym pismem, ndst.


Życie studenta słodkie jest.

Głównie gdy się studiuje Organizację i zarządzanie.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Dobre chęci niedźwiedzia

Do czego się przydają dobre chęci, wiadomo od dawna. Cieszą się z nich głównie ekipy remontowe piekła, mające świeżą i konkretną dostawę budulca do brukowania ulic.

Nie wiem dlaczego Darwin się zaparł, że człowiek pochodzi od małpy. Owszem, mamy kilka cech wspólnych, jak na ten przykład miłość bliźniego. No, i może jeszcze wtranżalanie bananów u coponiektórych - ale cała reszta? O ogonie litościwie nie wspominając.

Po mojemu czlowiekowi bliżej do niedźwiedzia. Przynajmniej w moim przypadku. Zespół „najeść się i spać” może nie jest jakoś bardzo charakterystyczny dla tych przemiłych gryzoni, ale już pilnowanie własnego terytorium, szczególnie jeżeli chodzi o wyżeranie z miski, czy zapadanie w letarg zimowy sprawia, że łatiej mi przechodzi nazwać go bratem w naturze niz dyndającego na ogonie pawiana.

O ile wyżeranie z mojej miski budzi we mnie sprzeciw i chęć odgryzienia głowy wyżerającemu całorocznie, o tyle letarg zimowy łapie mnie tuż po równonocy jesiennej. Dzień robi się coraz krótszy, ranki ciemne i ciemne wieczory, a do tego poduszka nabierająca przedziwnych mocy, przypisywanym jedynie telepatom, drąca się niemiłosiernie „tutaj jestem, tutaj!” - wszystko do kupy sprawia, że człowiekowi się spać jedynie chce, chwile wolne obżarstwem wypełniając.

Czy posiadanie wyczerpanych bateryjek może być niebezpieczne dla zdrowia? Zależy. Bateryjka w pilocie do telewizora w zasadzie nie jst groźna, ot, w najgorszym razie nadwyrężymy sobie mieśnie brzucha, wołając gromko dziecko z sąsiedniego pokoju, by zmieniło nam kanał, ale padnięcie wagi łazienkowej... Niby nic - a jednak. Znalazłem w końcu cholerne CR3206, wymieniłem - i małom zawału nie dostał. Dobrze, że nerw wzrokowy ma kilka zakrętów, bo by mi się od wytrzeszczu urwał. Mikra nadzieja, że może kalibracja padła, szybko została rozwiana i musiałem spojrzeć prawdzie w oczy. A były one złote i nieco gadzie...

Nic to - jak zakrzyknał jeden rycerz mały - toż przecie nic straconego! Wystarczy na koń siąść i szabli dobyć!

No tom dobył. Okazało się, że zimowe obiboctwo wyszło mi bokiem i to dosłownie - juz po kilkunastu minutach na bieżni poczułem, że o zwykłym dystansie mowy nie ma, a szabli to może się i łatwo dobywa, ale nie w sytuacji, gdy przed oczami robi się ciemno - a w płucach rzęzi z zadęciem tłum pijanych flecistów-piccolinistów.

Z konia.

Pomaluśku, coby się nie przemęczyć, wykonaliśmy z ASP rozruch wiosenny. Stopniowo wracam do wydolnośc gdzieś z poprzedniej wiosny. I tak sobie myślę, że tak własnie wygląda cała prawda o człowieku. Perfekcyjne planowanie, założenia krótko, średnio i długodystansowe - a potem do głosu dochodzi niedźwiedź, co to tylko żreć i spać by chciał.

I tylko diabli się cieszą.

wtorek, 15 lutego 2011

Frereżaków ciag dalszy

Znowu stomatolog - i znowu dziwolągi. Tym razem obyło sie bez piosenek, ale com przeżył, to moje. Najpierw dowiedziałem się, że muszę bardzo ostrożnie i grzecznie, bo pacjentka nam ucieknie. Mając nadzieję na rychłe a bezzabiegowe rozwiązanie problemu, z grubej rury - a wręcz ze swadą - opowiedziałem o procedurze, komplikacjach i ryzyku. Roztrzęsiona się uśmiechneła, powiedziała żem jest fajny chłop i zapytała o akcent. Polski, a co? A bo ja mam chłopa Węgra, i nawet podobnie zaciąga. No coś podobnego...

Jako, że plan spalił na panewce, przystąpiliśmy do działania. I tum już sie naumiał - jak kto jest zesrany, to mu w anestezjologicznym sraczka się nasila a nie ustepuje. W związku z powyższym kluczowe jest szybkie wbicie igły i podanie leków. Zdążyłem, zanim Zuzia przylepiła elektrody EKG. I dobrze, bo pacjent zaczał się zastanawiać, czy może jednak uciec, ale jak mu w strone mózgu zmierza 150 mg Propofolu, to sobie akurat może poziewać. A i to niedługo.

Zastanawiałem się, skąd takie zróżnicowanie pacjentów. Bo, powiedzmy sobie szczerze, ortopedyczni są normalni, chirurgiczni też, a stomatologiczni co jeden to większy korkociąg. I w końcu do mnie dotarło - toż normalni idą do stomatologa rwać w miejscowym... A w grupie tych co do ogólnego, prócz zwykłych strachajłów oraz technicznie problematycznych łapią się rónież wszyscy normalni inaczej.

Drugi też był zestresowany jak jasna cholera, ale kompensował wzmożone parcie na stolec gadaniem. Jak katarynka. Łomatko... Ciekawie to wygląda w ostatniej fazie indukcji, bo mózg wyraźnie zwalnia, człowiek zaczyna robić się taki - rozmazany - aż w końcu zamiera w połowie wyrazu. Te historie nazywamy „I nigdy się nie dowiemy”. Bo po pobudce nikt nie pamięta, co się prze zabiegiem działo. A przynajmniej nie okres, w którym był pod wpływem usypiaczy.

Ostatni na liście dzisiaj to smerfetkowy niedorób, co to mu powiedziała, ze nie będzie jego życia narażać dla jednego zęba. Dzięki czemu bede potem kwitł do bądź-wie-której. No, ale. trza frontem do klienta - co rozumiem, tylko czemu ja - bo tego nie rozumiem wcale. Toż niech Smerfetka wystawia w jego kierunku częsci frontowe.

...całkiem spokojnie wypiję piątą kawę...

Muszę sobie coś znaleźć w zamian, bo od hyperkofeinizacji mam herckletkoty i wściekliznę (magnez), skurcze łydek (potas) - i moczówkę prostą.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Sztuka bigoszenia

Kusiło mnie, by napisać o „Dr Parnassus’ie”. Ale - po kilku próbach zebrania do kupy wrażeń i wyobrażeń - nie odważę się. W zasadzie powiem tylko tyle, że film zobaczyć należy w spokoju i bezstresowo.

Piątkowa sesja zakończyła się wcześniej - mianowicie odebrałem Lorenzowi przyjemność dźgania pacjentów po pachwinie. Wyniki od razu widac. Po pierwsze, nikogo nie nap boli, a po drugie - nikt nie ma nerwu udowego porażonego na kilkanaście godzin. Dzięki czemu byłem w domu o trzeciej...

Mając czasu tak wiele, zabrałem się za gotowanie. Jak wygląda męska kuchnia, wiadomo. Już po kilku godzinach wszystkie chałupy wokoło miały zamknięte okna - ach, ta cudowna bigosu woń - a w lodówce brakło alkoholu. Na szczęście ASP wykazał się dobrym sercem i podrzucił Havana Club. Ciekawostka jest, że zawsze pod koniec - a ostatnio nawet wcześniej - zaczyna mi brakować noży, widelców, łyżek, a blat i podłoga wyglądaja jak po przejściu tornado. Tym razem byłem twrdy, odkryłem tajny skład w zlewozmywaku. Kto to tam wszystko przetransportował z szuflady - nie mam pojęcia. Umyłem, wysuszyłem - a na koniec i tak wszystko znowu było w zlewie.

Nowy gar jest boski, wchodzi do niego 10 słoików kapusty plus odpowiednia ilość mięsa. Wystarczy na jakie trzy dni dla pułku ułanów.

Bigos wyszedł dziwny, bom sie nie zorientował, że pomyliłem dżem i miast niskosłodkiego, wrzuciłem jakiś pieroński ulepek. Dzięki czemu na talerzu kwaśne walczyło o lepsze ze słodkim, a dodatkowej grozy dostarczyły rodzynki, którem sypnął całkiem szerokim gestem. Te wylądowały w garze zamiast brusznic, jedno czerwone, drugie brązowe, a oba maluśkie i nie do odróżnienia. Ale to było już po wykończeniu drugiego rumu. Jak by nie było, ASP chwalił a chłopaki wydziwiały. Najlepszy przykład, że wszystkim nie dogodzi. Pompon towarzyszył mi dzielnie, zamordował myszkę-pluszankę i taki śmieszny kwiatek, który był metrowy a teraz ma 20 centymetrów. ASP sprawdza na nim zdolności regeneracji flory po traumie faunopochodnej. A dzidź starszy odkrył w sobie talenta do pieczenia - po raz pierwszy siedzieliśmy sobie w dwa chłopa w kuchni i każdy pichcił swoje.

W sumie dobrze, że nie mam czekolady w bigosie, bo piekł Murzynka.

Muszę pomyśleć nad czymś nowym, bigos boski jest, ale ile można wtranżalać kapustę...

piątek, 11 lutego 2011

Proste pytanie

Dla potrzeb niniejszego opowiadania stworzymy postać całkowicie fikcyjną. Nazwiemy go... Wielebny. Jest studentem medycyny, człowiekiem miłym, swoistym erudytą, mającym poczucie humoru rodem z Muppet Show. Myślę tu bardziej o tych dwóch starych dziadkach, dożerających wszystkim z balkonu, niż o Misiu Fuzzy. Ma konkretnego zeza rozbieżnego, stąd w naszej poczatkowej fazie znajomości nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Zdawał sobie z tego sprawę i darł ze mnie łacha niemiłosiernie.

Na pierwszym roku studiów, prócz kobył wszelakich, mieliśmy również łacinę. Nasza Lektor była kobieta miłą choć surową, jej wada wzroku była podobna do Wielebnego, choć nieco mniejsza, a najbardziej ze wszystkiego nie lubiła spóźnialskich...


- Wielebny, idziesz na pożarskiego?
- Nie, jadłem kanapki. Poza tym łacina za dziesięć minut...
- Wiem. Już się ostatnio wściekła za spóźnienie. Ale czy to moja wina, że plan jest dla niewolników? Kiedy ja mam obiad zeżreć? - rzuciłem przez ramię, przyspieszajc w kierunku Baru Centralnego.

- Sześć - nie! - pięć razy ziemniaki, mielony, kefir i kiszona.
- 12 złotych
Pochłonięty pierwszą deklinacją i równomierną dystrybucją sznycla na pięć porcji, straciłem poczucie czasu...

- Najmocniej... panią... magister... przepraszam.... - wyrzęziłem w progu ostatnim tchem. Mielony w moim żołądku walczył z ziemniakami o miejsce w kolejce do wyjścia.

Nim nasza urocza wykładowczyni zdołała mnie zrugać, Wielebny odchylił sie na krześle energicznie do tyłu i popatrzył na mnie z niesmakiem, następnie obróciwszy się, w milczącej grozie wbił swojego zeza w twarz Pani Lektor, aż wreszcie, obracając sie z powrotem ku mnie, purpurowy na twarzy, wykrzyczał swoje oburzenie:
- I jak ty teraz, łachudro, spojrzysz Pani Magister prosto w oczy??!?

czwartek, 10 lutego 2011

Brytyjska pogoda


Jakos zawsze mi sie udawalo. Londyn kojarzyl mi sie z ladna pogoda. A tu dzonk. Wygwizd - jak w kieleckim na dworcu... Raz tylko bylem, ale wiem.
A East Cost zaserwowal wszystkim pasazerom dobrej roboty niespodzianke - skasowal 4 pociagi i wpakowal wszystkie rezerwacje do jednego...
Burdel w PKP to jest maluski Pikus w porownaniu z 7 kregiem piekla angielskiej kultury.

Moze nie zjedza konduktorki - wyglada na mila dziewczyne.

środa, 9 lutego 2011

Zawód czy charakter

Coraz cześciej dochodze do wniosku, że gdyby nie stomatolodzy, zanudził bym sie w robocie na śmierć. A tak człowiek ma godziwą, bezalkoholową rozrywke zupełnie za darmo.

To sie wzięło z prehistorii. Mianowicie za młodu straszliwie grałem w brydża. Straszliwie w sensie zarówno robienia kaszany, jak i uprawiania tegoż bezboznego zajęcia 7 razy w tygodniu. No i pewnego razu pojechalismy na turniej w Makowie Podhalańskim, bo nas zanęciły wysokie nagrody. Grajac, wszyscy, prócz kierowców, pociagali ochoczo z piersiówek - o ile można tak nazwac flachachy 0,7 l - a nad głowanmi pysznił się nam potężny baner: „Brydż sportowy sposobem na godziwą, bezalkoholowa rozrywkę!”
Do tej pory, umawiając sie na doporanne umartwianie, stosujemy powyższy zamiennik.


Ale - ad rem. Jeszcze nie prebrzmiały grzmoty semrfetkowej poruty, a tu przyszedł jej kolega, którego z racji pewnych cech charakteru nazwiemy Marudą. Przylazł, pomarudził i zaczęliśmy. Pierwszy pacjent zwalił się sam, generując w stresie zupełnie wyuzdane ciśnienie, drugi się zoperował, patrzę ci ja na listę, a tam - na pozycji nomen omen trzeciej - usunięcie trójeczki górnej w ogólnym. Zapytałem grzecznie, czy moge ją skonwertować przymusem dobrowolnym, czy też z racji trudności technicznych zamówił sobie ogólne? Strasznie się zasumitował, ze on przecież do byle czego ogólnego nie woła - zamachałem łapami, żeby go uspokoić. Toz nie ma sprawy. Jak trza - to mus.

Tak na kolejnym marginesie: z racji przeróżnych do prostych zabiegów jego kolega nie wymaga rury, tylko pracuje z LMA. Czyli maska krtaniową. Dla niewtajemniczonych oznacza to mniej pracy dla anestezjologa, mniej leków dla pacjenta, ale tez nieco wyższe ryzyko zachłyśnięcia się owegoż. Co w przypadku przestrzegania postu ścisłego i drobnej procedury jest na tyle marginalne, że opłaca się ominąć wszelkie komplikacje związane ze zwiotczeniem i intubacją.

Jednakowoż Marudny wziął był i zgubił razu pewnego zęba - jak, nie mam pojęcia. Z rura sprawa jest prosta - jak nie ma zęba w paszczy ani poza nią - to jest w przełyku lub niżej. Ale przy LMA zawsze istnieje taki drobny szmerek niepokoju, że jednak ząbek zalega w oskrzelach. Od tego czasu Maruda życzy sobie intubacje przez nos do każdej pierdółki.


Wziąłem pacjentkę na warsztat, ululałem i - dzonk. Nie wsadzi jej rury przez nos za jasna cholerę. W końcu wsadziłem zbrojona przez dziób i powiozłem do sali. Marudny wlazł, ustawił światełka i powiedział, że on tak nie może pracować. Wykazałem szczere zainteresowanie i zapytałem dlaczego. Ano, bo mu rura wyje w polu operacyjnym i on rady nie da, choćby się wściekł. Założyłem rękawiczki, przesunąłem rurę bokiem za zębami. A teraz? Okazało się że nadal nic z tego. Poinformowałem więc grzecznie, że nos rozkrwawiony już mamy a rury i tak wrazić się nie da - więc albo to zrobi, albo budzimy. Aaa - to co innego. W takim wypadku da radę.

Tym razem bez komentarza.

wtorek, 8 lutego 2011

Złota patelnia

czyli "Widok z mojego okna"

Wiadomo, wuzetka i kawa są obowiązkowe dla każdego. Szatnia też. Kto by się nie napatoczył, dostarczymy kompletu niezapomnianych wrażeń. Pan sobie życzy przepuklinke? Pani żylaczki? A pan - aaa, przycinamy paznokietki? W ogólnym? Ale ryzyko pan zna, tak? No to ja może opowiem...

Czasem się klient na wuzetkę załapie - a czasem z niej zrezygnuje. Ale nie ma mowy, żeby jej nie podać, jak zamówiona została. Toż Złota Patelnia rulez.

Do wyrwania ósemeczki przyszedł sobie był młodzian, wiadomo w co odzian. Próbowałem go przekonać do miejscowego, ale rzekł był nad wyraz pewnie, że on żadnego żelastwa w ustach znieść nie może - od dziecka tak ma i nawet próbować nie będzie. Tak więc obiecałem mu wuzetke z kawą i zameldowałem Karolinie, coby ładowała torpedy. Skrzyżowaliśmy współrzędne, i już-żem miał strzelać, gdy napatoczyła sie Smerfetka. Że ona go przekona. Ponieważ odpornośc mam ograniczoną a dodatku za zszarganie aksonów nie dostaję, polazłem na salę sprawdzić swoje sprzęta.

Albowiem jak stare przysłowie pszczół mówi: "Im mniej widzisz, tym krócej zeznajesz".

W końcu wlazłem z powrotem do anestezjologicznego, bo mi tak jakoś dziwnie byo pół godziny siedzieć w pustej sali operacyjnej i trafiłem na ostateczną wymianę zdań pomiędzy Metalofobem a Smerfetka. Która to mniej więcej brzmiała tak: w tym roku juz mi trzech na stole zmarło, a ja dla jednego zęba znieczulać nikogo nie będę (zawszem myslał że to ja znieczulam, ale niech że ta bedzie zwalone na lost in translation). Na co Metalofobowy pokraśniał na licu jeszcze bardziej i zażądał ogólnego. Na to Smerfetka mu zapowiedziała, że jak on chce w ogólnym, to se musi innego chirurga znaleźć, i strzeliła zadem...

Opadła mi żuchwa.

Do pasa.

Smerfetka poszła w tego no- w wiadomo co poszła - a mi pozostał wpier.wowany pacjent, który zapowiedział, że jej łeb urwie. W przenośni rzecz jasna, ale jednak.

Staszniem ciekaw dalszego ciągu. Póki co moja manago stara się załatwić sprawę polubownie, znaczy namówić innego zębodoła, żeby obsłużył klienta, jego samego do powtórnego podjęcia ryzyka kooperacji z naszym dejkejscentrem - a ja mam napisać oficjalne pismo na temat zajścia.

Na szczęście będzie krótkie: „Dobry Pan Bóg nie odebrał mi całkowicie rozumu, dlatego w trakcie dyskusji pomiędzy chirurgiem a pacjentem spier.ciekam tak daleko i tak szybko, jak to tylko jest możliwe”.

Co daję wszystkim adeptom sztuki odwracalnego trucia ludzi pod rozwagę.

Z mojego okna nic nie widać, bo zasłania go wielkie drzwewo.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Ależ w dupe mam ogonek!

Pod względem chwalenia się ogonkami ludziom bliżej do ptaków niz ssaków. Cecha ta dotyczy każdego zawodu i każdego osobnika rodzaju ludzkiego - ale niektóre są narazone na pliszkizm nieco bardziej niż pozostałe. Jednak, o ile pliszki swój ogonek chwala, ludzie raczej wynoszą swój pośrednio, depcząc po cudzych.

Budowlańcy. Tu sytuacja jest klasyczna. Jeszcze się w historii nie zdarzyło, by tynkarz powiedział dobre słowo o murarzu. Murarz zawsze robi ściany krzywe, kąty wyja, proste się uginają a biedny tynkarz musi poprawiać - choc wiadomo z góry, że przegra. Następnie przychodzi kafelkarz - zwany dla zmyły fliziarzem - i włosy z głowy rwie nad tynkami. Dostaniemy szczegółowe dossier na temat proweniencji murarza oraz jego chorób oczu. Kafelkarza zrąbia na sztuki specjaliści od białego montażu, usprawiedliwiając tym samym kiwające się toalety i picassowato zamontowane umywalki.

Kierowcy - no, tu w ogóle nie trzeba nic komentować. Wiadomo bowiem wszem i wobec, że dzielą się oni na wybrańców bożych, perfekcjonistów wręcz i nieodpowiedzialnych matołów, co to prawo jazdy dostali za worek buraków. Do grupy pierwszej należymy my sami, do grupy drugiej wszyscy nie należący do zbioru pierwszego.

Stomoatolodzy - to są kompletne jaja. Jeszczem w życiu nie usłyszał, żeby któremuś przez gardło przeszło coś na kształt „Ależ perfekcyjnie wykonano pańskie wypełnienie!” Podejrzewam, że sekundę po tej frazie świat się skończy, jak po faustowskim „Chwilo, trwaj wiecznie”.

W ramach rozwoju personalnego - jako, że człowiek powienien sobie zapewniać takowy - umówiłem się z niejakim Tonym na dwusetówkę. Więcej nie chciałem, bo głupio zabić na korcie 120 kilogramowego grubasa o kształecie zbliżonym do idealnego*, który w trakcie wysiłku wydaje dżwięki świadczące o głebokiej dekompensacji podstawowych funkcji życiowych.

Tony sklepał mi dupę koncertowo i poszedł na następny mecz. W czym mu przeraźliwe sapanie wcale nie przeszkadzało. Zawrzała mi krew nieco - to mi ten mój trener przy każdej piłce mówi, jak ja to bosko rakietką macham, jak żeż postępy robię - a obija mnie kandynat na respirator??!? Przypatrzyłem się, kto grubego trenuje i polazłem do Phila, coby też mnie uczył. I co się dowiedziałem na pierwszym spotkaniu? Że mój forhand, z którego byłem dumny azaliż, to jest kompletny crap, nie dający szansy na nic - a backhand co prawda mam japoński (jakotaki), ale wymaga ciężkiej pracy, by był skuteczny. No i że serwy mam do dupy - alem o tym wiedział i bez niego. Ale żebym sie nic a nic nie martwił - bo on to wszystko wyprostuje. Choc wymagac to będzie tytanicznej pracy - i nadludzkich wręcz zdolności.

Jak to dobrze mieć ładny ogonek.

-----------
*kula

niedziela, 6 lutego 2011

piątek, 4 lutego 2011

Jak chodzą pierdzimączki

Zmęczenie materiału zawsze, prędzej czy później, doprowadzi do scen gorszących. Dlatego nie nalezy broń panie przesadzać z odpoczynkiem. Najlepiej zdrowym, aktywnym i w pełni akceptowalnym.

Ponieważ nie znosze fałszywych proroków, co to głoszą prawdy objawione a zachowuja się jak grzesznicy, których publicznie piętnuja - wide na ten przykład zycie rodzinne pewnego Kazia expremiera- stosuje się do prawd, które głoszę sam. Dlatego też, czując wczoraj nieco w kościach dzień cały, usiadłem sobie zdrowo przed telewizorem, aktywnie otworzyłem butelkę Magnersa i w pełni zaakceptowałem dorodny, jabłkowy smak.

Do różnic kulturowych pomiędzy bratnimi narodami pożeraczy bigosu i pajitersów (czy raczej pie eaters’ów) - bratnimi pewnie z racji odległości geograficznej, bo mili dla sąsiadów są oni mniej więcej jak Chińczycy dla Dalaj Lamy - należy dodać prowadzanie się nieszczęść. W Polsce, wiadomo. Badziewia wszelkiej maści chadzają parami, jak się komuś noga złamie, pewnikem zaraz mu druga odpadnie, co i tak jest lepsze niż nakaz komorniczy zajęcia domu i samochodu wysądzony przez była ex na ten przykład.

W Jukeju jest dużo gorzej. Mianowicie they comes in threes, you know?
Co już w przypadku palca oznacza pewien problem, ale z gatunku rozwiązywalnych. Natomiast gdy dojdzie do złamania nogi... Tu męskie serca moga poczuć trwoge. Damskie zresztą też, bo kiz ta niby pieron ma się stać za trzecim razem - nawet nie próbuję dywagować.

Po wczorajszych wystepach Frere Jacke przystąpiłem do roby z pewnym takim - wewnętrznym - niepokojem. Przyjdzie kolejny? A jak się zastosuja do jukejskiej wersji???

Jak to mówili o Czerwonym Kapturku: szedł, szedł - i zaszedł. Mimo kapturka. Też żem doczekał. Weszło chłopisko wielkie, potężne, prawie dwumetrowe, któregom miał znieczulić do zabiegu krótkiego. Wytłumaczyłem ryzyko, młodzian zbladł nieco na wspomnienie bólu gardła, przy wymiotach wyraźnie nim zatrzęsło, więc po poważnych - choć naprawdę statystycznie prawie-że-zerowych powikłaniach przemknąłem z gracją motylka, następnie opowiedziałem mu o przyjemnościach czekających w wybudzalni i w końcu zapytałem sakramentalne: any questions?, szczerząc przy okazji zęby . Nie, nie ma żadnych. No to - do zobaczenia w anestezjologicznym. I zostawiłem go w rękach Karoliny.

Ustawiłem pompy - bo w tym miesiącu czas na TIVA - i sprawdziłem, co też na zaprzyjaźnionych blogach. Weszli po chwili, wielki się położył i zadyndał nogami. Zażartowałem z gracją, że niestety wózeczek mamy najwyraźniej Made in China i przystąpiłem do igłowania żyłki. Mam ci ją na celowniku, a ten zapodał tekst, że sie waha. Zanim znaczenie jego słów przebiło się przez mój zagazowany w czasie ostatniego miesiąca mózg, zdążyłem wenflonik wbić. Jak to się waha? No bo - on nie wie czy chce. Toż my nie napieramy - się pan łaskawy zastanowi czy chce czy nie. W końcu poszedł do niego chirurg, bo na zegarku 5 po południu, na liście jeszcze 8 pacjentów (na szczęście 7 w miejscowym) a ten leży sobie w anestezjologicznym i na-dwoje-babka-wróży. Chcę - a może nie chcę. Co ciekawe, im bardziej się wahał, tym mniej rozumiał mój piękny, uroczy przecież, akcent nadwiślański. Małopolańsko-nadwiślański, uściślijmy, z pewnymi naleciałościami dunajeckimi. Ostatecznie powiedział, że chce, więc nie czekając na nic sprzedałem mu bolus Remi z Propofolem. To troche tak jak odpalenie zapłonu w rakiecie - teoretycznie nadal człowiek znajduje się na Ziemi, ale praktycznie zbliża się do pierwszej kosmicznej z przyspieszeniem kliku g.

Polazłem do niego po zabiegu. Ot, z czystej ciekawości. No normalnie - nie ten człowiek. Zadowolony, uśmiechnięty, nie mający żadnych wątpliwości co do niego mówię... Że stres się rzuca na mózg tom wiedział, ale żeby na uszy? Tak na marginesie: ciekaw jestem, czy to jest wersja nieszczęścia naszego czy ichniego. Znaczy, czy pierdzimączki się wyczerpały, czy też kolejna ku nam zmierza.

Strasznie - straszliwie - brakuje mi czasami polskiej metody postepowania z natrętnym klientem*...

---------------
*Sami widzicie jaki tu tłok i nie mówcie że dzieci nie macie bo w każdej chwili mieć możecie (sprawdzić czy nie ksiądz).

czwartek, 3 lutego 2011

Czas Cyganów

Post zawiera czesciowy opis filmu.

Dawno o filmach nie było, ale jak się spojrzy na menu, troche ręce opadają. Miłość psowatych do krwiopijnych zaczyna pomału wyłazić bokiem, produkcje amerykańskie, starając się dostosować do przeciętnego odbiorcy niedługo przejdą na system prelekcyjny z piktogramami w roli głównej - a europejskiego kina nie uświadczy. Zaraza.

Jednak czasem, zupełnym przypadkiem, naciskając guziki pilota, można wpaść w nielichą pułapke - i, miast spać grzecznie, człowiek potem siedzi do drugiej w nocy, wslipiając się w telewizor. Ale było warto. Bo trafiliśmy na „Dom za vesanje”. Czyli, przetłumaczony zgodnie z konwencją „terefere”, „Czas Cyganów”.

Ciekaw jestem okrutnie, co na to przedstawiciele naszej mniejszości - toż okreslenie to zostało uznane za pejoratywne, obraźliwe i ogólnie be... Gdyby, na skutek protestów różnych, miało dojść do zmiany tytułu, to może wrócić do bezpośredniego „Powieszony Dom”?

Historia cygańskiego chłopca, Perhana, wychowywanego przez babkę - szamankę. Co to urok rzuci albo i odczyni. Perhan kocha sie nieprzytomnie w Azrze, jednak szans na zażonpójście raczej nie ma. Nie dość, że młody i bezrobotny, to dodatkowo nie jest uznawany za prawdziwego Cygana, jako że jego ojciec był żołnierzem Słoweńskim. Perhan jest chłopcem miłym, uczciwym i normalnym - na ile tylko można takim być, mieszkając w jednym domu z babką - szamanką, bratem autystyczno-alkoholiczno-hazardowo-artystycznym i ułomną siostrą.

Los wyciąga ku niemu rękę pod postacią poważnego Cygańskiego biznesmena, który za pomoc udzieloną przez babkę Perhana jego umierającemu synowi, obiecuje zawieźć siostrę Perhana, Danirę, na operację do Lubljany,a jego samego zabrać do pracy. Początkowo wszytko idzie jak powinno - ale wyjazd podszyty jest złośliwym chichotem losu. Rodzeństwo zostaje rozdzielone, siotra zostaje w szpitalu a Perhan jedzie do pracy we Włoszech.

Jak wiadomo, zadna praca nie hańbi. Perhan zajmuje się żebractwem, stręczycielstwem i złodziejstwem. Dość szybko pozbywa się oporów moralnych - w czym skutecznie pomaga mu Ahmed, jego pracodawca, terroryzujący całą grupę. W końcu nasz bohater zostanie jego prawą ręką, a jego podróż to the dark side of the force has been completed. Niestety, pracownicy się wykruszają, część ucieka, część zostaje deportowana, więc Perhan jedzie do Czarnogóry po nowych: ma zakupić kobietę w ciąży kilkoro dzieci i parę kalek. Czyli wykonać dokładnie to samo, co wcześniej zrobił Ahmed w jego wiosce.

Wbrew ustaleniom Perhan wraca w rodzinne strony, gdzie Ahmed buduje mu dom, gdzie czeka na niego jego ukochana - i tu zycie okazuje się nie być bajką. Domu ani śladu, siostra nie wróciła ze szpitala i nikt nie wie gdzie jest, a Azra jest w ciąży.

Film nie ma żadnego przesłania moralnego, nie podaje przepisu na życie, nie ocenia. Jest nieco magicznym opisem cygańskiego świata nędzy, brudu i brzydoty, miłości i beznadziei. I pomimo swojego bajkowego opisu jest prawdziwy do bólu.

Najcięższy z filmów Kusturicy, jaki oglądałem.

Jeszcze słowo o muzyce. Jego filmy bez Bregovica były by jak pomidorek bez bazylii. Da się zjeść, ale...

Gdy naga Azra, obserwowana z ukrycia przez Perhana, podczas rytualnego, cygańskiego tańca na cześć Świętego Grzegorza, w wodach rzeki tatuuje sobie skórę, a w tle narasta a capella spiewane Ederlezi - w ćwierćtonach, odbieranych przez europejskie ucho jak kontrolowany fałsz - kudły stają na rękach.

środa, 2 lutego 2011

Frere Jack

Stress. Wiadomo, zabija. Czasem na śmierć. Podstępnie podnosi cisnienie, i znienacka - a głównie z tętnic mózgowych - zalewa nas krew.

Współczesny świat stresów nam nie szczędzi. Prowadzimy samochód a wokoło nas same ofiary boże (to ci co jada wolniej od nas ), oraz nieodpowiedzialne matoły (każdy kto próbował nas wyprzedzić). Idziemy do kina a tu z przodu pijani młodzieńcy dra mordę, z tyłu dzidzia dźga nas nóżką, a z boku babcia staruszka czyta na głos swojej koleżance. Która pół biedy, gdy jest tylko niedowidząca. Gorzej, gdy jeszcze niedosłyszy. A poczta? Ha! Tu dopiero jest pułapek! Pomijamy wyciągi z banku i kart kredytowych, bo czytanie tychże jest równie bezpieczne dla zdrowia co karmienie krokodyla gołymi rękami, czy rachunki instytucji obdzierniczych - bo te i tak zedra co będa chciały, więc po co się denerwować - ale nawet czytanie reklamówek potrafi doprowadzić człowieka do apopleksji.

Tak, tak. Próbując uczynić swoje życie bezstresowym, postanowiłem czytac tylko reklamówki. Piekne samochody, nagie kobiety i wielkie, poteżne napisy „Promocja!!!” na każdej stronie.

Po bliższym przyglądnięciu się tematowi okazało się rzecz jasna, że promocje to próby wyłudzenia pieniedzy, ale najbardziej potrafia dobić człowieka marketingowcy z firmy, do której juz nalezymy. Dajmy na to - ubezpieczylismy samochód. Panowie drą z nas bez opamiętania - a w tym czasie jakiś niedorobiony matoł nie sprawdzi, że już daliśmy się złapać w sidła i pisze: „Wstąp do nas! Dostaniesz 60% bonusu i 3 miesiące gratis!!!” Toż jak człowiek przeczyta takie coś zaraz po liście oznajmiającym nam, że z powodu szalejacego kryzysu nasze ubezpieczenie w tym roku musi wzrosnąc o 30% - o czym z bólem zawiadamia kolega tego palanta od promocji - może wyzionąć ducha na pospolita wsciekliznę.

Dlatego tak waznym jest wypracowanie sobie odpowiedniej techniki dekompensacji stresu. Gdyż, jak wiadomo, psychika człowieka przypomina troche taką, jak by to ładnie nazwać, galaretkę owocową w prezerwatywie. Jak się go spłaszczy w jednym miejscu - to go wybuli w innym. Tu nas ktoś opier.krzyczy, to my zaraz znajdziemy sobie kogoś innego do nakrzyczenia. Albo wypijemy piwo. Albo pójdziemy pobiegać. Albo piosenkę zaspiewamy....

Przyszedł był młodzian w skórę odzian zastrugać sobie marchewkę. Kto wie to wie, kto nie, to nie musi. No i tenże młodzian od samego początku trajkotał jak najęty, ze on straszliwie igieł nie lubi, ale spróbuje się przygotować psychicznie, i jak mu tylko damy troche czasu, to na pewno da sobie radę.

Jaja zaczęły się zaraz po wejściu do anestezjologicznego, bo za cholerę nie chciał położyć się na wózku tylko coraz bardziej sapał. Pomyslałem sobie, ze to w sumie dobrze - za momencik spadnie mu CO2 do wartości śladowych, przepływ w mózgu poleci na mordę i w zasadzie gośćiu się sam znieczuli. Zaproponowałem mu, najgrzeczniej jak umiałem, że w zasadzie może sobie duszeć ile wlezie, byle by sie przed utrata przytomności położył na wózku, bo po tenisie napierniczaja mnie znowu krzyże i możemy miec pewien problem podnieść go z podłogi. Popatrzył dziwnie, położył sie i z paniką w głosie zapytał, czy ta igła to juz. Powiedziałem mu, że nieeee... aaaaaabsoultnie nieeee.... Najpier popukamy paluszkiem, coby zobaczyc gdzie żyłka. Młodzian przeszedł z sapania na rzężenie, wieć żem się go spytał, czy ma ochote mieć ten zabieg czy tez może się zastanowi jeszcze? Widać strasznie mu doskwierała niemożnaośc pełnego wykorzystania potenscjału carrot’a bo zacisną oczy i rzekł, coby pukać dalej. Popukałem, posmarowałem spirytusikiem - czy co my za izopropylen tam mamy w fiolce - i wyciągnałem wenflon. Młodzian rozwarł był nieco powieky, ryknął bojowo i wyrwał rękę. Chce mieć zabieg czy nie? No chce. To da się ukłuć? No da. Ale najpier musi się skoncentrować. No to sie koncentruj, tylko z zyciem, bo mnie tu plecy bolą... Młodzian zamknał oczy raz jeszcze, po czym sam sobie wytłuamczył, że oprecję miec chce, że przeciez przeżyl ostatnio pobieranie krwi więc teraz tez da radę a następnie zaczął równo i mocno śpiewać. Początkowom zamarł, bo mi to na „Bogurodzicę” wyglądało, ale po paru następnych taktach sprawa się wyjasniła. Było to przyzwoite, choć amatorskei, wykonanie Frere Jack.

Igła sie wbiła, pacjent usnął. I wtedy Karolina popatrzyła na mnie i z zadumą powiedziała: „Już nigdy Frere Jack nie będzie taki jak przedtem...”

wtorek, 1 lutego 2011

Collateral damages

Kiedyś tam, jeszcze chyba za czasów prehistorycznych, pokazała się praca ukazująca plusy znieczulenia miekjscowego, podawanego podskórnie bezposrednio przed zaszyciem rany. Zwyczaj w Polsce specjalnie sie nie przyjął. Ot, czasem ktos cos tam poda, ale zasadniczo raczej nie. Głównie z powodu niewielkiej skuteczności - toż w trakcie zabiegu chirurg zadaje uraz znacznie głębszy. Z drugiej strony cóż szkodzi podać kilkanaście mililitrów anestetyka działającego miejscowo... Toż każda ulga na wagę złota.

Chirurdzy rzecz jasna dzielą się na dwie grupy. W Jukeju ci, co dają miejscowe, są w przeważającej większości, lecz tu mamy różne podgrupy. Jedni wolą dziubnąć w okolice nerwu a drudzy nasiąknąć ranę. I tu dochodzimy do dania głównego. Mianowicie, w większości przypadków, chirurga cechuje taka, rzekłbym, zamaszystość. Zamaszyście chodzi, zamaszyście dyskutuje - i zamaszyście podaje znieczulnie miejscowe. Co, niestety, w większości przypadków oznacza collateral damages.

Mój ulubiony chirurg zabral się ostatnio do przepuklin. Pięć ich miał - alem mu jedną skasował, ot, nie lubię znieczulać pacjentów co to mają rozkurczowe powyżej 120. I każdemu z tych pacjentów pod koniec zabiegu znieczulił skórę. Bo nerwów on niestety nie widzi, więc ich nie dziabie, choć żem mu kiedys palcem pokazał, gdzie to jest. W efekcie dźgania otrzymalismy dwa piekne, pełne bloki nerwu udowego, z brakiem czucia i porażeniem mięśni. Co daje piećdziesięcioprocentowa skuteczność...

Tak dla potomności: zasadniczo noge unerwiaja dwa poteżne nerwy, jeden od strony pachwiny, m/w w miejscu, gdzie czuć tetno - to udowy - a drugi od strony pośladka - to kulszowy. ten pierwszy przebiega 3-5 cm pod skórą. No i jak się podaje bupiwakainę zamaszyście... Czemu nie robię sam? Bo musiałby biedak czekac pięć minut więcej pomiędzy zabiegami. A tak robi rach ciach, produkuje dwa porażenia i idzie w cholere. A my kwitniemy do ósmej.

Na szczęscie przyszła lista już jest przebukowana. Bedzie tego dobrego.