Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mały biały domek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mały biały domek. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 9 grudnia 2010

Globalne ocieplenie

Pisanie o zimie w zimie jest w zasadzie malo odkrywcze. Starałem się unikać tematu, ale jednak się nie da. Jukej w zimie jest po prostu powalający...

Zaczęło się od listu mojego ubezpieczyciela. ”W trosce o pańskie bezpieczeństwo... dołożymy wszelkich starań... mamy kilka rad...
Rady były zawarte w punktach. Po pierwsze - nie powinienem jeździć, chyba że naprawdę muszę. Po drugie, wyjeżdżając, powinienem poinformować domowników gdzie, po co i którędy jadę. Powinienem sprawdzić, czy komórka jest naładowana na full, a abonament opłacony. Wreszcie powinienem zadbać o własne bezpieczeństwo - mam zawsze mieć termos z czymś ciepłym, koce i - uwaga, uwaga - łopatę. Tu mi zwichło żuchwę - jeździłem przez dobrych kilka lat ponad 40 kilometrów do roboty przez polskie góry i ani razu nie znalazłem się w sytuacji zapotrzebowania na łopatę...
Rzecz jasna w komunikacie nie było ani słowa o oponach zimowych, łańcuchach, czy płynach zapobiegających zamarzaniu paliwa w dieslach.

Następnie ASP wyłapała w tumbylczej radiostacji właściciela mercedesa, któren to piał w zchwycie, jak to też mu się kapitalnie jeździ - bo właśnie zainwestował w zimówki! Hura! Auto znowu zachowuje się tak jak powinno - czyli przy dodaniu gazu jedzie do przodu a nie gaśnie - i nawet skręca na zakrętach! Piał tak przez dłuższą chwilę ku ogólnej uciesze ASP i wbrew oznakom niewiary dźwieczącej w sceptycznym glosie dziennikarza.

Wreszcie nadeszło pandemonium. Gdzies tak pod wieczór zadzwonił ASP, że nasz piecyk gazowy zamienił sie w piecyk wybuchowy - bo przy odpalaniu łomocze tak dokładnie, że aż szyby sie trzęsą. Wypisalismy ostatniego pacjenta i z duszą na ramieniu pognałem ku chałupie - czy tam aby nie ma jakowegoś leja w ziemi. Nie było. Okazało się, że piecyk przestał wybuchowo odpalać gaz - bo go w ogóle przestał odpalać. Za to z komina zaczęło nas dochodzić miłe bulgotanie. No to - małpa nie głupia i sobie poradzi... Wygooglaliśmy gas+emergency i wyskoczyło tysiąc pięćset linków w naszej okolicy.
- W przyszłym tygodniu.
- Jutro po południu.
- Może za tydzień.
- Może byc jutro rano, ale z dopłata 25 funtów za ekspres.
A na zewnątrz -6 i spada. Co przy tutejszej technice budowania oznacza jakieś... 6 godzin do osiągnięcia temperaturay zamarzania wody w instalacjach. Włosy staneły mi dęba. Rozkręciłem piecyk, ale nijak się to miało do konstrukcji prostej tego, com go z 30 lat temu w Polsce widział. Mnogość kabli, elektroniki, pompy jakieś... Zrezygnowałem. Kolejny telefon.
- Bry wieczór, Abnegat, bo sie mi piecyk zepsuł...
- Może być w piatek.
- Panie, ja do rana nie dożyję - bo zamarznę!
- Ale ja nie dam rady.
- To może znasz pan kogoś, kto da?
- Oddzwonie.
I rozłączył się. Po dziesięciu minutach wszystko było uzgodnione: adres podany, majster przyjedzie za godzinę. Roztarłem zmarznięte palce. A jak nie przyjadą? Zostawiwszy w oknie ASP na straży pognałem do zaprzyjaźnionego B&Q coby nabyć jakiebądź piecyki z wiatraczkiem. Nawet niedrogo wyszło...

W końcu chłopaki przyjechały, obowiązkowo zdjęły buty na widok płytek w korytarzu (choć na dywany wchodzą bez problemu...) i zażyczyli sobie czajnik z wrzątkiem. Ale - bo - mi tu - piecyk... o ten właśnie....

I tu dochodzimy do jaja kwadratowego. Piecyk jest kondensacyjny - znaczy się, że w trakcie odzyskiwania ciepła ze spalin woda zawarta w nich zaczyna się skraplać. I trzeba ją odprowadzić. Czy juz wszystko jasne? Nie? No to napiszmy to prosto z mostu: piecyk stoi metr od zlewu. Metr od kanalizacji. Musi mieć odpływ wody, która kondensuje się wewnątrz. Jak się to rozwiązuje w Jukeju? Tak jest! Wierci się dziurę na wylot przez ścianę i rurką PCV fi 30mm odprowadza sie wodę do kanalizacji burzowej. Rura zamarzła, a woda zalała palnik. Stąd miłe bul-bul-bul niespalonego gazu, wylatującego przez komin.

...nie stać mnie na komentarz...

Jak to się darła moja zaprzyjaźniona konsultantka: „Where is my f****n global warming!!!”

------


-----

poniedziałek, 22 listopada 2010

Factory Work

Śrubki a 5 km

W naiwnym konsumenckim świata widzeniu wydaje sie nam, że co zapłacone - to posiadane. I w zasadznie jest to omal-że-prawda. Popatrzmy na przykład banalny: komputer, kupiony, zapłacony, stoi na biurku i... No system or sytem failed. Że co, że trzeba było nie sknerzyć i z systemem kupić? Proszę bardzo, kupiony, postawiona, właczony - i czerwona tarcza Windows groźnie krzyczy, że komputer jest do bani, bo nie ma programu antywirusowego.

Tak, jakby pralka po włączeniu darła mordę „Uwaga, nie mam bębna, silnika i rurki - wylewki!!!”

Jakoś tak we wrześniu poczuliśmy natury zew. Do porządków. Które to trudne są, jak w pokoju stoi sam materac. Po obejrzeniu wszystkich możliwych sklepów, gdy osiągneliśmy stan konkretnego pypcium-dyrdum, po konsultacji z pociachami oboma, wybraliśmy. Zapłaciliśmy. I zaczęło się Coraz-To-Mniej-Radosne Oczekiwanie.

W zasadzie miały byc za trzy tygodnie. Przy niesprzyjających wiatrach - bo szafy sprzedał nam co prawda Irlandczyk, ale te płynać miały z Hamburga - okres przedłużyć się mógł do 6. Jak by nie było - przyjechały w sobotę. I tu muszę sie przyznac, że w sklepie, to one, te szafy, wyglądały zupełnie inaczej. Były duże. I ładne. A w domu wylądowało 18 różnych paczek, panowie grzecznie szurnęli nóżką i tyle ich było. Znaczy - oni mogli te szafy złożyć, ale za dodatkową, 15% dopłatą do ceny.

Musiał bym się chyba w jakiejś innej części kraju urodzić.
Toż prędzej zeżrę własną wątrobę...


Wyciągnąłem swój cut-mjut-funkiel-nówka-całkiem-jeszcze-nie-smigana śrubokręcik na bateryjki co robi wrr i zaczałem festiwal śrubkowania. Duże - i małe. Krótkie i długie. Ostre samowkręty i tepę zakręcajki.

Dwie doby.

Co doprowadzilo mnie do upadku ostatecznego i pójścia spać o dziewiątej wieczór w niedzielę. Chodzenie spać razem z drobiem niby nie rokuje najlepiej - a jednak. Wstałem o czwartej, wyspany jek rex i zaliczyłem poranną sesję dżima. Teraz mam wrażenie, że jest późne popołudnie.

Nie mam jak wstawić okienka, bo mi Watch Dog patrzy na palce - ale gdyby ktoś chciał sobie wyobrazić, jak wyglądam, niech kliknie tutaj

wtorek, 2 listopada 2010

Radość z czarnego ciągnika

Dawno, dawno temu w radio piosenke puszczali o ciągniku. Muzyka taka sobie, słowa - z angielska zwane lyriks - trudno nazwać wyrafinowanymi.

...kupiłem czarny ciągnik
kupiłem czarny ciągnik
kupiłem czarny ciągnik...


W dalszej części było kilka słów o nieprawdopodobnych mozliwościach onego, ale to tylko tak na marginesie. Istota zawarta była w zakupie czarnego ciągnika.

I ja tego faceta rozumiem...

Kupił sobie - i teraz ma. Jego jest.

Polazłem do B&Q, coby nabyć tanio pierdółki różnorakie. Na ten przykład karnisz jeden, lampka jedna, paręśrubek. Ot, żeby sobie życie rozjaśnić. Ponieważ jednakowoż azaliż rura karniszowa przycięta być musiała, zupełnie nie widzieć jak zabłądziłem na półki ze sprzętem co robi wrrrr. I nie certoląc się zbytnio, nabyłem zabaweczkę co to się zwie szlifierka kątowa, na Podhalu zwana boszką. Ta boszka to chyba stąd, że pierwsze takoweż maleństwa BOS(C)H* robił. Mając przekleństwo dziedzictwa we krwi, zakupiłem właśńie taką. Śliczna, zielona...

...kupiłem czarny ciągnik...

...i robi wrr jak jasna cholera. Co prawda tak żem się palił by ja użyć, że osłonę założyłem odwrotnie i tarcza miast w dół kręciła się do góry - dzięki czemu cały pokój wyglądał jak w czasie odpalenia ogni sztucznych na choince - ale to był drobiazg do naprawienia łatwy. Karniszy wieszać nie lubię - ale jak się ma maszynki które robia wrrr, to żal nie uzyć. ASP widząc szał mój bojowy zręcznie przepychał mnie z pokoju do pokoju, dzięki czemu karnisze wiszą wszystkie, a pokój Harrego Pottera zyskał nową podłogę. Z paneli, bo pod schody głupio kłaść marmury z Carrary, ale jednak. Tym to sposobem zakończyłem akcję betonowej podłogi - do wykończenia pozostały łazienki. I kiedyś się wezmę.

W czasie pomiędzy podkusiło mnie sprawdzić, czemu w Potterówce panowie budowlańcy zawiesili mi sufit nad podłogą, maskując cały zakręt schodów. Do tego wystarczył zwykły młot - kilka ciosów i regips rozleciał się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Niestety, lepiej było tego nie ruszać. Pusta z pozoru przestrzeń zawiera zupełnie nieprawdopodobna konstrukcje podtrzymujaca schody. Teraz bede musiał dziurę zamaskować PDFem. Inna rzecz, że znalazłem miejsce na moje funkiel-nówka wrrr-maszynki.

Jeżeli do kosztów szlifierki dołożyć taki mały, maluśki śrubokręcik, który jest na bateryjkę - a imię jego BOS(C)H, rzecz jasna, i teraz jest mój... my precioussss... glum-glummmm - łatwo zrozumieć moją niechęć do ponownego Bi’n’Qiuowania. Toż po zrobieniu łazienek trzeba będzie przyciąć drzwi - a do tego potrzebuję przenośnej, małej, maluśkiej cyrkulareczki...

-------
*Dzisiaj jestem przymulony bardziej niz zwykle. Thx, Anno ;)

poniedziałek, 11 października 2010

RFM*

Nie, wbrew pozorom, nie będzie o sympatycznej - bądź proniemieckiej, to juz zależy od geopolitycznej lokalizacji naszych preferencji - stacji radiowej. Bedzie o panelach.

W dawnych czasach, za panowania najszczęśliwszego z ustrojów, telewizja posiadała program w którym niejaki pan Adam z zacięciem grzebal w przeróżnego rodzaju ustrojstwach, zmieniając a to pralke w dzwonek, a to zapasowe koło do samochodu w sliczny kwietniczek. Bądź odwrotnie. Dzieki niemu posiadałem przeróżnego rodzaju instalacje w domu i poza nim, służące celom różnym. Silne nasiaknięcie zosiosamosizmem za młodu zaowocowało na starość ciągotkami, żeby coś wywiercić. Albo porżnąć. Co prawda moja wiara we własne umiejętności nieco została nadszarpnieta nie do końca udaną próbą położenia kamieniarki w domu, ale tylko nieco. Ponieważ nadal jedno z pomieszczeń wołało o miłosierdzie swoja betonową podłogą, zabrałem się w końcu za położenie paneli.

Nie wiesz jak zrobic - zapytaj. Spytaj policjanta, on Ci wskaze drogę. Chyba piosenka taka była... Zanim popsułem połowę materiału, zasiadłem przed telewizorem i zapuściłem film pt. „Jak miło i przyjemnie jest układać panele”. Rym się prosi, żeby dodać „beze mnie”. Albo „nadareminie”. Okazja była, bo ASP wział młodziana na tenisa, więc nikt nie próbowal mnie przekonać o wyższości X-Box’a nad DVD. Pycha chciała by powiedzieć, żem z tenisa zrezygnował, by się w nauce panelarstwa pogrążyć, ale prawda jest prozaiczna, niestety. We łbie dudniło mi niemiłosiernie po „tatance”, którą to raczyliśmy się w późna noc z Karoliną i Dianą, więc udałem nieboszczyka aż do momentu gdy silnik samochodu ucichł za rogiem.

W filmie miła blondynka z ciemnymi włosami pytała, jak to one mają w zwyczaju, starszego pana, ubranego bardzo zawodowo, o tajniki układania podłóg. Dowiedziałem się od której strony zacząć (lewej), w którą strone jechać (prawą), jak używać piły i że koniecznie należy uzywać sprzętu ochronnego. Pomijam podkładki żelowe pod kolana za 12,99 ale gogle-niewidki, z szybka zapewniającą widzenie niczego, były bardzo kul. Kolejny przykład, ze na swiecie nie ma nic za darmo: chronimy oczy, urzynamy palce.

Natchnięty ideami prezentowanymi przez sympatycznego dżentelmena, zabrałem potenisowego ASP i pognaliśmy do B&Q. Tu mała dygresja - dla mnie ten sklep to jak ciucholand dla kobiet. Mogę sobie oglądać wiertarki, płyty gipsowe, śrubki, wkręty, śrubokręty - i co tam jeszcze. Same końcówki do nowo nabytej wyrzynarki zajeły mi 15 minut. I mam nową zabaweczkę, która robi wzzzzz...

Z dzielna pomoca mojego Latorośla Starszego, zwanego w skrócie Warrock Addict’em, położyłem dump proof membrane, która w Polszcze nazywa się czarną ceratką, następnie wood fibre board zwane pilśnią i zaczęliśmy składać klocki. Ile zostało na końiec pierwszego rzędu? Tak jest - 7 cm. Rozebrałem, obciałem pierwszy i z ulgą pomyslałe, że jakoś to będzie. Do drugiego klocka drugiego rzędu da radę nawet blondynka. Ale potem... Ani go kijem - ani pałą. W końcu schowałem dume do kieszeni i polazłem obejrzeć raz jeszcze - jak on to wsadza? Acha, tak. Zlazłem na dół... W końcu wypracowaliśmy włsaną technikę. Cały szereg dopasowany na długość wkładaliśmy na raz. Inaczj - za cholere nie sżło. Albo się wyłamywało pióro na krótkim albo na długim boku.

Muszę przyznać, że na jakiś czas moja potrzeba wiercenia, cięcia i gięcia - oraz, ogólnie, używania maszyn, które robia wrrrrr - została zaspokojona. Szczeglnie czuję to po krzyżach, ktróe cósik mnie dzisiaj nappobolewają.

Ale to jest jak narkotyk. Znów za jakis czas przyjdzie moment, że przyjdą koledzy i będziemy wiercić dziury...

---------------------
*Przeczytaj Instrukcje Obsługi

wtorek, 5 października 2010

W samo południe

Wpadli świtem. Z usmiechem na ustach - z duma wręcz - zapowiedzieli ASP, że maja drzwiczki do przysznica. I że przyjdą - nie, nie dzisiaj - jutro. W samo południe.

Nastepnego dnia ASP nie poszedł do pracy. Z nerwów gryzłem pazury, telefony śmigały w te i wewte, w końcu - są. Przyszli. A raczej przyszedł. Pieknie ubrany, zgodnie z najnowsza modą dyktowana przez potentata w tej dziedzinie czyli Health & Safety Executive - spodenki-rybaczki, rękawiczki, kask - żeby mu te drzwiczki na łeb nie spadły zabijając na miejscu - śliczne skórzane buciki, które zresztą próbował zdjąć zaraz po przekroczeniu progu. Wlazł na górę, zainstalował się w łazience i zaczął pracę. Po kwadransie zszedł na dół, dzielnie w dłoni dzierżąc plastikowa rurke, na której wisiały nasze provisional drzwiczki - czyli kawałek ceratki. We wzorek łużycki. I zapytał, gdzie to schować. ASP wskazała najbliższy kosz na śmieci.

Minęła godzina. W końcu dzielny Monter Sam zlazł z góry i zapytał, gdzie ta ceratka. A po co mu? Bo trza zawiesić z powrotem. A po co, jak drzwicki są? Są - ale nie takie. Jak to nie takie jak miały być takie? Przeciez mierzyli? No, mierzyli - ale przed płytkami. A teraz są płytki - i drzwicki są za duże. Ale to nic, bo oni natychmiast zadzwonia i zamówia dobre.

W sumie mi to wisi i powiewa - literalnie, ta ceratka faktycznie zwisa i wiatr nią targa - ale się tak zastanawiam, czy aby nie iść i ich nie obsztorcować, ot - dla przyzwoitości.

Umówiliśmy się na nastepna środę. Tak mi teraz w padło do głowy - może to wina tych śród? Że może trzeba było na czwartek chociaż?

--------------------

Bobsley pytał o dopalacze. Powiem tak: nie widzę zupełnie problemu. Zmieniamy system znany z parchatego socjalizmu pt: „Co nie zabronione to dozwolone” na cywilizowany: „Robimy to, na co mamy pozwolenie”. I kropka. ZANIM ktokolwiek cokolwiek sprzeda - musi uzyskać odpowiednie zaśiwadczenie co to jest i do czego służy. Jeżeli są najmniejsze podejrzenia, że ktoś próbuje sprzedać „Wyściółkę klatki świnki morskiej” w której znajdują się liście marychy albo "Materacyk z włokna miękkiego dla dziecka małego" ze słomą makową w środku - dostaje kopa. I spokój. Sprzedaje bez zezwolenia? Ajjj, niegrzeczny...

Z drugiej strony - nas jest prawie osiem miliardów. Ziemia staje się przeludniona. I jeżeli znajdują się chętni, którzy sami chcą się eksmitować z tego łez padołu - czemu im przeszkadzać? Toż jak nie kupi dopalacza - bedzie żarł proszek IXI. Pasta Kiwi mózg ożywi. Główki zapałek. Muszki-owocówki. Grzybki-ksylocypki czyli inaczej psiory. Albo wąchał butapren (tego ostatniego nikt póki co nie robi, bo niestety po świecie chodzą jeszcze takie dziwne indywidua z poprzdniego rzutu debili, co to sraja pod siebie; dziwie się, że sprzedający dopalacze nie zajma się nimi - toz to żywa antyreklama). Albo zeżre roślinki w parku - piętnaście razy dostanie sraczke ale w końcu raz zobaczy takie zajebiste kolrowe linie co się ciągną panu doktorowi z uszu - achchachacha jakie śmieszne - które są objawem nieodwracalnego wypalenia dziur w mózgu.

Zalegalizować wszystkie dragi. Dawać je za darmo. Urwie to łeb narkotykowej hydrze, rozwiąże problem przeludnienia - które to, jak wiadomo, jest odpowiedzialne za produkcje tzw. gazów cieplarnianych zwanych popularnie dwupierdzianem grochu - i wybije z populacji gen głupoty raz na zawsze.

środa, 8 września 2010

Zosia Samosia

-Droga Andziu - rzekła ciotka
-Nie obgryzaj mi nagniotka!
Ale Andzia nie słuchała.
Zgryzła - i zwymiotowała.


Okazuje się że kamieniarka to trudna rzecz jest. Ponieważ załatwienie jakiegokolwiek specyjalisty graniczyło z cudem, a trudno wstawić pralkę na beton - ruszyłem do B&Q. Czyli takiej tubylczej Castoramy.

Muszę się przyznać, ze na widok tych wszystkich lśniących wierteł, tarcz diamentwoych, wiertarek Bosh’a, cyrkularek i śrubek oksydowanych z nakrętka fi 12 staja mi kudły na grzbiecie. Moge łazić pomiędzy półkami godzinami i kompletnie nie rozumiem ASP, ktróry już po trzech kwadransach ucieka oglądać sadzonki w dziale ogrodnictwa. Dziwne. Na szczęście przy zakupie cyrkulareczki do cięcia kamienia miała baczenie, dzięki temu mam takie małe, maluśkie cóś co to do szafy się schowa, a nie potwora 2000W zajmującego pół garażu. A w zasadzie 3/4.

Po trzech godzinach układania kamienia w pierdolniczku doszedłem do następujących wniosków. Primo - rozumiem narzekanie kamieniarzy na wylewkarzy dotyczące nierównych powierzchni. Secundo - ktoś powinien wymyslić sposób kladzenia płytek na leżąco. Określenie „ból w plecach” nie oddaje w żaden sposób wjeb wbitego bretnala w krzyże. Tertio - zajebiście fajana praca - pomiając powyższe zastrzeżenia - jednak dobrze by było sie najpierw przypatrzeć jak to robia fachowcy. Com sie naklął...

W końcu robota dobiegła końca, krzyż rozprostowałem na materacu ultrafirm, kupionym okazyjnie w pobliskim sklepie - i zabrałem się do montowania pralki. Na szczęście przyszedł sąsiad, więc ASP pognał do Tesco po bira. W miedzy czasie zabrałem się za wycinanie dziur w szafce. Śliczną, lśniącą wycinarką, zakupioną rzecz jasa w B&Q... Wkręciłem toto w wiertarkę, nacisnąłem guzik, szarpło - i pierdut. Rozleciał się kontakt. No co za mecherzyne tu robią... A w jakie fajne drzezgi się rozsypał... No nic. Kontak przekręciłem od zmywarki - na nią jeszcze przyjdzie pora, gary można ręcznie umyć ale pranie w rękach to jednak masakra jest - i z dumą oznajmiłem że pralka działa. Sąsiad wyraził podziw szczery że ja tak i z elektryką i z rurkami se radze - tu mnie zalała duma z naszych narodowych zdolności robienia wszystkiego - i polazł do domu. A ja ze zgroza odkryłem, ze mi wyjście wody zamontowali na ciepłej rurze... Oż by ich szlag jasny i pomidorki z bazylią...

Na drugi dzień skoro świt pognałem do zaprzyjaźnionego majstra, co to chałupe składał, i delikatnie zasugerowałem że cosik jest nie tak z wodą. Na szczęscie już mi polskie zwyczaje jeb opier głośniego wyrażania protestu wyszły z krwi i angielską modą najpierw żem się zapytał hałaju i hałduju a dopiero potem tąże zdziwienie wyraził. Chwała Panu. Toz przecie nie ich wina żem ślepy. Okazało się że wyjście jest - tylko nie nad a pod półką. Ot, figlarze.

Dzisiaj przyszła siła fachowa co to wyręczy mnie od bolącego krzyża i krzywo położonych płytek.

Może to jakoś przeżyjemy...

poniedziałek, 26 lipca 2010

...divida in partes tres...

Polak pije tylko z trzech powodów:
- urodzin
- imienin
- każdej innej okazji.


Że pić można z powodów różnistych - to powszechnie wiadomo. Tak zwana trzecia opcja jest szeroko wykorzystywana przez masy spragnione krótkich łańcuchów węglowych, zakończonych grupą hydroksylową. Ale żeby na internet?
Jako że coś mi chodziło po kościach, pojechaliśmy do sklepu. Wyjazd był podyktowany koniecznością zabezpieczenia prawidłowego balansu centralnego układu nerwowego, któren to zaczął mi szwankować po spotkaniu z Pobieżną. Doszedłem bowiem do wniosku, że wpadnę i zapytam jak tam sie ma nasz Domek Biały i czy przypadkiem nie moglibyśmy wziąć kluczy od tegoż garażu co go nam obiecała na przechowanie gratów. Wywiązała sie zupełnie montypythonowa dyskusja - ja jej mianowicie wmawiałem, że juz tydzień temu ogłosiła sprawę za załatwiona - a ona mi że absolutnie i nic z tych rzeczy. Bliski byłem zakończenia dyskusji w polskim stylu, jako że mi gulomierz zdecydowanie wszedł na pola czerwone, ale na szczeście mi przeszło. Pietnaście minut później Pobieżna zadzwoniła że owszem, garaż jest i klucze mi da jutro - a nie mogła ze mna gadac, bo babka która razem z nią była w biurze, to jej przełożona. Która o niczym nie wie. Santa Madonna Clara.

Podbudowany brytyjską niemożności powiedzenia w drzwiach „Siema, Abi, to moja szefowa - a to moi klienci”, co rozwiązało by sprawe na wstępie, pojechałem do BBQ. Mianowicie w ścianie z tekturki wypadła dziura - i teraz ją musze załatać. Nabyłem drogą kupna taki klejo-zapraw murarski szerokiego zastosowania oraz trzy szpachelki i wsłuchałem się w siebie. Retail therapy jednak nie da sie wykonac kupując sobie szpeja za 3.20 bo to po prostu nie działa. Co robić - zawinęliśmy do Morrisona gdzie po długich deliberacjach kupiłem sobie 4 butelki leku na nerwy zszargane, waissbiera belgijskiego, i wiedziny jakąś tajemną mocą, w ostatniej chwili, porwałem litra Bacardi co stał w koszyczku promocyjnym przy kasie.

Ruch okazał się zbawienny. Pod domem spotkaliśmy się z sąsiadem, któremu zaproponowałem weissbiera. Ponieważ Anglik kulture ma wpisaną w geny, nie odmówił. Wykonaliśmy po buteleczce w progu i rozeszli się do domów. Nie mineło piętnaście minut jak wpadł do mnie ze stickiem sieciowym cobym mu powiedział czy on jest dobry - czy nie dobry. Z miejsca zaproponowałem bacardi z colą - toż jak by mu rzeczywiście o net chodziło, poszedł by do providera. Znowuż sie potwierdziło, że każda okazja jest dobra do zadierżenia razgawora. Nawet nie wiadomo kiedy się flaszeczka skończyła.

Dzisiaj ASP jedzie do Pobieżnej kluczyk odebrać. Mam nadzieje że to przeżyje. Pobieżna, nie ASP - płytki co to miały byc gładkie, maja szlaczek, a kuchnia którą zamówiliśmy białą, potwierdzili białą, pokazali palcem białą, potwierdzili raz jeszcze i podpisali - okazało się że Pobieżna wpisała w papiery „Latte”. Znakiem tego kuchnia jednak będzie w kolorze kawusi. Z mleczkiem.

Okazuje się że developerzy są internacjonałami tak samo jak ortopedzi.

Siła stereotypów jako samosprawdzająca się przepowiednia, czy ki cholera...

sobota, 19 czerwca 2010

Kaczora ciąg dalszy

Wpadliśmy do pobieżnej Jane podpisać papiery. Że niby klamotka zapadła, co podpisaliśmy to zrobią, a co nie to nie. W zasadzie to prawie nic nie zrobią bo działania porównawczo-wywiadowcze jednoznacznie wykazały, ze ceny proponowane przez developera są zupełnie nie z tej ziemi. No, ale. Jak się kupuje samochód za 80 tysięcy złotych to co tam człowiekowi zależy na kolejnych dwóch tysiącach wydanych na radio i zapalniczkę.

Pobieżna Jane pokazała nam plan kuchni - prawie idealnie taki jak nasz, tylko że zupełnie inny, bo w lustrzanym odbiciu. I kazała się zastanowić AS Ptysiowi czy mu proponowane zmiany pasują czy nie. ASP zazezował z lekka w prawo, przechylił głowę w lewo... Oz nie tak przecież. Zeza trzeba w lewo a głowę w prawo. Że co, tez nie widać? A czy Jane ma może lustro? Nieszczęsna przedstawicielka developera została zmolestowana do zdjęcia lustra ze ściany i przyłożenia go do planu. Teraz gucio? Gucio. Ustaliliśmy koordynaty, potwierdzili zgodność zamierzonego niezrobienia kuchni ze stanem faktycznym - i tu Jane podrapała się po głowie. Czy my na pewno nie chcemy lodówki? Jako że propozycja developera obejmuje zestaw Ping Pong AGD w cenie która zawstydziła by (potrójnie...) Miele, zdecydowaliśmy, że nie. Nie chcemy lodówki wiodącej chińskiej firmy. No to w takim razie w rogu oni nam zostawią miejsce na lodówkę. Znaczy że co - puste miejsce? No tak. A czy oni by mogli jednak wstawić tam szafkę? Bo lodówka będzie zupełnie inna i całkowicie gdzie indziej... Niestety, nieeee... utkło nieco Jane w gardle na widok wyrazu twarzy ASP i przeszło to w Niesssteee...ewiem czy się daaaaa... ale zadzwonię to się dowiem. Sądząc po naszych superbojach o pojedynczy kranik w łazience - w której to bitwie walczyliśmy jak lwy, a padliśmy jak muchy - nie spodziewam się zupełnie niczego poza Niestety, nie. Powiedziałem Jane żeby się nie denerwowała - mam taką pierońska jukę, to se ją wstawię do kąta. Yuka? Twarz pobieżnej Jane przybrała wyraz blank stare. No - kwiatek taki. Gruby pień, dużo zielonych liści? Aaaaaa.... powiedziała ze zrozumieniem Jane. Yuka tree. Opadły mi ręce. Nie idzie zrozumieć że chodzi o jukę, jak się nie powie że to juka-drzewko.

Gooooreeeeeee.

Wieczorem przychodzi sąsiad. Musze go pocieszyć nieco, bo z jego wczorajszej imprezy wyszły nici - wróciliśmy z tenisa gdzieś kole 11, a na ogródku miast fety i dzikich orgii - cisza, światła pogaszone. Żałoba narodowa. Remis z Algierią w siedemdziesięciolecie przemówienia Churchila został podsumowany leciusieńką parafrazą: "Jeszcze nigdy tak niewielu zrobiło tak niewiele dla tak wielu." Robię kurczaki w miodzie - tym razem z samym curry, za to wersją wściekle ostrą. Może mu to poprawi nieco humor.

wtorek, 15 czerwca 2010

Va banque

Krany padły. Nie ma ludzkiej siły żeby pobieżna Jane była w stanie to załatwić. A widać że dziewczyna się stara. Po oczach głównie i uśmiechu, ale to się jednak da zauważyć. Ponieważ pewne rzeczy są przez polska mentalność do zaakceptowania trudne, zaczęliśmy Jane dusić. Alegorycznie. Że może my ten kranik kupimy a oni nam go zamontują? To ona zadzwoni. Po kilku dniach okazało się że niestety, nie da się zamontować kraniku bo nie ma sinku. Czyli tutejszej umywalki. No to ja kupię ten cholerny sink. Niestety, nie da się tego zrobić. Muszą zamontować własny. No to niech kupią taki co to pasuje pod pojedynczy kran. Niestety, nie da się go kupić - w związku z powyższym bedziem mieć krany dwa.

Pobieżna Jane obiecała przy okazji akcji "łapać klienta" kilka innych rzeczy, z czego akurat pojedynczy kranik wydawał się być najłatwiejszym z zadań postawionych developerowi. Bo prócz tego mamy na gębę obiecane klucze w połowie sierpnia - choć na papierze to jest wrzesień, z adnotacja że się mogą spóźnić, miejsce do składowania gratów, zwane tu z niewiadomych przyczyn garażem - chyba że to z powodu trzymania w środku rowerów. Znaczy - samochodem się do środka wjedzie, ale wyjść z niego można tylko przez bagażnik. Podejrzewam że to może być przyczyna dużej popularności kabrioletów w tym kraju. O innych naszych pomysłach nawet nie wspominam. Powiedzieć niestety, nie mogę sobie sam.

Odnośnie płytek w kuchni to niestety, nie da się przywieźć własnych, więc będę je kładł w odkurzonym mieszkaniu; na szczęście tutejsza technologia oszczędnościowa zakłada obecność owych jedynie w miejscach widocznych - pod szafkami znajduje się beton. W związku z powyższym nie będę musiał demontować świeżo zamontowanej kuchni...

Mam takie straszliwe, chodzące po grzbiecie przeczucie. Że następnym razem pobieżna Jane zedrze z twarzy maskę - i zamiast jej uśmiechniętej twarzy, zobaczę Kazimierza Kaczora, z jego uroczym niestety, nieee...

czwartek, 10 czerwca 2010

dablou'seven

Wywiad podstawą sukcesu. Wiadomo to od dawien dawna, w zasadzie zawód szpiega powinien być wpisany na listę zawodów wymyślonych przez ludzi jeszcze przed celnikiem, zaraz po kurtyzanie. Ponieważ pobieżna Jane dowiedziała się w końcu dla nas ile kosztuje zrobienie łazienki w płytkach - a tu trzeba dodać że łazienki w Jukeju są przepastne, jak wdech zrobię, to się ASP mieści na luzaku - więc z opadem żuchwy pojechalismy sprawdzić w Tiles'ach, po ile też tutaj stoi metr płytek. Taniej niż u nas. A robocizna? Po podsumowaniu wyszło, że za zaproponowana cenę mogę sobie położyć biały marmur z Carrary, w dodatku kłaść go będzie ekipa dziewic orleańskich (ach, ta Mila...).

Krany zaczynają umierać - okazuje się że ni-ma bata, będą śliczne, chromowane i DWA. Szlag mnie trafi. Nie idzie tego przeskoczyć.

W związku z powyższym rozpoczęliśmy akcję taniocha. Niech założą cokolwiek, byle by to było łatwo zerwać.

Spawać umiem, elektryke poprawiałem po elektryku, kanalizacje po kanalarzu - płytek nie położę?

Co, JA nie skoczę???

wtorek, 8 czerwca 2010

Mortgejdż

Dzizzazzz...

Jak się powiedziało A - trzeba powiedzieć Beeee.

Byle nie dojść do Muuu, bo człowieka wydoją.

Przyszedł facet od pośredniczenia w pośrednictwie. Zgroza. Reklamują się że znajdą nam najlepszy kredyt jaki tylko istnieje, żebyśmy Broń Boże nie wzięli gorszego. To w sumie jest ważne - człowiek najbardziej nie znosi myśli ze dał się zrobić w bambuko. Dlatego chętniej zapłaci pośrednikowi niż pozwoli by mu gul w nocy skakał ze złości z powodu nieoptymalnego kredytu.

Kredytopośrednik przylazł, wywiad zebrał i oświadczył że ma dla nas dwie propozycje, z jednego banku. Obie są najlepsze, bo jedyne - więcej nie ma. W sumie kapitalny zawód, może by się tak przekwalifikować? Wysłuchałem o zasadach trackingu, fix'a, ubezpieczeń, zabezpieczeń i innych rzeczy straszliwych - po czym przystąpiliśmy do wypisywania papierów.

Gdyby jakiś master-mind zła chciał zniszczyć nasza cywilizację, uprzejmie podaje przepis: należy wyhodować bakterie żywiące się papierem. I już. Po 24 godzinach zapanuje totalny chaos, po tygodniu nie zostanie po nas ślad.

Niby powinienem się cieszyć. A czuję się jakbym sprzedał własną nerkę.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Karpety

Jukej to jednak dziwny jet kraj. Zaczęło się niewinnie - mianowicie AS Ptyś zażądał kategorycznie od developera że żadnych karpetów mieć nie chce. Mają być panele.

Znaczy, można sobie zamówić podłogi drewniane, ale tu wyłaniają się dwa problemy. Po pierwsze, import jest okrutnie drogi, a najbliższa drewniana podłoga jest w Pałacu Buckingham. A po drugie, stropy z niewiadomych przyczyn są tu robione z płyt paździerzowych na legarach - więc, by zagłuszyć skrzypienie, seks można by uprawiać tylko przy włączonym hydroforze. Albo młocie mimośrodowym.

Przedstawicielka developera - pobieżnie zwana Jane - pokiwała ze zrozumieniem głową i napisała - wszędzie panele. Po czym z niewzruszona mina zapytała, jakie chcemy karpety na schody. Tu ASP przybrał minę pt. szlag mnie trafi z moja wymową tego cholernego języka, i mówiąc bardzo wolno, powiedziała że karpetów nie chce, za to wszędzie mają być panele. Jane na to że ona rozumie - karpetów nigdzie nie będzie i w związku z tym jakie chcemy na schodach. Tu mi zaskoczył zatrzask w mózgu i zapytałem czy mamy rozumieć ze na schodach musi być karpet? Musi. A czy ona by mogła sprawdzić że może nie musi? Sprawdziła. Rechot ze słuchawki był dobrze słyszalny i wyjątkowo wymowny: nie montują na schodach paneli.

Tu skrzyżowałem palce i przystąpiłem do kolejnego punktu naszego makiawelicznego planu. Punk ten zawierał niepomijalna prośbę o pojedyncze krany w każdej łazience oraz w kuchni. Jane podrapała się po głowie i zadzwoniła raz jeszcze. Tym razem rechotu nie było, okazało się że i owszem - za dopłata się da. Czy Państwo sobie życzą? Państwo sobie życzą.

Punkt trzeci to łazienki. Coby flizy były na ścianach. Okazało się że się nie da. Tu obeszło się bez dzwonienia - ale też ich rozumiem. Jak się na stropie z paździerzy postawi łazienkę z kamieniem na posadzce i płytkami na ścianie to prędzej czy później takie cudo wyląduje na parterze. Razem ze stropem.

Eplajensy. Czy my może chcemy standard, czy jakoweś trompka-pompka i organy? A za ile? Tu się okazało że za proponowana dopłatę zakupię sobie bez większego problemu koncertowego Stainbacha. Znaczy, nie mam go gdzie wstawić, bo chałupka nieduża, ale jednak. Zrezygnowaliśmy. Jak mi zbrzydnie to co wsadzą, pojadę do Comet'a. Za proponowaną cenę to nawet kuchenkę Miele się kupi.

W końcu skończyliśmy tematy proste i zaczęliśmy trudne. A czy można zrezygnować z blatu w kuchni?
Nie można.
A okno w dach wstawić można?
Nie można. Znaczy - można, ale po oddaniu budynku.
A jakbym kupił, nie wstawilibyście?
Nie.
Mogę sobie wstawić sam - ale do tego będę musiał potem spruć połowę strychu.

-A co, Herod nigdy nie był młody?
-Nie.


Poręczy proszę nie malować. Żeby taka drewniana została.
Nie da się. Przychodzi pomalowana. Na biało i brązowo.

Tu mi się Laskowik przypomniał, co to na pytanie Smolenia "A co jest?", odpowiedział "Ja jestem!".

Dzizzazzz...

piątek, 4 czerwca 2010

Eksmisja

Żeby kupić dom - trzeba mieć solicytora. Nie da rady inaczej. Solicytor sprawdzi czy dom faktycznie istnieje, czy ma to co mieć powinien i nie ma tego co raczej powinien nie mieć, rzuci okiem na plan zagospodarowania miasta czy przypadkiem developer nie wykorzystal nieuwagi urzędnika w magistracie i nie wydebił pozwolenia na placu budowy autostrady, zobaczy czy nie chcemy mieszkać na poligonie, wulkanie, górze lodowej czy wysypisku smieci - oraz zajmie sie przygotowaniem umowy kupna-sprzedaży wraz z organizacja przelewu środków. Płatniczych.

Tak miłego człowiek dawno juz nie spotkałem. Uśmiechnięty. Zadowolony. Przywitał nas w drzwiach i miał dwa pieski. Usiedliśmy, wyłuszczylismy sprawę kto zacz i po co przylazł - usmiechnał się od ucha do ucha, po czym tłumacząc po kolei co będziemy robic, pisał małe cyferki z boku białej kartki. Mówił w tempie karabinu maszynowego, cyferki pisał jeszcze szybciej. Sto, czterysta, siedemdziesiąt pięć, trzydziesci dwa pięćdziesiąt.... I tak dalej, i tak dalej... Po podsumowaniu kosztów zrozumiałem jego uśmiech szeroki. Mój pies, bernardyn, też sie tak uśmiecha na widok pozostawionych bez opieki schabowych.

Czytałem kiedyś takie opowiadanie S-F - ja mam mózg gazami uszkodzony więc jestem usprawiedliwiony - o tym jak to w trakcie eksploracji kosmosu ludzie spotkali statek obcych. Był to tak zwany rzut 2 planetarnego exodusu spowodowanego nadciągającą zagładą całego układu planetarnego. Pomysł był nastepujący. Zbudowano trzy statki. Pierwszy, A, był dla naukowców, filozofów i artystów - czyli producentów dóbr niematerialnych. Ten miał odlecieć jako drugi. Trzeci, C, był dla robotników i rzemieślników. Czyli producentów dóbr materialnych dla odmiany. Ten miał odlecieć jako ostatni. Natomiast statek B - do niego załadowano wszystkich pośredników, solicytorów, prawników, rzeczoznawców, bankowców, handlarzy, agentów reklamowych i wysłano ich w kosmos. Jako pierwszych.

Jeżeli dodamy że po wystrzeleniu zamikły radioodbiorniki a stery zablkowały sie w pozycji forward, sytuacja staje sie klarowna...

Zastanawiam się ile może kosztowac taki tankowiec. Stutysięcznik na ten przykład. I jak by im tak wmówic, że Europa za chwile zniknie pod wodą...

środa, 2 czerwca 2010

Tekturowa technologia

Jak się buduje domy? Wiadomo. Najpierw sie leje ławy - czy fundamenty, jak kto woli - które stoja sobie spokojnie przez całą zimę, pękając powoli na mrozie. Nastepnie od wiosny wchodzi ekipa, co dziarsko buduje ściany z cegieł - te musza miec przynajmniej z pół metra - az na wysokosci pierwszej kondygnacji zaczyna powstawać strop. Szalunki, zbrojenie - w końcu „Akcja Wylewka” czyli cała rodzina zapierdziela z taczkami wożąc beton, wylewajac go gdzie popadnie i ubijając czym sie tylko da. Następuje przerwa 3 tygodnie (dla 250, bo jak 350 portlandzka to juz tylko 10 dni) po czym murarzom nalezy zabrac piwo i zagonic do robotu. Żeby wybudowali drugą kondygnacje. I tak ad mortam... A raczej aż do strychu. Tu następuje czas dziwny - i straszny. Pogoda sprzyja albo i nie. Na chałupe sie leje albo i sypi egradem. A cieśla z pomocnikiem ustawia belki, przybija łaty i ogólnie robi strasznie duzo zamieszania. Ponieważ też sie lubi napić a wylewek nie robi - to do pierwszej belki przybija kawał wiechcia zwanego „wiecha”, i na tę okazje pija przez trzy dni. Zazwyczaj z gospodarzem, ale to nie jest obligatoryjne. Jeżeli na ten przykład gospodarz ma marska wątrobę, stolarze sami wszystko zechlaja - choć z serca bólem. W końcu dom stoi - nazywa się to stanem surowym. Ściany zieją oczodołami niezamontowanych okien, po budowie hula wiatr i dzikie koty - ale wszyscy się ciesza że „najważniejsze juz za nami”.

Nic bardziej mylnego.

Najpierw należy dopaść wszelkiej maści instalatorów. Wod-kan, gaz, prąd, centralne... Zazwyczaj przy tym ostatnim dochodzimy do wniosku że drugi kredyt w dalszym ciągu nie wystarcza i należy wziąć trzeci. Potem tynkarz. Co się ten bidok zawsze musi nakląć na murarza... Znaczy, spotkałem raz tynkarza co słowem nie wspomniał że mu murarz zostawił krzywe ściany do tynkowania, ale sie potem okazało że gość był niemową. Po tynkarzu - malarze i kafelkarze. Panie zmiłuj. Ja rozumiem że fliziarz może zwalić na tynkarza fakt, że mu kafelki od ściany odpadły, ale żeby malarz z tego powodu musiał malować krzywe cokoliki???

Kuchnia - ponieważ nie mamy zdolności kredytowej żadnej, sprzedajemy własne polisy emerytalne oraz polisy „Żak”założone prze babcię w dniu urodzin jej wnuków - a naszych dzieci - celem wyedukowania owych. Rezygnujemy z Miele czy Bosch’a na korzyśc Tang-Pei AGD, do łazienki wstawiamy flizy z opoczna 3 gatunku (nie wiecej niz 20% ubitych), z podłóg znikaja wyimaginowane parkiety i już. Można sie wprowadzać. Ostatecznie spiwór w Tesco kupi sie za 19,90.

Za to tutaj...

Fundamenciki postawione - sciany rosną aż po strych - po czym przyjeżdża gotowy dach i po trzech dniach stoi sobie 45% stanu gotowego. Nastepnie stropy z dykty, pokrycie z karpetów - czyli ichniejszej przemysłowej wykładziny - ściany z tektury i można się wprowadzać. Co prawda seks należy uprawiać pod nieobecność dzieci - albo w rytm polskiego rapu dochodzącego zza ściany - ale za to w nocy nie trzeba sparawdzać czy pociech nie siedzi za długo na komputerze. Bo przez ściane słychac klikanie klawiatury.

wtorek, 1 czerwca 2010

Koniec lenistwa

Chyba czas zakończyć okres ochronny. Co prawda w planach miałem jedynie kwiecień, ale tu zagrał mi efekt Stirlitz'a. Mianowicie kiedyś, kiedyś - dawno, dawno temu, w czasie wojny ojczyźnianej, superszpion radziecki, niejaki Stirlitz właśnie (zwany Sztyrlicem, no ale) zamyślił się. I tak mu się to spodobało, ze zamyślił się jeszcze raz. Obiboctwo w kwietniu spodobało mi się tak bardzo żem go przedłużył na maj - ale wiadomo - co niezdrowo to za długo.

Jako że mój landlord definitywnie będzie nas rugował końcem lipca z chałupy - po obustronnych uzgodnieniach; był bardzo miły i dał nam wybór czy lipiec czy sierpień i w ogóle jakoś tak - siercoszczipatielno się zrobiło - więc popadliśmy w przydum. AS Ptyś ruszył z atakiem gremialnym na Right Move, czy jak się ta strona nazywa, wypatrując dowolnego lokum, gotowego do zakwaterowania czteroosobowej rodziny. Przeglądnęliśmy wszystkie oferty - a są przeróżniste, nawet rezydencje z psem, kotem i kominkiem za 3 kŁ za miesiąc... - i przydum wcale się nam nie zlikwidował. Zapadłwszy na zwis mentalny pojechaliśmy ot tak, zobaczyć co maja do sprzedania developerzy w okolicy. Pojeździmy, zobaczymy - a nuż się coś znajdzie? No i się znalazło...

Chyba trzeba w końcu decyzję podjąć. Jak to mówił jeden mój znajomy góral: "Nie można być częściowo w ciąży."