poniedziałek, 6 lutego 2012

Dobre pytania Yossariana

Kolekcjonował on takowe i wbrew pozorom nie było to zajęcie bezsensowne - gdy przyglądniemy się dowolnej sprawie z bliska okaże się, że ludzie zazwyczaj zadają pytania złe. Czasami można zrozumieć dlaczego - odwracają one uwagę od tych właściwych. Tak się dzieje w sprawie nieszczęsnego Tupolewa, całe to macierewiczowanie ma zasłonić kwestie podstawową: kto wydał rozkaz. Ale w przypadku katastrofy promu Concordia takie pytanie w ogóle nie zostało zadane. A brzmi następująco: dlaczego zejście z pokładu było dla kapitana ważniejsze niż narażenie się na więzienie i lincz publiczny. Toż gdyby nieszczęsny Schettino został na statku, wezwał służby, koordynował, zarządzał, aż wreszcie słaniając się na nogach zszedł jako ostatni - bez kamizelki, spodni i butów, które w ramach odbudowy słupków po brawurowej akcji samobójczej głupoty oddał potrzebującym dzieciom i kobietom - zostałby okrzyknięty bohaterem. Można oczywiście stwierdzić, że był chory, dostał udaru mózgu albo pożarł środków zmieniających postrzeganie rzeczywistości. Ale to akurat można łatwo wykluczyć - w związku z tym co takiego pan kapitan musiał natychmiast, zanim przybyła prasa i oficjalne służby ratownicze (kolejność nieprzypadkowa), przetransportować na brzeg? Bo według zasad minimax’u pozostanie na statku naraziło by go bardziej, niż ucieczka.

A może nie?

Tak na marginesie, nie wiem, czy naszemu premierowi po ostatniej akcji strzelania sobie w stopy z shot-gun’a - co ja mówię, toż nawet armata jest za mało, byłoż to pierdolnięcie klasy haubica kaliber 850 - wystarczą pseudo-konsultacje musztardowo-poobiednie. Jakiś spot z gołym premierem mówiącym wdzięcznie "I’am sorry!!!" - na skórze niedźwiedzia, przed kominkiem, z małym puchatym kotkiem zasłaniającym conieco, vide spot BP po zalaniu ropą Zatoki Meksykańskiej - jest absolutnym minimum.

Choć prawda, Panie Premierze, jest taka, że ludzkie kończyny nie odrastają.

W dawnych czasach nurkowałem z grupą Niemców. Była nas szóstka Polaków w dwudziestoosobowej grupie. W pierwszym dniu przeżyliśmy mały cywilizacyjny wstrząs: po omówieniu nurkowania padł rozkaz nurkujemy! i trzy minuty później nasi zachodni bracia w Europejskiej Unii byli gotowi, z płetwami na nogach i maskami na twarzach. W tym samym czasie najbardziej wyrywny polski współnur zaglądnął na pierwszy pokład i ze zdumieniem zaanonsował, że Niemcy właśnie skaczą do wody. Nastąpiło małe zamieszanie, myśmy się ubierali, Niemcy jako te korki bujali się w Morzu Czerwonym - nie trzeba dodawać, że nawet w tych warunkach udało im się uformować perfekcyjny szereg - w końcu dołączyliśmy do nich i wykonali nura. Po tej przygodzie nasz niemiecki divemaster podzielił nas na dwie grupy - commeraden wskakiwali i nurkowali pierwsi, to było było mniej więcej na eins! zwei! drei! - a potem, gdzieś na drei hundert und acht und zwanzig (niech mi wybaczą germaniści, pojęcia nie mam żadnego o języku Gothe’go - choć rymuje mi się samo) płynęliśmy my.

Pewnego pięknego dnia, gubiąc azot pomiędzy nurami, zaobserwowaliśmy zamieszanie na łodzi przycumowanej do rafy jakieś pięćdziesiąt metrów od nas. Nasz divemaster - chyba mu było Klaus - skoczył do wody - przepisowo, na pałę, raczki z przodu, stópki obciągnięte - i tnąc kraulem, jakby robił to w basenie cioteczki Julie (kto pamięta Pogodę dla Bogaczy, ten wie- hodowała w nim rybkę gatunku volpes merina) - dopłynął do sąsiadów. Zapanowało tam przedziwne zmieszanie, po czym usłyszeliśmy kilka komend i ruchy Browna przeszły w coś, co można porównać jedynie do laminarnego przepływu cieczy w rurze. Czyli miętkość bez żadnych zawirowań. Jakieś pół godziny później Klaus wrócił na łódkę. Obskoczyliśmy go wszyscy. Co to było?

Okazało się, że pobliska grupa to nurkowie ze słonecznej Italii. Którzy zwiedzali tęże samą rafę co my, tyle że nieco później. Podczas opływania południowego cypla - a było to na Abu-Kafan, który słynie z posiadania dziwnego, niestałego, ciągnącego w dół prądu od tej właśnie strony - jedna z pań poszła sobie troszeczkę za głęboko. O co nie trudno, bo dno zupełnie ginie w deep-blue gdzieś na 300 metrach. A szczególnie gdy się jest po bani. Musi złapała ja narkoza azotowa, bo straciła kontrolę nad pływalnością i, mówiąc gwarą oddychających skrzelami, wybombiła jednym pięknym strzałem na powierzchnię. Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, co się dzieje w ludzkim mózgu podczas niniejszego eksperymentu, proszę potrząsnąć butelką coca-coli a następnie ją otworzyć. Towarzystwo, zaniepokojone faktem, że piękna niewiasta jest nieprzytomna, wtarmosiło ją na pokład, po czym zapadła taka niezręczna cisza. Na to wszystko wlazł nasz ociekający z utrzymanego w perfekcyjnym stanie ciała dajwmaster Klaus, eins! zastosował BLS, zwei! stwierdził, że dziewczyna po udrożnieniu dróg oddechowych zaczęła oddychać, drei! położył ja więc na boku, vier! podał tlen,funf! sprawdził rodzaj ubezpieczenia dziewczyny, sechs! zadzwonił do miejscowego towarzystwa zajmującego się wypadkami nurkowymi i sieben! uruchomił procedurę alarmową.

Podrapałem się po głowie.

- Klaus?
- Ja?
- Tyś to wszystko sam zorganizował?
- Ja.
- A oni co - nie mieli swojego divemajstra?
- Mieli. Włoskiego.
- To co on do cholery robił?
- Ładnie wyglądał.

No i niech mi kto powie, że pierońskie Szwaby nie mają poczucia humoru.

15 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Tak to właśnie w Italii wygląda. Dobrze, że szefem intensywnej jest dochtor z byłego ZSRR, przynajmniej jest komu decyzje podejmować.
ruda_

abnegat.ltd pisze...

Ruda, co mnie co-nieco martwi to fakt, ze ubezieczenie nurkowe DAN jest obslugiwane przez Wlochow... Troche sie skora marszczy, nie powiem gdzie, na mysl, ze oni maja wszystko organizowac w przypadku wypadku...

Anonimowy pisze...

Ahahaha, dlatego lubię Niemców :-) Błysną czasem dobrym dowcipem ;-P
nika

abnegat.ltd pisze...

Nika, w sumie nie wiem - tylko raz mi sie zdarzylo :D

igit pisze...

Abi, czas jakiś temu chleb zagonił mnie do pracy z kolegami odrzuconymi przez Wandę. Z obserwacji mogę powiedzieć, że na pytanie: "jak niemcy żartują", odpowiedź jest jedna: poważnie!

abnegat.ltd pisze...

Igit, ja mam stereotyp wykreowany przez reklame Seata: hiszpanska precyzja - niemiecki temperament xD

Anonimowy pisze...

A tam, zaraz myśleć o przypadku wypadku, myśl pozytywnie, Abi :) Nie wszyscy uciekają z ...wiadomo czego, a jak są dobrze zgrani i działają zgodnie z procedurami, to nie dość, że uratują, to jeszcze świetnie przy tym będą wyglądać...
ruda_ ( co to ma dalej charakter bardziej niemiecki niż włoski )

lavinka pisze...

A to Ci historia. W sumie, w sytuacjach stresujących postępuję podobnie. Raz, dwa, trzy. Nie wiem skąd mi się to bierze, może jednak mi coś się ostało z tych niemieckich genów? ;))) Niestety w sytuacjach mało stresujących cierpię na syndrom Wlocha. Patrzę się z głupia frant i nie wiem. W prawo? Czy w lewo? A właściwie to które to jest lewo? :)

Zadora pisze...

Ha, a amerykanie mówią, że ładnym jest w życiu łatwiej. To nie znaczy zaraz, że są lepiej zorganizowani. :-)

abnegat.ltd pisze...

Ruda, ja bym jednak wolal mniej sloneczno-patrolowa nacje...

Lavinka, to "ktore lewo jest" znam w wersji: "Misiu, skrec w lewo. Nie w to!- w tamto lewo!!!".

Greg, pytali sie kiedys blondynki co by wybrala z zestawu glupota/brzydota. Alez oczywiscie ze wolala bym byc glupia! - wykrzyknela bez zastanowienia. -Przeciez to sie mniej rzuca w oczy!

Kaczka pisze...

Oczywiscie, ze maja. Za takiego zabawnego wyszlam :-)
Ale wspominam tez pewnego, z ktorym uczeszczalam na zajecia ze srodziemnomorskiego. Nasza profesoressa probowala wydusic z grupy synonimy slowa: lider, a grupa nic. No i Szwab uratowal honor wpisujac w tabelke: Mussolini. Do dzis, a lat minelo wiele, rechocze z tego wspomnienia.

Anna pisze...

I tak się zastanawiam, czy nasi Zachodni Bracia to są skuteczni, bo mają dobre procedury, czy to w genach jakoś.
Bo procedury takie np. NHS-owe to przerażają, a przecież tylko z pacjenta strony widziałam. Ułamek.

Nie wiem, czemu mi się to kojarzy trochę z serią "ile [x] trzeba, żeby wymienić żarówkę" (którą to serię uwielbiam).
I w takim razie która odp jest prawdziwa, że tak sobie pozwolę żarówkowy spam wkleić (pogoń w razie czego):

Q: How many NHS hospital staff does it take to change a lightbulb ?

A1: Six. One to diagnose the problem, one to take an X-ray, one to wheel in the replacement on a trolley, one to apply an anaesthetic, one to do the delicate operation, and one to examine the late bulb in a post-mortem.

A2: Six. Person (1) reports bulb is not working and requests a new one.Department supervisor (2) sends order form to maintenance department. Maintenance department clerk (3) decides whether to make it priority case. Job booked. Supervisor (4) decides whether it should be done individually or with other jobs. Order is placed in maintenance man's pigeonhole. Maintenance man (5) fills in ticket describing job. He picks up the parts needed. He goes to scene of faulty lightbulb. He fits bulb or discovers he cannot mend light. He returns to department and reports back. He completes work ticket putting this in writing. Work ticket is checked by maintenance department to see whether order carried out. Then checked to see task completed in time set out under department guidelines. Ticket filed. Member of department (6) checks ticket against department work plan. Details go into department's workload report.

abnegat.ltd pisze...

Kaczka, no to czemu Norweski? /:)

Anna, ostatnio urwniety drenik okleilem tasma. Mam teraz w pracy status wizzard class 4 ;)

Joanna pisze...

W myśl zasady,że co sie nie umie to się "dowygląda". I już. Ładni podobnież mają lepiej...

abnegat.ltd pisze...

Joanna, cos jest na rzeczy. Ale tez nikogo tak nie obsmaruja kolezanki, jak najpiekniejsza w klasie ;)