czwartek, 18 grudnia 2014

Barwy śniegu VI

Z kolacji nic nie wyszło, stołówka przywitała ich zamkniętymi drzwiami. Zac odprowadził Zuzannę do jej kwatery, pożegnanie zaczęło się przeciągać, Zuza stanęł przed trudnym wyborem: seks na korytarzu bądź niewielka zwłoka? W końcu udało jej się po omacku otworzyć drzwi i pociągnęła go za sobą do środka. Ich drugi raz był nieco bardziej szalony, do czego zazwyczaj dochodzi gdy człowiek robi trzy rzeczy na raz. Zuzia próbowała zdjąć z siebie wszystko w czym pomagał jej Zac, sama z kolei pomagała mu zdjąć jego rzeczy z siebie, a wszystko to bez odrywania od siebie ust. Musiała przyznać, że seks w łózku był dużo lepszy niż w beczce, nawet z ciepłą wodą. I dłuższy.

Poranek zaskoczył ją ruchomą, cicho chrapiącą poduszką oraz wybitną niechęcią do wstawania. Zac spał obejmując ją jedną ręką, druga zwisała mu po drugiej stronie łóżka. Przeciągneła się delikatnie, świadoma swojego nagiego uda przerzuconego przez jego biodra. Bawiła się przez chwilę myślą o wsunięciu sie pod kołdrę gdy jej wzrok padł na zegarek. Oż w morde, trzeba wstawać, Novak nie wyglądał na człowieka lubiącego spóźnialskich. Wysunęła się delikatnie z objęć Zaca, ostatecznie pod prysznicem dość trudno byłoby się zmieścić we dwójkę. A nie była pewna czym się skończy wspólna kąpiel.

Siedziała w pozycji lotosu, pozwoliła sobie na zapadnięcie w półtrans, nie chciała znowu zdemolować sali treningowej. Kriegsdotter siedziała naprzeciwko niej, przyglądając się bez słowa. Zuzia nie pozwalała płatkom spadać na ziemie, wokół nich powstawała ażurowa, mlecznobiała półkula. Kolejne, pozornie bez żadnego wpływu, lądowały na swoich miejscach jak klocki lego. Jeszcze kilkanaście i kopuła będzie kompletna. Jak zawsze, gdy dochodziła do końca zadania, czuła się wyjątkowo dobrze. Rozpierała ją duma, radość i coś jeszcze, jak dreszcz przy wchodzeniu do lodowatej wody.
- Na omm przesuwamy się do góry.
Zuzia nie przerywając układanki delikatnie zmieniła położenie. Pancernica uniosła się razem z nią, zbliżyły się do górnej części kopuły.
- Trzy cykle - obróc kopułę pod nas.
Świat zawirował, wisiały teraz do góry nogami, kopuła zamieniła się w wielka misę, leżącą na ziemi.
Koncentracja. Wdech - ach - wydech.
- Jeszcze raz. Na humm obracamy sie same, kopuła zostaje - miekki, pozbawiony nacisku głos mimo wszystko w jakiś magiczny sposób pokiwał jej palcem.
Znowu góra zmieniła się z dołem, ale teraz nad nimi było czyste niebo.
- Dokończ kulę.
Tego się spodziewała, pierwsze klocki układanki już wskakiwały na swoje miejsca. Poczuła się tak stabilnie jak nigdy. Każdy płatek był dokładnie tam gdzie chciała, kontrolowała całą przestrzeń nad ich głowami, w zasadzie mogła iśc na kolację a płatki i tak dokończyłyby dzieło. Uśmiechnęła sie lekko, poczekała kolejne dwa oddechy i zaczeła obracać półkulę pod ich stopami. Śnieg nad nimi zaczał sie poruszać w odwrotnym kierunku posłuszny jej woli, płatki spadały teraz w dużo szybszym tempie, kula domykała sie nad nimi. Uderzyło w nią spełnienie i otwarła oczy. Wisiały w wirującej, opalizującej mlecznym śwatłem przestrzeni, nie dalej niż metr od siebie, Pancernica uśmiechała się do niej szeroko wychodząc z transu. Osiadły na ziemi, rozsypująca się konstrukcja spadła na nich. Otrzepały się powoli.
- Doskonale. Chodźmy do gabinetu, należy się nam coś ciepłego.

Kończyła myć zęby, gdy do łaziwenki wszedł Zac.
- Uciekaj - uśmiechnęła się do niego. - Co za podglądanie mi tu.
Wyszedł, wyraźnie się ociągajac. Usmechnięta Bóg wie dlaczego dokończyła mycie i ubrała się szybko. Zac czekał pod drzwiami, na jej widok najwyraźniej posmutniał.
- Nie ma czasu, Novak wyrwie mi wszystkie kończyny jak się spóźnię. Zobaczymy się wieczorem? - zapytała niby niedbale, ale zdradził ją rumieniec.
- W saunie?
- Ok - Zuzia cmoknęła go w policzek i wybiegła z kwatery. Do ósmej pozostało kilka minut, po chwili wahania poszła prosto do sali narad. Po co to denerwować ludzi z rana.

- Sir, Zuzanna McNeal gotowa do testu!
- A co wy tam macie na plecach, McNeal? - Shalke krytycznie przyglądał sie plecakowi, który przytargała ze sobą.
- Zachariusz twierdzi, że wygrywam z nim, bo jestem lżejsza, sir! W plecaku jest 11,8 kg, sir!
- Twierdzicie, że Lebovsky waży od was dwa stony więcej?
- Zgodnie z reaportem medyczny, sir!
- A skąd ty masz dane z raportów medycznych? Zresztą, jedna cholera. Lebovsky!
- Yessir!
- Moge przyznać tylko jedną pierwszą lokatę. Jeżeli przegracie z McNeal, stracicie na to szanse. Podejmujecie wyzwanie?
Zachariusz przełknał ślinę, jego twarz zrobiła się czerwona. - Yes sir! Czy to znaczy, że gdy wygram, pozostałe testy nie będa juz miały wpływu?
- Zgadza się. Zostały wam tylko basen i lód, ale jeżeli wyrazicie na to zgodę, ten test będzie decydujący. Pozostali nie moga wam zagrozić.
- Jestem gotów, sir! Ale tylko w przypadku uczciwej walki.
Zachariusz obrócił się w strone Zuzanny i dodał:
- Podejmuję wyzwanie tylko w przypadku gdy McNeal zdecyduje sie biec bez plecaka!

- Zanim zaczniemy, jesteście proszeni do kierownika stacji - Novak oznajmił, gdy ostatni z ich grupy wszedł do pomieszczenia. Wyraźnie czuc było zdziwienie, nikt nie wiedział o co chodzi. Novak poprowdadził ich korytarzem ku centrum stacji. Wszedł pierwszy, czekali chwilę, w końcu zaprosił ich do środka. Za biurkiem stał kierownik, w mundurze pułkownika wygladał wręcz groźnie.
- Panie i panowie - odruchowo przyjeli pozycję na baczność, stare nawyki ze szkoły dały o sobie znać.
- Zostaliście powołani do służby czynnej, wraz z przywróceniem stopni. Do przysięgi, wystąp! Podporucznik Legnock!
Nawet jeżeli był zaskoczony, Karol nie dał po sobie znać. - Ku chwale ojczyzny!
- Porucznik Termont! - wywoływał ich po kolei, na baczność oddawali honory i wymawiali formułę.
- Kapitan McNeal!
- Ku chwale ojczyzny! - Mimo postawy zasadniczej kątem oka złapała wyraz zdziwienia na twarzy Novaka. Nie spodziwał się, że jest kapitanem, czy co? A może nie miał dostępu do akt centrum. Ostatecznie to co robili, było ściśle tajne.
- Jesteście zaprzysiężeni, podlegacie rozkazom kapitana Novaka. Resztę informacji otrzymacie bezpośrednio od swojego dowódcy. Rozejść się!
A, tu był pies pogrzebany. Musiał się Novak poczuć dyskomfortowo, mając w grupie kogoś równego rangą. Różnica niby żadna, dalej był mianowanym dowódcą, ale głupio wozić się po równym sobie. No nic, zobaczymy co z tego wyjdzie, pomyślała Zuzia, robiac przepisowy w tył zwrot.

- Gartuluję, nieźle wam poszło! - Shalke wyraźnie był zadowolony. - Pierwszą lokatę otrzymuje Zachariusz Lebovski!
Zac, starając się ukryć rozpierająca go dumę wystąpił przed szereg.
- Gratuluję - uściśk dłoni, krok wstecz, salut.
- Druga lokata, Shreiber!
Nazwiska padały jedno po drugim, w końcu wszyscy zostali wywołani prócz Zuzi.
- Rozejść się! McNeal, prosze do mnie!
W gabinecie Shalke panował idealny porządek, wydawoło sie, że kartki na jego biurku wiedzą dokładnie w jakim kierunku ustawione są ściany i okna. Przepisowy szary kolor, dwa obrazki z czarno-białymi zdjęciami na ścianach, jednolita wykładzina.
- Co ja mam z tobą zrobić? - Shalke zaczal dość nieprzepisowo, siadając na dużym, obrotowym, wykonanym z nanosiatki fotelu. -Może mi panna powie?
- Sir, ja... - Zuzia zaczała niepewnie, przerywając pod ciężkim wzrokiem nauczyciela.
- Ileś tego ze soba wzięła?
- Dwa... - przekneła ślinę, wielka gula stała w jej gardle i nie pozwalała mówić.
- Dwa pasy? Sześć kilo?
- Dwadzieścia kilogramów, sir...
- Idiotka ciężka... Mówiłem, że tego testu nie da się powtórzyć? Obserwatorzy przyjeżdżają raz do roku, kto nie dobiegł ten nie zdał... Shalke mówił pół do niej, pół do siebie.
- No nic, idź do siebie, wypocznij. Do pozostałych testów i tak możesz podejść, bez sensu się nudzić. Pamiętaj, że to nie koniec świata - jego wzrok mówił coś zupełnie innego.

Cały poranek zszedł na dopasowanie sprzętu, Zuzanna znała ten system, używała go w czasie szkolenia, dla pozostałych był on nowy. Dopiero po południu wyszli na zewnątrz.
Temperatura nie przekracza dzisiaj minus 30, ostrożnie z grzaniem, żebyście się nie ugotowali - zażartował Novak. - Podejdziemy na tamten pagórek, zobaczymy czy wszystko gra.
Szedł pierwszy, nie ogladając sie za siebie, system lokalizacji krótkiego zasięgu wyświetlał mu na szybie hełmu pozycję pozostałych. Bev i Karol tworzyli pierwszą parę, Zuzia szła z Mikem. Słońce musiało być tuz pod horyzontem, bo choć go nie widzieli, było całkiem jasno. W słuchawkach słyszał głośne sapanie, ktoś najwyraźniej zostawił kanał łączności otwarty. W ostatniej chwili ugryzła się w język, nie była to jej sprawa, skoro Novak nie reagował, to znaczy że mieli sobie słuchac sapania. W połowie górki nie wytrzymała i obejrzała się - błekitno-szare pola lodu, po prawej majaczył masyw gór transantarktycznych, ponad horyzontem płoneła pomarańczowo zapowiedź wschodu słońca. Nie myśląc odpięła hełm i wciągneła głeboko powietrze, wilgotne, niemalże ciepłe, niosło zapowiedź wiosny. Obróciła się i spostrzegła, że Nowak patrzy w jej stronę. Założyła hełm.
- Wszystko w porządku? - spokojny głos w komunikatorze.
- Yes, sir.
- Zatrzymamy sie na szczycie, prosze nie opóźniać.
Zuzanna w ciszy przełkneła naganę. No normalnie, żeby tak na otwartym kanale...
Co za typ paskudny...
Dziesięć minut poźniej byli na górze, Zuzanna przyspieszyła nieco i doszła razem z Karolem. Bev została z tyłu, Mike szedł razem z nią.
- Kontrola systemow - Novak przyjął meldunki, po czym zdjął hełm. Poszli za jego przykładem.
- Spójrzcie - dłonia wskazał za ich plecy. Na horyzoncie w jednej z licznych szczerb płonął pomarańczowo-czerwony punkt. Na Antarktyce rozpoczynało sie właśnie półrocze panowania ludzi.

Na lodzie nie wydawało się to dużo. Pięćdziesiąt metrów odśnieżonej ścieżki, z dorysowanymi z boku skośnymi liniami kierunkowymi, ot na wypadek gdyby ktoś zapomniał, że trzeba płynąć do przodu. Na treningach robili duzo więcej, każdy z nich wykonywał minimum wynoszące sto metrów, Zuzia przekraczała dośc pewnie sto pięćdziesiąt, co i tak nijak się miało do rekordu Zachariusza - przed oficjalnym egzaminem na treningu przepłynął kiedyś 320 metrów, ponad sześć długości basenu. Zuzia wtedy zrozumiała, że tej konkurencji wygrać nie jest w stanie, mogła wstrzymac oddech na prawie 3 minuty, ale pięć - równie dobrze mogłaby marzyć o lataniu. Jednak co innego basen a co innego prawdziwy ocean. Ośrodek w którym przeprwadzano test znajdowął się nad samym wybrzeżem, lód był specjalnie przygotowany, nie grubszy niż półtora metra, na tyle cienki, że światło nadal prześwitywało przez niego. Pomiędzy przeręblami nurkowie przeciągnęli line asekuracyjną, jednak skorzystanie z niej powodowło obnizenie lokaty. Oficjalnie adepci musieli wykonac to ćwiczenie sami, pod lodem był tylko zdający, pozostali czekali przy wejściu. Zuzann startowała jako przedostatnia, przeszła juz przez fazę rozgrzewki, w chwili obecnej wyciszała się przed próbą. W niewielkim igloo została juz tylko ona i Chris, który mine miał nieszczególna.
- Co jest, boisz się?
- Boję - przyznał bez ogródek Chris. - To nie jest kwestia wody tylko że tam jest tak strasznie głeboko.
- No - westchnęła Zuza, przewracając oczami - i do domu daleko...
- A przestań - Chris machnał ręką i odwrócił się do niej plecami.
- Sorry, nie chciałam - Zuza nie dokończyła, gdy egzaminator wywołał ja do próby. Wyszła, zapominając natychmiast o Chrisie. Sama czuła dokładnie to samo, na myśl o wejściu do cholernej przerębli dostawała gęsiej skórki i nudności, ale wolała z tego kpić, było jej łatwiej. Bez namysłu wskoczyła do wody, pozostała parę sekund pod powierzchnią, czując jak lodowaty dotyk na twarzy zwlania jej serce. One missisipi, two missisipi - było dobrze, około 30 uderzeń na minutę, z takim tętnem wytrzymała kiedyś prawie 200 sekund, ale to było tylko raz. Położyła się na wodzie i wzięła pierwszy wdech. To był najważniejszy moment, nie można było przyspiszyć, trzeba było wyhamować metabolizm, ale z drugiej strony nie wolno było dopuścić do zbytniej hypotermii bo człowiek głupiał. A chwilę potem zasypiał. Po czwartym wdechy wzięła kolejne cztery - tym razem szybko, na całą pojemność, choć bez forsowania wydechu, po czym z piątym wykonała przepisowy scyzoryk i weszła pod wodę. Pierwsze kopnięcie nogami, długa strzałka raz, dwa trzy, przy pięciu pociągnęła niespiesznie rękami i kolejne kopnięcie nóg popochneło ja w kierunku wyjścia. Zadziwiające jak wiele światłą potrafi przejść przez taką cholerną pokrywę z lodu. Scieżka świeciła jasno, strzałki poganiały ja, kolejny cykl i zobaczyła jak nad jej głową przepływa czerwona linia połowy dystansu. To już? Mogłaby nawrócić i zrobić to jescze z pięć razy. Ręce - nogi. Po jej prawej zamajaczył wielki kształt, coś sliskiego otarło się o jej skórę, Zuzia wrzasneła, bulgot przywrócił jej rozsądek, Ręce - nogi, ręce - nogi, przerębel widać było już tuż-tuż, mineła krawędź i z głebokości dwóch metrów poszła skosem do góry. Przed samą powierzchnią wody uderzyła rękami raz jeszcze, adrenalina dała jej kopa tak potężnego, że w zasadzie bez dotykania lodu wyskoczyła na brzeg przerębli. Z gardła wyrwał się jej ryk.
- Co jest? - Kriegsdotter podałajej ręcznik.
- Coś tam było - Zuzia dygotała, zimno i adrenalina robiły swoje. - Duże, przynajmniej półtora metra. Ryba albo foka. - Otarło mi się o nogę, gdy się odwróciłam, widziałam tylko jak znika.
Szarpnęła się wstecz i zwymiotowała słona wodę, musiała zdrowo popić tego paskudztwa w trakcie paniki. Nagle sobie przypomniała - Nie wpuszczajcie tam Chrisa!
Kriegsdotter popatrzyła na nia z zamyśleniem.
- Chodź, musisz się ogrzać. Nie potrzebujemy tu hypotermii.

Szli już drugi tydzień. Spokojny, równy marsz, obliczony na tygodnie, posuwał ich około pięćdziesięciu kilometrów dziennie. Łączność zniknęła już po trzecim dniu, zakłócenia elektromagnetyczne były zbyt silne. Pozostała im łączność krótkiego zasięgu, ale i z nią było coraz gorzej. Wystarczyło rozmówcę stracić z oczu a po chwiliokazywało się, że jest poza zasięgiem. Słońce ścigało ich wytrwale, tocząc się po coraz wiekszym łuku po widnokręgu, w południe ukazując prawie całą swoją tarczę. Biel śniegu i pomarańczowa barwa widnokręgu wywoływały u Zuzi stan podobny euforii. Sześć depresyjnych miesięcy nocy wydawało się odchodzić w niepamięć. Na to wszystko nakładał sie jej Zac, musiała pilnować się, by nie śnić na jawie. A przynajmniej wyłączac radio; Andy z niejakim zdziwieniem zapytał, czy wszytko w porządku, słysząc jej pomruki. Mimo narastajaego dnia robiło się coraz zimniej. W pierwszym tygodniu przynajmniej przez kilka godzin starała się iść bez hełmu, oddychając rześkim, wyciskającym łzy mroźnym powietrzem. Teraz stawało się to niemożliwe, temperatura znów spadała poniżej -40 stopni celsjusza. Przez ostatnie kilka dni wydawało się jej, że idą za bardzo na prawo, ale Andy zbagatelizował jej uwagę. Tym razem nie miała wątpliwości. Powinni ominąć biegun po lewej stronie, a zbaczali wyraźnie w drugą stronę.
- Boss? - wywołała go na kanale prywatnym.
- Andy dla McNeal.
- Gdzie my naprawdę idziemy?
- Do Wostoka - Andy odparł po wyraźnej pauzie. - Ruscy jak nigdy zdecydowali sie działać razem, udostępnią nam kanał do jeziora.
Zaniemówiła. Rosjanie mimo upływu tych wszystkich lat od katastrofy nadal trzymali się od proklamowanej ponad ćwierć wieku temu Republiki Antarktyki z daleka. Nie tolerowali obcych na tarenach, które uznawali za swoje, a Rada doszła do wniosku, że lepiej będzie problem przeczekać niż doprowadzić do konfrontacji. I niby jak ma im pomóc udostepnienie odwiertu? Nu, pażywiom - uwidim, przypomniało jej się powiedzonko rosyjskiego lingwisty z centrum.