wtorek, 23 września 2014

Talon na balon, part IX

Lot spełnił wszystkie oczekiwania Kovalika. Po osiagnieciu Lagrangea Taiss (Tactic AI Space Ship, jak mu odpowiedziała gdy pytał o dziwne imię) zgłosiła gotowość napedu kompresyjnego, zapytałą o zgodę i na sygnał dowódcy przeszli w nadświetlną. Z boku pojawiły się szybko zmieniające wartość cyfry, doszły do 3000.
- Predkość podrożna. Cel osiągniemy za 14 godzin. Włączyć drzemke?
- Nieee... Kovalik pokrecił głową i dopiero wtedy zorientował się, że gwiazdy znajdujące się na wprost były niebieskie i zbite wokół siebie. Oglądnął się wstecz - obiekty za nim świeciły nieco ponuro czerwienią, rozstrzelone po całym sklepieniu. Ciekawa animacja.
- Sam jesteś animacja, głąbie kapuściany - Trevor zabrzmiał mu w głowie spiżowym rechotem. -Taki odpowiednik ponadświetlnego dopplera.
- Nudzi ci się? - odgryzł się zupełnie nie fair. -Może jakiś film ci puścić? Star Warsy albo ET?
- Nie trzeba...
Po prawej stronie statku zalśniło złote cielsko. Kovalik szarpnął głową. Koło niego leciał olbrzymi, dwuskrzydły potwór, skrzydła cięły ze świstem próżnię...
- Nie przesadzasz ty trochę? Taki głupi to nawet ja nie jestem.
Smok przestał machać, położył sie na boku i założył nogę na nogę.
- Teraz lepiej?
Zignorował gada. - Taiss?
- Tak?
- Czy można przekierować sterowanie bronią do Trevora?
- Bezpośrednio nie.
- Trevor?
- Co mam przejąć? - Dawno, dawno temu mieli maluśka utarczkę o dostęp do systemów wykonawczych Kovalika, Trevor wyszedł z tego jak zbity pies. Od tej pory nie naruszali stasus quo.
- Taiss, daj schemat uzbrojenia.
Po kilku minutach wszystko zostało włączone, sprawdzone, ryczały alarmy i ostrzeżenia, w końcu Trevor sapnął z zadowoleniem.
- Nie najgorzej.
- Lepsze od tych twoich... fajerwerków paszczowych? - niewinnie zapytal Kovalik.
- Spadaj.

14 godzin później kompresor przestrzenny został wyłączony, gwiazdy z przodu straciły swoją niebieską barwę i rozeszły się po nieboskłonie. Grupa Kovalika ustawiła się na stycznej do górnej granicy pierścienia i wyłączyła silniki. Za sterami usiadl Sir Isaac Newton. Wywiad zdobył cztery różne charakterystyki poszukiwanego statku, gravimetr i czujniki podczerwone skanowały przestrzeń pasa; Taiss starała się dopasować ruch widzianych obiektow, Kovalik zajął się skanerem elektromagnetycznym. Na nakresie zobaczyli bazę, póki co za daleko było na identyfikację optyczną, wszystkie obiekty miały postać małych, czerwonych kropek. Nietety, ich kurs szedł wyraźnie pod kątem do orbity planetoidy, mogli wykonać manewr teraz, z małą co prawda szansą wykrycia, ale dając poszukiwanym masę czasu na ucieczkę, lub później, po maksymalnym możliwym zbliżeniu - ale to wymagało już pełnej mocy i w zasadzie nie dawało szans na pozostanie w ukryciu. Taiss przeliczyła kursy. Najszybciej w punkcie zmiany kursu znajdzie się druga grupa, od tego momentu ukrywanie się nie miało najmniejszego sensu.
- Przerzuć nas nad płaszczyznę ekliptyki, jedna korekta, maksymalne dopuszczalne przeciążenie, spróbujemy się zaczaić na nich. Jakoś muszą stąd odlecieć a przez taką masę gruzu szans nie ma najmniejszych.
- Przewidywany punkt wykonania zmiany kursu.
Na nakresie pojawił się dodatkowy, pulsujący żółto punkcik. Obok niego zegar zaczął odliczać czas. Ponad godzina... Matko jedyna, gdzie są kosmiczne myśliwce i "use the force, Luke"?
- Jak ci sie nudzi, to se jusnij toalete... Przed walką jak znalazł... - Trevorowi najwyraźniej też się nudziło.
- Uruchomić? - zapytała Taiss
- Nniee... nnoo, a jak to działa?
Przecież wyjść się stąd nie da... Gwiazdy zgasły, pojawił sie wodospad, zagrała miła muzyka z gatunku "proszę czekać, na sto czterdzieste piętro dojedziemy w mig". Hm. Znaczy, że już? Wodospad zagrzmiał, światła przygasły. Znaczy już - pomyślał nieco spanikowany Kovalik. Przystajemy naszą fizjologią do kosmosu jak koza do trio jazzowego.

Zegar w koncu doszedl do zera. Gwałtownie zmienili kurs i wyłączyli znowu wszystko, Kovalik miał nadzieję, że ich statek ujdzie jakoś niezauważony. Obce statki wyroiły się z bazy przeciwnika. Naliczył około czterdziestu statków, osiem pozostało w okolicy bazy, reszta podzieliła się na trzy grupy i poszły kursem przechwytującym w kierunku ich transporterów. Czyli ich mały plansię udał.
- Taiss?
- Brak potwierdzenia.
Minuta mijała za minutą, Kovalik przerzucał skaner z jednej kropki na drugą tylko po to by otrzymać negatywny wynik. Nagle zobaczył, że od grupy obronnej odłączył się jeden statek.
- A ten?
Kolor kropki zmienil sie z czerwonej na zielona rownoczesnie z potwierdzeniem Taiss.
- Sprobujmy go przyskrzynić gdy wyjdzie z pasa.
- Zmiana kursu - silniki z całą mocą rzuciły statkiem i po raz kolejny Kovalik nie poczuł nic. To nie może być ta galaretka, muszą mieć jakieś kompensatory grawitacji, pomyślał z podziwem.
Obcy statek odchodził od bazy kursem dzięki któremu był schowany przed statkami toczącymi walkę pod pasem asteroid. CZekaj bratku, zaraz ci przygotujemy psztecik drobiowy...
- Trevor, dwie miny na punkt wyjscia z pasa, kolejnych sześć w pierścieniu powyżej. Trzy torpedy, jedna bezpośrednio na statek, pozostałe dwie wyślij nieco wolniej pod kątem 30 stopni rownolegle do pierscienia. Wróć. Zanim wystrzelisz torpedy, postaw mi dwie miny na kursie ucieczki pod pierscieniem.
- Czasu mało.
- Taiss?
- Wejdziemy w ich bezposrednią strefę obronną zanim torpedy osiągną zamierzoną strefę. Odradzam.
- No to wracamy do pierwszego planu. Ale dołóż jeszcze jedną torpedę wysoko nad ekliptykę i jedną prostopadle w dół a potem pod pierścieniem. Te dwie wyślij sterowane.
- Yes, sire! - złoty potwor posłusznie zasalutował skrzydłami a następnie zionął ogniem.
- Ślicznie. A teraz bądź łąskaw odpalić te cholerne torpedy.
- Miny poszły - odparł nieco urażony Trevor. -Torpedy za 6 minut.
Nie mogli już wiele zrobić. Na broń podstawową było zdecydowanie za daleko, a pokrycie całego pasa torpedami było niewykonalne. Zegar doszedl do zera. Statek drgnął, pięć jasnych punktow pognało przed siebie. Nagle ścigany statek wykonał ostry zwrot w prawo a następnie poszedl w górę.
- Podświetl miny.
Cholera, przejdzie tuz za nimi.
- Trevor, poślij dolną torpedę za nimi; trzymaj górną tak jak idzie, potem sprobuj dopasowac kursy.
Trzy kropki automatycznych rakiet wystrzelonych nad pierścień dokonały samoczynnie kursu, jak ogary ścigające lisa ich nosy skierowane były w cel. Ścigany statek skręcił w ich kierunku a następnie wszedł z powrotem pomiędzy asteroidy. No kurwadziad jaki? - żachnął się Kovalik. Automatyczne torpedy dokonały malowniczo gwałtownej korekty kursu i wszystkie trzy wyrżnęły w asteroidy. Na szczęście manewr obcego statku rzucił go w stronę nadchodzącego z dołu pocisku.
- Będzie musiał wiać do centrum. Wie już o nas?
- Nie, approx 0,97.
- W takim razie dokłądamy jescze dwie torpedy nad pierścień, a nas popchnij delikatnnie na przechwytujący po zewnętrznej. Nie wydaje mi się, żeby ryzykował przejście koło centralnej.
Wyglądało, że plan niestety rozypuje się w mak, gdy ścigani dokonali kolejnego zwrotu i tym razem poszli ponad ekliptykę. Prosto w milczące jak głaz miny.
- Ha, tłumoki jedne, zrobimy z was zupkę instant - Kovalik wyszczerzył się mściwie. Nie bedą mu obcy w mózgu wampirzyć, ni dzieci nam germanić! To jest, tego, alienić.
- Trevor, korekata obu, dolna przed pole minowe, górna za. Nie zostaw im ani cala.
Obcy lecieli prosto na pole minowe, nagle musieli sie zorientowac, że tam są, próbowali wykonać manewr omijający, ale torpedy zrobiły swoje. Kovalik uśmiechnął sie drapieżnie - i nagle obcy statek zniknął.
- Łotdefak???
- Sir? - zapytała Taiss.
- Co sie stało?
- Proszę czekac...
Zawył alarm. W ich kierunku leciały trzy torpedy, klasyczny atak delta, jeszcze nie osiagneły optymalnego kąta do korekty kursu. Tym razem Kovalik bez namysłu poszedł w lewo i wziął na cel jeden z pocisków.
- Flary w pozostale dwa.
Piuropusze ognia wystrzeliwane przez rakiety obronne zmylily jeden pocisk; Kovalik nie miał czasu podziwiać wybuchu gdyż szedł na wprost drugiej. Taiss usłużnie wyświelila czas do strefy zniszczenia. 4, 3, 2 - strzelił i gwałtownie poszedł prostopadle w gore.
- Taiss!
- Sir?
- Jakim cudem z tego wyszli i gdzie oni są?
- Klasyczny unik pieciowymiarowy, sir.
- ?
- Rozwinąć?
- Rozwijaj - zadecydowal Kovalik niedokładnie wiedzac na co sie decyduje. Świat wywinął koziołka. Zrobiło mu się niedobrze. Na nakresie ponownie pojawiła się kropka ściganego - czy teraz już raczej atakującego statku obcych. Rozłozył szerzej ręce i wzleciał ponad - w zasadzie nie wiedział ponad co, ale było to zdecydowanie ponad. Patrzył teraz na cały pierścień, który z jakiegoś powodu zrobił się płaski. Wykręcił ostrą pętlę i wszedł obcym na ogon. Zdecydowanie posiadanie dodatkowego wymiaru usprawnialo wykonywanie manewrow. Nim trevor odpalił rakiety, oby zniknęli z przodu i pojawili się z tyłu staku.
- Taiss?
- Sir?
- A teraz co, szósty wymiar? - zapytal z przekasem.
- Tak jest, sire. Rozwinąć?
Przymknął oczy.
-Rozwijaj.
Znajome uczucie mdłości, zawroty głowy; otwarł oczy. Nie poznał układu. Gwiazda centralna stanowiła lśniący toroid, wokół niego orbiowały w przeróżnych konfigutacjach mniejsze i wieksze planety, ich układ był chyba po prawej. Obcy statek zniknął,by pojawić się za nimi.
- Rozwinąć?
Patrzył z gory, pod jego stopami w szarym pyle kręciły sie bączki statków, wyciągnął dłonie i dosięgnął jednego z nich. Wybuch sparzył mu palce. Trevor zaryczał i zionął ogniem ponad jego ramieniem. Obrocił się wystarczająco szybko, by unieść obronnie rękę przed spadającym ciosem. Plonące oczy napastnika obiecywały śmierć. Jego ostrze z chrzęstem starło się z czarnym mieczem Kovalika. Skąd..?.
- Rozwinąć?
Stał na rowninie. W dłoni trzymał ten sam miecz, na jego powierzchni tańczyły ogniki runów. Pod jego butami pył, widział tam galaktyki, układy, gwiazdy, walczacych, wygrywających i pokonanych. Przy ramieniu czuł swoich, na przeciw nim stanął rząd wrogów. Nie było wątpliwości po co tu się znaleźli. Zabrzmiała pieśń, słowa same cisnęły się na usta. Jednym krokiem, jednym zamachem, w tysiąckrotnym rozwinięciu uderzyły miecze.
- Rozwinąć?
---
- Trevor, banieczkę?
- A masz coś z kocimiętką?
Kovalik odruchowo się wzdrygnał.
- Mam valerianę, mogę ci dolać. Dokapać - poprawił się. Siedzieli na pięterku, za oknem zieleń iglastych lasów przeplatała się z czerwienią jesiennych liści.
- Dobrze, że się pokazali ci od Legolasów... Urwały by nam kurwadziady łeb.
- No. Bardzo dobrze - z przekąsem rzekl Trevor i siorobnął ze szklanki. -Teraz za cholere nie ruszę dupy z tego zapyziałego grajdołka...
- A co, źle ci tu? Na whisky zarobię, kocimiętkę się załatwi... Jak chcesz, przygrucham ci jakąś zgrabną gekoniczkę...