poniedziałek, 3 stycznia 2011

Pakt

Kovalik jechał pod górę i zastanawiał się, czy jego ultra cud-miód zimówki wytargają go pod chałupę, czy jednak czeka go zakładanie łańcuchów. Pan w sklepie zrobił to w czasie dziesięciu sekund, Kovalik już przy trzeciej próbie osiągnął czas prawie-że-porównywalny, więc nie powinno być źle... Z rozmyślań wyrwały go buksujące koła, odpuścił gaz jeszcze trochę, jego Złoty Szerszeń wydał dźwięk chorowitego kaszlaka i stanął. Klnąc na czym świat stoi Kovalik wyciągnął łańcuchy i zaczął walkę z materią. Niby nic trudnego, ale w półmetrowym śniegu znalazł się na rozstaju, skąd każda droga wiodła donikąd. Mianowicie w rękawiczkach nie czuł, gdzie ma zapiąć łańcuchy, a bez rękawiczek nie czuł palców. W końcu, starając się nie myśleć o stratach, włożył łańcuchy pod kurtkę, a zapinki zaczął ogrzewać w palcach.

- Trevor!
- Trevor!!! - nie słysząc odzewu, udarł się z całej siły.
- No i czego się drzesz? Stało się co? - jaszczur jak zwykle miał świetny humor, ale Kovalik usłyszał dodatkowo nutkę - jakby - niepewności? Nagle zdał sobie sprawę, że Pompon nie łasi się mu do nóg.
- Trevor, gdzie kot?
- ...
- westchnięcie rozeszło się sześciowymiarowo po okolicy.
- Co ty mi tu wzdychasz? Gdzie jest kicia!?!
- Czego się drzesz... Futrzak cholerny mało mi łba nie odgryzł, trochę mnie poniosło... i tego...
Kovalik wbiegł na pięterko i wśród totalnego pandemonium zobaczył coś, co przypominało zasuszona miniaturkę łowców głów, tyle że porośniętą futrem. Z ogonem, który nie wiedzieć czemu wyglądał jak szczotka do mycia butelek.
- Coś ty mu, gadzie jeden...
- Tego, no... spanikowałem trochę... i chyba w tych nerwach... tego... za daleko go popchnąłem... odwrócił bym, ale nie daję rady...
Kovalik ze zdumienia zamarł. -Czy ja dobrze słyszę? Waszmość masz wyrzuty sumienia??
- Czego się czepiasz! Mówiłem, weź toto w cholerę, ale nie. Kicia, mhrr, mhrrr. Futrzak francowaty...
- Poczekaj - znaczy, tyś go przepchnął - gdzie?
- No, podobnie jak z Mikołajem było
- Trevor bez specjalnego zażenowania splunął przez ramię. - Tylko, żem go popchnął nieco za daleko i teraz ma jakbyyy... siedemdziesiąt lat.
- Ile?!?
- No, siedemdziesiąt. Dokładnie nie wiem, ale bardziej siedemdziesiąt osiem niż siedemdziesiąt dwa...

Cholera jasna by to. Rozejm jaszczura z kicią był dość chwiejny, ale po ostatnim przypaleniu wąsów Pompon trzymał się od Trevora z daleka, sycząc tylko i prychając z bezpiecznej odległości. Przygnębiony usiadł na fotelu i zapatrzył się w - właściwie nie wiedział w co. Pozycja kociej mumii jednoznacznie wskazywała, że zginął jak prawdziwy bohater, świadczyły o tym wyszczerzone kły i pazury.
- Kovalik?
- Mhm...
- A jakbym... tego... bo nie ma za dużo czasu... w sensie, że on tam teraz jest, póki kręgi są małe ciągle jest szansa, by go przesunąć, ale... nie jesteś jeszcze gotowy, cholera - ale jak chcesz, możemy spróbować... tylko że to niebezpieczne...
Kovalik zamienił się w męski odpowiednik Żony Lota.
- ...no, boś silny jest wystarczająco, tylko nieprawdopodobnie tępy... zakończył nieszczęśliwy Trevor. Kovalika odmroziło.
- Co tępy! Cedzisz te swoje tajemnice przez sitko, jak byś się tak nie zapierał, już dawno bym mógł...
- Cisza.
- Trevor najwyraźniej wyczerpał swoje długo oszczędzane pokłady empatii.-Mówisz - masz. Tylko żeby mi potem nie było jęczenia. Zrobimy to tak...

Bogiem a prawdą Kovalik trochę się wystraszył - musiał otworzyć całkowicie kanał dla Trevora i zachować bierność. Przed oczami stanęły mu obrazki z poprzedniej synchronizacji. Psia mać... A jak gad jeden wykorzysta połączenie, by wrócić do siebie?
- No i widzisz, capie jeden, jak ty nic nie rozumiesz? Trevor parsknął, nie kryjąc się z podsłuchiwaniem. - Jeżeli moja projekcja w twoim świecie jest jaka jest, to pomyśl co by zostało z ciebie w moim... Nie wiem, czy energia, którą dysponujesz, starczyła by na ugotowanie jajka na miękko...
- I jeszcze podsłuchujesz! Cholera z tobą! Jak ja ci mam ufać?
- A goń się. Jam futrzaka nie atakował. Było na mnie nie polować.
W końcu po długich bojach z samym sobą Kovalik zdecydował, że będą działać. Przeważyła myśl, że jeżeli się nie zdecyduje, będzie musiał wpatrywać się w mumię Pompona Bóg raczy wiedzieć jak długo....

- Nie otwieraj oczu! - Kovalik, posłuszny nakazowi, zacisnął powieki. Czuł dziwne mrowienie na skórze, z temperaturą też działy się dziwne rzeczy, parę razy poczuł, jak przestrzeń wywija hocki-klocki, ale poza tym nie działo się nic przerażającego.
- Daleko jeszcze?
- Cicho że bądź...
- bezosobowy głos Trevora dobiegł go jakby z oddali. Poczuł narastanie paniki. A jak ten gad jednak go gdzieś porzuci w tym rachatłukum czaso-przestrzennym? Nie wytrzymał i otwarł oczy. Znajdował się nadal na pięterku, widział dość wyraźnie kontury komina, dachu i podłogi, natomiast wyposażenie rozmazało się do granic rozpoznawalności. Przyćmione, czerwonawe, jednostajnie migotające stroboskopowe światło nie pomagało w żaden sposób. Do pomieszczenia wpadały i wypadały sprzęty różne, czasem potrafił uchwycić zarys sylwetki ludzkiej, a w tej zawierusze, pulsującej sino-czerwono, nastroszone truchło kota stało jak stało, z zębami i szponami gotowymi do ataku.
- Puść go, ośle jeden! - głos Trevora dobiegał z niewyobrażalnych odległości, był świstem wiatru, wyobrażeniem, Kovalik natychmiast zamknął oczy, zapadali się znowu. Stroboskopy nagle stanęły, poczuł jak flaki podchodzą mu do gardła.
- Teraz go łap!
Otwarł oczy. Przestrzeń wokoło nadal pojawiała się i znikała w takt błyskającego światła zza okna, jednak barwy zmieniły się na fiołkowo - niebieskie.. Kot rzucił się szczęśliwie w jego stronę, złapał go mocno i zamknął oczy. Niech się dzieje wola nieba...

- Trevor?
- Czego? - jaszczur leżał nieruchomo w klatce, jego jedyną czynnością było rytmiczne sapanie.
- Dzięki. To było - niesamowite...
- Nie ma sprawy. Weź mu zaszczep we łbie, żeby się do mnie nie zbliżał. Następnym razem ani myślę tego powtarzać. Dobranoc...
- Dobranoc...
Kovalik zszedł na dół, do kuchni. Pomału przerabiał ją własnym sumptem, połączył ją z biała izbą, czarną przerobił na spiżarnię, wielki piec pysznił się teraz centralnie, pod świeżo wycyklinowaną ścianą stał stół zbity z dwóch dębowych piętnastek. Jeszcze tylko krzesła z czegoś zrobi i czas będzie na parapetówkę... Nalał kotu wody, sobie whisky i zakąsili kitekatowymi krakersikami. Ostatecznie jakoś trzeba uporządkować w głowie to co widział. Zdecydowanie należało by się tego nauczyć... Próbował uzyskać to samo wrażenie co podczas połączenia z Trevorem, ale osiągnął tylko konkretny ból łba. Zaraza... Nagle sobie przypomniał - mam wleźć zwierzakowi do łba i zaszczepić mu nakaz? Ciekaw jak... Hm. Wpatrzył się kotu w oczy i otworzył łącze. Początkowo nie działo się nic, nagle zobaczył samego siebie, siedzącego na krześle ze szklanką w dłoni. Kuchnia zalana była monochromatycznym, szarozielonkawym światłem, kanty mebli jarzyły się nieco jaśniej. Więc tak widzimy świat, panie Pompon, uśmiechnął się Kovalik i podniósł do ust szklankę. Pokój rozświetliła jasnozielona smuga, poczuł, jak adrenalina kota pobudza go do działania. Odłożył szklankę i gwałtownie poruszył ręką, chowając ją za siebie... Tym razem czerwień ruchu jednoznacznie wskazywała, gdzie powinien znaleźć się cel, koci mózg przeliczył wektory siły i przyspieszenia po czym jak sprężyna rzucił się w kierunku punktu przechwytu - wyrżnął łbem w stół i połączenie zostało przerwane. Kot dopadł jego ręki, użarł i zadowolony z wykonania zadania umknął za komin. A by cię jasna cholera... Po chwili wlazł kotu raz jeszcze do głowy, nie bawiąc się podglądaniem zaszczepił mu jedynie paniczny strach do Trevora i polazł spać na przypiecek. Będzie tego.

W środku nocy nagle zbudził się. Ktoś łaził po jego domu. Jakim cudem obeszli zabezpieczenia? I Trevora? Odkąd jaszczur zamieszkał na pięterku, wszelkie stworzenia żywe omijały jego chałupę na pół mili wokoło. Delikatnie sięgnął ku Trevorovi - i nagle świat nabrał dodatkowego wymiaru. A dokładnie czterech. Kovalik widział dwie postaci, jak w zależności od kąta patrzenia wchodzą na górę, by ubić gada, bądź atakują najpierw jego, jako słabszy, łatwiejszy do wyeliminowania cel. Gubił się w nowej rzeczywistości, widział napastników i samego siebie w różnych konfiguracjach i układach, nakładali się na siebie i rozchodzili, Kovalik starał się obrać drogę, na której to nie jego ciało leżało bezwładnie, lecz napastnicy mieli ten sam zmysł i najwyraźniej poruszanie się w ponadnormatywnych wymiarach czasoprzestrzeni nie sprawiało im żadnego problemu...... Sekwencje zmieniały się jak w kalejdoskopie, każdy jego ruch zmieniał łańcuchy zależności, obcy parowali je zmianą swoich planów... Kovalik rozpaczliwie starał się dotrzeć do Trevora i niespodziewanie trafił na kota... Poczuł jak jeży mu się skóra na karku, splątana czasoprzestrzeń stała się płaska, wypełniona jedynie kolorami wektorów ruchu i przyspieszenia... Widział gdzie nastąpi atak - i gdzie należy uderzyć... Pominął wszystkie pozorowane i patowe posunięcia, skupił się jedynie na tych łańcuchach, które kończyły się jego zwycięstwem - przestrzeń wokół niego zaczęła się robić pusta. Jeszce kilka ścieżek na których napastnicy mogli mieć szansę zakłócało wizję, skupił się na najgroźniejszej z nich - i nagle poczuł, że coś uderza go w tył głowy. Wyskoczył z czterech łap, obrócił się w powietrzu i wbił szpony w dłoń dzierżącą narzędzie ataku, równocześnie drąc pazurami skórę do krwi. Pokój wywinął dęba, w uszach zaczął narastać pisk, poczuł imperatyw wepchnięcia obcych pod stół, widział jak w ich zdumionych oczach gaśnie blask, nogi ugięły się pod nim i upadł...

- Kovalik! - skrzeczący głos był podobny zupełnie do niczego. Poczuł dotyk czegoś śliskiego na twarzy i otworzył oczy. Trevor stał koło niego i łapami klepał go w policzek. -Kovalik!!!
- W morde jeża - to ty umiesz mówić?
- Umiem, umiem. Tylko nie lubię - Trevor wrócił do standardowego kanału komunikacji. - Chodź, trza ich dobić...
Kovalik wstał i rozglądnął się po kuchni. Matko jedyna... Poza totalnym zniszczeniem starej komody w kuchni jak za machnięciem magicznej różdżki wyrosła dawno temu zburzona ściana. I pojawił się gliniany zlew. No coś podobnego... Pod stołem leżała para, nieco jakby znajoma? Co prawda twarzy staruszków nie mógł rozpoznać, ale dwuręczny, półtorametrowy miecz mężczyzny i szary płaszcz z zieloną spinką kobiety jednoznacznie wskazywały na tożsamość napastników.
- Arlena? - potrząsnął lekko jej ramieniem. Staruszka otworzyła oczy.
- Czyś ty zwariował? Dobij cholere natychmiast, zanim ona to zrobi z tobą! - Kovalik zamknął połączenie i głos Trevora ucichł w jego głowie.
- Witaj, Słyszący...
- Mam propozycję.
- ?
- Pomogę wam wrócić. W zamian chcę gwarancji nietykalności dla mnie i Trevora.
- To nasz wróg... Nie my, to inni...
- Inni też nie dadzą rady. Ale - jesli taka wasza wola... - Kovalik wstał i wyciągnał dłonie w powietrze. Światło zmieniło barwę.
- Nie! Czekaj...
- ?
- Tylko tutaj... Jeżeli pozostanie tutaj, ma gwarancję... Ale jeżeli się stąd ruszy, nasza umowa traci ważność...
- Nie zgadzam się!!! ryk Trevora przebił się prze blokadę w postaci cieniutkiego pisku. -Zabij ich natychmiast!!!
- Cicho, Trevor... Umowa stoi? - zwrócił się do mężczyzny.
- Stoi.
- Trevor, przestaw z powrotem osie...
- Mowy nie ma!!!
- w otwartym kanale głos Trevora nabrał dawnych, spiżowych tonów...
... i nagle Kovalik poczuł, że musi obcych zabić... przeciwstawił się gadowi z całą siłą... połączenie zanikało... nagle rozległ się trzask i w głowie poczuł ból.
- Ty cholerny kurwadziadu! Marcheweczką karmię, a ty mi w łeb będziesz właził?!? W tej chwili natentychmiast mi tu dawaj temporalny transfer wsteczny!
- Zabij ich!!!
Kovalik poczuł, że ma dość. Zatrzasnął kanał z taka siłą, że mu pociemniało w oczach. W pomieszczeniu zaległa martwa cisza. Nie będziesz współpracował? No to ja ci, muchożerco, zaraz pokażę, gdzie raki zimują...
...zamknął oczy i odtworzył widok z walki... trzeba przesunąć się tutaj... w pokoju zaroiło się od jego dokonanych-niedokonanych szlaków-ruchów... postaci obcych nadal tkwiły pod stołem... i teraz trzeba tak... próbował zmienić przestrzeń by stała się czasem... i nagle zrozumiał - to nie przestrzeń - to on musi się obrócić... nagiął osie, usłyszał znajomy pisk w uszach, wyciągnął dłoń w kierunku obcych i przesunął ich w kierunku pieca. Młodnieli z każdym metrem.

- Traktat jest ważny - Arlena ściągnęła z głowy diadem, który momentalnie przygasł. -Na nas już czas. Żegnaj, Słyszący.
- Kovalik - poprawił odruchowo.
- Jak wolisz... - z lekkim uśmiechem weszła w portal, w którym kilka minut wcześniej bez słowa zniknął ze swoim mieczem jej towarzysz. Rozległ się gasnący szum i wszystko wróciło na swoje miejsce.

Płomień w otwartym piecu rzucał ciepłe światło na całą kuchnię. Kovalik kończył swoja whisky, Trevor chrupał marchewke, Pompon z przypiecka łypał okiem, ale jakos nie próbował swoich zabaw w policjantów i złodziei.
- Durny jesteś. Nigdy nie przestrzegali żadnych traktatów - i tego tez nie będą. Wrócą tu i nas rozsmarują.
- Nie wrócą, Trevor. A poza tym nawet jeżeli, to nas nie rozsmarują.
- Co, myślisz, że oni się wykażą jakąkolwiek łaską? Chyba masz nierówno we łbie...
- Nie, Trevor. Nie rozsmarują - bo nie dadzą rady. Już nie.

15 komentarzy:

(KK) pisze...

Niech Kovalik uważa z tym wpatrywaniem się w kocie oczy, koty są trochę TU, a trochę TAM ;)
A by the way, jest takie opowiadanie Dukaja, bardzo stare, "Zanim noc" (da się wyszperać w sieci) i tam główny bohater przechodzi bodaj w piąty wymiar (rzecz się dzieje za okupacji). Nie są to dukajowe wyżyny, ale mi się skojarzyło. Ku inspiracji ;)

akemi pisze...

Fajnie, że wśród bohaterów znalazł się również Pompon (z przypiecka) ;)))

Anonimowy pisze...

Dżizzzaaazzz, jakie to fajne i piękne!!! :-)))
No, zdaje się, że zabrałeś się za wychowywanie Pompona, które przynosi efekty ;-P
nika

Anonimowy pisze...

Ja w pewnym momencie już się bałam, że kocio przeskrobał solidnie...ale przecie autor nie skrzywdził by mruczusia

Roksi

abnegat.ltd pisze...

KK, jak sie patrze na mojego, to on jest glownie tam ;)
Tego Dukaja czytalem. Faktycznie, bez wiekszych wstrzasow sie to czytalo.

Akemi, Pompon Kovalika to bardzo cywilizowane zwierze, czego nie zmienia proba zezarcia jaszczurowatego. Za to moj - maszyna do demolowania to malo powiedziane ;)

Nika, jedyne co mi sie udalo osiagnac to niewlazenie na stol w naszej obecnosci. Dobre i choc co ;)

Roksi, koty ponoc sa hard to kill ;) A poza tym nikt nie probowal :[]
Pomponek ma sie dobrze i czasem daje sie glaskac. Przez jakies 5-10 sekund. Potem zebami daje znac ze ma dosc - i idzie mordowac firanke albo insze sprzeta. Strasznie go wnerwiaja kwiatki...

Kasia pisze...

Odnośnie kotów polecam http://www.youtube.com/watch?v=WVYd9DfoxYo
ok 4tej minuty ;)

Unknown pisze...

zawsze myślałam, że tylko ja mam rozdwojenie jaźni (nieudokumentowane, nieleczone, trzymane w tajemnicy przed światem i cieszące zwoje mózgowe jakniewiemco :D)

Anonimowy pisze...

"koty ponoc sa hard to kill"

a no nie ponoć, tylko na pewno. Z własnego doświadczenia...no może z kociego :] . Weterynarz jakoś nie chciał uwierzyć, z którego piętra nam kicia spadła.

Roksi

Inessta pisze...

Nie morduj Pompona!!!!! On jeszcze będzie łagodnym kotkiem.

Anonimowy pisze...

:)))

a rahatłukum czyli rahat lokum, to takie tureckie słodycze :) http://tr.wikipedia.org/wiki/Lokum

pozdrawiam - nemetka

abnegat.ltd pisze...

Kasiu, nie chce mi tuba dzialac... Sprobuje jutro obejrzec :)

Edyta, ktoz z nas jest normalny ;)
I co to w ogole znaczy... Dodal Kovalik.

Roksi, nasza kotka w czasie rui skoczyla z 3 pietra w bloku. Wrocila tydzien pozniej, szczesliwa - i w ciazy. Zew natury to potworna sila ;)

Innesta, kocie przezyje, potrafi tak jak ten Szrekowy wslipic sie - na dwie sekundy przed atakiem :D

Nemetka, dzieki za linka :) W tym znaczeniu uzywal bodajze Suenkiewicz (?). Natomiast u nas w liceum mialo to znaczenie "jesieni sredniowiecza"...

Anonimowy pisze...

"nasza kotka w czasie rui skoczyła z 3 pietra w bloku."
ja mieszkam na 9 piętrze :D
Podejrzewaliśmy, że spadła nam z samego rana- nikt nie dopominał się o śniadanie. Wieczorem kumple przytargali mi kotkę wystraszoną. Ponoć przeżyła bo młoda była (pół roku jakoś) i w porę się "ułożyła" do upadku i spadła na blaszany daszek nad klatkami. Nie bez przyczyny mówi się, że kot spada zawsze na cztery łapy :D
Muszę przyznać, że ta kotka była najfajniejsza z dotychczasowych :) Towarzyska i w ogóle, spała na kolanach, nawet witała domowników :D ale ponoć takie są koraty.


Ale się rozpisałamm ^^

Roksi

(KK) pisze...

Ja tam byłam spokojna o Pompona, koty mają siedem żyć, a on jest jeszcze młody, nie zdążył wykorzystać :) Bałabym się za to o Trevora :)

instruktorka pisze...

gratuluję bloga przeczytałam wssszystko świetne miłe ze studenci spod cegielni mają takie pióro

abnegat.ltd pisze...

Roksi, bo to takie male i puchate... A moze skrzydla mial?

KK, ja tam nie wiem - a jak mu jaszczurzyna zaszkodzi? I po Pomponku...

Instruktorka, witam raz jeszcze :)
Dzieki za dobre slowo.