poniedziałek, 20 maja 2013

Déjà entendu

Było to bardzo dawno temu, choć nie bardzo, bardzo dawno. Przeciętnie dawno. Skończyłem wtedy podstawówkę i po ciężkich bojach z egzaminem wstępnym dostałem się do jedynego słusznego Liceum Ogólnokształcącego. Ponieważ było to na zadupiu, moje wyrafinowane gusta muzyczne sprawiały, żem rozpływał się w zachwycie nad Abbą, Africkiem Simonem i Bony M. Z tego ostatniego byłem okrutnie dumny, miałem go nagranego - a w zasadzie ich - na kasetę C-90 Low Noise Super Universum. Na szczęście dla potomności liceum zetknęło mnie z - nazwijmy go tak dla zmyły - Korpusem. Korpus wprowadził mnie w zawiły świat Pink Floyd, Uriah Heep, Led Zeppelin, Dire Straits, Moody Blues czy co tam jeszcze. Jedne przypadły mi do serca bardziej, inne mniej - Floydom pozostałem wierny do dzisiaj, takoż samo Knopflerowi. Zeppelinów Kashmir, Baybe I'm Gonna Leave You czy Black Dog coś tam w czaszcze oddzwania, Uriah Heep pozostawił niejasne wrażenia Gypsy, Moody Blues to w zasadzie tylko Nights in White Satin ale dżwięki Atom Heart Mother czy Love Over Gold jeżą mi kudły. Gdziecoponiebądź.

Nadeszła wiosna, z nią maj - a z nim nieuniknione jubileusze. Jakoś tak się zdarzyło, że i ASP i ja jesteśmy bykami. Astrologicznie, bo logicznie to jakby nie. Zastanawiając się nad niespodzianką, trafiłem przez przypadek w sieci na ogłoszenie Newcastle Radio Metro Arena, że grać będzie Mark Knopfler. No po prostu - nie dało rady inaczej...

Potężna hala na 11 tysięcy osób była prawie pełna, światło, dźwięk, kawałki nowe i nowsze, aż w końcu rozległy się dźwięki Telegraf Road.

Do tej pory stoją mi wszystkie kudły.



sobota, 18 maja 2013

Kwadratura koła

CZYLI JAK PRZYCIĄĆ KOŃCZYNY DZIECKA, ŻEBY SIĘ POD PRZYKRÓTKIM KOCYKIEM ZMIEŚCIŁO

W dawnych czasach służba zdrowia działała sobie na trzech poziomach. Pierwszy, nasz lekarz ośrodkowy, znał nasze bolączki, prowadził kartotekę i w razie problemów działał. A gdy nie mógł - wysyłał nas do specjalisty. Który był łącznikiem pomiędzy opieka podstawową w ośrodku a specjalistyczną w szpitalu. System jakoś tam działał, aż nagle ktoś doszedł do wniosku, że czas na zmianę. Warstwę specjalistów zredukowano, zrzucając większość zadań na głowy lekarzy pierwszego kontaktu. Co mamy teraz, widać. System jest totalnie niewydolny, jak mamy szczęście to nasz pierwszokontaktowy jest dobry i zaradzi wszelkiemu złu, a jak nie to bryndza. Do tego finansowanie służby zdrowia poszło dokładnie w przeciwnym kierunku niż miało, bo niby pacjent miał być języczkiem u wagi a stał się upierdliwym i wręcz szkodliwym dodatkiem do systemu.

Arogancja NFZ rządzącego społecznymi pieniędzmi po prostu odbiera dech w piersiach.

Model, który mamy, jest do złudzenia podobny modelowi angielskiemu. Tutejsze Dżeneral Praktiszynery, zwane pieszczotliwie DżiPi, zajmują się wszystkim po własnemu uważaniu, starając się ograniczyć skierowania, za które muszą płacić. Do tego, od tego roku, GP dostał władzę nad kasą - to oni mają decydować kto i ile za wykonanie świadczeń dostanie. Szpitale rozrosły się w molochy zżerające nieprawdopodobne ilości pieniędzy. Do tego swoje dwa grosze dołożył kryzys i nastąpił tak zwany dzonk. Okazuje się, że zaadaptowany przez Polskę system jest niewydolny nawet przy takich nakładach finansowych, na jakie stać Brytyjczyków. Przedstawiciel związku lekarzy A&E (Accident & Emergency) stwierdził, że nie przetrwa on zimy. Tak - o.

Co się stało? Pieniędzy jest mniej, najprościej "zaoszczędzić" na pracy ludzkiej i nagle zaczyna brakować rąk do pracy. Jako jeden z głównych czynników podano lawinowy wzrost pacjentów obsługiwanych przez oddziały A&E, jako że do GP dostać się jest coraz trudniej, w zasadzie rzadko się zdarza, żeby dostać wizytę w pierwszym tygodniu od zgłoszenia. A choróbsko nie czeka - co wymusza pójście po pomoc do szpitala. Który robi bokami.

Pierwsza pomoc, niezależnie od tego czy chory ma sraczkę, czy ostrą trzustkę, musi być udzielana w jednym miejscu. Chyba, że chcemy wprowadzić do szkół nowy przedmiot pt. medycyna. A&E czy nasze polskie odpowiedniki SOR muszą mieć na to pieniądze i specjalistów. Tych ostatnich mamy, zostali wyszkoleni w ciągu ostatnich 20 lat. Sedno problemu w rozdzieleniu pierwszej pomocy. Bo skąd pacjent ma wiedzieć, co go napierdziela w nadbrzuszu? Lezie tam, gdzie go przyjmą. Upierdliwy nawet niestrawność wyleczy na SORze, a spolegliwy zemrze spokojnie w domu na zawał.

Trzeba odejść od obecnego schematu - chyba że faktycznie zafundujemy każdemu obywatelowi przymusowy, trzynastoletni kurs medycyny (studia, staż i specjalizacja) - i podzielić to co mamy na pomoc doraźną (w tym pogotowie ratunkowe), która zajmie się absolutnie wszystkimi przypadkami oraz szpitale, które zajmą się tym co im z pomocy doraźnej spłynie. Ostre na ostro, elektywne na spokojnie.

Ale do tego potrzebny jest ktoś, kto będzie miał prawdziwe jaja.

PS. Tak jeszcze na marginesie: nie ma znaczenia, czy to SORy wchłoną lekarzy pierwszego kontaktu, czy tez ci ostatni przejmą SORy. Ważne, żeby pacjent, niezależnie od tego co mu dolega, mógł znaleźć pomoc w jednym miejscu.

sobota, 4 maja 2013

Zamiast

Miało mi się pisać na tematy ponure, w dodatku w nastroju szyderczym, ale poczułem się jakbym kopał kalekę. Toż przecie nie jest winą hakerów, że demolują jedyne środowisko w którym potrafią egzystować, czy demokracji, że bronią maszynową wbija w oporne łby szczytne treści.

W związku z powyższym mam rewelacyjną, doskonałą wręcz recipe na krewetki (nazwijmy ją skromnie Prawns a'la Abnegat):

Pół kilo(grama) surowych - czyli szarych! - krewetek rozmrażamy albo wyrywamy z pancerzyka, w zależności czy kupiliśmy całe, czy tylko ogony i nacinamy wzdłuż grzbietowej strony wzdłuż. Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek, tak ze 100-150 ml i dodajemy do niej pół kostki masła. Niech się to stopi na wolnym ogniu, następnie dorzucamy do tłustości łyżeczkę niesproszkowanego chili i główkę czosnku z wygniatarki. Jeżeli ktoś czosnku nie toleruje w takiej ilości, proszę ją zredukować, ale ostry smak zginie w trakcie obróbki. Gdy wszystko dobrze się podgrzeje, wrzucamy krewetki i smażymy, aż staną się ślicznie różowe.

W czasie pomiędzy, na drugiej patelni, podgrzewamy mrożone ziarna kukurydzy ze śladem oleju, sosu rybnego - śmierdzi jak stare skarpetki, ale tylko na samym początku - z curry i cynamonem do smaku. Z tym ostatnim ostrożnie, potrafi zabić każdy smak, jeżeli jest go za dużo.

I do tego wyziębiony riesling albo sauvignon blanc.

Gwarantowane +2 kilo. Palce lizać.