piątek, 29 sierpnia 2014

Talon na balon, part VIII

Alarm zbudziłby nieboszczyka. Natrętny, głośny. Kovalik zerwał się z łózka i złapał za głowę. Matko jedyna, kac rąbnął go bezlitośnie w łeb. Na cholerę mu to było? Poszedł tak, o - na chwileczkę, przyjmując zaproszenie sąsiada, który przestępując z trzeciej nogi na czwartą przekrzywiał - w zasadzie Kovalik nie do końca wiedział, czy oktopody mają głowy czy co innego? Był na tyle zakłopotany, że się zgodził. Zaczęło się niewinnie, każdy coś tam zamówił, pierwsze nieśmiałe chóralne śpiewy, pierwsze zamówienia "On me, for all, gentlemans!"; po "My pierwsza brygada" poszło już z górki: obowiązkowo wypito zdrowie konia (jak tradycja nakazuje na stojąco, z jedną nogą na stole), kelner przyniósł zakąskę, rąbano słoninę, zagryzano cebulą, towarzystwo gromkim głosem zażądało spirytusu... Opierający się kelner został pozbawiony zarówno komputera głównego jak i wszystkich kółek (biorący udział w zabawie wykazali się litością i zrobili to właśnie w tej kolejności); z jednej strony szło gromkie "Ore, ore, wóda mi wyżarła kore!!!", z drugiej ktoś chwalił się stanem posiadania "Przepijemy naszej babci złote zęby!!!" Resztką zdrowego rozsądku Kovalik wyszedł z sali, gdy ponad pijackie wrzaski wzbił się przerażony, wysoki falset wzywający doktora na pomoc. Stare odruchy wzięły górę. Przepychając się bez pardonu pomiędzy uczestnikami spotkania zadierżawczo-poruchawczego - pierwsze pary zaczynały już opuszczać salę - dotarł do ofiary. Na stole leżał oktopod, trząsł się jak galareta i najwyraźniej próbował zejść ze stołu, przy czym za cholerę nie mógł odlepić macek od blatu.
- Co mu jest?
- A skąd ja mam wiedzieć? - sąsiad wytrzeszczył się nieco. -Jak żeś jest doktor, to ty mi powiedz!
Kovalik próbował oderwać jedną z macek, w końcu przyssawki puściły. W oczach bipoda zobaczył ślad ulgi, więc zabrał się za kolejną; w tym czasie poprzednia z cichym mlaśnięciem przywarła z powrotem do stołu. No nie, pan jaja sobie robisz?
- Odsunąć się! - ostry, przywykły do posłuchu głos rozległ się za nim. Odskoczył na tyle szybko, by uniknąć stratowania. Dwóch sanitariuszy sprawnie podjechało noszami, za nimi dumnie kroczył okto w służbowej kurtce, obwieszony długopisami, stetoskopami i Bóg jeden raczy wiedzieć czym jeszcze. Położył dłoń na głowie trzęsącego się jak galareta nieszczęśnika, wymruczał "No, już już, spokojnie" i przyłożył stetoskop. Sala zamarła.
- Desakszynator!
Stojący za nim sanitariusz z namaszczeniem podał mu konkretnej wielkości packę na muchy i łopatę do śniegu. Okto przyjrzał się krytycznie i bez specjalnego wysiłku przyrżnął przyssanemu prosto w łeb. Osiem macek równocześnie oderwało się od stołu zakrywając głowę, łopata zgrabnym ruchem powędrowała pod spód przyssanego-odessanego, po czym sanitariusze przenieśli go na nosze. Głównodowodzący zarządził odwrót i ekipa medyczna sprawnie zniknęła za drzwiami.
I na tym w zasadzie impreza umarła - szczęśliwcy w parach na wyprzódki opuszczali zgromadzenie, za nimi niemrawo w stronę kwater ruszyli niesparowani. Najbardziej zdesperowani próbowali wymusić na barmanie ostatnie drinki, ale brak centralnej jednostki mu zaszkodził - mieszał ze sobą bez ładu i składu co mu wpadło w ręce, rozjuszeni balowicze rzucali w niego szklankami, syczały tam jakieś zwarcia, sypały iskry, szły wielokolorowe dymy, na wszelki wypadek Kovalik wrócił do kwatery.

Na ekranie rozjarzył się czerwony napis "T minus 30 minute(s) and counting". Oż w mordę, może prysznic pomoże... Pomógł. Czując, jak naprzemiennie gorąca i zimna woda wracają mu życie, rozejrzał się po łazience. Na ścianie pysznił się wieki przycisk "Last hope tablets". Hm. Wdusił go, ten rozjarzył się na czerwono, następnie coś go dziabnęło, zaskoczony oderwał palec.
- Proszę się nie ruszać. Przyłożyć palec do czytnika! - automat zabrzmiał dość miło. Minęło jeszcze kilkanaście sekund, po czym skaner zgasł.
- Jesteś pijany! - tym razem nie był to głos miły a raczej niemiły z gatunku opierniczających; na dłoń wyskoczyła mu tabletka z wygrawerowaną trupią główką. Na wszelki wypadek bez zastanawiania łyknął i zdrowo pociągnął wody z kranu.
Następne trzydzieści sekund było skrzyżowaniem katharsis z walcem drogowym, ale warto było. Kolory wróciły na swoje miejsce, a świat przestał się bujać.
- "ti majnes 20 minutes and counting!" - ryknęło z pokoju. Wbił się w mundur, skacząc po pokoju, wilgotna skóra przylegała do materiału. Na korytarzu ruch nie był zbyt duży, ruszył w kierunku wind.
- Piloci, windy 3 i 4! Commando windy 5 do 8! - bipod w hełmie faszysty sprawnie zarządzał ruchem, Kovalik zabrał się z drugą turą.

Powierzchnia przywitała ich mroźnym powietrzem. W szarym pół-świcie wiecznego terminatora wszystko wydawało się przedwczesne. Kovalik poczuł chęć do zakopania się z powrotem w łóżku. Brr... Po kolei podchodzili do wartownika ze skanerem i wchodzili na teren lądowiska. Minął bramę i zdumiał się - na płycie stało 16 grafitowych kul z dyszami ustawionymi we wszystkie możliwe strony. Z tyłu w rządku stały wielkie, czarne pudła kontenerów. A gdzież mój Black Angel, wysmukłe sylwetki, drapieżne nosy, eteryczne skrzydła? No coś podobnego... Kolejny wartownik zapakował ich sprawnie do wózka i rozwiózł po płycie. Na burcie myśliwca pysznił się wielki, namalowany czarną farbą, numer 13. Nie wiedział - protestować, nie protestować, prosić o zmianę - zresztą, nie było już kogo, wózek odjechał z ostatnimi pilotami. Zaraza. No to, lećmy. Tylko jak?
Zbliżał się powoli do wielkiej, stojącej na pajęczych łapach kuli, ani włazu, ani schodków, ani wynocha, ani całuj-pan-psa-w-nos. Zrobił jeszcze jeden krok i nagle bez ostrzeżenia, w całkowitej ciszy z dna pojazdu zjechała mała platforma. Taa...k. Znaczy, zaproszenie chyba? Stanął na niej, na wysokości klatki zamknęła się obręcz i Kovalika wgniotło w ziemię.
- Ciemność! Ciemność widzę! - zacytował Sexmisje, w środku było po czarno jak wiadomo gdzie.
- Aktywacja środowisk pośredniego, proszę czekać - automat miał miły, kobiecy alt.
- Ta jest, psze pani...
Zapłonęły malutkie punkciki zielonych diód. W ich monochromatycznym świetle miał trudność w określeniu wielkości kabiny, bezwiednie rozłożył ręce.
- Złącze zerowe gotowe. Proszę się przygotować.
Znaczy, że co niby mam zrobić, pomyślał Kovalik? A gdzie obiecane demo? Zaraza by to...
- Jestem gotowy! - powiedział, zastanawiając się, czy aby na pewno.
- Skan - alt wypowiedział to równo z pojawieniem się drobnej siateczki utkanej z laserowego światła.
- Złącze zerowe gotowe - powtórzył automat. -Proszę się przygotować.
Cholera jasna... Coś mu zaczęło świtać w głowie. Zdjął z siebie wszystko, stanął na środku nagi z ubraniem w ręce.
- Destrukcja czy przechowalnia?
- Przechowalnia - Kovalik nie do końca był pewien, czy chodzi o jego ubiór, na wszelki wypadek ominął groźnie brzmiące słowo.
Nic nie usłyszał, ale z dłoni coś wyjęło mu mundur i buty. Ponownie w kabinie zapłonęła siateczka światła, następnie wszytko zgasło. W całkowitej ciemności rozległ się miły alt:
- Aktywacja złącza zerowego. Proszę się nie ruszać.
Rozległ się delikatny szum, po chili poczuł, jak jego stóp dotyka coś mokrego. Zaskoczony, krzyknął.
- Proszę się nie ruszać. Aktywować pomoc?
No wreszcie, w końcu się dowiem o co tu chodzi.
- Tak, poproszę.
- Asystent aktywacji złącza - Kovalik poczuł, jak coś nie tyle brutalnie, ile stanowczo, ustawia go pionowo i rozkłada ręce. Płyn zaczął szybko wypełniać pomieszczenie, zalewając go coraz wyżej, nieco spanikowany chciał się wyrwać, ale asystent trzymał go w swoim elastycznym uścisku.
- Kurwulululusieubululululu - jego protest zalała ta sama ciepła ciecz. Czuł, że brakuje mu powietrza, panika zalała mu mózg, chciał krzyczeć, ale jak, jak??? w końcu odruchy przełamały jego opór i z uczuciem, że dożył właśnie ostatniej sekundy swojego życia, wciągnął w płuca zalewający go płyn. Przez chwilę kaszlał, walcząc o życie, po czym ze zdziwieniem skonstatował, że czuje się lepiej. A wręcz doskonale. Świadomie wciągnął płyn w płuca raz jeszcze, tym razem odczucia były dużo lepsze, nie walczył z galaretą a z jakby zawiesistym, gęstym dymem o zapachu vanilii... Po kilku oddechach przestał odczuwać cokolwiek, czuł się jakby wciągał w płuca letnie powietrze, z delikatnym zapachem trawy.
- Aktywacja w toku, proszę się nie ruszać - doszedł do niego stłumiony alt. Coś się stało z jego uszami, przed oczami zapaliły się jakieś światła.
- Złącze zerowe aktywne. Kalibracja sensoryczna - tym razem alt zabrzmiał jak z wiadra na dnie studni. Rozległa się kakofonia dźwięków, następnie przyszedł czas na światło, potem płyn zrobił się zimny, gorący, znowu zimny. Świat zrobił fikołka, potem drugiego - przez plecy.
- Kalibracja zakończona - alt odzyskał swoje miłe brzmienie.
Kovalik przez chwilę nie miał pojęcia co robić, po czym otworzył oczy. Zatkało go.

Wisiał nad płytą lotniska. Wokoło niego nie było nic - widział pozostałe myśliwce, ich obłe kształty rysowały się wyraźnie na tle podświetlonego teraz lądowiska, ale jego kula zniknęła. Był czarną sylwetką wisząca dobre 8 metrów nad płytą. Wyciągnął przed siebie ręce. Wokoło sylwetek statków i budynków pojawiły się taktyczne nakresy, migotały maleńkie cyferki informujące o odległości, mocy tarcz ochronnych, ich typie. Obejrzał się przez ramię - i w tej samej chwili był zwrócony twarzą do tyłu. Dobre...
- Komputer? - z braku lepszego powiedział Kovalik.
- Rozumiem, co pan ma na myśli - z uśmiechem w głosie powiedział alt. -Proszę się do mnie zwracać Taiss.
- Wybacz, Taiss. Pułkownik Kowalsky miał mi zostawić demo złącza, czy mamy na to czas?
Po prawej zapłonęły zielone cyferki, Kovalik żachnął się. Dwie godziny do startu?
- Niecałe - potwierdziła Taiss. Kovalik zakrztusił się.
- Mamy kontakt bezpośredni? A jak??
- A tak - zarechotał Trevor. -Siedzę tu od wczoraj, barany potraktowały mnie jak transport żywca... Szlag by ich i małe pieski też... Ucięliśmy sobie mała pogawędkę z Taiss, stad nasze możliwości jakby nieco, tego - wzrosły!
- No to - puszczajcie to demo...
Tutorial był klasyczny, podstawy kontroli, uzbrojenia, obsługa modułu łączności, na koniec dziarskie "good luck" i tyle tego było. Dobre i choć co.
Z kanału ogólnego doszedł wyraźny głos pukownika: -Panowie, startujemy zgodnie z harmonogramem grup. Przekazać sterowanie asystentom.
- Gotowy - spytała Taiss?
- Yapp - westchnął Kovalik. -Tak gotowy jak tylko można.
Zegar doszedł do zera, Kovalik wzniósł ręce, Taiss przekazała synchro grupy i nagle lotnisko zaczęło się oddalać od nich z nieprawdopodobną prędkością.