niedziela, 11 maja 2014

Talon na balon, part V

-Trevor? Trevor!!!
-...szanowny pan się czego denerwuje?
-Trevor, zbudź się!
-No jusz, juszsz, pan się tak nie awanturuje, bo kupimy panu krawat... - Trevor uniósł łeb. Odbiło mu się malowniczo, wielokolorowa bańka o zapachu waleriany popłynęła ku sufitowi. Kovalik stracił cierpliwość. Złapał gada za ogon i poszedł do łazienki.
-Chamie jeden! Natentychmiast....mi..tu.. - wrzaski Trevora przerywane bulgotaniem rozeszły się po całej willi.
-STÓJ-CHAMIE JEDEN - tym razem Kowalik nie miał wątpliwości, że Trevor doszedł do siebie, w zasadzie stanęło mu wszystko. Chyba nawet serce jakby zamyśliło się mu na chwilę. Klapnął na dupę, wziął głęboki wdech i potrząsnął głową.
-Masakkra... Mówiłeś, że tu niby nie masz za dużo mocy...
Jaszczur go zignorował. Wypluł wodę, wskoczył na umywalkę i spojrzał w lustro.
-O, kur... Znaczy - O, kur...
-Co sie dziwisz. Odkąd Gingy wyjechał z Kitty, trudno cię oderwać od flaszki. Czyli w zasadzie prawie miesiąc.
-A dał znać?
-Rudy? - Kovalikowi zajęło chwilę przeskoczenie w nowe tory myślowe. Najwyraźniej waleriana wpływała nie tylko na jaszczury.
Plan - a w zasadzie jego brak - polegał na poddaniu się propozycji Gingera. Oni sobie posiedzą, nie podejmując ryzyka, w willi nad morzem, a on, korzystając z możliwości przemieszczania się podczas występów dowie się wszystkiego na temat świńskiego duetu. Z nudów zaczęli testować coraz to nowe wynalazki, których głównymi składnikami była waleriana i alkohol. Obrzydzenie Kowalika do owej berbeluchy wzrastało zgodnie ze wzrostem upodobania Trevora.
-Nie. Dzwonił jakiś tydzień temu, że póki co nic i że chyba teraz stolica a potem jedzie w kurorty zimowe, nie bardzo wiem czy to dobrze czy nie. Od tej pory ani widu - ani słychu.
Gad posłał pozawerbalnie coś, co zjeżyło w Kovaliku wszytko do zjeżenia i wyzwoliło potężną chęć przywalenia sobie w pysk.
-Za co?
-Nie podsłuchuj, do siebie mówiłem... Musze się zebrać do kupy. Daj mi chwilę, pół godziny i tak nas nie zbawi. Spotkamy się w gabinecie.

Siedzieli w głębokich fotelach ze szklankami CatPerrierr w dłoniach. Aromat waleriany był w zasadzie niewyczuwalny.
-Nie wiem, kiedy nas odkręci z powrotem. W zasadzie powinniśmy już tam być, ale tak to jest z obliczeniami na skróty.
-Czyli cała ta heca - na nic? A tamci? Toż powiedziałeś, że wrócą i zrobią nam kęsim...
-No mówiłem, mówiłem... Różne rzeczy mówiłem... - maniera używania w każdej możliwej sytuacji cytatów z filmu zaczynała Kovalikowi grać na nerwach. Odchrząknął znacząco.
-No już, już. Primo, miało nas wrzucić na statek tych typów a nie do atelier wiejskiego teatru. Secundo, ta waleriana. Trevorem zatrzęsło zauważalnie. -Jak oni to mogą w siebie wlewać?
-Czy jednakowoż mógłbym prosić żebyśmy wrócili do rzeczy? - Kovalik starał się być grzeczny, ostatni wybuch gada pozostawił go z długotrwałym acz bolesnym wzwodem.
-Proponuję, w zasadzie, proszęż ja cięż...
- Tak?
Trevor przełknął śline. -Poczekać.
-Oż w mordę - to tyle żeś wymyślił??? - nie wytrzymał Kovalik. -I co, miesiąc walenia waleriany, jak ja się z tego na Ośrodku wytłumaczę?

Z braku lepszych pomysłów poszli wylegiwać się na tarasie w promieniach zawieszone nisko nad horyzontem słońca. Gdzie wisiało odkąd Kovalik pamiętał, czyli od jakiegoś miesiąca. Astoria znajdowała się na tyle blisko słońca, że jego pływy grawitacyjne zatrzymały obrót planety dawno temu, Rudy mógł sobie pozwolić na kupno działki w najlepszej strefie, czyli 10 stopni. Planeta nie posiadała klasycznych wschodów i zachodów, kierunki ustalano wedle Zenitu, gdzie ponoć wyruszały ostatnio nawet jakieś wyprawy bogatych szaleńców gotowych na samospalenie, oraz Nadiru, gdzie temperatura spadała do poziomu nie nadającego się do życia. Kurorty narciarskie leżały w linii terminatora, Rudy ponoć miał tam zabawić tylko kilka dni. Willa, która im zostawił do dyspozycji, może nie byłą największa, ale położenie rekompensowało wszelkie niedogodności, włączając w to smak waleriany. Z jednej strony zachodzące wiecznie słońce, zawieszone ponad błękitem morza, z drugiej potężny kanion wycięty w złoto-rudej skale piaskowca, z niewielką rzeką na dnie. I właśnie zza kanionu nadszedł atak.

Płynęli w powietrzu, trzydzieści, może czterdzieści postaci, na głowach mieli wielkie bańki, wyglądało to trochę jak stare hełmy kosmiczne, coś tam świeciło błękitem i purpurą, w dłoniach - i mackach, Kovalik gotów był przysiąc, że na lewej flance widział ośmiornicę - trzymali przedmioty wyglądające zdecydowanie źle. Szczególnie dla patrzących. Biegł po schodach na górę, do pokoju myśliwskiego, gdy zatrzymał go Trevor.
-Poczekaj. Chyba nie mają złych zamiarów.
-Jak to - złych zamiarów nie mają? Jak się ich nie ma, to się przychodzi do bramki i dzwoni. Dzwonkiem! Widziałeś, ile ich jest i co ze sobą wleką? To jakieś cholerne komando marines...
-Jak nie mam racji, to i tak nic nie poradzisz. Chcesz ich wystrzelać z dubeltówki Gingera?
Dyskusja stałą się jałowa, jako, że pierwsi intruzi lądowali już dookoła willi. Rozbiegli się w stronę ogrodzenia, przypadając do ziemi, dwoje ruszyło w ich stronę, na Kovalika natarła ośmiornica. Próbował zrobić unik, ale macki, geometrią niezrozumiałą dla bipoda, owinęły się dookoła jego nóg i walka skończyła się zanim się zaczęła. Przynajmniej w przypadku Kovalika, bo od strony Trevora doszło niewyraźnie wyseplenione "Cofnąć się, albo za chwilę zrobię z flądry fiszę bez czipsów".
- Ależ nie ma podstaw do niepokoju! - odpowiedział mu głęboki, tubalny głos. -Puścić pojmanych!
Ośmiornica jednym ruchem macek postawiła Kovalika na nogi, starając się niepostrzeżenie założyć mu czapeczkę z daszkiem na głowę.
- Panie pułkowniku! Obiekt zabezpieczony, dwaj cywile przejęci bez strat! - Strzeliła podkutymi mackami i odeszła w stronę muru przy bramie.
Pułkownik okazał się być humanoidem. Westchnął i wyciągnął rękę do Kovalika.
- Dzień dobry. Pułkownik Kowalsky. Proszę wybaczyć, nie było czasu na cywilizowane załatwienie sprawy. Mamy bardzo mało czasu.

-Nie jest to do końca legalne, ale nielegalne też nie - Pułkownik pokręcił przecząco głową. -Mamy nakaz na obu drani, martwych bądź żywych.
-Znaczy, że my ich mamy..? - Kovalik zawiesił głos.
-Znaczy że zrobicie co chcecie. Nie mamy waszych zdolności. Zastawialiśmy pułapki, robiliśmy prowokacje - zawsze kończyło się to fiaskiem, wypłaszczyli kilku z naszych. Są bezlitośni. A z tego co mówił pan LeVriffe, rozumiem, że z panem się im nie udało.
-Jak by nie ja, to byś teraz robił za manekin w muzeum figur wioskowych... - Trevor wystawił mentalny ozór i przeszedł na vocal.
-Jak się do nich dostaniemy?
-Biorą udział w ochronie dużego przemytu, prawdopodobnie broń. Ruszamy dzisiaj w nocy. Naszym celem jest zniszczenie konwoju, ale nie ukrywam, że z radością dowiemy się o wypadku. Damy wam...yyy, to jest pożyczymy nieodpłatnie -poprawił się szybko pułkownik- jeden z naszych myśliwców. Według LeVriffa jest pan pilotem bojowym?
Psychiczny kop Trevora spowodował szybkie kiwnięcie głowy Kovalika. -Jestem. Choć nie wiem, czy systemy są kompatybilne?
-A jak maja nie być? Toż nic się innego dla bipodów wymyślić nie da.
Kovalik nie skomentował. Jak zadziała - to zadziała. A jak nie, to nie. Nad czym tu niby debatować.

-Trevor, ty ich chcesz tak całkiem?
Gad łypnął okiem, zamyślił się i łypnął drugi raz. Najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność.
-Całkiem szczerze... Widzisz, zatłuc ich to ja mogłem jeszcze na Ziemi. Ale pożytek z tego żaden. Widzisz, to jest dwójka z Majarów. Którym najwyraźniej znudziło się szwendać po lasach i rżnąć czarodziejów. Ale to niestety nie zmniejsza w żaden sposób ich potencjału.
-A! Takie Złe Dżedaj?
Trevor, wybity z rytmu, popatrzył na niego pustym wzrokiem.
-Przede wszystkim musimy ich znaleźć. Ale wolałbym pojmać ich żywcem, to będzie całkiem silna karta przetargowa...





4 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Cofnąć się, albo za chwilę zrobię z flądry fiszę bez czipsów" - idzie do skarbczyka złotych myśli.
Wspaniałe, poproszę dalszy ciąg :-)
nika

Krzysiek pisze...

Niezłe. Czuć inspirację Tolkienem (Majarowie) połączonym z Dukajem (Czarne oceany - "wypłaszczyli kilku naszych..").

Anonimowy pisze...

Abi, jeeeesteś.
Wysmażyłem spory komentarz do poprzedniego posta i go zeżarło. Wyrażałem w nim niekłamaną, straszliwą tęsknotę za Twą twórczością. Świadomość Twej nieobecności zatruwała mi duszę i uniemożliwiała sprawne funkcjonowanie w społeczeństwie.

JESTEM URAT/DOWANY.

3maj się.

p.

ps. tym razem skopiuję, zanim zacznę wysyłać. A jak znowu zniknie...

abnegat.ltd pisze...

Hej :)
Milo zobaczyc, ze jeszcze ktos tu zaglada... Bede sie staral poprawic :/ :\