środa, 22 czerwca 2011

Morituri te salutant

Życie gladiatora ciężkie musiało byc. Mógł na ten przykład zostac wykorzystany przez swojego pracodawcę. Albo nie daj Panie zastapić pasze dla kota, gdy Pani zapomniała kupić Pedigri Pal. Ale to wszystko nic w porównaniu z utratą swojego fan klubu. Z ich przychylnością można było nawet uniknać nadzidzia nadziania na dzidzie dzide po przegranym meczu. Ogólnie, życie nieszcześnika było uzaleznione od kaprysów właścicieli i żądnej krwi tłuszczy, co zawsze niosło ze soba ryzyko, ze tym razem tłuszcza zażąda naszej krwi.

Biedny Lorenzo zbiera pokłosie nieszczęsnej dziury w tętnicy udowej. Czy co on tam zdziurawił. Mianowicie rodzina, po ochłonieciu, doznała całkowitej zmiany optyki i z uwielbienia dla chirurga życie ratującego przeszła do chęci mordu chirurga - konowała. Żywcem wypisz-wymaluj tłuszcza dzika na stadionie. Może i racja jest, że dziur w naczyniach robic nie powinien. Tu się zgadzają wszyscy, on pewnie też. Ale to właśnie jest medycyna - gdzie sie rąbie drzewo, tam się czasem traci palce. Tyle, że drwal ma lepiej, bo zazwyczaj odrąbuje własne.

Teraz biedny tłumaczy się i przeprasza - co jest jak najbardziej słuszne - a rodzina zaczyna opowiadać straszliwe rzeczy: jak to nic a nic nie wiedzieli, że biedna głowa rodziny została wywieziona do szpitala na obserwację, a oni nawet kieliszka chleba nie mogli mu zawieźć...

O czym to ja...

Można próbować wymagać od lekarzy cudów. Bo do takowych nalezy zaliczyć przeciętnie 45 lat pracy każdego z nas bez jednego powikłania czy błedu. Ale raczej nie należy tego oczekiwać. Prawo wielkich liczb mówi wyraźnie: jeżeli wykonamy daną czynność wystarczającą ilość razy, przytrafi się nam każda, nawet najmniej nieprawdopodobna dewiacja.

I to pozostawiam pod rozwagę. Zarówno biernej jak i czynnej stronie procesu leczniczego.

11 komentarzy:

Adept Sztuki pisze...

Biedny Lorenzo

biedny ja w przyszłości... :|

A "kieliszek chleba" to chyba taki bardziej polski, niźli jukejski, hm? :P

Anonimowy pisze...

Chlebek w płynie, no, no, no ;-)
Pasteryzowany, czy nie? ;-P
No tak, rodzina się nagle obudziła. A jak ich stary przez lata chlał i żarł i tętnice ma zwapniałe, to nic, a nic palcem nie kiwnęli, co?
Mnie to curva puella zawsze denerwuje, że samemu nic nie zrobią dla swojego zdrowia, tylko oczekują od lekarzy, żeby prędko wyleczyli. Termometrem chyba.
No tak, krew ze starego sikała, a Lorenzo miał się martwić, czy oni aby na pewno mają z kontakt z członkiem. Rodziny, znaczy się. Grrrrrrr.
nika

doktor-bez-stetoskopu pisze...

Mówią, że nie myli się tylko ten, który nic nie robi.

Szaman Galicyjski pisze...

Od wieków tak było, że jak pacjent wyzdrowiał, to dzięki bogu, a jak umarł, "to go te konowały wykończyły, panie!"
A Lorenzo powinien się nauczyć, że rozmowę z pacjentem przeprowadza się natychmiast po zabiegu, a nie ucieka (lub próbuje uciec zostawiając pacjenta w niebezpieczeństwie zatłuczenia go przez anesta laryngoskopem, bo o ile pamiętam taka była opcja ;-)

Anonimowy pisze...

Szaman dobrze prawi!
nika

Anonimowy pisze...

Szaman ma rację.

Ale Nika też. Ileż to ludzi wymaga od lekarzy cudów, natychmiastowego wyleczenia, a w ogóle to antybiotyków nawet do głupiego przeziębienia.
A tymczasem możliwości lekarzy są w pewnym zakresie ograniczone. Ja znam bardziej sytuację ze strony lekarzy weterynarii (w końcu sporo już chorób przeszłam z moimi gryzoniami). Ograniczona możliwość diagnostyki gryzoni sprawia, że leczenie jest czasem (a raczej często) na łapu-capu. Mamy objaw, coś tam pasuje, to spróbujemy czegoś tam. Nieliczne tylko choroby są takie, że można wypracować dobry i najczęściej pomocny sposób leczenia.
A właściciele, w razie niepowodzenia leczenia, zaraz, że "lekarz-konował". Nie chce im się/nie potrafią wniknąć, czemu się nie udało?
Sama miałam kilka przypadków, gdy się nie udało mojego zwierzaka wyleczyć. Ale sama też widziałam, że albo nic nie pomagało, albo nie było jak zdiagnozować choroby.

Jeśli zaś chodzi o lekarzy "od ludzi", to ja lubię takich, którzy do mnie mówią ;) I takich sobie poznajdowałam ;) Oczywiście, nie wymagam od razu np. całego kursu stomatologii - wystarczy mi tyle, abym rozumiała, co mi jest, jak ma zadziałać leczenie. Sama też trochę wiem (niech żyje hobby), uparta nie jestem, więc łatwo zauważam, iż moi lekarze mają rację i się z nimi nie kłócę. Tylko z ufnością poddaję ;)

Pozdrawia ta bierna strona ;)
Ni

abnegat.ltd pisze...

Ja go tam nie bronie - spaskudzil, potem naprawil, teraz sie bedzie tlumaczyl. Ale rodzina o wszystkim wiedziala, o transferze tez.

Pierwotne zagrozenie jest w chorobie, jaka by nie byla. Sluzba zdrowia dostarcza remedium - ale sama w sobie tez jest zagrozeniem. O tym warto pamietac.

Joana pisze...

Widzisz Abi...
Ja z tych pacjentów, co idą do lekarza jak muszą, słuchają się, i prawo do błędów też każdemu daję, pomyłki jestem w stanie wybaczyć. Ale...
Ni hu...(hu) nie rozumiem dlaczego robią mi (i nie tylko mi) to co robią. Dlaczego traktują przedmiotowo? Dlaczego w imię czyjejś habilitacji cisną w stronę nieuzasadnionej terapii (to po złamaniu kręgosłupa)? Dlaczego po obu c.c. mam wrażenie, że zrobiono tak a nie inaczej by komuś było wygodniej? Mogłabym sypnąć masą innych przykładów gdzie akurat nie błąd, ale działanie 'białych kitli' wpłynęły na utratę zaufania i ciągłe patrzenie na ręce.

A co do wpisu Anonimowego: "No tak, rodzina się nagle obudziła. A jak ich stary przez lata chlał i żarł i tętnice ma zwapniałe, to nic, a nic palcem nie kiwnęli, co?"
Wiesz, tak od dwudziestu lat staramy się odchudzić mamę. Sama 'zainteresowana' niby też. Jak myślę na własnym podwórku znajdziesz sporo przykładów odkładania czegoś na później, bądź starań bez efektów.

abnegat.ltd pisze...

Joana, toz ja konowalow nie bronie ;)
Ale sama powiedz- mowi mi Zuzia, ze moj zmiennik przepukline znieczulil jak nastepuje: blok (zadnych! srodkow p.bolowych podanych dozylnie), gazy i oddech wlasny(!). Co dalo 40 oddechow, 200 ml/oddech i 55 dwutlenku.I dxiwia sie, ze problemy kognicyjne po operacjach sa coraz czestsze. Potem mi moja manago mowi, ze on jest ode mnie szybszy. Czyli w jej rozumieniu sprawy - lepszy. A ja sie zastanawiam, kto matola szkolil.

I to jest wlasnie przyklad na to, ze sluzba zdrowia jest czynnikiem ryzyka. Bo w panstwowej sluzbie zdrowia migdy nie wiesz na kogo trafisz.

Anonimowy pisze...

@ Joana, ja się podpisuję pseudonimem "nika". A co do czyichś starań, czy małych efektów, to już jest jego sprawa i problem.
Tylko potem trzeba mężnie wziąć na klatę, że tryb życia był niszczący organizm, a nie oskarżać lekarzy, że w zatkane żyły nie nasypali w proszku zdrowia.
nika

Anonimowy pisze...

Joana, takich przykładów można podawać wiele, ale prawda jest taka, że są lekarze i "lekarze". Są myślący, z widocznym powołaniem - i są działają na odwal się. Nawet do tego stopnia, że człowiek się zastanawia, kto mu dyplom dał i jakim cudem zdawał egzaminy na studiach.

Ciekawa sprawa, że wśród weterynarzy częściej trafiam na lekarzy takich z powołaniem? Rzekłabym - takich ludzkich? Ale to może kwestia tego, że mało który weterynarz naprawdę umie leczyć gryzonie, musi się sam dokształcać, a do tego trzeba być ambitnym. Ja wybieram lepszych weterynarzy więc może na takich trafiam...

Ni