wtorek, 29 czerwca 2010

Duchy Goi

Im dłużej zyje, tym mniej złudzeń mam. Jako rasa jesteśmy beznadziejni. Co prawda ktoś tam próbuje nas ucywilizować, te wszystkie technologie informatyczne, które wręcz eksplodowały w drugiej połowie XX wieku nie wzięły się znikąd - ale mam dziwne wrażenie, że to jest nasza ostatnia szansa. I że następnym krokiem naszych nadzorców będzie naciśnięcie guzika delete.

Postrzegać się chcemy jako natchnione, eteryczne twory, którym to szlachetność z oczu patrzy, a wrażliwością i empatią promieniują na świat cały. Jednak tu pewien problem zgrzyta. Mianowicie człowiek chce szczęśliwym być. Dążenie do szczęśliwości jest wpisane w nasze jestestwo - a przy okazji i w Konstytucję Najwaspanialszego Kraju Na Świecie; co prawda nie znam jakby wszystkich, ale jak dla mnie to najwspanialszy jest - i każda jednostka do tegoż szcześcia dąży uparcie. Czyli za wszelka cene chce zapokoić swoje cztery podstawowe ośrodki dobrego samopoczucia. Głodu, pragnienia, seksu i snu. Osobnik który sie nażarł, napił, za...spokoił pożądanie i przespał - osiągnął stan Homo Ineptus Felicitas i w zasadzie nie ma żadnego napędu żeby świecić eterycznie czy co tam innego wyprawiać z empatia własną.

Gdyby ktoś chciał polemizować, uprzejmie donoszę że treszczenie konstrukcji sam widzę - toż jeszcze do pełni szczęścia potrzeba nam by Kowalskiego szlag jasny trafił, razem z tą jego cholerną willą, żoną, psem i samochodem.

-----------

Jako że nic ciekawego w Tesco na półce po piątce nie było, sprawdziliśmy tubylczą telewizję. Duchy Goi. Forman. Hm. Może się zmusić? Co prawda zaczyna się o 23, ale za to Natalie Portman, Javier Bardem (ten od Barcelony i Miłości w czasach cholery) oraz Stellan Skarsgard (Bootstrap Turner) kusili okrutnie.

Historia zaczyna sie niewinnie, Ines (Natalia) pozuje Goi (Skarsgard), brat Lorenzo (Barden) szkoli prawdziwych katolików jak wypatrzeć Żyda w tłumie - i wszyscy sa zadowoleni. Pech Ines polega na jej niecheci do wieprzowiny. Zostaje zadenuncjowana i staje przed Świętym Officium. Tam rzecz jasna określa sie jako prawdziwa katoliczka, braciszkowie jednak chcą to sprawdzić i zadaja jej kilka krzyżowych pytań. Znaczy - ona wisi pod sufitem z powyłamywanymi ręcyma i wyje z bólu, a oni dają jej do podpisania dokument potwierdzjący jej kryptożydowość.

Jest w tym jakiś diaboliczny chichot losu.

Portman jak zawsze perfekcyjna, swoja postacią przykuwa wzrok. Tak w rzeczy samej postaciami dwoma - bo zagra również Alicję, córkę Ines. Skarskgard w roli Goi jest - przekonywujący. Jest w nim pasja, tłumione lęki, empatia. Ale postać Bardem’a, brat Lorenzo, zwala z nóg. Uśmiechnięty socjopata, kat o gołębim sercu. A w rzeczy samej zwykła owłosiona małpa - bo łatwo glosić ideały za które maja ginać inni, gorzej, gdy ktos przy stole nas sprawdzi. Głupio sie wygląda z pustą ręką, w której najwyższą kartą jest żołędny dupek.

Szara reneta.

niedziela, 27 czerwca 2010

Trylogia w sześciu częściach

New hope.
Pobudka o ósmej. Trzy godziny tai-chi. Szybki transfer, pod czujnym okiem AS Ptysia kolejne półtorej godziny na przyrządach. Die, muffin top, die!!! Na obiadek pyszny pierś kurczaczy w warzywach al dente.

Imperium strikes back.
Szlag by trafił dietetyczne żarcie. Parówki z mikrofali. Torcik wuzetkowy. Wołowina smażona na półsurowo. Zaraza. Jakie dobre.

Powrót Jedi
Pobudka o ósmej trzydzieści. TRZY godziny na maszynach. Godzina tenisa. Die, MF, die!!!

Mroczne widmo
Krewetki z pomidorkami.

Aż się boję, co to niby ma oznaczać - Atak Klonów. Na wszelki wypadek pijemy Castillo di diablo. A Zemsta Shitów spędza mi sen z powiek...

Brytole zamordowali się sami. Brakowało jeszcze samobója. PIĘCIU obrońców, a Mueller ma czas żeby przyjąć, przymierzyć i strzelić. Zgroza. Sąsiad chce jechać na Mundial. Zagra lepiej.

Skorygowany wynik meczu: jeden dla Anglii, dwa dla Niemiec, dwa dla Polski, jeden dla sędziego. Na jego miejscu kupił bym bilet jak najszybciej - ślepych sędziów mają jutro strzelać.

piątek, 25 czerwca 2010

Wanted dead. Or dead.


Nie karmic. Nie rozmawiac. I pod zadnym pozorem nie zabierac gogli.

czwartek, 24 czerwca 2010

Teorie zaniechania

Nie wiedzieć czemu ustawodawca brytyjski ma cycki kompletnie za nic. Potrafi zafundować operację garbatego nosa garbatonosym, tabletki antykoncepcyjne spragnionym wrażeń bez ryzyka czy wyrywania ząbków pod narkozą na życzenie - wystarczy powiedzieć że się człowiek boi igły w paszczy i fiuut - zlecenie na ogólne jest wypisywane przez stomatologa. Natomiast głuchy jest na bóle estetyczne kobiet młodych co to mają biust za mały. Najwyraźniej żony i córki ciał ustawodawczych takowych problemów nie mają.

Cena powiększenia cycuchów jest wykładnikiem desperacji nieszczęsnych kobiet - bo nie do każdego dociera argument rozoranej klatki i bólu pooperacyjnego, ale kwota 4299 stirlingów potrafi zmrozić. Choć też nie wszystkich.

Dziś dzień wielki miał być - kolejna dwudziestolatka-desperatka przyszła zrobić sobie enhancementnięcie biustu. Miała - i nie przyszła. I tu cały zespół, z którego napięcie uszło jak z bateryjki aJfona w sieci 3G, zaczął snuć teorie. Pierwsza dotyczyła kasy - że jej brakło. No, też mi pomysł. Toż desperatka nerkę sprzeda, byle by sobie humor poprawić. Moja prywatna teoria była prosta: dziewczę słusznie zauważyło że taniej będzie gdy sobie znajdzie chłopa, co to mu się małe podobają bardziej niż wielkie. Może nie odkrywcze, ale ma ręce i nogi. A biust w szczególności. Ale najlepszy powód wymyślił chirurg.

- Panie kolego, toż oni - oni, bo chirurg jest Austriakiem - wygrali wczoraj mecz. I pewnie jeszcze do tej pory ma kaca...

środa, 23 czerwca 2010

Ufff

Wygrali. Napięcie było olbrzymie (na palcach zresztą też), wszyscy się zastanawiali gdzież jest Rooney wspaniały - bo ten co gra teraz to cień jeno marny wielkiego wojownika. Tak dla mnie to Rooney jest normalnie brzydki - ale. O gustach się non disputandum. W Polsce jakoś to wszystko ma ręce i nogi. Jak reprezentacja gra mecz - wiadomo. Flaszkę trza kupić, do kolegi z 50 calowa plazmą poleźć (rzecz jasna drzewiej tak bywało - teraz jest to 60 calowy LCD 3D; osobiście nie czuje tej techniki, po kilkunastu minutach mam pawia na zębach) - po czym człowiek się cieszył że nam nie nakopali jak Portugalia Północnej Korei, wysłuchał pokornie expose Sferycznego i można było jechać do domu. Nikt specjalnie szat nie rozdzierał; co prawda słyszałem o gościu co to wywalił telewizor przez okno po przegranej naszych orłów, ale to był wyjątek potwierdzający regułę.Za to tutaj...

Chałupy flagami obwieszone, samochody zresztą też, pracownicy Tesco łazili dzisiaj przebrani za kosmitów - na łbie bujały się im czułkowate piłeczki przyozdobione czerwonym krzyżem na białym tle, nasza sekretarka wzięła sobie na dzisiaj urlop, bo nie była w stanie znieść napięcia związanego z szekspirowską alternatywą swojej drużyny. Mój sąsiad na moje kargulowe zaproszenie do płota wylazł z chałupy blady, czoło potem zroszone - po czym z ulgą wyrzęził że awansowali i polazł z powrotem.

To chyba trzeba mieć w genach.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Między słowami

Wieczór był to miły, ciepły, sąsiad leniwie sączył Budwaissera, więc dołączyłem do niego by trochę pokargulić. Przy płocie. Od słowa do słowa uradziliśmy, że trza imprezę zrobić. Sobota wam pasuje? Pasuje. Wieczorkiem, jak zwykle? Jak zwykle. Przygotowałem się całkiem poważnie. Pięć paczek kurczaczych udek - co dało łącznie dwa żaroodpory zapakowane mięsiwem po brzegi - oraz alkohol maści wszelakiej. O zupce ASP nie wspominając - jest to najnowszy wynalazek, tajskie z pochodzenia, polskie z wykonania. Palce lizać.

Czekamy, 19:30 dawno minęła, zrobiła się ósma - kkurcze, sąsiad zwykle przychodzi na czas... Co się porobiło? W końcu nie wytrzymałem i zapukałem do niego. A tu stół nakryty, alkohol się mrozi... Ustaliliśmy wszystko bardzo dokładnie - ale organizator został przyjęty przez domniemanie. Oni zrobili dla nas - a my dla nich.

No i zamiast jednej imprezy - zrobiły się dwie.

Przez najbliższy miesiąc nie piję.

sobota, 19 czerwca 2010

Kaczora ciąg dalszy

Wpadliśmy do pobieżnej Jane podpisać papiery. Że niby klamotka zapadła, co podpisaliśmy to zrobią, a co nie to nie. W zasadzie to prawie nic nie zrobią bo działania porównawczo-wywiadowcze jednoznacznie wykazały, ze ceny proponowane przez developera są zupełnie nie z tej ziemi. No, ale. Jak się kupuje samochód za 80 tysięcy złotych to co tam człowiekowi zależy na kolejnych dwóch tysiącach wydanych na radio i zapalniczkę.

Pobieżna Jane pokazała nam plan kuchni - prawie idealnie taki jak nasz, tylko że zupełnie inny, bo w lustrzanym odbiciu. I kazała się zastanowić AS Ptysiowi czy mu proponowane zmiany pasują czy nie. ASP zazezował z lekka w prawo, przechylił głowę w lewo... Oz nie tak przecież. Zeza trzeba w lewo a głowę w prawo. Że co, tez nie widać? A czy Jane ma może lustro? Nieszczęsna przedstawicielka developera została zmolestowana do zdjęcia lustra ze ściany i przyłożenia go do planu. Teraz gucio? Gucio. Ustaliliśmy koordynaty, potwierdzili zgodność zamierzonego niezrobienia kuchni ze stanem faktycznym - i tu Jane podrapała się po głowie. Czy my na pewno nie chcemy lodówki? Jako że propozycja developera obejmuje zestaw Ping Pong AGD w cenie która zawstydziła by (potrójnie...) Miele, zdecydowaliśmy, że nie. Nie chcemy lodówki wiodącej chińskiej firmy. No to w takim razie w rogu oni nam zostawią miejsce na lodówkę. Znaczy że co - puste miejsce? No tak. A czy oni by mogli jednak wstawić tam szafkę? Bo lodówka będzie zupełnie inna i całkowicie gdzie indziej... Niestety, nieeee... utkło nieco Jane w gardle na widok wyrazu twarzy ASP i przeszło to w Niesssteee...ewiem czy się daaaaa... ale zadzwonię to się dowiem. Sądząc po naszych superbojach o pojedynczy kranik w łazience - w której to bitwie walczyliśmy jak lwy, a padliśmy jak muchy - nie spodziewam się zupełnie niczego poza Niestety, nie. Powiedziałem Jane żeby się nie denerwowała - mam taką pierońska jukę, to se ją wstawię do kąta. Yuka? Twarz pobieżnej Jane przybrała wyraz blank stare. No - kwiatek taki. Gruby pień, dużo zielonych liści? Aaaaaa.... powiedziała ze zrozumieniem Jane. Yuka tree. Opadły mi ręce. Nie idzie zrozumieć że chodzi o jukę, jak się nie powie że to juka-drzewko.

Gooooreeeeeee.

Wieczorem przychodzi sąsiad. Musze go pocieszyć nieco, bo z jego wczorajszej imprezy wyszły nici - wróciliśmy z tenisa gdzieś kole 11, a na ogródku miast fety i dzikich orgii - cisza, światła pogaszone. Żałoba narodowa. Remis z Algierią w siedemdziesięciolecie przemówienia Churchila został podsumowany leciusieńką parafrazą: "Jeszcze nigdy tak niewielu zrobiło tak niewiele dla tak wielu." Robię kurczaki w miodzie - tym razem z samym curry, za to wersją wściekle ostrą. Może mu to poprawi nieco humor.

czwartek, 17 czerwca 2010

Jasne noce

Dziwna sprawa. Niby nie tak daleko na północy - a jednak. Jako góral niskopienny jakoś nie jestem przyzwyczajony że o jedenastej jest jeszcze jasno - a w nocy na niebie nie gaśnie jasne światło nad horyzontem. Co ma swoje dobre i złe strony. Można sobie na ten przykład wyjść pobiegać w pełnym słońcu o ósmej wieczór. Albo wypić maluśkiego Budwaisserka z sąsiadem w promieniach zachodzącego słońca za piętnaście dziesiąta. Z drugiej strony stado cholernych mew, zwanych dumnie seagull'ami, drącymi bezlitośnie mordę o 4:30 wyzwala w człowieku chęć nabicia flinty. Znaczy - trza ją najpierw nabyć żeby mieć co nabić - ale chęć pozostaje. Grrrrr.

środa, 16 czerwca 2010

Tooth fairy

Dziesięć deszrotyzacji. Matko jedyna. Tu musi coś być złego z wodą. Albo atomy jakie w powietrzu... Przychodzą ludzie młodzi, jeszcze przed czterdziestką z gruzem totalnymw paszczy. I co ciekawe, większość twierdzi że higiene trzyma, zęby leczy - tyle że plomby wypadowywuja sobie kilka miesięcy po założeniu. I z małej dziurki robi sie duży problem. W końcu wszystko opiera się o mojego chirurga, który wywijając z gracją dłutem, pozbawia miejscowych problemu. Raz na zawsze.

Jakby tak jaką wróżkę zębową zapoznać - to mógłby być tu dla nas raj... Zębów w cholere - kokurencji praktycznie żadnej...

Poza tym przychodzi jeszcze jedna grupa, uzależnieni od heroiny. Musze pogrzebac czy gdzies tego nie ma opisanego - w Polsce problem był nieznany z racji ceny narkotyków. Natomiast tutaj działke mozna ponoć kupić za pół tygodniówki. A w efekcie dostajemy pacjenta co to nie dość że nie ma ani pół żyły - bo szlag trafia nie tylko te w które sie wbija igły, ale ogólnie wszystkie - to jeszcze jego zęby wyglądaja jak zmurszałe pieczarki. Przedziwne.

Na szczęście po mojej ostatniej dyskusji ze smerfetką szlag ją trafił dokumentnie - i dzisiejszą listę robię dla mojego stałego ultra-zawodowca. Leon nie zabijał tak szybko jak on rwie te nieszczęsne zęby. Na jego tarczy widnieje motto prawdziwego killer’a:
If you blink - you’ll miss it.

Podoba mi się.

wtorek, 15 czerwca 2010

Va banque

Krany padły. Nie ma ludzkiej siły żeby pobieżna Jane była w stanie to załatwić. A widać że dziewczyna się stara. Po oczach głównie i uśmiechu, ale to się jednak da zauważyć. Ponieważ pewne rzeczy są przez polska mentalność do zaakceptowania trudne, zaczęliśmy Jane dusić. Alegorycznie. Że może my ten kranik kupimy a oni nam go zamontują? To ona zadzwoni. Po kilku dniach okazało się że niestety, nie da się zamontować kraniku bo nie ma sinku. Czyli tutejszej umywalki. No to ja kupię ten cholerny sink. Niestety, nie da się tego zrobić. Muszą zamontować własny. No to niech kupią taki co to pasuje pod pojedynczy kran. Niestety, nie da się go kupić - w związku z powyższym bedziem mieć krany dwa.

Pobieżna Jane obiecała przy okazji akcji "łapać klienta" kilka innych rzeczy, z czego akurat pojedynczy kranik wydawał się być najłatwiejszym z zadań postawionych developerowi. Bo prócz tego mamy na gębę obiecane klucze w połowie sierpnia - choć na papierze to jest wrzesień, z adnotacja że się mogą spóźnić, miejsce do składowania gratów, zwane tu z niewiadomych przyczyn garażem - chyba że to z powodu trzymania w środku rowerów. Znaczy - samochodem się do środka wjedzie, ale wyjść z niego można tylko przez bagażnik. Podejrzewam że to może być przyczyna dużej popularności kabrioletów w tym kraju. O innych naszych pomysłach nawet nie wspominam. Powiedzieć niestety, nie mogę sobie sam.

Odnośnie płytek w kuchni to niestety, nie da się przywieźć własnych, więc będę je kładł w odkurzonym mieszkaniu; na szczęście tutejsza technologia oszczędnościowa zakłada obecność owych jedynie w miejscach widocznych - pod szafkami znajduje się beton. W związku z powyższym nie będę musiał demontować świeżo zamontowanej kuchni...

Mam takie straszliwe, chodzące po grzbiecie przeczucie. Że następnym razem pobieżna Jane zedrze z twarzy maskę - i zamiast jej uśmiechniętej twarzy, zobaczę Kazimierza Kaczora, z jego uroczym niestety, nieee...

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Przeciez to nie były mamuty

Biała rasa umiera. Prognozy są conajmniej - niepokojace. Mianowicie za 150 lat nie zostanie po nas ślad. Żywy, bo malarstwo, poezja i inne tego typu rzeczy pozostana. Co prawda wraz z upływem czasu Kopernik bedzie kobietą, no, ale. Skąd sie nieszczęście bierze? Standardowy model przyjmuje że dwoje białych partnerów posiada dwoje białych dzieci (zakładamy, ze listonosz też jest biały). Tyle, ze wypadki losowe i insze choroby pomalutku degraduja tę liczbę, tak że wiek rozrodczy osiągają nie wszystkie. I pomaluśku, pomalusieńsku zaczynamy zanikać. Tu od razu chciałbym odrzucić na bok, jako zupełnie statystycznie nieistotne, przykłady takich Słopnic, do których bodajże Buzek pojechał, żeby nocznie sprawdzić jakim cudem przeciętna rodzina ma tam 10 dzieci. No, bo - wszyscy maja jedno. Albo dwa. A w Słopnicach - dycha.

W Jukeju jest jeszcze gorzej. Coraz bardziej popularnym zabiegiem staje się podwiązanie nasieniowodów u panów. Dla kobiet to radocha wielka, bo mogą sie kochać z ukochanym mężczyzna swoim bez starchu że zajdą w ciążę - a każdy skok w bok zawsze mogą usprawiedliwić chęcia posiadania potomstwa, ktróego podwiązany, jak wiadomo, zapewnić nie może. Choćby sie za...kochał na smierć. Ponoć w niektórych kręgach zabieg ten jest zwany zemstą ostateczną. Nastepuje to zwykle w sekwencji: on ma skok w bok - ona mówi że jak się chce z nią kochać, to ma sie podwiązać - ten się zgadza - po czym następuje uroczysta wymiana dokumentów. On jej dostarcza wynik trzeciego badania, w którym „plemników nie znaleziono”, a ona mu wręcza papiery rozwodowe.

Co jest w tym najciekawsze - robimy tych zabiegów kilka tygodniowo. Czyli od początku roku wykonaliśmy ich jakieś osiemdziesiąt. Z czego 79 to byli Biali mężczyźni i jeden Hindus. Musi zbałamucony tutejszą filozofia. A Murzyna - żadnego. No bo jakim cudem Murzyn miałby swoje piętnaścioro dzieci (z czternastoma różnymi partnerkami) gdyby sie dał podwiązać za młodu???

W zasadzie wizyta Buzka w Słopnicach była niepokojąca. Bo skoro mąż stanu nie wie co trzeba zrobic żeby mieć dziesięcioro potomstwa... Dzizzazzz...

AD 2844. Dwa sczury opowiadaja sobie dowcip.
- Wiesz jak wyginęły białasy?
- Jak?
- Przychodzi samica do samca i mówi: zróbmy sobie dzidzię! A ten na to - podwiązałem się. I tak wyginęły mamuty ludzie.

niedziela, 13 czerwca 2010

sobota, 12 czerwca 2010

Żałoba

U sąsiadów stan euforii trwał 36 minut. Dokładnie od 4 do 40'. Potem nastąpił okres natężonego oczekiwania który zupełnie niespodzianie przeszedł w ponurą refleksje nad życiem w ogóle, a życiem bramkarza w szczególności.

Chyba go jednak zjedzą.

...na pohybel...

...we are the champions - my friends
And we'll keep on fighting - till the end -
We are the champions -
We are the champions
No time for losers
'Cause we are the champions - of the world...


piątek, 11 czerwca 2010

Miting

To jest jak sraczka. Nadchodzi niespodzianie, wywraca człowiekowi życie do góry nogami, a dwa dni później się nie pamięta czy to był sen - czy jawa.

Tym razem coś się stało - nasza firma o-sza-la-ła i zafundowała nam stary dworek wśród zieleni na miejsce spotkania. Gdybym to ja wiedział... Szaman był w pobliżu, można by czas mile spędzić wśród zieleni albo też przy kominku pijąc whisky. Czy co tam by się z torby wyciągnęło. Ponieważ nie wiedziałem - wysiadłem z samochodu parę minut przed rozpoczęciem mając zrobione 190 mil, trzy godziny jazdy, kociokwik we łbie i ból w wiadomo czym.

Zebranie jak zebranie. W zasadzie rodzaj psychoterapii grupowej bez psychoterapeuty. Pogawędziliśmy miło, posłuchali wykładów, zjadłem lanczyk - tu żuchwa kompletnie mi spadła do pasa, bo ostatnim razem dostaliśmy kanapki na papierowych talerzykach, a tym razem dali prawie-że-obiad plus zimny bufecik, bardzo zacny (nawet jajko na twardo było) - i pognałem z powrotem do domu.

Może 380 mil nie brzmi dumnie, ale jak się to przeliczy na ponad 600 km...

Powinienem dostać dodatek TIRowy, czy cóś...

czwartek, 10 czerwca 2010

dablou'seven

Wywiad podstawą sukcesu. Wiadomo to od dawien dawna, w zasadzie zawód szpiega powinien być wpisany na listę zawodów wymyślonych przez ludzi jeszcze przed celnikiem, zaraz po kurtyzanie. Ponieważ pobieżna Jane dowiedziała się w końcu dla nas ile kosztuje zrobienie łazienki w płytkach - a tu trzeba dodać że łazienki w Jukeju są przepastne, jak wdech zrobię, to się ASP mieści na luzaku - więc z opadem żuchwy pojechalismy sprawdzić w Tiles'ach, po ile też tutaj stoi metr płytek. Taniej niż u nas. A robocizna? Po podsumowaniu wyszło, że za zaproponowana cenę mogę sobie położyć biały marmur z Carrary, w dodatku kłaść go będzie ekipa dziewic orleańskich (ach, ta Mila...).

Krany zaczynają umierać - okazuje się że ni-ma bata, będą śliczne, chromowane i DWA. Szlag mnie trafi. Nie idzie tego przeskoczyć.

W związku z powyższym rozpoczęliśmy akcję taniocha. Niech założą cokolwiek, byle by to było łatwo zerwać.

Spawać umiem, elektryke poprawiałem po elektryku, kanalizacje po kanalarzu - płytek nie położę?

Co, JA nie skoczę???

środa, 9 czerwca 2010

Ja chciałem powiedzieć

...że Pan Prezes to wszystkie rozliczenia! - bardzo dobrze prowadzi.
Że jak co komu jest winien... W ogóle nic nikomu nie jest winien bo bardzo jest w tych sprawach dbający. Klub prowadzi dobrze...


Jako że nadszedł czas apraisala, dostałem od manago nowy, jeszcze lepszy formularz do wypełnienia. Z jego pomaca praca będzie czysta przyjemnością, a codzienne zadania... A, nie - to z reklamy Microsoftu.

Rzuciłem na parapet i jakoś tak za cholerę mi nie było po drodze. A to roboty się nawaliło, a to listy trza było napisać... Grrr. No i jakos tak po siódmej wieczór wpadła manago coby mi przypomnieć w piątek mamy randes vous. I czy ja mógłbym jutro napisać ten nieszczęsny papier. Jutro mam wolne. To może pojutrze? Pojutrze jadę na spotkanie doktorskie, co to jest daleko, daleko. To dzisiaj.

Otwarłem ten papier. Pytania zupełnie jak z Barei.
A jak ja się czuję w zespole?
Pięć odpowiedzi - byle jak, tak sobie, dobrze, super i zajebiście (to ostatnie daje 10 punktów).
A jak się ubieram?
Jak wypełniam swoje obowiązki?
Jak dbam o pacjentów?
Czy pomagam nowym członkom zespołu?
Zacząłem móżdżyć aż w końcu pomyślałem sobie - człowiek nie powinien kłamać. Jak się jest narcyzem - to się nim jest na całego. Żadne półśrodki nie wchodzą w grę. No i - wpisałem wszędzie żem jest zajebisty okrutnie.

Na szczęście do apraisala jest wydrukowany krótki instruktaż, jak się do niego zabrać, wraz z przykładowym tekstem:
Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla naszego klubu, prezes Ochódzki Ryszard, naszego klubu „Tęcza”. Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki! To mówiłem ja – Jarząbek Wacław, trener drugiej klasy. Niech żyje nam prezes sto lat!

wtorek, 8 czerwca 2010

Mortgejdż

Dzizzazzz...

Jak się powiedziało A - trzeba powiedzieć Beeee.

Byle nie dojść do Muuu, bo człowieka wydoją.

Przyszedł facet od pośredniczenia w pośrednictwie. Zgroza. Reklamują się że znajdą nam najlepszy kredyt jaki tylko istnieje, żebyśmy Broń Boże nie wzięli gorszego. To w sumie jest ważne - człowiek najbardziej nie znosi myśli ze dał się zrobić w bambuko. Dlatego chętniej zapłaci pośrednikowi niż pozwoli by mu gul w nocy skakał ze złości z powodu nieoptymalnego kredytu.

Kredytopośrednik przylazł, wywiad zebrał i oświadczył że ma dla nas dwie propozycje, z jednego banku. Obie są najlepsze, bo jedyne - więcej nie ma. W sumie kapitalny zawód, może by się tak przekwalifikować? Wysłuchałem o zasadach trackingu, fix'a, ubezpieczeń, zabezpieczeń i innych rzeczy straszliwych - po czym przystąpiliśmy do wypisywania papierów.

Gdyby jakiś master-mind zła chciał zniszczyć nasza cywilizację, uprzejmie podaje przepis: należy wyhodować bakterie żywiące się papierem. I już. Po 24 godzinach zapanuje totalny chaos, po tygodniu nie zostanie po nas ślad.

Niby powinienem się cieszyć. A czuję się jakbym sprzedał własną nerkę.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Karpety

Jukej to jednak dziwny jet kraj. Zaczęło się niewinnie - mianowicie AS Ptyś zażądał kategorycznie od developera że żadnych karpetów mieć nie chce. Mają być panele.

Znaczy, można sobie zamówić podłogi drewniane, ale tu wyłaniają się dwa problemy. Po pierwsze, import jest okrutnie drogi, a najbliższa drewniana podłoga jest w Pałacu Buckingham. A po drugie, stropy z niewiadomych przyczyn są tu robione z płyt paździerzowych na legarach - więc, by zagłuszyć skrzypienie, seks można by uprawiać tylko przy włączonym hydroforze. Albo młocie mimośrodowym.

Przedstawicielka developera - pobieżnie zwana Jane - pokiwała ze zrozumieniem głową i napisała - wszędzie panele. Po czym z niewzruszona mina zapytała, jakie chcemy karpety na schody. Tu ASP przybrał minę pt. szlag mnie trafi z moja wymową tego cholernego języka, i mówiąc bardzo wolno, powiedziała że karpetów nie chce, za to wszędzie mają być panele. Jane na to że ona rozumie - karpetów nigdzie nie będzie i w związku z tym jakie chcemy na schodach. Tu mi zaskoczył zatrzask w mózgu i zapytałem czy mamy rozumieć ze na schodach musi być karpet? Musi. A czy ona by mogła sprawdzić że może nie musi? Sprawdziła. Rechot ze słuchawki był dobrze słyszalny i wyjątkowo wymowny: nie montują na schodach paneli.

Tu skrzyżowałem palce i przystąpiłem do kolejnego punktu naszego makiawelicznego planu. Punk ten zawierał niepomijalna prośbę o pojedyncze krany w każdej łazience oraz w kuchni. Jane podrapała się po głowie i zadzwoniła raz jeszcze. Tym razem rechotu nie było, okazało się że i owszem - za dopłata się da. Czy Państwo sobie życzą? Państwo sobie życzą.

Punkt trzeci to łazienki. Coby flizy były na ścianach. Okazało się że się nie da. Tu obeszło się bez dzwonienia - ale też ich rozumiem. Jak się na stropie z paździerzy postawi łazienkę z kamieniem na posadzce i płytkami na ścianie to prędzej czy później takie cudo wyląduje na parterze. Razem ze stropem.

Eplajensy. Czy my może chcemy standard, czy jakoweś trompka-pompka i organy? A za ile? Tu się okazało że za proponowana dopłatę zakupię sobie bez większego problemu koncertowego Stainbacha. Znaczy, nie mam go gdzie wstawić, bo chałupka nieduża, ale jednak. Zrezygnowaliśmy. Jak mi zbrzydnie to co wsadzą, pojadę do Comet'a. Za proponowaną cenę to nawet kuchenkę Miele się kupi.

W końcu skończyliśmy tematy proste i zaczęliśmy trudne. A czy można zrezygnować z blatu w kuchni?
Nie można.
A okno w dach wstawić można?
Nie można. Znaczy - można, ale po oddaniu budynku.
A jakbym kupił, nie wstawilibyście?
Nie.
Mogę sobie wstawić sam - ale do tego będę musiał potem spruć połowę strychu.

-A co, Herod nigdy nie był młody?
-Nie.


Poręczy proszę nie malować. Żeby taka drewniana została.
Nie da się. Przychodzi pomalowana. Na biało i brązowo.

Tu mi się Laskowik przypomniał, co to na pytanie Smolenia "A co jest?", odpowiedział "Ja jestem!".

Dzizzazzz...

niedziela, 6 czerwca 2010

Skąd mam w domu zakrwawiona koszulkę Rafaela Nadala

Historia zaczęła się niewinnie. Od sąsiada, co to handnął nam over przez płot po buteleczce Budwaissera. Ponieważ Polak człowiek honorowy jest, będąc w Tesco zakupiliśmy po buteleczce Żywca i zapukali popołudniowa pora do drzwi sąsiada. Ucieszył się. Żywca gulnął, kilka razy spróbował wymówić słowo Żywiec - choc z Jeann-Pierr nie ma problema, to Żywcem jest - i wyciągną kratkę Budwaissera. Zamiast popołudniowego delikatnego uzupełniania elektrolitów wyszła pełnowymiarowa impreza, na której pokazaliśmy im nasze zdjęcia ze ślubu a oni nam rejestracje wideo ze swojego. Czyli - osiągnęliśmy stan upadłości absolutnej, kończąc gdzieś w środku nocy.

Dzień drugi rozpoczął się wyganianiem kaca wysiłkiem fizycznym - do tego celu ASP zakupił mi nowego T-shirt'a i zagnał na kort tenisowy - oraz nerwowymi dośc przygotowaniami do imprezy z naszymi przyjaciółmi, którym obiecałem placki po węgiersku. Czas gonił, więc na dwa noże zaczęliśmy rachciachać wołowine na gulasz, ziemniaki trzeć na tarce - i tum się wykazał nadgorliwością, bo w trakcie owego tarcia starłem sobie palec.

Jam jest mężczyzna stuprocentowy, więc mnie to mało nie zabiło...

Po zwyczajowych obrzędach - w skład których wchodzi "arghhhh", syczenie, ssanie palca, płukanie go pod zlewem, syczenie, psikanie czymś z alkoholem, syczenie, plasterkowanie i syczenie - sytuacja została opanowana. Gulasz wyszedł znakomity, natomiast placki miały taki - nieuchwytny smak nowości. Nie wiedzieć czemu.

Dzisiejszy kociokwik był znacznie milszy, człowiek jakoś się przyzwyczaja do różnych rzeczy. Mając piękna wymówkę pod postacią transmisji bezpośredniej z Roland Garros, zasiedliśmy do drzemki przed telewizorem. I tu się okazało, że w moim pieknym T-shirt'cie gra Nadal . Noż by go jasna cholera - to już nie ma innych koszulek w sklepie? Nadal ładnie wykończył Soederling'a, spakowaliśmy rakietki, pojechaliśmy na kort i tu się zupełnie niespodziewanie okazało że mój palec nadal krwawi, szczególnie jak się nim rakietkę trzyma. Rzecz jasna nie krwawił po butach (bo stare), spodenkach (bo za 3,50) czy korcie (bo nie mój) - za to upaprałem dokumentnie mojego nowiuśkiego tiszercika. Jasna cholera.

Do spisu rzeczy niepoważnych należy dopisać używanie tarki na kacu.