niedziela, 11 września 2016

Zbiorczo

Wybaczcie proszę, że zamiast personalnych odpowiedzi będzie zbiorowo.
W tekście jest kilka zwrotów uznawanych powszechnie za obraźliwe. Próbowałem skasować, ale nie dało rady. Osoby wrażliwe są proszone o przeniesienie się na jakieś miłe forum, np. Gazety lub TV Republika.


Z zawodem lekarza związana jest cała kupa mitów i to nie tylko po stronie gawiedzi te mity - ale też po stronie lekarzy. Wiem, wiem, zaraz mi się po łbie oberwie, tym razem od kolegów, ale bądźmy szczerzy - czyż syndrom Boga Jedynego nie jest w naszej profesji znany? Pan Bóg Ordynator? Widziało się? Widziało. I to nie jeden raz. Pod względem arogancji jak dla mnie przoduje ośrodek krakowski, ale też nie znam na ten przykład szczecińskiego. Paprykarz jedynie. Znamy doktorów "strach iść", doktorów "pyralgina atropina i papaveryna", doktorów "mi się należy", "ale śmieszne!", "kto to kur*a panu przepisał"... Pewnie, że to nie my, do ciężkiej cholery - ale innych widzieliśmy, nie?

Nasze środowisko zapracowało sobie na takie obiegówki, jaką zaprezentowała Lavinka: sam znam jednego artystę, co to w pogotowiu jeżdżąc, przepisywał jakieś artu-ditu, dawkowane cztery krople na wiadro wody, pić na stojąco po zmierzchu. Przepisywałem potem recepty po nim. Ale, Lavinko droga, takiż kwiat był jeden - a dobrych, uczciwych lekarzy-pogotowiarzy znałem osobiście piećdziesięciu na bide. Naszą słabością jest brak mechanizmów eliminujących podobne patologie, a nie masowe "przepisywanie niepotrzebnych leków (ciche wciskanie homeopatii czy innych bzdur). Od każdego leku mają procent", koniec cytatu wyrwanego z kontekstu.

A ze stolarzem się nie zrozumieliśmy: ja nie pisałem o każdym stolarzu tylko o takim, który w swój rozwój włoży tyle samo wysiłku, co przeciętny lekarz.

Kryjemy błędy kolegów i własne. Ja ci podrapie plecy, ty mi napiszesz opinię. Jakie to jest smutno-polskie. Tutaj, na obczyźnie, gdy popełnimy bład, piszemy raport. Od a do z. Opisujemy dokładnie co się stało, wskazujemy błędy, drogę poprawy i środki zaradcze. Dlaczego? Bo w czasie przesłuchania w GMC panowe sędziowie pokiwają głowami, nakażą doszkolenie lub zabronią wykonywania danej procedury i wrócimy do pracy. Jeżeli jednak zamieciemy pod dywan sprawę, zmienimy wpisy w dokumentacji czy nawet tylko ja uzupełnimy po czasie a wyjdzie to na jaw - następuje obligatoryjne skreślenie z rejestru lekarzy. W naszym polskim środowisku jest to nie do pomyślenia. I to jest patologia, z którą będziemy się jeszcze bili przez następne 2 pokolenia.

Druga strona medalu wygląda równie brzydko. Problem w tym, Lavinko droga i pozostali czytacze, że traktowanie lekarzy jak niewolników prez polskie prawo dotyczy wszystkich z nas. Tu nie mówimy o anegdotach, o przypadkach jeden na sto, tylko o stanie faktycznym. Gdyby szanowni państwo chcieli wiedzieć skąd w nas przeświadczenie, że jesteśmy pukani w canalis analis, podam następujący przykład z własnego podwórka. Zadanie brzmi nastepująco: przeciętny szpital z przeciętną intensywną terapia (6 łóżek) i przeciętnym blokiem operacyjnym (4 sale).
Ile etatowych lekarzy potrzebujemy, żeby pokryć 5 stanowisk w dzień i 2 w nocy przy założeniu, że NIE traktujemy lekarza jak niewolnika i pracuje on 40 godzin tygodniowo?

11,4 etatu plus 1 na pokrycie urlopów.

Napiszemy to kapitalikami: SZPITAL TAKI POTRZEBUJE 13 LEKARZY, z czego jeden będzie miał pół etatu. A ilu w rzeczywistości pracuje? SZEŚCIU.

To daje 76 godzin pracy tygodniowo na każdego BEZ dyżurów na pogotowiu. A karetka czasem się przyda, nie? Czy też chcemy mieć wypoczętego doktorka i w dupie mamy karetki? Jak nie to dołóżmy przynajmniej 16 godzin tygodniowo. Razem 92. Przy dwóch dyżurach na pogotowiu: 108 godzin tygodniowo. A to jest TYLKO 5 dyżurów na oddziale miesięcznie i 4-8 dyżurów na pogotowiu. A do wysługi lat liczy się nam taki tydzień, jakbyśmy pracowali 40 godzin. No nie idzie sie wkurwić, ja się pytam?

Czy teraz szanowni państwo rozumieją, skąd w nas poczucie traktowania podłego i zdecydowanie nie fair?

Kolejnym postem zajmiemy się dokładniej. Zacytujmy:

"A mnie to zawsze osłabiało: krawaciarz w Mordorze na Domaniewskiej siedzący do dziesiątej wieczorem bo dedlajn i excel do wypełnienia - pracoholik. Programista stukający w klawiaturę do pierwszej w nocy bo jeszcze ma coś do wrzucenia do repo - żałosny nolife. Lekarz miotający się od przychodni do przychodni na 0,007 etatu w każdej i dodatkowo siedzący na dyżurach - jeju, jeju, biedaczek, jak on strasznie musi." Napisał Niewrażliwy Na Krzywdę Ludzką.

Zgadzam się z powyższym w całej rozciągłości. Pod warunkiem, że:

- po całym dniu pracy zostajesz, drogi Niewrażliwcze, nad excelowskim formularzem nie do 22:00 tylko do 7 rano; ww. dedlajn trafia ci się nie raz na miesiąc tylko 3 razy w tygodniu;
- w czasie nocy musisz obsłużyć 6-10 formularzy, które przychodzą emailem o najróżniejszych, losowo wybranych porach, w tym może sie trafić 6:55;
- każdy formularz musi być obsłużony natychmiast, jesz - rzucasz żarcie i do pisania; jesteś w toalecie - katastrofa; ale nie wolno ci opóźnić pracy nad kolejnym formularzem;
- przynajmniej dwa formularze zostały wysłane przez kogoś, komu się nie chciało ich wypełnić samemu więc wysłał tobie;
- dwa formularze przychodzą uszkodzone lub w nieznanym formacie; formularze te po ich ukończeniu wyzywają cię od leni, nierobów i nieuków;
- kolejne dwa formularze musisz wypełnć używając obrzyganej klawiatury;
- w zimie wypełniasz formularze przy szeroko otwartym oknie ale możesz używać butów i rękawic;
- jeden formularz zostanie przysłany o 3 nad ranem zupełnie pusty, ot żeby cię zbudzić;
- przynajmniej połowa formularzy na dole ma dopisek "płaciliśmy za twoje studia (WTF???), więc nie pierdol mi tu głodnych kawałków tylko rób co do ciebie należy".

Food for thought.

Odnośnie etyki która poruszył Helveticus: my się mamy zachowywać etycznie, co do tego nie mam wątpliwości. Problem w czym innym. Za każdym razem, gdy chcemy coś zmienić czy poprawić, natychmiast wyciąga sie nam nieetyczne postępowanie, bo bierzemy pacjentów na zakładników. Vide ostatni strajk Pań Pielęgniarek w CZD. Jakoś rządzący nam minister dr Radziwiłł nie ganił się za "żenująco niskie zarobki najważniejszego zawodu medycznego" tylko pojechał po etyce. I takie podejście - pracuj niewolniku, albo bedzięsz napiętnowany - wkurwia. Tak normalnie i po ludzku.


czwartek, 1 września 2016

Śmierć w białym fartuchu

Ostatnio w prasie ukazały się artykuły na temat śmierci dwóch lekarzy, która wybrała sobie szpital na miejsce spotkania. Co robić, człowiek umrzeć musi, niekoniecznie w domu. Mam taki sen, stary, jeszcze sprzed czasów lotnictwa: stoję obok stołu operacyjnego, pacjent leży, kilka osób dookoła, a mi się perspektywa zmienia jakby ktoś przesuwał kamerę do dołu. Kamera odbija się od podłogi i gaśnie światło. Ja tam przesądny nie jestem, w żadne omeny nie wierzę, ale jak zobaczyłem pierwszy raz miejsce swojej obecnej pracy tom sie mało nie skupił śmierdząco z wrażenia. No, ale. Lata mijają, ostatnio stuknęła dziesiąta rocznica na obczyźnie, a ja dalej żyje. Niech i tak zostanie.

Człowiek gdzieś umrzeć musi. Statystycznie najbardziej niebezpieczne dla naszego życia jest nasze łóżko: jak mi to kiedyś zobrazował Szaman, 80% ludzi właśnie tam umiera. Idąc tropem myśli naszych dziennikarzy wystarczy go unikać jak zarazy i problemo solved. Bedziemy żyli aż się nam nie znudzi.

Kolegów po fachu śmierć dopadła w pracy. Cześć ich pamięci, kondolencje dla rodziny i przyjaciół. I w zasadzie tyle by było w temacie, ale absolutnie nie taka jest rzeczywistość postrzegana przez szeroko komentujących ten fakt na forach gazet. W przeważającej większości komentarzy lekarz to pazerny skurwysyn, który tą swoją pazernością doprowadził do zagrożenia życia pacjentów na oddziale, bo wziął i umarł. No normalnie.

Powiedzmy to sobie jasno i otwarcie: ustawodawca wyłączył pracę lekarza z pojęcia pracy. Dyżur lekarski NIE jest pracą w myśl rozumienia kodeksu pracy. Dlaczego nasze środowisko daje się traktować jak afroamerykanin na plantacji bawełny w Teksasie, nie mam pojęcia. Dyżur nie liczy się do czasu pracy, do wysługi lat, a ostatnio, dzięki tak zwanym kontraktom, nie liczy się również do emerytury. Nie ma takiego drugiego zawodu w Polsce. Powód jest prosty. 40 godzin tygodniowo to dwa 16 godzinne dyżury i jeden dzień ośmiogodzinny. Albo jeden dyżur 24 plus dwa dni. Albo 24+16. To spełnia warunek zawarty w 40 godzinnym kontrakcie. I za to należy się pełne wynagrodzenie na poziomie fachowca po studiach.

Popatrzmy na to ze strony niewolnika: najpierw trzeba się na te studia dostać, co oznacza solidnie przepracowane liceum. Potem sześć lat studiów, rok stażu, sześć lat specjalizacji. Cały ten wysiłek po to, żeby zostać... niewolnikiem. I nie daj Boże, żeby się wyłamać jakąś próbą zarabiania. Natychmiast wyłazi z nas prawdziwa natura pazernych skurwysynów.

Przyglądnijmy się Frankowi: mądry nie był, wiedza do łba mu wchodziła jakby nie chciała. Poszedł po podstawówce do stolarza szafy robić. Braki w makówce nadrabiał pracowitościa, dużo nie pił, pieniądze odkłądał. Swój zakłąd otworzył jak miał 24 lata. Zatrudnił dwóch chłopaków przypominających mu siebie sprzed kilku lat. W wieku 28 podpisał kontrakt z dużą siecią handlową. W wieku 30 exportował pierwsze szafy. W wieku 35 lat ma 16 zakładów, 220 pracowników, obrót 100 milionów rocznie, milion zysku netto. I nikt mu nie powie, że jest pazernym skurwysynem, bo niby z jakiej racji. Wyprowadzenie firmy na Cypr wszystcy pochwalą, bo to trzeba debilem być, żeby takie podatki płacić, panie. 35 letni lekarz właśnie zdał dwójkę, od kilku lat prowadzi gabinet, spłaca Forda Focusa (metalic!)i właśnie zaczał budować domek na wsi, bo działki były tanie. Co prawda dojeżdża do pracy 40 kilometrów, ale jaki spokój! A jakie powietrze! Raz w miesiącu.

Idziemy do prawnika, trza swojego bronić. Kancelaria adwokacka, za pismo tysiąc, za sprawę dziesięć. I nikomu do łba nie przyjdzie krzyczeć, że studiował za państwowe pieniądze to teraz powinien pracować za państwowe. Kasę wyciągamy i bulimy - a jak nie to żegnaj babciny domku z wychodkiem... U stomatologa plomba dwiesćie... U piekarza bułka 2 złote...

Niestety, prosze państwa, na tym padole obowiązuje zasada wzajemności: jaka płaca, taki serwis. Dla równowagi należy dodać zasadę wolnej konkurencji, nieograniczonej sztucznymi limitami na studia czy do otwierania specjalizacji i problem się sam rozwiąże.

Trzeba to wyraźnie powiedzieć: służba (zwróćmy na to słowo uwagę: nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie kancelarii adwokackiej służbą prawniczą czy piekarza służbą kuchenną; za to ostatnie prawdopodobnie dostaniemy w ryj) zdrowia działa tylko i wyłacznie dzięki słabości naszej grupy zawodowej. Gdybyśmy tylko potrafili się upomnieć o swoje prawa... taak.

Póki większość życia spędzamy w pracy, statystyka będzie nas tam zabijać.

Ot, i tyle w temacie.

niedziela, 3 lipca 2016

Brexshit

O referendum w UK napisano już wszystko. Kto kłamał, kto zgłupiał, kto przegrał. Upiorne dziecko brytyjskiej klasy politycznej, niejaki Farage, od kilkunastu lat wrzeszczał gdzie tylko mógł, że zrobi kupę. I zrobił. Jest to sukces człowieka, który jak mówi że urżnie stolec - to urzyna. A jak mówi, że da 350 baniek tygodniowo na NHS to mówi. Z tym urzynaniem kupy to zreszta jest ciekawa sprawa: oważ kupa była bezpośrednią przyczyną rezygnacji Camerona. Przez wielu był on postrzegany jako twardy gracz, któren sie kulom strzelanym przez biurokratów unijnych nie kłaniał. Ale gdyby tak poddać taktykę polityczną Camerona analazie behawioralnej, sprowadzała się ona do kupy. Stawał on mianowicie w rogu pisaskownicy, ściągał gacie i wrzeszczał: alboż ustąpicie, albo tu nasram!!! I jebs, jednym miękkim ruchem - a raczej poparciem na trzewia - Farage miast straszyć, faktycznie to uczynił. I jak niby teraz Cameron ma straszyć Unię, że jak nie dostanie tego co chce to z niej wyjdzie - skoro z niej wyszedł? Zupa się wylała. A raczej kupa się urżnęła.

Radość wielka. Johnson, Farage, May, vivat academia!!! Wolność rządzi!!! I tu dochodzimy do sedna. Nikt tej kupy ruszyć nie chce. Co jest zrozumiałe, niezależnie czy następny rząd wyjdzie z EU czy nie, bedzie miał raczej małe szanse, żeby wyjść z tej potyczki na tarczy. Dlaczego? W ferworze pokazywania śodkowego palca Unii Europejskiej ludziom umnęło kilka drobnych faktów. Nie da się zachować wolnego poruszania się obywateli brytyjskich po Europie, jeżeli się zabrania obywatelom Europy tego samego w UK. Czyli albo ograniczymy imigrację ludzi do nas, albo utrzymamy przywilej swobodnego poruszania się po Unii. Tertium jakby nie datur. Chyba, że ktoś ma we łbie frytki z rybą. Po drugie większośc środków płaconych przez UK do Unii wraca do niej pod postacią dotacji. NHS nie dostanie 350 baniek tygodniowo, byłoż to takie samo ścierwo wyborcze jak osławione sto milionów, o które Kazik się słusznie dopomina. Nawet Farage przyznał, że nic takiego nie mówił, chociaż mówił. Tu nawet frytki by wystarczyły; najwyraźniej liczba pustostanów obdarzonych łaską głosu jest wieksza niż się wydaje.

Zrozumiał to Johnson, który jak zwykle wykorzystał swój podnóżek zwany Govem do s(censored)(...); do dostojnego oddalenia się na z góry upatrzoną pozycję. Bo mi nikt nie wmówi, że pieszczotliwie zwany przez tubylczą prasę "mopowaty clown" nie ma instynktu samozachowawczego. Powtórzę raz jeszcze: ktokolwiek się teraz złapie za numer 10, będzie spalony jako polityk, niezależnie od obranej linii. Bo nie wyjść z EU oznacza zostać pożartym przez Faraga - kupę już zrobił, teraz bedzie mógł rzucać gównem gdzie popadnie; wyjśc z EU to dostarczyć kolejne siedem lat chudych. Tu bądźmy szczerzy, nie po to Soros mówił o "czarnym czwatku" żeby ostrzec UK przed Brexitem tylko żeby wzbudzić samospełniającą się przepowiednię na której można spokojnie zarobić. Temuż właśnie sekunduje prasa, wrzeszczac o biciu emigrantów, spadkach cen nieruchomości, krachach na giełdach i panikach w toaletach.

Nic się nie zmieniło. Gospodarka brytyjska jest jaka była, UK jest w Unii jak była - to skąd nagle Euro z 1.30 spadło na 1.19? No właśnie. Ktoś miał dużo i chciał tanio kupić funty. Wszystkich Sorosów tego świata wysłałbym na zasłużone wakacje na Południowy Pacyfik. Murowana pogoda, drinki z palemką, lody - to nawet dwa razy dziennie codziennie - i zero wpływu na gospodarkę.

Rasizm ponoć się na wyspach nasilił, sami wyspiarze to przyznaja. Do tej pory mieli 65 zgłoszeń rasistowskich zachowań na tydzień, teraz mają trzysta. Do rasistowskich zachowań należy krzyczenie, wytykanie palcem i spoglądanie z niechęcią.

Tu tak na marginesie i bez związku: przeglądałem gdzieś tak w styczniu 2015 roku listę koncertów w Barbicanie - to w Lądynie jest! - i wpadł mi w oko mistrz nasz, Krystian Zimerman. Biletów na maj nie było, ale małpa nie głupia i sobie poradzi. Wyszukiwarka usłużnie podała, że owszem, Mistrz gra raz jeszcze. W czerwcu. Kupiłem bilety dwa i dopiero gdy doszły do domu zorientowałem się, że chodziło o czerwiec 2016. Co robić. Odczekaliśmy, doczekaliśmy.

I tu dzonk - jechać do tego Londyna czy nie? Toż tam rasiści w metrze biją, ja mieszankę genów mam dziwną bo obelgi nie zdzierżę, przyjdzie co do czego na udeptanym śniegu zębami a pazurem; no potrzebne to komu? W końcu z dusza na ramieniu pojechaliśmy i nic. Cisza, spokój, usmiechnięci ludzie. Powiedzmy sobie tak. Jeżeli co tysięcznego Polaka na wyspach spotkałby rasistowski atak, to powinniśmy mieć około 1500 plus-minus zgłoszeń. A były dwa. Co oczywiście należy potępić, przydała by się tu na miejscu Młodzież Wszechpolska do walki z antypolskimi uprzedzeniami i nacjonalizmem brytolskim, ale z drugiej strony gdyby nie histeria prasy, nikt by nie zauważył.

Tych razem z Sorosem. Po zastanowieniu - bez lodów.

Wszystkich smaczków jest wiele; jedna trzecia specjalistów NHS to obcokrajowcy. Ponoć, nie liczyłem. May właśnie wypierdziała kolejną mądrość prawicy, że przyszłość imigrantów jest niepewna. Czyli co - tobołek na plecy i wymarsz Żydów z Anatewki? Bez pojęcia. Nie chcemy płacić benefitów obcokrajowcom to nie płacimy. Robi sie to tak: ustalamy tak prawo, że każdy "nasz" jest uprawniony a każdy obcy - nie. Po co to wychodzić z Unii? Funt spada na mordę, banki się wyprowadzają, giełda traci... A wystarczy powiedzieć: trzeba mieć minimum 10 lat nauki bądź pracy za sobą, żeby być uprawnionym. Problemo solved.

Z zainteresowaniem śledzę, zupełnie bez nerwacji przygotowując sie do budzenia pacjenta. Abrir los ojos, por favor! La operacion esta terminado, usta sera transladado a la sal de recuperacion!

Adios.



środa, 9 marca 2016

Łyskoteka

Profs

Zima ma się ku końcowi. I dobrze. Szlag człowieka trafić może, ciemno, zimno i paskudnie. Globalne ocieplenie zamiast zabijać białe niedźwiedzie mogłoby przyjść na wyspę; wiecie, upał, Brytyjczycy się wachlują, staruszkowie obowiązkowo dzierżą w dłoniach butelkę z mineralną, a dzieci sąsiadów wrzeszcząc coś w lengłidżu polewają się wodą. Całe plus piętnaście.

Zimą na szczęście iluminaci (chyba oni? bo jak nie oni to kto...) zaplanowali Święta i Nowy Rok, więc jest na co czekać, a potem wspominać. Nasze były całkiem udane. Musze przyznać, że mając czterdzieści plus (ekhm) nie spodziewałem się, że można się zaprzyjaźnić tak - o. A tu proszsz... w czasie zdrowo po-północnej popijawy zaczęliśmy roztrząsać z moim nowym znajomym za i przeciw, porównywać highlandery i islyami, te przeciwstawiać lowlandom i spyesidom - od słowa do słowa umówiliśmy się nazajutrz na poprawiny. Jeżeli chodzi o whisky to jest ze mnie całkiem przyzwoity amator - samouk. Nie żebym produkował, broń Boże - degustator!

W sumie pijak czy moczymorda znaczą to samo - a jakże inny wydźwięk!

Mój nowo poznany interdegustator znikał co chwila do swojej szafy przynosząc coraz to nowe i zacniejsze single malty. Aż w końcu nie wytrzymał i pochwalił się swoją druga pasją, czyli cygarami. Jak zaznaczył, sam nie pali za często, ot, od wielkiego dzwonu, ale ma rodzaje wszelkie. I otworzył pudełko. Tum wkroczył na terra incognita... Nic mi nie mówi Cohiba, Montecristo czy Romeo y Julieta, nie odróżniam boliwijskich od panamskich... No jaki wstyd przed panem Ryśkiem...

Gwoli wyjaśnienia zwrotu:
Mąż dowiedział się, że żona podczas jego nieobecności podejmuje w sypialni niejakiego pana Ryśka - uznanego amanta i jebakę. Zamiast do pracy zaczaił się w szafie, by sprawdzić pogłoski. Faktycznie, po kilkunastu minutach od jego domniemanego wyjścia z domu zadzwonił dzwonek. Małżonka otworzyła drzwi - i oczom męża ukazał się przystojny brunet z bukietem róż. Małżonka kwiaty przyjęła i zniknęła w łazience - a pan Rysiek zaczął się rozbierać. Ukazały się potężne bicepsy i tricepsy, szesciopak - kaloryfer, czworogłowy uda, dwugłowy łydki... do tego przynajmniej ośmiocalowiec... W powietrzu rozszedł się zapach wody kwiatowej. No no, zamruczał mąż... ale skurczybyk wygląda... W tym momencie z łazienki wychodzi żona. Na brzuchu opona, biust w zwisie, włos w nieładzie. Mąż się tak przygląda z szafy i myśli: oż w mordę... Ale wstyd przed panem Ryśkiem...


Jako, że sytuacja wymagała jakiejś reakcji, głosem pełnym uwielbienia wskazałem palcem na najdłuższe cygaro w pudełku i powiedziałem - o! to jest dłuższe niż tamto!

Po powrocie do Jukeja zacząłem knuć. Najpierw - łyskoteka. Pobiegałem po okolicznych sklepach, ale ceny z księżyca a styl górnopcimski. Fuj. W końcu z pomocą przyszedł e-bay. Za drobną opłatą nabyłem całkiem przyjemnie zachowaną szafkę - wystawkę i przy pomocy żuka małżonki przywieźliśmy to do domu. Dorobiło się lampki - diodki, żeby szklaneczki świeciły jak trzeba i stanąłem przed koniecznością zrobienia zakupów. Szklanki z tk-maxxa, wcale nie do końca rozbite za śmieszne grosze - a kryształ prawdziwy, z Bohemii czeskiej. Whisky - tu gdyby ktoś chciał zaszpanować czymś rzadkim a paskudnym polecam Whisky Exchange. Do wyboru - do koloru. Po 20 funtów - i po 20 tysięcy.

Natomiast sklepów z cygarami jest od metra, trafiłem do A.E.Looyd & Son. Z krótkimi opisami, czego się spodziewać., co w przypadku kompletnego nuworysza jest sprawą kluczową.

Historia jest rozwojowa: pierwsze 3 cygara właśnie przyszły (Cohiba!), pierwszych sześć flaszek stoi. Cud boski, że palę od wielkiego dzwonu, ostatnie cygaro jakieś pięć (?) lat temu, chyba z okazji osiemnastki mojego starszego, bo gdybym tak miał udźwignąć dwa nałogi... No normalnie nie da rady.