czwartek, 11 sierpnia 2011

Wichrowe doliny 5

Szli przez szerokie pole w kierunku szumiącego w oddali morza. Trevor zbudził go w nocy, czego o mało nie przypłacił zawałem. Użył jakiejś swojej sztuczki, Kovalik wyskoczył z łóżka prosto w buty, a obudził sie na dobrą sprawę dopiero na zewnatrz. Próbował protestować, ale Trevor zbył go swoim Cicho mi tam i zaciął z mentalnego bata.. Gad cholerny. Wokół zalegały kompletne ciemności, po drugim bolesnym spotkaniu z kamieniem poddał się całkowicie projekcji Tevora, której rozmazany obraz skakał mu przed oczami. Coś trzeszczało pod stopami, od czasu do czasu potykał sie o drobne nierówności gruntu, ale ogólnie szło się nieźle. Po kilkunastu minutach na obraz, widzany oczami gada nałożył się jaskrawy, zielony obiekt. Kierowali sie prosto w jego stronę. Na chwile zrezygnował z pomocy, ale ludzkie oczy były zupełnie bezużyteczne. Ciekawostka, co też to może być...

- Witamy - poważny głos jednego z pięciu mężczyzn, siedzących wokoło konkretnego głazu, rozległ sie niczym pomruk niedźwiedzia. -Kto przybył z tobą, Wielki Podczaszy?
- Wielki podczaszy? A niby czego??? - Kovalik mało nie parsknął śmiechem. Chyba że klatki zawalonej marchewkowymi ogryzkami... Trevor go zignorował.
- POZWÓLCIE, ŻE PRZEDSTAWIĘ SIR KO-VALL IKE, WŁADCĘ NA ZAMKU PIERDZISZEWO Z FOTELEM BUJANYM!!! - odgryzł się Trevor. Jego przekaz miał dawną moc, Kovalik miał wrażenie, że ciśnienie jego głosu wypchnie mu mózg oczami. Uroczyste Sire rozległo sie pięć razy.
- Jesteśmy ostatnimi z Bractwa Płonącego Kamienia.
Po kolei podchodzili do niego i przedstawiali się z imienia i tytułu. Jak w każdym porządnym bractwie, był klucznik, podczaszy, a nawet skarbnik. Klucznik wyjątkowo przypominał Kovalikowi jego pielęgniarka, tego z garnkiem na głowie. Przyglądnął mu się - tym razem nosił coś, co najbardziej przypominało wypatroszoną maszynę Singera. Jak mu łba nie urwie? Toż to musi ważyć z pięć kilo - pomyślał, mając narastające wrażenie, że mu się to wszystko śni.
- Kovalik.
- Ser Ko-Vall, jak panu wiadomo, do wypełnienia misji potrzebujemy skonstruować sześciopunkt. Chcielibyśmy podziękować za okazaną gotowość pomocy.
- Okazaną gotowoć? W coś ty mnie, gadzie karotenowy, ubrał? Co się tu...
- Ale marudnyś. Ludzie poprosili o pomoc, no tom cię zaoferował. Siedź cicho i rób co każą.
Nad nimi rozległ się krzyk ni to dziecka, ni to kota, któremu ktoś nadepnał na ogon. Mistrzom nagle zaczęło sie spieszyć.
- Nie mamy wiele czasu. Prosze sie przygotować.
Faceci szybko rozbierali się do rozsołu i stawali wokoło głazu. Nad nimi gromadziło sie coraz więcej mew, szelst ich skrzydeł przyprawiał o gesia skórkę. Kovalik rozebrał się i złapał dwóch mistrzów za ręce, zamykając krąg.
- Nie mogłeś mnie wziąć gdzieś, gdzie potrzebują pomocy gołe baby??? Czuję się jak na zlocie gejów!
Mistrz zaintonował ponurą pieśń, głaz zaczał lśnić ciemna czerwienią, jakby nagrzewał się od środka, ptaki nad nimi zaczeły się dziko drzeć. Kovalik poczuł mrowienie w dłoniach, wokół kręgu zbudowanego z ludzkich ciał zaczeły przeskakiwać pojedyncze, drobne wyładowania. Iskierki, początkowo bezładne, zaczeły nabierać mocy, przeskakiwały z jednej ręki nad drugą, pod brodą Kovalik czuł łaskotanie, coś na kształt wielkiego, puchatego ogona kota, przesuwającego sie w prawo... Co było o tyle dziwne, że iskry, a w zasadzie teraz już tętniące koło błekitnego płomienia, krążyło w lewo. Mewy runeły w dół, celując w ich głowy, mistrzowie wznieśli dłonie do góry i cofnęli się do tyłu, powiększając promień, Kovalik starał sie nasladować ich ruchy - błekitne koło wzniosło sie ponad ich głowy, krążąc ponad opuszkami palców. Z jego brzegów w obie strony zaczeła wznosić sie kurtyna podobna tafli wody. Górna część zamykała sie na kształt kopuły, dolna zsunęła sie za ich plecami, pomału zaczynała sięgać ziemi. Kilka mew zdążyło wlecieć w krąg nim kopuła zamknęł sie całkowicie, Kovalik odruchowo chciał zasłonić głowę, krąg zmienił się w elipsę, potem w ósemkę, usłyszal odległy krzyk Sir Ko-Vall, ręce w górę!!! i dłonie, kierowane wolą Trevora, wyskoczyły mu w powietrze, mało nie wyrywając się ze stawów. Ptaki stanęły w ogniu, i jeszcze nim opadły na ziemię zamieniały sie w popiół, płomień przepalał je na wylot, nie słyszł krzyku, w zasadzie nic nie słyszał prócz huraganowego grzmotu ognia. Głaz rozjarzył się do białości, w oslepiającym świetle ujrzał dłoń, brokatem obsypaną, z mieczem w dłoni, trzech mistrzów, dwóch po jego boku i ten z naprzeciwka opuscili ręce i podeszli do kamienia, ich ciała wydały się być przeźroczyste, jak ze szkła. Wzniesiona zapora oparła sie na trzech pozostałych, Kovalik poczuł nagle jej ciężar, czuł jak drżą mu nogi, był coraz bardziej zmęczony, szklane cienie wsunęły dłoń w skałę i chwyciły jednocześnie głownię miecza, strumień światła uderzył pionowo w górę i wśród spalonego pierza na ziemie spadło kilkanaście dobrze upieczonych ptaków.

- Jeszcze udko? - powiedział niewyraźnie wielki mistrz, ogryzając szyjkę.
- Dziękuję - Kovalik miał poziom zero, ostatni kęs obijał mu się o grdykę, całości spustoszenia dopełniał doskonały gruszkowy cider. Dalej nie bardzo rozumiał, co tu zaszło.
- Podwieźć cię? Jedziemy koło hotelu - po skończonej akcji zniknęły sir’y i inne tytuły.
- Miło by było. Dzięki. Trevor, gdzieś jest?
- Nie drzyj się - głos Trevora powrócił do dawnej mizerii. -W kieszeni polara. Nie zgnieć mnie przypadkiem. Smakowało pieczyste?
- Nie najgorsze. Ale o co chodziło z tym mieczem?
- A, żresz taki junk-food, że mi się ciebie żal zrobiło. A przy okazji podładowałem troszkę akumulatory.
- No, ale miecz i ptaki, ten atak - ja cież nie przepraszam, co oni tu zrobili?
- Grila. Zrobili sobie grila. Tyś jest jednak tepy jak nie przymierzając młot kowalski. Jedźmy już, marchewka mi się skończyła.




8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ahhh, Trevor daje popalić i z tego wychodzi pieczyste :-))) Czad!
nika

Anonimowy pisze...

pfff...
HAHAHA!
nie mogę! :D
Lokalsi to się umieją bawić :)

Edyta

(KK) pisze...

Hahahaha, zakończenie wymiata! :D
A mewy to bardzo evil ptaki są, potrafią upolować gołębia w locie i zeżreć!

Anonimowy pisze...

wię-cej!
wię-cej!!
wię-cej!!!
WIĘ-CEJ!!!
:)

Edyta
ps. SETH: vogie.
jest 23:03 a ja "siedzę nad" Vogue'm.
los, przeznaczenie albo co...?

Anonimowy pisze...

Zamek pierdziszewo z fotelem bujanym... niby nikt mi nie kazał pić kawy przy czytaniu ale i tak uważam że Abi jest moralnie odpowiedzialny za obecny stan mojego biurka, o!
Aya

Anonimowy pisze...

Za stan mojego monitora też!!!:)
pozdro
Anek

abnegat.ltd pisze...

Milo, ze sie podobalo ;)
Odnosnie picia kawy - straszny nalog...

Szaman Galicyjski pisze...

Kovalik jest tu na trzy miesiące, a ja już od trzech (ponad) lat...
A Ty, Abi, piszesz, jakbyś tu był, pogratulować.

Weryfikacja: deviatic.
Edyto, coś w tym jest.