niedziela, 15 grudnia 2013

Bobbici

Słowem przedsłowia: starałem się nie zdradzać fabuły - ale to trochę tak jakbym miał nie zdradzić fabuły Potopu... Jakby co co, to spoiler alert! Spoiler alert!!!

Odnośnie tytułu posta, ponoć tak właśnie niejaki Sean Connery kopnął w dupę złotonośną gęś: "Hobbici? Bobbici? Kto to, k.rwa jest???". Może to i lepiej? Czekałbym podświadomie, że zamiast różdżki wyciągnie swojego Waltera PPK. Potem jeszcze scena łóżkowa z Arweną i problem Śródziemia zostałby zażegnany raz na jutro. Ponieważ taki gest mogą mieć tylko szaleni ekstrawertycy - Sean, będąc normalnym Szkotem, nie przeżyłby ukatrupienia czegoś co dostarcza złotych jaj za darmo - szefostwo Metro Goldwin Mayer wyprodukowało drugą część historii spisanej na 320 stronniczkach. Daje to oszałamiające 107 stron na 161 minut...

Co mnie najbardziej irytuje w bieżących produkcjach filmowych, to "nadludzki wysiłek woli". Został on przesunięty poza granice absurdu tak daleko, że go nie widać. Posłużę się przykładem: kiedy oglądałem pierwszy raz finałową scenę "Commando", śmieszyło mnie, że trupy się biją. Bo ani Schwarzenegger, ani jego filmowy oponent nie mieli prawa przeżyć pierwszych ciosów, jakie sobie zadali. A gdy oglądałem to ostatnio w ramach "matko jedyna, znowu nic nie ma na 160 kanałach", stwierdziłem, że faceci są ospali i biją się jak pensjonariusze DOS "Zdrowy Stolec". Oto, do czego doprowadziły nas filmowe produkcje z Holywoodoo.

Wleźć w sidła łatwo - wyleźć trudno. Stąd Krasnoludy w pierwszej części przeżywały upadki, po których nawet z trolla zostałaby się jeno paczka gipsu. Krsnoludy, przypomnijmy, które gremialnie dostawały łomot od pozostałych ras, co stawia pod znakiem zapytania konieczność wprowadzenia smoka. Podejrzewam chęć ubawienia gawiedzi, bo do eksterminacji kurdupli wystarczyło by spotkanie z kilkoma orkami na czterometrowych wilkach. A w zasadzie z jednym wilkiem bez orka.

Dwójka jest lepsza. Największy plus, to postać Bilba. Zamiast Frodo, niedorzecznej cioty dostającej orgazmu praktycznie podczas każdego większego zagrożenia, tu mamy grzecznego subiekta nie-lubię-ale-jeśli-muszę-w-ryj-dać-mogę-dać. Do tego Krasnoludy jakoś tak mniej dostają łomot a bardziej go spuszczają - ogólnie, zdecydowanie na plus. A, i jeszcze Orlando - no ten w końcu jest Elfem, którego można się bać. Szczególnie z oczami coś mu zrobili - jest tam tysiące lat życia przekładające się na zimne okrucieństwo wobec wszystkich ze szpetnym ryjem.

Tu akuratnie Jackson - za Tolkienem - wprowadził kwalifikację prostą aż do bólu: ładny równa się dobry niewyobrażenie, jest tak dobry, że palce lizać; mniej ładny może mieć wątpliwości moralne, coś jak pryszczyki na dupsku, a zły wygląda jak donoszona ciąża z Fukushimy potraktowana wybielaczem. Jak motylek, to duszek-okruszek, jak pająk - to kurwadziad. W tej sprawie Orki powinny podnieść raban, bo to jest szpecizm w czystej postaci.

I wreszcie la-grande-finale: Bilbo okradający smoka. Smok mógłby być dziesięć razy mniejszy i dalej byłby nie do za.bicia. Ale nie jest. Jest nawet dwa razy większy niż dziesięć razy mniejszy... I w tym wszystkim najsłabsza rasa - jak nas do tego stara się przekonać przez dobre 4 godziny obu cześci Jackson - w liczbie sztuk dziesięciu, stara się go zabić. Jest to równie prawdopodobne jak istnienie smoków per se, więc czego się tu czepiać...

Smok mówi pięknym - zajebiaszczym wręcz - basem wydartym gdzieś spod wątroby, Bilbo się nie daje, Krasnoludy w końcu pokazały... no, że nie są Krasnoludzicami - ogólnie polecam. Ponad dwie godziny doskonałej rozrywki, w której wyjątkowo utrzymano stały poziom niedorzeczności. Rzadka rzecz.

Cała Pink Lady

PS. Wyczytałem u i10 następująca definicję jednego hobbajta: to osiem hobbitów.

wtorek, 3 grudnia 2013

Szkolenie z empatii

Każdy zawód swój etos ma. Choć nie wiedzieć po co. Dlatego od czasu do czasu każdy powinien stanąć po drugiej stronie. Kierowca taksówki winien na własnej skórze doświadczyć kursu z barcelońskiego lotniska na La Rambla przez Lizbonę, policjant po cywilu dostać pałą podczas zamieszek a lekarz zaliczyć gastroskopię z kolonoskopią (koniecznie w tej kolejności!) bez sedacji.

Mi szkolenia dostarczył optyk. Gdyż w kraju nad Tamizą optyk nie tylko okulary robi i ostrość bada, ale ma też uprawnienia do zbadania dna oka czy pomiaru ciśnienia. W gałce. I tym właśnie się mój biedny optyk przejął...

Jako anestezjolog mam poziom empatii zawieszony i tak dużo wyżej od chirurga - o stomatologu nie ma w ogóle co wspominać, są to bezuczuciowi sadyści z wybitnie rozwiniętym ośrodkiem gawędziarstwa marynistycznego - więc nie chciałem przykrości mojemu okuliście robić. Wepchnął mi w gałki takie niebiesko świecące galaretki i wynalazł podniesione ciśnienie. W gałkach obu, ze wskazaniem na prawe. Po czym napisał mi skierowanie do Choose&Book'a. Co było robić. Poszedłem grzecznie, wybrałem najbliższą z możliwych dat - ostatecznie nadciśnienie w gałce to nadciśnienie w gałce (sic!) - i zawiadomiłem biedną manago, ze muszę się urwać w połowie dnia.

Z posiadania dzieci w zasadzie same przyjemności są, ale okazuje się, że czasem się do czegoś przydają. Dzieci, nie przyjemności. Co prawda trzeba poczekać jakieś... 20-25 lat, prócz żarcia, ubrania, mieszkania, edukacji, "tata kup" i tygodniówek zafundować również prawo jazdy, ale potem można zasiąść na lewym siedzeniu i rozkoszować się widokami. Dzidź dość sprawnie zakręcił gruchotem i zawiózł starego do szpitala na badanie gałek w mieście oddalonym od naszego o dobre piętnaście mil - bo terminy w midelsborołskim JCUH były zupełnie polskie. Najbliższe na marzec.

Dawnom nie był w obcym środowisku i odzwyczaiłem się nieco od prób przeróżnych zmasakrowania mojego imienia i nazwiska. Apnidżat Limejted, Abnedżat Limitjed - alem pierwszy raz dzisiaj usłyszał coś jakby Apczat Limczt. Nie zwróciłbym pewnikiem uwagi, ale ponieważ nikt do rozpaczliwie wydzierającej się pielęgniarki nie podszedł, wyczekałem do trzeciej próby i poprosiłem o papiery. Szybki ogląd - tak proszę pani, to ja. Nie, proszę nie denerwować, nikt tego wymówić nie potrafi, bardziej bym się chyba zdziwił gdyby się komuś udało niż słysząc jakżeż piękną dzisiejszą wersję.

I się zaczęło. Czekamy kwadransik - badanie ostrości. Kwadransik - mrugamy światełkami po różnych okolicach, pan widzi światełko - pan klika klikaczem. Po czym nakropili mi tropicamidu do oczu - aż żem się spytał, czy to to, ostatecznie dobrze wiedzieć, że lekarstwa, o których mnie uczyli w szkole nadal działają - i wysłali na kwadransik do poczekalni. Następna zrobiła z moim nazwiskiem coś zupełnie niewymawialnego, kazała się patrzeć na miło kojącą zieleń krzyżyka i pierdzielnęła mi flaszem po oczach - małom nie wylądował na podłodze... Toż byś ostrzegła, cholero jedna... Po kolejnym kwadransiku w końcu uścisnąłem grabę konsultanta, który bez pardonu walnął po oczach laserem czy co tam miał w tym swoim szczelinoskopie, po czym wetkał mi niebieskie żelki ( w gałki!)*, podrapał się po głowie, wtyknał mi coś dziwnego, czegom nie widział wcześniej** i orzekł, że nie mam żadnego nadciśnienia tylko grubą rogówkę. Ponoć normalni maja 450 mcm a ja mam 630. Zawsze wiedziałem, że jestem inny, chwała Panu, ze się nic innego nie wydało.

A teraz siedzę przed kompem i pisze posta z porażoną tęczówką - co popatrzę w lustro, to chce wdrożyć wobec siebie algorytm Advanced Life Support i dzwonić po pogotowie.

Obiecali, że mi przejdzie po 6 godzinach.

Na trzeźwo dłużej nie dam rady - strasznie razi.

------
Na podstawie informacji otrzymanych od Anonimowego Okulisty:
* pachymetr
**tonometr aplanacyjny Goldmana
Proszę nie zadawać niezręcznych pytań tylko wyguglać...