środa, 30 listopada 2011

Sprawny jak Matuzalem

Lorenzo ma umowę z domem starców - nie ma bata. Najpierw jak wściekły operował tylko sześćdziesięciolatków, potem siedemdziesięciolatków, początkowo młodszych, potem starszych - i jakoś tak nieodwołalnie zbliżał się do przekroczenia magicznej cyfry osiemdziesiat, że gdy to w końcu nastapiło, wszycy przyjęli sprawę naturalnie.

Co potwierdza skuteczność jednego z najbardziej znanych trików marketingowych. Mamy kanapy za - dajmy na to - trzy klocki. Funtów rzecz jasna. I za cholerę nie idzie tego sprzedać. Co robimy? Wystawiamy wszystkie po pieć. A nawet sześć. I wśród tego rozpasania komercjalizmu eksponujemy orzeszek - czy nawet rodzynek - kanapę za 2999,-. Efekt murowany.

Gdybyż on trzy lata temu zapodał osiemdziesięcioczterolatka chodzącego o kulach, z nadciśnieniem, do przepukiny, to biedny dziadek nawet by nie dotarł do preassessmenta. A dzisiaj - zdrów jest i do operacji gotowy...

Podnosił średnią pacjentów tylko o 5 lat co roku, co daje przyrost pół roku miesięcznie - w zasadzie przeszliśmy od sześdziesięcio- do osiemdziesięciolatków zupełnie niezauważalnie... W tym tempie pierwszego stulatka w systemie DCU znieczulę... oż w mordę - za dwa i pół roku! No jaki to kurcysyn podstępny jest???

Niespodzianki w tym zawodzie zazwyczaj oznaczają smród i wezwania do prokuratury, starszy pan został więc zaproszony. Przyszedł o kulach i starszym potomku. Niestetyż, zgodnie z najnowszymi wytycznymi tytejszych speców od bezpieczeństwa w medycynie, ani wiek, ani biemaj aniw ogóle nic nie stanowi kryterium bezwzględnego do zwalenia pacjenta z zabiegu. Trza sie przyjrzeć kompleksowo. Co było robić... Opowiedziałem grzecznie o przebiegu operacji i okresie pooperacyjnym, barwnie nakreśliłem możliwość zgonu, zawału, paraliżu, udaru mózgu, ślepoty, głuchoty i Bóg wie czego jeszcze - po czym dziadek westchnał Inszallach i powiedział, że on się musi swoją żona opiekować, a z przepuklina mu ciężko. Co dowodzi ni mniej ni więcej że pacjent nie rozumie za skurwysyna jasnego złych wiadomości. Bo kto niby się małżonka zajmie, gdy on kopnie w wiadro? Ten fakt mu umknął całkowicie. Opowiedziałem jeszcze o oczekiwanej długości i jakości życia z przepukliną oraz bez ale byłoż to rzucanie grochem o ścianę. Czy raczej hitanie headem o brickłola.

No i przylazł.

Kusiło mnie zapodać mu z mańki podpajęczo, ale jednakowoż jak ja go potem zrekaweruję? Toż musze uziemić kogoś na dobre kilka godzin... W końcu machnałem ręką. I małe pieski też. Chodź pan na kanał.

Dziadek ogólne przeżył bardzo wdzięcznie, obudził sie jeszcze wdzięczniej, blok mu zadziałał jak rzadko kiedy i polazł śpiewając pieśń ku chwale polskiej anestezjologii. Może jakie czekoladki przyśle? Ostatnio dostałem afterejty, całą paczkę - nawet miałem wyrzuty, takie w stylu brać - nie brać, zreć - nie żreć, ale mi migiem przeszły jak je zobaczyłem na salu w Morisonie za 99 pi.

Następna wydawała się opanowana jak jasna cholera, dopiero przed samym zaśnięciem popadła w ciężką nerwowość - i tu się niestety potwierdza: z czym kto zaśnie, takim się budzi. Może nie po przeszczepie serca, tam jednak obudzenie się bez kilkunastu kafli łacno zdarzyć się może, ale w krótkich zabiegach się sprawdza. W rekowerowni odstawiła dance macabre, wrzeszcząc, że sie boi. Niby mnie przy tym nie było - a i tak próbowała Zuzia zwalić wszystko na mnie. Wybałuszyłem się - że co, że niby ja ją straszę? Toż mnie tu nie było nawet końcem nosa...

Na szczęście w jakimś obcym jezyku się darła, nie szło wyrozumieć.

Kolejna mówi, że jak włazi na schody, to dyszy i sapie - z brzucha bucha. Dwadzieścia dwa lata. Pot mię oblał - uf jak gorąco. A od dawna tak ma? A od pół roku. A doktor to jaki widział? Widział. Badania robił? Robił. Zadzwoniłem do dżipa - obiecał, że przyśle wyniki faksem. Taka była jakaś w tym faksie- jak by to powiedzieć - anemiczno-megaloblastycznie do świata nastawiona,choć wszystko w dopuszczalnych granicach. Posłuchałem, nicccc... Pani pozwoli na kanał...

Na tym ranek zdechł - ostatnia popiła mleka z kawą. Czy kawy z mlekiem. Sztuka czytania wcale taka łatwa nie jest.

Popołudnie rozpoczął młodzian duży - i przybyczony. Patrzę ja w historie choroby a tam złamany palec (dłoni), tibia (w nodze), ulna (w ręce) i colar bone. Nie, nie w rowerze - to obojczyk jest. Myślę sobie, jakiś zakapior tumbylczy, czy co? Na wszelki wypadek, coby w ryj nie zebrać, wyszczerzyłem się przyjacielsko - a wyglądam wtedy jak skrzyżowanie Myers’a
(tego od Złotego Członka) ze zdobywającym zaufanie Shrek'iem - i zapytałem, czy to jakowyś wypadek był? E tam, wypadek od razu - się gra w rugby, to od czasu do czasu drobne urazy się zdarzyć mogą!
Nie ma to jak czuj duch.

Potem poszły dwa mleczka - bo jeszcze jeden czytaty bez zrozumienia się znalazł - i już. Dzień bez bradykardii walczących o przekwalifikowanie na asystolię, dramatycznych spadków ciśnień, skurczów krtani, kaszlów, rzygań i pomroczności jasnej.

Kocham tą technikę.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Pulpet w galarecie

Motto na dziś: czas trwania jednej minuty w trakcie czekania ze sraczką na wolną toaletę jest pomijalny w porównaniu z czasem trwania dziesięciu sekund, w których serce pacjenta uderza raz.

Jakby kto jeszcze nie wiedział od Szamana, wojna polsko-nurska jest długa, wyczerpująca i wredna. A to z powodu nurskiego charakteru, co to można pokrótce przyrównać do charakteru kaprala, czyli skrzyżowania kurwy z osłem. Durny jak but i nie do za.ania.

W charakterze nursa jest zadawanie pytań, na które najczęściej człowiek ma ochote odpowiedzieć jak ta nieszczęsna niewiasta, co to się jej pytali, czemu w czasie okresu gotuje jedną zupę w siedmiu garach. Bo tak!!!

A czemy stosujesz tę tivę? Przeciez jest wolniejsza? Nie jest. No to droższa. O dwa pi. Ha - ale jednak. Ale my będziemy robić dalej tivę. A czemu? Pyta nurs? Bo tak!!!- odpowiada polski anestezjolog z permanentną miesiączką.

I trwało by sobie to miesiączkowanie bez przeszkód większych, gdyby nie podstępność nursów, co to Zagłobę dobiją swoją - nie, nie przebiegłościa - upierdliwością. Nie mogąc na anestezjologa wpłynąć, ułożyły plan chytry. I zaczęły sie martwić. Że przecież anestezjolog się tu zmarni - tiva jeno i tiva, o gazach zapomni, mózg mu sie zlasuje i po anestezjologu! Namójdusiu! - zawrzasnęły przerażone własnym knowaniem (gdzie one Owczarka spotkały???) - toż trza z tym zrobic coś natentychmiast!!! I napuściły anestezjologowi na łeb jego aprajzalowca. Któren to ma moc okrutna - jak każe, nie ma przebacz, anestezjolog robić musi. A ten kurcysyn kazał zrobić audyt, coby ten wykazał się umiejętnością dodawania, wskazywania mediany i niszczenia papieru. Z czym - niespodzianka - wiąże się znieczulanie gazami co drugi miesiąc...

Jako, że najdroższym lekiem w tivie jest remifentanyl, z bólem serca anestezjolog musiał ówże lek doskonały porzucić. Ale co w zamian dać? Do zabiegu krótkiego trza jednak elemeja wrazić, a na to jeden fentanyl jest za mało. Trza dać dwa - albo i trzy. A potem pobudeczka długa... Poskrobał się nieszczęsny, z torów znanych wykolejon, po łbie i wyciągnał z szafki alfentanil. I była by sobie ta nędza kurewska trwała do sądnego dnia, gdyby nie Pulpet.

Pulpet z definicji musi mieć obwód większy niż wzrost. Ten spełniał warunek bez mierzenia, wystarczyło spróbować się minać na korytarzu. A ileż nasza stokroteczka ma biemaja? zapytał anestezjolog niewinnie, widząc toczące się zwały. Czterdzieści i cztery! Hm, faktycznie, wygląda jakby cierpiała za milijony... Ale zaraz mi tu... cierpienie jakby większe... toż milijon sam powiat pilski - a gdzie reszta świata? Włączył anestezjolog mózg swój drugi, ajfonem zwany, co prawdę ukazał - nie czterdzieści i cztery - tylko czterdzieści i dziewięc. Koma siedem.

Hm. No to - róbmy. Co robić - czy pozwoli panna Krysia, młody ułan pyta... I wziął się anestezjolog nieświadom za przygotowanie potrawy na cały świat znanej, a mianowicie zimnych nóżek w galarecie. Przepis był staropolski:
"Weźmiesz jednego pulpeta, zamarynujesz go dobrze propofolem, alfentanylu dodasz, coby zmiękł w krztoniu. Tam elemeja wrazisz, by nie zsiniał. Następnie do theatru przewieziesz i desfluran właczysz, coby go poddusić z lekka, jednak nie przesadzając, bo kaszleć zacznie. Gdy jednak się to stanie, bez paniki podasz alfentanilu druga ampułeczkę, na dwie daweczki podzielonego, dołożysz mivacronu i ze spokojem zauważysz, że tętno spadło do dziesięciu na minutę. Zastanawiając się, czemu ta kurewska atropina, podana przy tętnie 50 na minutę, nie działa, gdy ciepłą sraczkę poczujesz - na własnych nogach, toż zimne nóżki obsrane być nie mogą, bo kto je niby zje - adrenalinę nabierz, szmaty rozerwij i przystąp do cepeeru."

Tyle przepis.

Na szczeście atropina jednak działa.

Choć straszliwie wolno.

piątek, 18 listopada 2011

Nie znosze...

...wrecz patologicznie...
...byc milym koteczkiem...

wtorek, 15 listopada 2011

Berbelucha

Gdy przyjeżdżamy na Wyspę, przywozimy swoje nawyki i uprzedzenia, traktując je jak normy ogólnoludzkie. Jeżeli obiad to kartofelki, jeżeli kierownica to po lewej - a jeżeli alkohol, to zmrożona wódka pod kiszone ogóreczki.

Pominiemy ogóreczki, które dla miejscowych sa pewnego rodzaju wybrykiem - jedni je toleruja, inni nie, ale ogólnie nikt tu za nimi nie przepada.

Rzecz jasna w trakcie pierwszych spotkań z tubylcami jesteśmy wystawieni na cieżką próbę. O ile jesteśmy zwolennikami alkoholi lekkich, mamy szansę przeżyć - wino wszędzie jest takie samo, śmiem wręcz twierdzić, że tu lepsze jakościowo gatunki sa tańsze (vide Casiliero del Diablo, które widziałem w Polsce za 50 peelenów - tu stoi grzecznie na półeczce za 7,50 funcisza. A na promocji można kupić i za 4,90) - natomiast prosząc o piwo, dostaniemy najpewniej lagera. Co Żywca nie zastąpi, ale idzie przeżyć. Jednak alkohole mocniejsze... Tu napotkamy problem zwany whisky.

Straszliwy kacogen marszczący wątrobę, demolujący szare komórki, używany głównie do politurowania mebli. I konserwacji butów skórzanych.

Czym to się je?

Historycznie - nie wie nikt. Ponoć prawdziwi highlander’si wieczorową porą snują opowieści o powstaniu Szkocji - z bulgoczącej lawy unosiły się opary sfermentowanego zboża, które to osadzało się na skałach, w formie gotowej do spożycia. Ci mniej prawdziwi twierdzą, że destylacja przyszła via Irlandia, zawleczona tam w V wieku przez Świętego Patryka.

Co się ciekawie rymuje - Patryka - bimbrownika...

Tenże dowiedział się od Francuzów - więc nie jest prawdą, że zawdzięczamy im jedynie śmierdzące sery i choroby weneryczne - a ci ponoć wiedzę tajemną przywlekli z dalekiego wschodu. Gdzie mózgi lasowano sobie już dwa tysiące lat przed Chrystusem.

Na Wyspie produkcją alkoholu pierwotnie zajęli sie mnisi. Głównie by przedłużać życie, leczyć gorączkę, ospę i kolki po przeżarciu. I było by sobie spokojnie kwitło owo bimbrownictwo zakonne, gdyby nie Henryk VIII. Ten od katrupienia żon. Poniewaz była mu potrzebna kasa, przejął dobytek zakonów, a zakonników puścił luzem w gatkach. Którzy nie mając innej możliwości zarobienia godziwego grosza, zajęli sie pędzeniem bimbru off licence.

Tak na marginesie: ponoć nazwa whisky wywodzi się od kompletnie niewypowiadalnego przez polskie gardło szkockiego słowa „woda życia”. Co dowodzi, że niezależnie od regionu i pochodzenia, spirytus był uważany za napój jeżeli nie święty - to przynajmniej cudowny.

Dlaczego Wyspiarze zajęli się destylacją napitku ze sfermentowanego zboża? Bo nie mieli winogron. Kto pił Courvoisier’a, ten wie o czym mówię. Początkowo proces był klasyczny, stosowany do dzisiaj przez Górali Rodzimych w malowanej piwnicy: fermentacja - destylacja. Jednakowoż gdzieś w XVII wieku (1831, intrygująca zbieznośc dat...) przyspieszono proces, wynajdując destylację ciągłą. W wyniku otrzymano Grain Whisky, delikatną, dla przepalonego gardła Wyspiarzy zupełnie nieprzyswajalną, bo bez smaku - stąd, by go wzmocnić, zaczęto mieszać współczesny wynalazek z wielowiekową tradycją - i tak rozpoczęła się kariera Blended Whisky. Z jednej strony miała doskonały, zbalansowany smak, z drugiej ciągła produkcja pozwalała na znaczący wzrost exportu.

Tu Szkotom na pomoc przyszedł maluśki żuczek, który zeżarł Francuzom winogrona. Co do jednego. Próżnia w naturze nie istnieje więc brandy została zastąpiona whisky. I choć kilkanaście lat później wszystko wróciło do normy, Szkocka zdążyła sobie wyrobić markę alkoholu z najwyższej półki. Szkoci szybko wyczuli interes i zastrzegli sobię nazwę whisky oraz Scotch - jeżeli na butelce widnieje powyższe, znaczy to, że alkohol został wyprodukowany w Szkocji. Tylko i wyłącznie, pozostałe rejony świata - Anglia, Walia, Irlandia, Stany a ostatnio również Japonia - uzywają słowa whiskey.

Co przypomina nieco rodzimą historię oscypka-łoscypka.

A skąd wzięły się single malt’y na współcesnym rynku? Ha... Gdzieś w latach siedemdziesiątych, gdy w rżniętych kryształach królowały mieszanki, znalazł się facet, który pomyślał - a po co? Po co mieszać i zabijać specyficzny zapach poszczególnych destylarni, skoro można sprzedawać produkt prosto z beczki? Pierwsza sprzedaż ruszyła we Włoszech i okazała się dużym sukcesem, następnie wypromowano kilka marek różniących się iloscia smoły i sposobem beczkowania - jego śladem poszli inni producenci, teraz trudno się w tym wszystkim połapać...

Żeby było śmieszniej - Szkoci posiadają obecnie Wiliam Grant & Sons, Glanfarcles, Bruichladdich i Bunnahabhain. Reszta - w tym tak znane jak Glenmorangie, Tallisker czy Glenlivet należą do wielkich, śwatowych koncernów: Diageo (Anglicy), LVMH (Francuzi) i - to juz jest koniec świata - Suntory. Czyli Japończycy.

W chwili obecnej whisky mieszane, tzw, blended, stwanowią około 90% rynku. Szybciej się je produkuje, taniej sprzedaje. Single malt’y - a oznacza to, że whisky została wyprodukowana w jednej destylarni, z jednej mieszanki jeczmienia i przeleżała w beczce dębowej przynajmniej 3 lata - są rzadsze i droższe. Choć ich rynek zdecydowanie się poszerza. Dlaczego sa tak urokliwie? Każda posiada swój charakter. Bukiet. Zapach. Smak początkowy. Pozostawia inny posmak na koniec.

Choć w przypadku przedawkowania próbkowania kac jest taki sam.

By ułatwić nieco poruszanie się po smakach i zapachach, stworzono mapę.

from: www.malts.com

Te u góry są mocno smołowate, te na dole wcale. Z lewej strony znajdują się „czyste” whisky, których smak nie został zmieniony w trakcie dojrzewania, po prawej - silnie aromatyzowane, częstokroć leżakowane (tubylcy zwą to finishing) w kilku różnych beczkach w celu wzbogacenia smaku. W sklepach internetowych można obecnie znaleźć kwalifikację smakową whisky: od A do J idzie wzrost aromatu i smaku, a od 1 do 10 smołowatość. Stąd Glenlivet jest niskosmołowy, wysoko aromatyczny, bliski J1, a Ardberg to czysta smoła A10. Istnieje drugi, znacznie prostszy system: od 1 (łagodne) do 5 (zajzajer).

Znaczenie ma rejon, z którego pochodzi whisky: te z Lowland’u będa delikatne, te z Highland’u tak smołowate, że ledwie wylewają się z butelki. Wypiarskie będa lekko słonawe, ponoć w ich smaku można się doszukać starego portu i wodorostów.

Byle nie mewich drop-shot’ów

Wszystko zalezy od ilości smoły, typu wody oraz procesu beczkowania. Szczególnie to ostatnie jest ważne - beczki po rumie zrobią whisky ciepłą, o smaku polskiej krówki, a te po cherry dołożą wanili i cytrusów.

Osobiście nie mam jednej ulubionej. Ardmore jest smołowaty smołowatością popiołu z ogniska, szczególnie takiego z iglaków, Tallisker bardziej przypomina zapachem wnętrze pustej beczki po smole, zalanej wodą, Leidag - czysty lizol, w smaku bimbrowaty, pod koniec szczypie, Laphroaig jest podobny do Ardmore’a, ale zostaje po nim dziwny posmak, przypominjący gorzką czekoladę. Balvenie jest delikatniejszy, pozostawia po sobie coś na kształ toffi. Glenmorangie Lasanta z lekkim tylko posmakiem smoły, za to masą wanili, cherry i czego tam jeszcze bardzo pasuje mi do lodów. Odmiana Ruben, którą teraz po promocyjnej cenie można nabyć w Morrisonie, bardzo podobna, ale dołożony ma smak porto. A z dołu skali Glenlivet, szczególnie w wersji 16 letniej - łagodny, bardziej przypominający koniak niż whisky...

I na koniec trochę o oznaczeniach. Klasyczny single malt bedzie dumnie nosił na etykietce własnie te słowa. Moc - jest zależna od procesu produkcji. Rozpuszczane będa miały 40, 43 lub 46%. Czasem z drobnymi ułamkami. Single barrel oznacza, że beczke odszpuntowano i rozlano do butelek. Wbrew pozorom nie są straszliwie drogie, posiadają szpanerskie certyfikaty i numer kolejny. Single casket podobnie. Casket strenght - zazwyczaj ma 56% i usuwa łupież. Mam jedną, trzymam na specjalne okazje. 6 letnie zwykle są maturowane w jednej beczce, 12 i 18 - w dwóch lub trzech. Warto przeczytać etykietkę, z opisu mozna się dużo dowiedzieć na temat smaku. Pierwsza beczka jest dębowa czysta, kolejne - zazwyczaj po jakims innym alkoholu. Porto, cherry, rum - te chyba najczęściej. Niektóre są dwukrotnie leżakowane w beczkach dębowych - jak Laphroig, druga beczka to ¼ pojemności pierwszej - by wzmocnic smak dębu. I tak dalej, i tym podobne - byle klient uwierzył, że berbelucha, którą pije, to aqua vitae, wyprodukowana w wyjątkowym i żmudnym procesie (za który warto dać 50 funciszów...)

Nie powiem, że odwróciłem się plecami do naszego ziemniaczanego dziedzictwa. Ale zdecydowanie polubiłem wynalazek mieszkańców szkockich gór.

------------
Tak gwoli post scriptum: nie jestem jakowymś straszliwym smakoszem, ot, lubię sobie od czasu do czasu wysączyć maluśką szklaneczkę. Jeżeli jesteście zainteresowani regionami, typami, mocą, beczkowaniem - polecam net i oryginalne strony producentów.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Blady poniedziałek

Poniedziałek powinien być do dupy. To daje taką, nazwał bym to, właściwą perspektywę. Ostatecznie weekend się skończył, to z czego się tu cieszyć? Poranną listę robił Rodżer, urodzony gdzies za Dundee - co czasem powoduje obnażenie skrywanych atawizmów, objawiających się głównie pytaniem reszty personelu o cholernego Szkota w przypadku jegoż spóźnienia. Zresztą pod tym względem można na chłopa liczyć - nie muszę wstawać świtem szarym i gnać do roboty na ósmą, mogę sobie spokojnie przyjechać pięć po.

Tu mam pewna patologie społeczną zaszytą w sobie - chcę byc na oddziale przed chirurgiem. Ponieważ strasznie, ale to wręcz do białej piany, wqrwia mnie typ, co to raz na sto lat musi na mnie czekać i rzecz jasna odbywa się to z pukaniem w zegarek i dąsami na tym-tam, no - twarzy.

Lista była zupełnie jak nie-rodżerowa. Pięć zabiegów - i pięć w ogólnym. Zabrałem się spokojnie za pierwszego - a tu dzonk. Sam Rodżer, co to zazwyczaj nie lubi miejscowego, bo sam musi bloki zakładać, zaczał się dopytywać, czy abym nie spróbował nawrócić na drogę cnoty i wiary choc ze dwóch pacjentów? Bo wybudzeniowa zachorzała i bedziemy musieli czekać wieki pomiędzy zabiegami? Mówisz - masz. Użyłem całego swojego wdzięku osobistego, rozpłynąłem się nad zaletami igły - co ja mówię, igiełeczki, igienuni nawet - i kupa. Towarzystwo było tak zaparte, że nie dało rady. Prędzej bym wybił dziurę łbem w betonie. Rodżer skwitował to potem jednoznacznie:
- Cholera - mówi - nie trzeba ich było tak mocno przeciwko miejscowemu nastwiać...

Ta karczma Rzym się nazywa. Kładę areszt na Waszeci.

Mimo opornego materiału skończylismy nawet-nawet. Bułka zjedzona, płyny dolane - trzeba się brać za popołudniówkę. Na szczeście tylko jedna przepuklinka, czyli rachu ciachu i po strachu. Poszedłem grzecznie, opowiedziałem co zrobimy oraz czego należy się spodziewać, po czym pacjentowi serduszko zwolniło do 35/minutę, zrobił się zielony i zapytał "Siełasienka". Czyli zespół wazowagalny w całej krasie. Położyliśmy biedaka na leżance i mu przeszło. Wszystko, wraz z chęcią do operowania przepukliny. Że ona to wcale znowu nie taka duża... I może on się jeszcze zastanowi. Co robić. Klient nasz Pan. Ciekawym, że nigdy wazowagalnego nie widziałem u kobiet - no, może za wyjątkiem tych, co to sobie wstrzymują powietrze w czasie kaniulacji. Jednak jesteśmy słaba płeć.

Jutro pandemonium pypciotomii. Trza bedzie przynieść grubą ksiażkę.

piątek, 11 listopada 2011

Powiedzial bym tak:


Z faktami nie ma co dyskutować. Liczba martwych osbników rodzaju ludzkiego na poboczach Jukeja spadła dwukrotnie: po wprowadzeniu limitu 70 mph a następnie po wprowadzeniu do użycia radarów ręcznych/laserowych - bo wyłapali tych nieprzestrzegających.

Redukcja śmiertelności z 8000 do 2200 rocznie - to się bierze z wymuszenia przestrzegania przepisów. I kropka...

PS. Sorry za mikroskopię - po kliknieciu otworzy się obrazek dla tych widzących normalnie ;)

Bobasem być

Że witamina D3 jest w życiu potrzebna, wiadomo. Puciate bobasy z reklamy wtranżalają co im tam przejęte mamusie wpychaja do dzioba, pan w białym kitlu, trzymający fachowo clip-board’a tłumaczy, jakież to ważne jest owo napychanie a na koniec ktoś z prędkością karabinu maszynowego czyta, żeby sie skonslutlowaćzlekarzembądźfarmaceutągdyżkażdylekmożeprowadzićdogrobugrzybicylubpypcianajęzyku.

Czas reklamy drogi jest.

Co czeka puciatego bobasa nienapychanego vitaminką D3 za młodu, wiedzą wszyscy - wyrośnie wykrzywiony w każdą możliwą stronę, żebra w prawo, ręce w lewo, kulasy na beczce prostowane- zawiesić tylko parę koralików i bonsai gotowy. Dlategoż dzieci wtranżalaja ową witaminkę na potęgę. Ale okazuje się, że wpływ D3 nie kończy sie na przemianie faosforanowo-wapniowej. Podejrzewano, że ma wpływ na serce, mózg, niedobór może powodować niektóre nowotwory a nawet stwardnienie rozsiane. Z drugiej strony leczenie owych chorób witaminą D nie przyciosło oczekiwanych korzyści. Stąd uważa się, ze jakowyś wpływ tam ma - ale remedium nie jest.

Co mi sie nieodmiennie kojarzy z Maryną, co to wódki nie piła - a poza tym okrutnie jej nie lubiła, bo potem ją zawsze głowa boli.

Amerykański IOM wywalił te wszystkie gdybania do kosza, twierdząc, ze nia ma żadnych wskazań do podawania witaminy D3 poza okresem deficytu u bobasów celem zapobieżenia krzywicy, ale Amerykanie to jednak potomkowie najgorszych szumowin europejskich i jako tacy nie wzbudzali nigdy mojego zaufania.

By zauważyć problem, potrzebny jest kontrast. Jeżeli wszyscy ludzie umierają w wieku 70 lat, to znaczy że tak ma być - ale może wcale nie? Może przekazujemy sobie jakowegoś wirusa, który spokojnie bytując w komóreczkach, upośledza mechanizm dbajacy o odnowę białek? Może wystarczy go zniszczyć i osiagniemy coś na kształ niesmiertelności. Toż gdyby zespół Hutchinsona -Gilforda dotknał wszystkich, skąd mielibysmy wiedzieć, że można wyglądać inaczej.

Z witaminką było tak samo. Nikt się specjalnie nie przejmował jej wpływem na głowę, póki do Jukeja nie najechało wystarczająco obcokrajowców z terenów o dużym nasłonecznieniu. Mowa o Pakistanie i Indiach. Okazało się, że w okresie zimowym, związanym na wyspach tradycyjnie z dworcem w Kielcach, cała masa przybyszów o cimniejszej karnacji cierpi z powodu potężnej depresji. Ktos powiązał jedno z drugim i zaczął leczyć owąż depresję witaminą D3, co okazało się strzałem w dziesiątkę...

Nikogo do niczego nie namawiam. Żeby mi nikt mojego pseudonaukowego widzimisiowania nie wziął za zalecenia. Ale chyba sobię kupię jakiś preparacik wielowitaminkowy. Bom upierdliwy jest ponad wszelkie wyobrażenie.

Też chcę być taki rumiany bobas.

czwartek, 10 listopada 2011

Plusy

Przykleiło mi się oko wczoraj do super-hiper psychoterapeuty, co to na Canale ludzkie problemy rozwiązuje. I tak sobie pomyslałem - jakież to szczęście jest wielkie a niewysłowione, żem anestezjologiem został. Przyjdzie pacjent, odpowie grzecznie na pytania - tu czai się pułapka, można trafić na Hawajskiego (copyright ©Kaczka), co to człowiekowi będzie opowiadał historie hemoroida od powstania pierwszego aminokwasu na Ziemi - nastepnie venflonik, trzy ruchy i nasz bywszy interlokutor jako ta kometa wylatuje z układu słonecznego, ciągle przyspieszając.

Pacjent to w ogóle zwierze jest nieprzewidywalne. Tygrys, wiadomo - prawdopodobnie zeżre. Słoń zadepcze. Wąż użre. Chyba że udomowiony. A z tym nigdy nic nie wiadomo. Przylazł jeden dzisiaj - na pytanie standardowe w questionarze odparł, ze owszem. Mdleje - na potęgę. I mroczki ma. W większości przed oczami, ale nie tylko. No - a diagnozował to kto? Nie. Czyli, że leków nie bierze? No, nie. No to - mowy nie ma. A czemu? Bo tu jest Klinika Operowania Ludzi Zdrowych a nie Stacja Eksperymentalno-Doświadczalna. Ale on ma hemoroida i się będzie skarżył na mnie, żem go z boleścią w dupie porzucił na pastwę. Lepiej się skarżyć - niż iść do domu bez żadnej kontroli. Pódzie sobie do Dużego Szpitala, odczeka pół roku to mu się hemoroid sam zakląknie. Albo się przywyczai.

Potem trafiła się drżęrzączka igłowa - o dziwo żeńskiej płci. Nie wim kto wpadł na pomysł wypaprania jej obu rączek kremikiem EMLA, alem regularnie dostał piany. Te cholerne żyły po znieczuleniu robią sie kompletnie płaskie. Mozna sobie pukać - choćby i młotkiem.

Panie doktorze, mam problem z onanizowaniem się.
- Każdy ma. Więc w zasadzie to nie problem.
- No tak - ale ja sie onanizuje młotkiem.
- ??? A niby że jak?
- No normalnie - kłade małego na kowadle i walę w niego młotkiem...
- A sprawia to panu przyjemność?
- Tak. Jak nie trafiam.


Potem zamiast jednego krótkiego dziubnięcia, pacjent wyłazi z czternastoma siniakami. Jak mówię, kupić Niveę i smarować, bo ból jest w głowie, nikt nie chce wierzyć. A działa w 80%

Kolejny problem - wszystkie płcie piękne przyłażą umalowane. Tapeta wielopoziomowa, kilkuwarstwowa - a potem wszystkie plasterki odpadaja. Z drugiej strony dość łatwo w wybudzalni odróżnić, kto miał ogólne a kto miejscowe - wystarczy wyszukać tych z białymi paskami skóry na powiekach oraz dookoła ust - tam gdzie taśma zdarła gips z podkładem. Jedna nawet ostatnio przylazła w takich calowych tipsach, co to chyba cyjanopanem sie klei? Zdecydownia jakaś nowa moda. Zlazło jej pół godziny nim oddarła jednego, musiała odrywać kawałeczek po kawałeczku. przypomina mi to troche opowieść mojego przyjaciela, co to został wezwany przez Męża muzułmanki gdzieś o 4 nad ranem (ludzki pan...), bo nie mógł już jej ryków słuchać w trakcie porodu. I zażyczył sobie zewnątroponówkę dla niebogi. Znajomy wziął sie do roboty - a Mąż w krzyk. Że nie! - on sie nie zgadza, żeby jego żonę dotykał inny mężczyzna! I weź mu powiedz, że Klient Nasz Pan wcale nie oznacza Lekarz To Cudotwórca. Dobrze, że jeszcze nie kazał mu czafczaru wdziać.

Jak ja kocham anestezję...

Alfentanyl, Propofol, 15 sekund - i nikt nie zrzędzi, nikt nie opowiada, że kupkę miał zieloną a plwocinka była żółta, nikt nie zgłasza zastrzeżeń, nikt nie ględzi o wrzodzie pradziadka...

Czasem się tylko pytają, czy chrapali - to potwierdza tezę, że każdy mądrze głową kiwa - a rozumie chałę.

No i o to chodzi.

wtorek, 8 listopada 2011

Dychotomia parzystości

Człowiek jest przedziwnie skonstruowany. Ma w sobie taka - głęboką dychotomię matematyczno-narządową, nazwał bym to. Mianowicie część narządów jest pojedyncza - a część podwójna. Co ma bardzo głębokie i daleko idące konsekwencje filozoficzno-gnostyczne.

Jedynym narządem który nie jest ani pojedynczy ani podwójny są zęby. Nad czym płakał okrutnie poznany w czasie rozlicznych staży urolog, rwiąc włos siwy - a raczej łysy - z głowy. Straszliwą niesprawiedliwością zdało mu się posiadanie przez człowieka 32 zębów a tylko jednej prostaty. W dodatku nie u wszystkich. Swą żałość obracał na złorzeczenie stomatologom-fuksiarzom, mogącym doić pacjenta wielokrotnie i to w dodatku z tego samego zęba! Czemuż w swej mądrości Stwórca nie wymyslił próchnicy prostaty???

Jak widać z namarginesia, niektóre narządy są z gatynku jestem-albo-i-mnie-nie-ma, jak przytoczona wyżej prostata, co to głównie u meżczyzn występuje, czy jądra - choć tych jest jakby dwa razy więcej, więc pokrywają nadmiarem swój brak występowania u kobiet. Z macicą jest jeszcze gorzej - w zasadzie występuje tylko u kobiet, choć sprawa jest nieco skomplikowana: jeden Góral, com go w nocy zaopatrywał na boleści brzucha, z przekonaniem fanatycznym wręcz twierdził, że on ma skręt macicy i co gorsza - na owyż skręt zamierzał niechybnie wykorkować.

Ponieważ wkradł nam się pewien chaos, dla wprowadzenia śladu systematyki podzielimy narządy na mnogie (zęby, włosy oraz palce), podwójne (nerki i oczy), pojedyncze (wątroba i wyrostek), pojedyncze statystycznie (jądra, nasieniowody i jajniki) oraz połówkowe - tu nieszczęsna prostata, wspomniana macica oraz przeszkadzajki zaliczane do piewszorzędnych cech płciowych.

Z mózgiem mam problem, ale po głebszym namyśle zakwalifikował bym go do grupy narządów hipotetycznych.

Tu dochodzimy do sedna problemu. Mianowicie choróbstwa moga nas nękać na sposobów wiele i o ile zapalenie pęcherzyka zółciowego możemy mieć tylko jedno, o tyle zapalenie nerek może się nam trafić z prawa lub z lewa. A nawet ze stron obu.

Dostałem nawet kiedys z okazji tej cholernej dychotomii parzysto-pojedynczej pałę z patomorfologii, bom Panu Profesorowi powiedział, że można mieć obustronne zapalenie płuc. Odparł był ex catedrae, żem zgłupiał całkiem - toż wiadomo, że człowiek musi oddychać, a czymże by oddychał, gdyby się mu oba zapaliły? I wdupękop. Egzamin zdałem w terminie późniejszym.

Można by domniemywać, żem wymyslił te narządy pojedyncze parzyście dla krotochwili - ale tak pomysli tylko ten, kto nie spał koło męża ze skręconym jądrem. Czy inszym kamieniem moczowym utkniętym boleśnie w penisie.

Jak już człowieka dopadnie choroba parzysta, stajemy przed dość ciezkim dylematem diagnostycznym. Leczyć naraz - czy po kolei? Z płucami nie ma problemu, zgodnie z Panem Profesorem można mieć tylko jedno zapalone, więc po wyleczeniu drugiego mamy człowieka zdrowego - ale co z resztą? Tu znowu poszło wedle widzimisię specjalistów - nerkarz leczy zazwyczaj obie nerki, natomiast okulista raczej będzie się wzbraniał przed zarobieniem na tylko jednej operacji i kataraktę zaopatrzy jedna po drugiej.

Ciekawostka - nikt nie wpadł na podwiązywanie nasieniowodów dwufazowo. A szkoda. Można by sobie jeszcze wszystko przemyśleć, w między czasie doświadczając zapalenia najądrza bez pozbawiania się całkowitej zdolności do płodzenia.

Jak widać, w większości jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę lekarza. Ale nie zawsze... Wyjątkiem szlachetnym są - uwaga!!!* - ortopedzi. Ci zupełnie bezstresowo pozwalaja pacjentowui wybrać, czy chce mieć operacyjkę obustronnie, czy też nie. Chodzilismy w szpileczka i wychodował nam się śliczny, obustronny bunionik? Nie ma sprawy, łaskawa Pani, zoperujemu. Może być pojedynczo - moze być podwójnie!

Kasa ta sama - a roboty jakby mniej. Co prawda pacjent do toalety będzie musiał smigać technika dupa-ręce, ale tylko przed kilka dni.

Ale co mnie zadziwia, to ludzie decydujący się na zoperowanie obustronnie cieśni nadgarstka. Nie żartuję - przychodzą do nas od czasu do czasu prawdziwi desperados, jak dzisiaj, i uposledzają sobie obie ręce... I o ile jestem sobie w stanie wyobrazić, że ktos drugi może pomóc przy piciu czy jedzeniu, o tyle mycie zębów zaczyna mnie nieco przerażać. A gdzież owym zębom do czynności związanej z użyciem papieru toaletowego...

-----
*uwaga wynika z bodajże pierwszego przypadku powiedzenia czegoś dobrego o ortopedach w trakcie ponadtrzyletniej obecności bloga w sieci.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Wzory oficjalnej korespondencji medycznej

Motto: aborygen kupił sobie nowy bumerang. Był bardzo szczęśliwy do momentu, gdy okazało się, że nie jest w stanie wyrzucić starego.

Z pacjentami podobnie. Przyjdzie, wygeneruje ciśnienie urywające łeb, niby człowiek szcześliwy jest, bo go może zwalic z powodu nadciśnienia, ale wracają potem jak te cholerne bumerangi. W dodatku trzeba sie orobić nad pisaniem listów do dżipa, co mi regularnie zaczyna burzyc krew.

Klasyczna sekwencja listów oficjalnych wygląda tak:

Szanowny Panie Dżipie. Jesteśmy bardzo wdzięczni, ze nam pan pacjenta przysłał. Co więcej, pacjenta owego ogladnął był (dla nie-Małopolan: obejrzał) chirurg i z zachwytem szczerym zgodził się mu nóż wrazić. Niestety, ku naszemu utrapieniu wielkiemu, pacjent wygenerował z siebie dzisiaj na mój widok 250/150, dzieki czemu nie mogłem go znieczulić. Proszę o objęcie leczeniem i poinformowanie nas , kiedy mu się nerwy naprawia w stopniu wystarczającym do wysłychania Strasznej Opowieści Anestezjologicznej Grozy. Z Poważaniem. Anastazjolog.

Dżipy sa tu bardzo sumienne, więc jakis mw. miesiąc później możemy oczekiwać następującej odpowiedzi:

Szanowny Panie Chirurgu. Pański anestezjolog nie znieczulił pacjenta z powodu nadciśnienia, w związku z czym zabrałem się za niego z animuszem. Trzykrotnie wezwany, miał ciśnienie zmierzone, któreż było w normie. W zwiazku z powyższym wysyłam go powtórnie do zerżnięcia. Z poważaniem. Dżip.

Szanowny Panie Dżipie. Bardzo dziękuję panu za tak troskliwe zmierzenie pacjentowi ciśnienia, w dodatku trzykrotnie. Pacjent ów przyszedł dzisiaj by się zoperować, jednakże ciśnieniomierz wykazał 260/160, co niejako nie pozwala mi, mimo najszczerszych chęci, znieczulić go do zabiegu. Uprzejmie proszę o korektę leczenia i poinformowanie nas, kiedy pacjent będzie gotowy do zabiegu. Z poważaniem. Anastazjolog.

Szanowny Panie Chirurgu. Pan Pacjent był u mnie powtórnie, badania ciśnienia wykazały, ze jego lecznie jest wystarczające. W związku z powyższy wysyłam go powtórnie do zabiegu. Dżip.

Szanowny Kolego Anestezjologu. Pacjent zdecydował się na zabieg w znieczuleniu miejscowym. W związku z powyższym wykonam go w najbliższą środe. Chirurg.

Drogi managerze. W związku z nagłą sytuacją losową prosze o udzielenie mi urlopu w trybie nagłym w najbliższą środę. Anastazjolog.

Abi! Dziękuj Bogu, że cię tu nie było! Pacjent, co to miał pypciektomię w miejscowym, najpierw zaczął głupio gadać, potem padł, zarzygal się, zatrzymał - na szczęście po resuscytacji leży teraz na pobliskim OIOM-ie. Cheers. Zaprzyjaźniony Nurs.

Drogi Doktorze. Ponieważ zakwalifikował Pan Pana Pacjenta do zabiegu, prosze o przesłanie dokumentacji medycznej oraz kopii pańskich listów do dżipa, dotyczących ww. Pana Pacjenta. Z poważaniem. Solicytor.

THE SUN: ANESTEZJOLOG MORDUJE PACJENTA!
Jak dowiedziliśmy się wczoraj, pacjent, który miał operację pypcia na dupsku, zmarł w szpitalu, nie odzyskawszy świadomości. Proces oskarżonego o zaniedbanie anestezjologa rusza w poniedziałek. Będziemy śledzić z uwagą tą jakże bulwersującą sprawę.


---------
PS. Wszelkie zbieżności są przypadkowe, a opisana historia - absolutnie i całkowicie nieprawdziwa. Od A do Zet.

sobota, 5 listopada 2011

Przybyli ułani pod okienko

Uwaga: filmik zawiera przynajmniej 90% słów uważanych w Polsce za wulgarne.

Miłego week-endu.

czwartek, 3 listopada 2011

Jak kochać - to księżniczki

Dziecięciem będąc rozczytywałem się w S-F. Pilot Pirx, Ijon Tichy, czy inszy Eldritch Palmer fascynował i zadziwiał. Jako, że lubimy się straszyć, większość produkcji malowana była w czarnych kolorach. Obcy przylatywali głównie po to by nas zeżreć bądź wykorzystać seksualnie, jeżeli zaś zdecydowalibyśmy się na wynalezienie robotów, to ich bunt i nastepową pacyfikację rasy ludzkiej mieliśmy jak w banku.

Chyba, ze w głównej roli występował Will Smith, to wtedy nie.

Ale wszystko blednie przy utworach opisujących cyberprzestrzeń... Nie trzeba być rocket scientist by wymyslić, że nas okradną. Z zabiciem nieco gorzej, ale też się da. Z gwałceniem inna sprawa - jak to powiedziała Malinowska o Kowalskiej: „Ta to ma szczęscie. Mąż, dwóch kochanków - i jeszcze ją wczoraj zgwałcili w parku.” Brain washing, identity theft, natręctwa obsesyjno-kompulsywne i straszliwy nadmiar włosów między palcami - to wszystko czeka na nieuważnych użytkowników sieci.

I po co to było krakać...

Gdybysmy mogli powiedzieć, że nie wiedzielismy - ale książki o tej tematyce ukazują się od piećdziesięciu lat, filmy rzetelnie ostrzegają, a my... Zbudowalismy sobie internet, wprowadzilismy do niego banki, karty kredytowe, dane osobiste, niepomni, że zło czycha i pazury ostrzy.

Wróćmy na chwilę do pytania podstawowego - jak kraść by nakraść a nie być złapanym? W realu jest to dość mozolna sztuka, trzeba podejmować wysiłek wielki by plan przygotować bądź ściubać po piątaku od ofiar, ale w necie jest dużo łatwiej. Przestępca prawie-że-doskonały skubnie z nas mniej niż grosik miesięcznie, kwoty nie zauważymy, zginie gdzieś w zaokrągleniach, a bydle jedno bezwysiłkowo powtórzy manewr dziesiątki milionów razy, kradnąc setkitysięcy... Co prawda trzeba się znać na informatyce, bankowości, systemach zabezpieczeń i kilkunastu innych rzeczach, ale za to jaki profit.

Niezłe, nie? Ale to guzik prawda. Rzeczywistośc jest dużo prostsza...

ASP kupował sobie bilet. Na samolot. Po dokonanej transakcji system zapytał, czy chciałaż by ona mieć mozliwość zakupu nastepnego biletu taniej o całe 15%? No masz - każdy chce. No to kliknij tutaj. ASP kliknał. Zaznaczył, że tak, zgadza się na otrzymywanie emili, tak, chce kupowac tanio bilety, podał e-mail, ustalił hasło, i...

...od tej pory na rachunku firmowym ASP&Consortes co miesiąc zaczeła się pokazywać dziwna pozycja a 10 funciszow...

Nie trzeba być włamywaczem-informatykiem-bankowcem z IQ700. Wystarczy wykorzystać naszą chęć do tańszych zakupów i maluśki brak koncentracji. Ciekaw jestem ilu ludzi dało się nabrać - jeżli tego jest wystarczająca ilość, można sobie leżeć do góry brzuchem a pieniążki same kapią na konto. Zupełnie legalnie, odpowiednio opodatkowane, nie trzeba potem tłumaczyć się w Urzędzie Skarbowym z pieniedzy otrzymanych na Pierwszą Komunię Świętą, policja nie wyłamie nam drzwi o 6 rano i nie zabierze komputerow..

Matko jedyna, czemu nikt mnie nie szkolił w sztuce posrednictwa...

środa, 2 listopada 2011

Teatrzyk NHS presents

Grypa. Małe toto, a dożarte. Co roku kolejne szczepy przekraczają bariery międzygatunkowe, rodząc popłoch i publikacje prasowe. Czasami wręcz mam wrażenie, że dziennikarze sami tą grypę hodują w garażu, żeby ja wypuścić w martwym okresie. W lipcu ogórki, w sierpniu celebryty bez staników, we wrześniu sejm, październik - zima zaskoczyła drogowców, listopad - Powązki, po czym mija dwa tygodnie, coś by się skrobneło, bo w kasie pusto, a tu do Świąt daleko. I własnie wtedy idą w ruch fiolki z Klewek, grypa szaleje, szczepionki mordują równie skutecznie - Boże, dzięki Ci, znów możemy siać grozę i przerażenie.

Społeczeństwo dzielisię względem grypy na dwa obozy. Żaden nie ma lekko. Pierwszy woli się zmierzyć z mniej lub bardziej wyrafinowanymi skutkami ubocznymi szczepionek. Bo że takowe są, nie ma wątpliwości. Ostatecznie sami żeśmy sobie je wytworzyli.

Ostatnio wyczytałem, ze podstępny Rząd Światowy specjalnie wrzucił antygeny świńskiej grypy do zwykłej szczepionki,żeby obywatel nie miał wyjścia i musiał sie narażać na straszliwą insomnię, powodowaną przez jej antygeny.

No comments.


Grupa druga szcepionki uważa za zło straszliwe, wybierając naturalne stawianie czoła wirusom i ich efektom.

Czemu antygen w szczepionce ma wywoływać insomnię, a ten w żywym wirusie nie - nie wie nikt. Prawdopodobnie Rząd Światowy maczał w tym paluchy.

Jako, że w zeszłym roku ASP zapadł na jakowąś cholerną infekcję, rodzina w tym roku zarządziła, że idziemy do szczepienia. Najwyraźniej dość mieli wtranżalania bigosu przez dwa tygodnie.Sprawdziliśmy okoliczne sklepy - wszyscy promuja zdrowie, więc szczepionki są w Bootsie (kosmetyki), Morrisonie, nawet Asda szczepi. Tyle, że pierwsze dwa codziennie, za to Asda w niedziele - ale po 8 funciszów. Morrison był najbliżej. Wszystko było na najlepszej drodze, zmierzaliśmy prostą ścieżką do świetlanego celu, i nagle - dzonk. Dzidź młodszy nie ma jeszcze szesnastu lat - choc tak na prawde to ma prawie osiemnaście, przynajmniej tak twierdzi - i go nie zaszczepią. Młódź w Jukeju szczepi dżip.

Co robić.

Wyłgałem się pracą i poprosiłem ASP.

Odtworzę z pamięci:

- Dzień dobry. Chciała bym zaszczepić swoje dziecko na grypę.
- A ile ma lat?
- 15
- A na co choruje?
- Na nic.
- To nie da rady.
- Jak to - nie da rady?
- Szczepienie za darmo jest tylko dla dzieci obciażonych.
- Ale ja nie chcę za darmo - chcę zapłacić.
- Nie da sie zapłacić. Szczepimy za darmo.
- No to szczepcie.
- Nie da się. Jest zdrowy.
- To ja poproszę o receptę pełnopłatna na szczepionkę i wykonamy szczepienie gdzie indziej.
- Nie da się. Dżip nie wypisuje recept pełnopłatnych.


Bareja niech się schowa.

Teraz mam do dyspozycji albo pojechać do Asdy i zełgać - bo w Morrisonie mnie już znają - albo zadzwonić po pomoc do zaprzyjaźnionych doktorów, żeby z Polski przysłali.

Bo tu zdrowych dzieci nie szczepią i h.ak.