czwartek, 9 października 2014

Barwy śniegu III

Tym razem nie zbudziło jej nic. Czujniki milczały, na zewnątrz namiotu delikatnie szumiały pojedyncze porywy wiatru. Dla świętego spokoju przez dobry kwadrans lustrowała otoczenie, w końcu zabrała się za klarowanie sprzętu. Ktoś mógłby wymyślić cholerny guzik "pakuj się" czy coś, myślała, starając się upchnąć wszystko w plecaku. Szybko zebrała czujniki i ruszyła na południowy wschód. Przy wyjściu z rumowiska przystanęła na chwilę, nigdy nie było jej dość patrzenia w niebo przedświtu. Owszem, lubiła światła zórz polarnych, ale nic nie mogło się równać z różowo-pomarańczowym niebem zapowiadającym ciepłą porę. Znowu będzie można wystawić twarz do słońca, rozmarzyła się.   Przestawiałą miarowo stopy rozpędzając się do swojego zwykłego tempa, gdy nagle kątem oka złowiła ruch. Zadziałały odruchy, padła na śnieg, podczołgała się do pierwszej muldy i wyjęła noktowizor. Nie musiała sie długo wpatrywać, cholerny nielot stał na niewielkim wzniesieniu, kilkaset metrów od niej. Zwrócony na poludnie, wydawał się być zupełnie nieszkodliwy. Jeden. Gdzie jeden, tam i reszta... Po klikunastu kolejnych minutach wypatrzyła kolejne kilkanaście małych, złowrogich postaci. Poczołgała sie z powrotem do rumowiska, ciągnąc plecak za sobą. Dopiero schowana bezpiecznie za krawędzią lodu sprawdziła ponownie, nie zauważyła nic podejrzanego. Wyjęła mapę. Po tej stronie masywu nie da rady. Kilka kilometrów dalej zaczynała się równina, przy wschodzącym słońcu będzie widoczna jak na dłoni. Do tego bez przeszkód będą mogły ją przyprzeć do ściany, mapa w tym miejscu miała jedną pozimicę przy drugiej. Jedyną drogą była przełęcz użyta wczoraj przez poprzednie stado. Po drugiej stronie Maurice'a można było zejść na zachód i nadkładając kilka godzin dojść do czternastki od południa. A jeżeli pingwiny zaczaiły się rownież tam, spróbuje strawersować masyw, zachodnia sciana nie była tak stroma ja ta od wschodu. Miała ruszać, gdy usłyszała jak nadchodzą. Musiał ją któryś wypatrzyć, gdy czołgała się do kryjówki. Zdjęła plecak i ruszyła w ich strone. Na otwartej przestrzenia zawsze istniała szansa, że się wyrwie, w korytarzach rumowiska nie miała żadnych. Zza muld wyszły pierwsze dwa, gdy ja zobczyły zaczęły ją zachodzić z obu stron. Natychmiast dołączyło do nich jeszcze kilka, pozostałe spokojnie czekały z przodu, stopniowo zamykając półokrąg. Wśród nich stał dowódca, nieruchomo wpatrywał się prosto w swoja ofiarę. Zna się na rzeczy, pomyślała z wściekłością. No nic, zobaczymy jacy jesteście szybcy.

- Panna McNeal! - ostry głos Pancernicy wyrwał ją z zamyślenia. - Medytacja to nie jest myślenie o niebieskich migdałach! Skoncentruj się na mantrze! Korelacja! Wdech - wydech!
Jako najsłabszej w grupie nauczycielka poświęcała jej najwięcej uwgi. Koło niej Zachary siedział bez ruchu, jego klatka praktycznie nie poruszała się. Był pierwszym, który opanował tajniki wchodzenia w trans, teraz wykonywał pod okiem Kriegsdotter ćwiczenia relaksacyjne. Reszta grupy lepiej lub gorzej dawała sobie radę, ale pełnego transu nie osignał poza nim nikt. Zuzanna z powrotem narzuciła sobie mantrę kontroli oddechu i utkwiła wzrok na wprost siebie.  Za oknem spadały płatki śniegu, monotonnie przesuwały się z góry na dół. Od tego ruchu Zuzi zaczęło się chcieć spać. Patrzyła na te przelatujące przez środek okna, gdy wtem boczne nabrały kolorów. Ze zdziwienia rzuciła okiem, nie, wydawało jej się. Chyba efekt wpatrywania się w jedno miejsce. No to spróbujmy jeszcze raz. Skoncentrowała się na wsystkim i na niczym. Dość szybko na obrzeżu wzroku biel straciła swoją nudną jednolitość, po chwili również płatki na środku przestały być białe, ich obrzeża zaczęły sie mienić różnymi kolorami. Wybrała jeden, zmrużyła oczy. Pulsował lekko w rytm jej serca, zapragneła go złapać, łup-łup w jej czaszce cichło, śnieżynka mieniła się różowo, czerwono, znowu różowo - łup - płatek robił się coraz większy, wpatrywała się w jego brzeg, gdzie sześciokątna symetria była najbardziej widoczna - łup - na powierzchni sześciokąta zobaczyła małe sześciokąciki złożone z jeszcze mniejszych, płatek rozrastał się pod jej spojrzeniem, nie widział już go całego a jedynie mały, coraz mniejszy fragment. Krystaliczna struktura stawała się coraz bardziej uporządkowana - łup - do czerwieni doszła zieleń i fiolet, widziała wielowarstwowe połączenia, barwy rozpadały się na coraz więcej kolorowych pasemek - a gdyby tak obrócić... Śnieżynka rozyspała się na sześć mniejszych, te rozpoczęły powolny taniec. Każdy płatek miał inny kolor, między nimi powietrze było wyraźnie jaśniejsze. Zuzia przekrzywiła głowę, płatki zminiły płaszczyznę wirowania, równocześnie przyspieszając...  Uderzenie zapiekło, panicznie nabrała głęboko powietrza.
- Spokojnie,  teraz skup się na oddechu - głos Pancernicy dochodził z odległych galaktyk - wdech na omm, wydech, nie, nie, bez humm, wdech omm i wydech, dobrze, a teraz z ramionami, wdech - głos był coraz bliżej, Zuzanna odzyskiwała spokój, poddała się rytmowi narzuconemu nauczycielce, przez kilka kolejnych minut siedziały naprzeciwko, wykonując ćwiczenie, po czym niespodziewanie Pancernica uśmiechnła się do niej.
- Jak się czujesz?
- Dobrze - po chwili zastanowienia odparła Zuzanna. Naprawdę czuła się wyśmienicie, nie myślała teraz o transie, niezadowoleniu nauczycielki czy kpiących spojrzeniach jej kolegów.
- Koncentracja, Zuziu, koncentracja! Mówiałam, żeby nie mysleć, nie zbaczać, koncentrować się na procesie?
Zuzanna była tak zaskoczona przejściem z McNeal na Zuzię, że nie zwróciła uwagi na karcący ton. Kiwnęła głową. Zaczynało docierać do niej, że siedzą w klasie same. Zaburczało jej w brzuchu.
- Idź na obiad. Muszę porozmawiać z panem Zacharowem.

Czuła jak jej napięcie spada do zera. Zawsze tak miała w sytuacjach bez wyjścia, kończyły się deliberacje, wątpliwości, gdy znajdowała się w stanie zagrożenia życia nagle widzała wszystko zimno, bez emocji. Szanse miała mizerne, ale nie był to powód, by je jeszcze dodatkowo zmniejszać bezrozumną paniką. I właśnie wtedy, gdy miała zaatakować, spadł pierwszy płatek sniegu. Omal nie roześmiała się w głos. Jednym ruchem zrzuciła rękawiczki, obróciła dłońmi, płatek zwirował, zobaczyła kolejne. Pingwinom nagle zaczęło się spieszyć, wyglądający na dowódcę zaczął tłuc skrzydłami, ci z boków przyspieszyli, starając się zamknąć krąg. Część stawała nieruchomo, najlepszy dowód, że osiągnęli wystarczającą odległośc. Uderzyła w zatrzask hermetyzacji, jej kombinezon zrobił się duży i luźny, wyskakiwała z niego tak szybko jak tylko mogła, równocześnie starła się utrzymać wszystko w ruchu, śnieżynki posłuszne ruchom dłoni formowały wiry i koła. W koncu pozbyła się wszystkiego, poczuła zimno przenikające do szpiku kości. Wzięła głeboki wdech, pozwoliła, by mróz wszedł w nią. Początek zawsze był paskudny, nie lubiła go. Na szczęście było wystarczająco zimno. Wraz ze spadkiem temperatury czuła jak wzrasta jej moc, śnieżynki już nie wirowały, białe jednolite smugi otaczały ją, chroniąc przed pingwinami. Chwila była po temu dość odpowiednia, ostatnie z nich zajmowały swoje miejsce w półogkregu, wiekszość już się kiwała. Zaczął jak zwykle dowódca, nie pomyliła się z oceną. Oczy lśniły mu czerwono, rozłożył skrzydła i pochylił się do przodu. Jego ruch powtórzyły dwa najbliższe, potem kolejne. Gdyby nie jej tarcza, prawdopodobnie już by była nieprzytomna. Wściekłość zatrzęsła nią do szpiku kosci, straciła koncentrację, zimno prawie zwaliło ją na śnieg. Jeszcze jeden wdech, i jeszcze jeden, walczyła o odzyskanie kontroli, czując jak pingwiny napierają na nią  jak miękka poduszka w rękach mordercy. Śnieżynki znów przyspieszyły, jej serce zwalniało, przeszła miękko z te-ko do te-nai. Wir wokół niej zmienił się w mały tajfun, choć w samym epicentrum, tam, gdzie stała, powietrze się nie poruszało. Zaczynała świecić, efekt uboczny transpozycji, rozedrgane pasemka barw zatańczyły po okolicznych muldach, po płytach lodu, po zatrzymanych w pół ruchy pingwinach. Kolejna zmiana pozycji, niespiesznie zaczeła sekwencję, wiedząc, że teraz już nic i nikt jej nie powstrzyma, poruszała się w przedziałach czasowych niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Wir, posłuszny jej ruchom rozszczepił się na drobne wstęgi, które wzniosły się ponad jej głowę po czym nagle uderzyły w pingwiny. Czerwone paciorki oczu zgasły jak przepalone żarówki. Poczuła chłód, zimny dreszcz, jak w saunie, gdy przegrzane ciało daje do zrozumienia, że ma już dość. Powtórnie wzniosła wstęgi, lecz tym razem wpierw pozwoliła opaść im do stóp, po czym gwałtownym rzutem zakończyła sekwencję. Wyjście z transu było jak uderzenie w twarz gumowym młotem. Padając, czuła jeszcze podmuch ostatniego wybuchu, po pigwinach, muldach, lodzie nie został nawet ślad. Wbijała się w kombinezon, zgrabiałe ręce nie pomagały, wydawała się sobie straszliwie powolna, w końcu dopięła ochronnę hełmu i złamała płytkę aktywatora. Chemiczne ciepło rozlało się po kombinezonie, parzyło w stopy, w uszy, w nos. Ciągle oszołomiona sprawdziła zegarek, całość nie zajęła więcej niż dwanaście sekund. Westchnęła lekko. Znowu miała szczęście, powinno obejść się bez odmrożeń.

- Zuzanno, dzisiaj masz zajęcia indywidualne z panem Zacharowem! -  Kamiko jak zwykle z uśmiechem zagrodził jej drogę. Stanęła niezadowolona. Chciała w końcu udowodnić, że jest tak samo wytrzymała jak pozostałe dzieci, przykładała się przez ostatni miesiąc do treningów z całym zaangażowaniem. Poświęcała nawet czas wolny, inni chodzili na świetlicę albo na basen a ona w tym czasie z uporem maniaczki wykręcała ostatnie poty na bieżni.
- No już, już, nie rób takiej miny. Zajęcia fizyczne nie uciekną. Pan Zacharow będzie na ciebie czekał na zewnątrz, za dziesięć minut masz być gotowa.
Myślała, że pójdą do bałwaniarni, jak szybko przezwali warsztat Zacharowa, ale gdy wyszła, okazało się, że w siedzi on w samochodzie. Razem z Pancernicą.
- Zapnij się, to chwilę zajmie.
Faktycznie, jechali dobre pół godziny. Zacharow prowadził szybko, ale pewnie, zmierzali w kierunku portu. Z oddali widać było kołujące nad trawlerami mewy, czekały na swoją szansę by porwać coś z pokładów. Zuzanna zaczynała już dostrzegać sylwetki ludzkie krzątające się na statkach, gdy samochód skręcił w kierunku gór. Poruszali się praktycznie po bezdrożu, gąsienice mieliły z wysiłkiem nawiany śnieg, jedynie aluminiowe lśniące tyczki zapewniały, że to jednak jest jakiś szlak. Ujechali jeszcze kilka kilometrów, w końcu zatrzymali się przed dużym igloo. Zacharow wraz z Pancernicą wysiedli bez słowa, Zuzanna odpieła pasy i poszła za nimi. Zacharow zamknął wejśćie, stalowe płyty wyglądały idiotycznie na tle lodu. Górna część igloo była zupełnie przeźroczysta, błekit nieba nadawał delikatna poświatę wszystkiemu w środku. Usiedli na rozłożonych w okrąg matach, nauczyciele twarzą do wyjścia, Zuzia na przeciwko nich, tam, gdzie wskazali jej miejsce.
- Wygodnie?
- Yhym - pytanie o komfort padające z ust Pancernicy było tak zaskakujące, że zapomniała o dobrym wychowaniu. Nikt nie zwrócił uwgi.
- Chciałbym, żebyś weszła w trans, tak jak to ci się udało na ostatniej lekcji z panią Kriegsdotter.
Zuzia kiwnęła głową. Rozpoczeła omm-ach-humanie pod nadzorem Pancernicy. Tak jak została nauczona nabierała i wypuszczała powietrze, potem na polecenie nauczycielki przeciągała humm, skracała omm, znowu wracała do standardowego rytmu. Zajęcia przedłużały się, nauczyciele starali się nie tracić cierpliwości, Zuzia wdychała, koncentrowała się, wydychała, koncentrowała się, wszystko psu na budę.
- Nic z tego niebędzie - Zacharow popatrzył na nią z wyraźnym zwątpieniem.
- No nic, zjemy coś i do spania. Spróbujemy jeszcze raz jutro rano.

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mniam, bardzo przyjemnie się czyta! Mam nadzieję, że masz już konspekt całości i kolejne odcinki będą spływać regularnie. Bo się wciągnęłam, lubię takie klimaty... I chapeau bas, zazdraszczam talentu :-)
Anka

Anek pisze...

no i co dalej! no i co było potem!
Miej litość! ;-)))

Anonimowy pisze...

No właśnie, dalej, co dalej?
Pół dnia dziś myślałam co ona z tymi śnieżkami robiła
Ella-5

Anonimowy pisze...

Ajajajajajajjjj!
I co, i co, i co?
nika

Anonimowy pisze...

tik-tak, tik-tak...
Takie czekanie niezdrowe jest ;)
Kretka

Anonimowy pisze...

Aj! Poprzedni komentarz do skasowania.
Grafomaniofile sięgają po książki celebrytów, my tu tylko zaglądamy zaciekawieni twórczością osoby świadomej swych niedoskonałości ;)
Opóźnienie wybaczy się, nic na siłę. Pomiędzy odcinkami można wrzucić coś z rzeczywistości albo rozwinięcie pierwszej pomocy po abnegatowemu, hmmm? ;> Z omówieniem tematów:
- Pan pijany pod ławeczką, ignorować czy reagować?
- Kiedy podobny jw. przechodzeń nagle pada Ci do stóp, przytomny, wstać nie chce, mówi, że ma padaczkę, cukrzycę, złamany obojczyk... i prosi o wezwanie pogotowia to... ekhm, no właśnie, to co robić?
Potrzeba wiedzy mnie naszła znienacka.

A historia niech się pisze, płatki śniegu hipnotyzują.
Kretka

Anonimowy pisze...

Nie masz litości ;-)))
CO BYŁO DALEJ! Pisz Waść, stresu oszczędź! ;-))))
Anek

Anonimowy pisze...

Litości nie ma.

Ania pisze...

Świetne pióro.Od razu widać ,że to pisze profesjonalista w tej dziedzinie.

abnegat.ltd pisze...

Straszny byl zapiernicz. A jeszcze spotkanie po latach... No nie dalo rady szybciej.

Kretka, moze sie kiedy wezme. Ale mnie medycyna ostatnio staje kolkiem w gardle.