piątek, 6 czerwca 2014

Talon na balon, partVII

Sprawdził zegarek, do odprawy zostało mu jeszcze trochę czasu. Co tu robić? Spojrzał na plan raz jeszcze, na trzecim poziomie znalazł kantynę. Ha, bania waleriany na pewno nie zaszkodzi. Idąc w stronę wind zastanawiał się, jakim cudem dał się w to wszystko wplątać. Nieco nieprawdopodobnym wydawał mu się zbieg przypadków, że akuratnie w jego wiosce musiały się zmaterializować dwa wstrętne typy? Trzeba będzie Trevora wypytać, coś ostatnio gadzina była nadzwyczaj spolegliwa. Autoryzacja działała bez zarzutu, winda otworzyła się i zaproponowała poziom zero bądź trzeci. Potwierdził, winda ruszyła ze świstem by prawie natychmiast się zatrzymać. Hm, tym razem niedaleko. Zgodnie z tym co zapamiętał szedł szarym, nieco pochyłym korytarzem, oświetlonym zakratowanymi lampami przyczepionymi do sufitu. W porównaniu z futurystyczną sterylnością poziomu drugiego robiło to dziwne wrażenie. Co oni tu budowali, schron przeciwatomowy? Dochodząc do kolejnego rozwidlenia usłyszał gwar. Skręcił w prawą odnogę i wszedł do olbrzymiej komory, nie mogli tego zbudować, najwyraźniej zaadoptowali naturalny twór do własnych potrzeb. Na wyrównanej podłodze pokrytej deskami stało kilkadziesiąt stolików, pod ściana czaił się bar gdzie dwa automaty napełniały szklanki, przynajmniej połowa stolików była zajęta. Podszedł do baru, już miał złożyć zamówienie gdy uderzyła go myśl - a czym niby zapłaci?
- Co podać?
- Aaa.. - zawiesił się na chwilę - można wziąć na kredyt?
- Co pan rozumie przez nakredyt? Mamy rozmiar standard i double.
- Standard w takim razie.
Kovalik skrzyżował palce, w najgorszym razie poprosi Kowalskyego żeby go wykupił.
- Standard czego? - automat zawisł nad przygotowaną szklanką.
- Glenliveta macie?
- Standard Glenlivet raz. Proszę autoryzować.
Przyłożył dłoń do wskazanego skanera i odszedł prawie na sam koniec sali, do stolika pod ścianą. Pociągnął zdrowy łyk kocimiętki i rozglądnął się. Całkiem gustownie urządzone. Z sufitu, ginącego w mroku, zwisały duże, okrągłe lampy, stoliki i krzesła zrobione z drzewa przyjemnie kontrastowały z surową skałą, dawały wrażenie swojskości. Nie jest najgorzej.
- Widzę, że jest pan gotowy? - rozglądając się po suficie nie zauważył Kowalskyego, najwyraźniej zaszedł go z boku. Kiwnął głową. W sumie bardziej gotowy nie będzie.
- Korzystał pan już z nulfinka?
- ? - Kowalsky tylko spojrzał na niego, pytanie wyraźnie rysowało się na jego twarzy.
- Tak myślałem, to wciąż dość rzadka sprawa. Nie mamy czasu na symulator... - Kowalsky podrapał się pogłowie. -Zróbmy tak, wrzucę panu tutorial do głównego, jak by co, to poprowadzi pana krok po kroku. Mechanika, tak jak powiedziałem, najbardziej zbliżona do Black Angel, ale zdziwi się pan, jakie możliwości daje złącze bezpośrednie. Używaliście kompresji wewnętrznej??
- Mieliśmy prototypy. - Kovalik coraz bardziej miał wrażenie, że większość tutejszej technologii została perfekcyjnie skopiowana w jego grze. Najwyraźniej programista był stad. -A co z energią? Na ile cykli mogę liczyć?
- Do tego zadania wystarczy z naddatkiem. Nie używamy ogniw, każdy statek ma własny generator, ma pan ponad 4 mega w każdym kolorze, przy czym zrezygnowaliśmy z neutronów, w chwili obecnej syntetyzujemy jedynie cząsteczki naładowane. Łatwiej się pozbyć, rozumie pan.
Kovalik uśmiechnął się jakby faktycznie rozumiał.
- Na odprawie dowie się pan wszystkiego o celu głównym, ale proszę się nie tym za bardzo nie przejmować. Pańskim zadaniem będzie namierzenie naszej uroczej pary, przy czym bądźmy szczerzy: nas nie interesuje co z nimi zrobicie, bylebyśmy ich tu więcej nie musieli oglądać, tak?
Kovalik skinął głową. Miał nadzieje, że jaszczur ma jakiś plan, ostatecznie sam nalegał, żeby świńskiego duetu nie wysyłać w niebyt a jedynie złapać. Kowalsky popatrzył na zegarek.
- Nie przeszkadzam dłużej. Sala odpraw jest zaraz po lewej, z głównego korytarza pierwsze rozgałęzienie. Do zobaczenia.
Kowalsky odszedł, nie czekając na potwierdzenie Kovalika. Konkretny gość. Przypominał mu coraz bardziej jego szefa z Ośrodka... Nagły zwrot myśli wbił go w poczucie winy, jak do cholery wytłumaczy się z tego wszystkiego? Tym bardziej, że Trevor jakoś nie do końca był przekonany po jakim kątem biegnie tu czas, jeżeli blisko zera, skończy obijając dupę w okolicznych pogotowiach... Bhrr. Spojrzał na duży, wycięty w skale zegar, dopił szklankę i ruszył ku wyjściu. Będzie tego.

Spodziewał się nie wiadomo czego, tabletek informacyjnych rodem z Lema, led-ekranów, projektorów n-wymiarowych, meduz-telepatów czy innych dziwolągów podsuwanych usłużnie przez napakowany SF mózg, tymczasem odgniatał cztery litery w szkolnej ławce, patrząc jak Kowalsky miarowo maszeruje w te i wewte, od czasu do czasu wskazując coś na wielkim, papierowym nakresie drewnianą wskazówką. Układ składał się z jednej planety klasy Ziemia, 1,7g, za dużej do wykształcenia życia, hulały tam wiatry dochodzące do 400 kilometrów na godziną; prócz tego dwa gazowe olbrzymy i dwie skute lodem metanowe bryły; wszystkie cztery oddzielone od pierwszej szerokim pierścieniem gruzu najróżniejszego rozmiaru; właśnie tam wywiad wskazywał na cztery prawdopodobne lokalizacje bazy. Mieli czekać, póki nie rozpocznie się przeładunek, atak w otwartej próżni zazwyczaj kończył się niepowodzeniem, trałowce miały wystarczająco dużo czasu, by dokonać skoku. Kowalsky podzielił statki, łącznie szesnaście myśliwców i sześc transporterów, na cztery grupy. Ta która nawiąże kontakt, zawiadamia resztę po czym niszczy przede wszystkim kompresory dużych jednostek. Następnie abordaż i wybicie statków osłony. Plan jak plan. Kovalik oficjalnie dostał potwierdzeni swojego statusu: miał czekać wraz z najbardziej zewnętrzną grupą, jako jedyni dostali zakaz używania skanerów aktywnych po wykryciu przemytników, jedynie nasłuch; charakterystykę emisji statku poszukiwanych przekazano do jego komputera nawigacyjnego. Przez jakiś czas Kowalsky rozwodził się nad szczegółami wynikającymi z miejsca pierwszego kontaktu, najtrudniej będzie, gdy na bandytów trafi grupa Kovalika, ale i tu pułkownik miał przygotowany wariant odłączenia go od reszty i ustawienia w odwodzie aż do czasu nadciągnięcia posiłków. Chciał mu nawet przydzielić skrzydłowego, ale Kovalik grzecznie odmówił. Jakoś wolał być sam, cholera wie, co planował Trevor.
- Panowie, to wszystko. Astoria znajdzie się na stycznej za 16 godzin, przyspieszamy od razu do trzeciej, po osiągnięciu L4 Lagrange'a włączamy kompresory. Wyjście równoczesne, synchronizacja tacho. I jeszcze jedno - żadnych śpiewów chóralnych. Bar jest otwarty do północy, ale zalecam umiar.
Pomruk ni to oburzenia, ni to niedowierzania rozszedł się po sali.
- Dobra, dobra - znam ja was, moczymordy. Szczególnie okto mają mi się pilnować, nie chcę widzieć żadnego łachmyty udającego bipoda!
Kowalsky potoczył groźnie wzrokiem, rozdał przydziały - Bacznośc! Rozejść się! - i rozpuścił grupę.
Część była wystarczająco przejęta przemówieniem pułkownika, by natychmiast udać się w stronę baru, reszta ruszyła ku kwaterom. Kovalik poszedł z nimi, było to dwie przecznice dalej. Rząd kilkudziesięciu małych drzwi po lewej stronie korytarza ciągnął się aż do ślepo zakończonej ściany, jego drzwi były trzecie od końca. Co do cholery, prewencja zakrzepicy żył kończyn dolnych, czy co? Pokoik - czy raczej jaskinia - była nieduża, łózko w wykutej wnęce w ścianie, naprzeciwko drzwi wejście do łazienki. Poczuł się lepiej. Na myśl o korzystaniu ze wspólnej łaźni czuł się dziwnie, wystarczająco dużo go kosztowało ignorowanie włąsnej, pomalowanej na grafitowo, łysej pały. Zamknął drzwi za sobą i wrócił do baru. Kocimiętka czy nie - mogła to być jego ostatnia okazja napicia się czegoś, co zawierało alkohol.

wtorek, 3 czerwca 2014

Talon na balon, part VI

Kowalsky nie dał im za dużo czasu. Kilkanaście minut później szybowali nad kanionem ku przeciwległej stronie. Zazwyczaj Kovalik miał takie dziwne uczucie w żołądku na samą myśl o wysokości, ale bańki, do których ich podczepiono, wyprawiały coś dziwnego z grawitacją - odkąd założyli mu to cholerstwo na głowę, czuł się jakby cały czas spadał. Holowała go ta sama ośmiornica z którą spotkał się wcześniej. W sumie - czemu nie. Po drugiej stronie zapakowali się szybko w dwa silnie opancerzone pojazdy, ryknęły silniki i przyspieszenie wbiło Kovalika w oparcie.
- Panowie pozwolą?
Kovalik obrócił się w stronę Kowalskyego i przyjął dziwnie wyglądający beret. Drugi, nieco mniejszy powędrował w kierunku Trevora. Po chwili wahania Kovalik założył go na głowę i nagle zapanowała cisza.
- Na czym pan latał? - Kowalsky nie bawił się w uprzejmości.
- No, tego... - Kovalik przełknął ślinę - Orion, wersja podstawowa i rozszerzona, Skarreg, Black Angel, Blood Star... - wyrecytował co zapamiętał ze swojej ulubionej gry.
- Blood Star? - Kowalsky łypnął na niego podejrzliwie. -A gdzie miał pan dostęp do pirackich technologii?
- Mieliśmy raz przejęty model, do treningów, nie mogę, tajemnica, rozumie pan...
"Tajemnica" najwyraźniej rozwiązała problem, Kowalsky nie drążył tematu.
- Wszystko manuale... No nic, mechanika w zasadzie taka sama, a do kontroli pan przywyknie... Jak pan chce zabrać swojego towarzysza?
- A jaki mamy wybór?
- Zależy, czy potrzebny jest panu w kabinie czy nie?
Kovalik chciał kiwnąć głową, ale Trevor bezczelnie wlazł mu do łba. -Nie przyznawaj, że jestem ci potrzebny...
- Nie.
- W takim razie kargo.
Ustalili szczegóły, przy czym specyfikację dostarczył Trevor, Kovalik wręcz wyłączył się z konwersacji, dając gadowi pełną kontrolę.
Gdyby nie pasy, spadł by z fotela gdy Kowalsky klepnął go w ramię.
-Przerwa. Czas na postój, musimy podładować baterie póki jesteśmy na jasnej stronie.

Na zewnątrz było wyczuwalnie zimniej. Temperatura oscylowała koło kilku stopni, czuć było wyraźnie śnieg w powietrzu.
- Daleko jeszcze?
- Nie, dwie trzecie mamy za sobą. Ale wchodzimy w ciemną stronę, a po drodze jest tylko jeden slot. Przezorny zawsze ubezpieczony - zaśmiał się santaklausowato pułkownik i odszedł na bok, ugniatając coś w cybuchu wielkości słoika. Dym, który doleciał po chwili do Kovalika jasno tłumaczył zarówno chrypkę Kowalskiego jak i jego chęć palenia na uboczu. Obie maszyny stanęły na niewielkim parkingu, rozwinęły nad sobą pajęczynę której grafitowy kolor wywoływał w Kovaliku chęć podrapania sobie oka, i rozpoczęły proces ładowania. Obrócił się w stronę zenitu. Słońce dotykało horyzontu, wielkie, czerwone, jak widać mózg ludzki daje się oszukać nie tylko na Ziemi. Wyraźnie wyjechali z industrialnej strefy, dookoła z rzadka rosły jakieś krzaki, pagórki pokryte były zielono-czerwonymi porostami, prócz nich żadnego życia. Od strony nadiru wiał zimny wiatr, Kovalikiem zatrzęsło.
- Co, pan też, prawda? Nikt nie wie dlaczego, ale każdy czuje lęk myśląc o nadirze... - Kowalski uśmiechnął się lekko. -Ponoć jakieś nasze atawizmy, ale jest Pan najlepszym przykładem, że nie chodzi tu tylko o genetycznie zakorzeniony lęk przed lodowymi polami... No nic. Mamy 90%, czas się zabierać.

Do końca podróży nie zamienili słowa. Baza była rozległym ośrodkiem skrytym w niewielkiej dolinie, w środku znajdował się czarny prostokąt pola startowego, na wzgórzach dookoła zamontowano ekrany energetyczne, wydawało się, że sięgają nieba. Zajechali pod wysoki budynek.
- Komando, abordaż. Odprawa na dole za 30 minut. Piloci poziom drugi, odprawa poziom trzeci za godzinę - wydał rozkazy pułkownik., obrócił się na pięcie i znikł. Zatupały buty i większość grupy zniknęła za drzwiami. W stronę elewatorów ruszyło spokojnie troje ludzi - znaczy, dwoje ludzi i jedna ośmiornica. To my chyba tam? Trevor wzruszył ramionami, opanował ten gest po wielu godzinach treningów i do tej pory Kovalik czuł się dziwnie, widząc jaszczura wykonującego ludzkie gesty. Nikt z jego towarzyszy nie nie miał ochoty rozmawiać, Kovalik na wszelki wypadek tez siedział cicho. Poziom drugi okazał się być jakieś dobre sto metrów pod poziomem gruntu, gdy zatrzymali się, pierwsi wysiedli ludzie i szybko zniknęli za rogiem, ośmiornica podeszła do drzwi naprzeciwko windy i przyłożyła mackę do czytnika. Wszedł za nią i stanął twarzą w twarz z czymś rozmiarów Krakena.
- I gdzie lezie? Bipody, cholera ich jasna! Tam ma swoją przebieralnie! - macki wyrzuciły Kovalika na korytarz, po czym miękki strzał jednej z nich nadał mu konkretne przyspieszenie w kierunku, gdzie zniknęli pozostali piloci. Taak.
- Nie mogłeś sprawdzić?
Pozawerbalny rozkaz Trevora wbił go w ziemię przed planem piętra. Ghrrr... Kilka zakrętów dalej doszli do kolejnych drzwi. Kovalik przyłożył dłoń do skanera, po chwili zrobił to jeszcze raz. Nic. Już miał wracać by sprawdzić mapę, gdy drzwi otworzyły się i nieduża brunetka wyciągnęła do niego rękę.
- Mosse. Pułkownik uprzedził.
Poprowadziła go do trzecich drzwi.
- Tutaj. Prywatne rzeczy może pan zostawić w szafce razem z ubraniem. Potem zrobię panu autoryzację na trzeci, niech pan przyjdzie, jak pan będzie gotowy.
Odwróciła się na pięcie i tyle jej było. Otworzył drzwi i wszedł do spartańskiego pomieszczenia. Prócz drzwi na przeciwległej ścianie i niewielkiej szafki po prawej nie było tu nic. Prywatne razem z ubraniem, tak? Ściągnął buty, koszulę, spodnie, ułożył wszystko ładnie w kosteczkę i zamknął szafkę. Podszedł do drzwi, żadnego skanera, choćby klamki? Nic. Chciał wyjrzeć na korytarz, ale te drzwi też były zamknięte.
- Odwróć się - rzucił do Trevora, który spokojnie siedział na podłodze.
- Wy macie całkiem popieprzone w tych waszych mózgach - powiedział nie bardzo wiedzieć do kogo Trevor i obrócił się jednoznacznie ogonem.
Kovalik ściągnął wszystko z siebie i po krótkiej chwili nad drzwiami zapaliło się błękitne światełko, gdy podszedł do nich otworzyły się same. Nieco skrępowany wszedł do pomieszczenia, na szczęście nie było tam nikogo. Teraz co? Gdzie jest ten kombinezon? Podszedł do jednych z wielu drzwiczek na ścianie, gdy osadził go w miejscu generowany elektronicznie głos.
- Proszę stanąć na środku, podnieść ręce do góry i zamknąć oczy. Nie otwierać przed końcem procesu. Oddychać ustami.
Światło zmniejszyło swoje natężenie, przeszło w czerwone, Kowalikowi zrobiło się wyraźnie cieplej. Ze ściany wysunęło się kilkanaście dysz. Metaliczny głos powtórnie poprosił Kovalika o zamknięcie oczu. Stał tam z podniesionymi rękoma, czują coś na kształt jedwabiu osuwającego się po nagiej skórze, było to nawet całkiem przyjemne, mrowiła go skóra na głowie, nagle zaswędział go nos, chciał się podrapać, ale osadził go w miejscu ostry rozkaz "STAĆ BEZ RUCHU". Coś wlewało mu się do ust, miał wrażenie, że płynny jedwab spływa mu w dół gardła, nie by w stanie powstrzymać odruchu kaszlu, a z każdym oddechem nabierał coraz więcej dziwnego czegoś, czuł, że się dusi, chciał zacząć krzyczeć, gdy nagle zapaliło się mocne, błękitne światło.
- Stabilizacja, trzy minuty. Proszę stać bez ruchu.
Zaczynały mu ciążyć ręce, nie był przyzwyczajony do stania w tej pozycji, chciał się zbuntować, ale znowu rozwój wypadków go wyprzedził.
- Konwersja. 30 sekund.
Nie mógł otworzyć oczu. Coś miękkiego unieruchomiło mu głowę, jednocześnie poczuł ostry ból w cewce i zobaczył ostre światło.
- Proszę stać bez ruchu - Kovalik mógłby przysiąc, że w głosie automatu czaiło się zirytowanie. Do jego twarzy zbliżyła się kolejna dysza. Ten sam automat, który unieruchomił mu głowę, rozwarł też jego powieki. Dysze plunęły czymś żrącym, zapiekło.
- Aż byś zdechł, kurwadziadu... - wyrzęził. Chyba już wszystko?
Faktycznie, po kolejnych trzydziestu sekundach automat zmienił oświetlenie na mlecznobiałe, zarządził kontrolę, dysze zniknęły w ścianach, z sufitu zjechał metalowy pierścień i zaczął się obracać wokół Kovalika.
- Stabilizacja zakończona. Kontrola zakończona.
Drzwi otwarły się. Popatrzył na siebie - był pokryty jakimś szarym materiałem, wyglądał, jakby ktoś zmienił mu kolor skóry. Poza tym nie zmieniło się nic - nadal był nagi.
- I co, mam niby tak paradować z fiutem na wierzchu? - na szczęście w następnym pomieszczeniu znalazł dość obszerne spodnie i bluzę - włożył to na siebie, wyglądało na szorstki, twardy materiał, ale na skórze nie czuł w zasadzie nic. Ciekawe. Wyszedł na korytarz i wrzasnął. Na przeciwko niego stał łysy, szary zombie z gekonem tego samego koloru na ramieniu i wrzeszczał. Dopiero po chwili zorientował się, że darł się na lustro. Oż w mordę...

Mosse uwinęła się z autoryzacją w kilka sekund, dłoń do skanera, kilka przycisków, uśmiech na do widzenia - Windy są tam. Cargo - ruchem podbródka wskazała Trevora - w czwartym sektorze. Chciał coś powiedzieć inteligentnego, ale Mosse nie dała mu szansy. Znikneła, zanim nabrał wystarczająco dużo powietrza. Czwarty sektor, tak? Wrócił do mapy, okazało się, że poszukiwany sektor jest w zasadzie tuż za rogiem, tym razem żadnych ludzi, autoryzacja Kovalika działał bez zarzutu, ustalił skład atmosfery, parametry fizyczne, zażyczył sobie syntezator biologiczny, jednak whisky nie przeszła, automat po dokładnym wypytaniu Kovalika o skład wyrzucił komunikat o "truciznach organicznych".
- Przynajmniej próbowałeś - Trevor wyjątkowo zgodnie przystał na wejście do małego kontenera. -Upewnij się, że jestem na twoim statku.
Czując się jak ostatni zdrajca, Kovalik zamknął wieko, przyłożył dłoń, skaner zablokował zamki i malutka, zielono świecąca dioda na wieczku zniknęła w ciemnościach razem z pudłem.