środa, 24 listopada 2010

Anatomia czaszki

Pierwszy rok medycyny. Wrzesień. Dumni studenci, omc doktory, pierwsze walne spotkanie na akademii z okazji rozpoczęcia roku. Przemowy, rektor, dziekani. Pierwsze nawiązywane kontakty. Każdy starał się jakoś wywrzeć wrażenie na otoczeniu. Stałem sobie spokojnie i słuchałem, jak to moi koledzy chwalą się wakacyjnymi osiągnięciami naukowymi. Całe dwa miesiące wkuwania na pamięć kości ręki. Ktoś tam zrobił do łokcia. Inny recytował wierszyk mnemotechnicznie układający kosci nadgarstka. Stałem - i dupa mi rzedła. Toż w wakacje nawet mi nie postało we łbie żeby książkę otworzyc. Ostatecznie, od tego wakcję są. Po przyjściu do domu, z nastawieniem „kto da radę jak nie ja” i uczuciem „o k..wa!”, otworzyłem tom pierwszy Bochenka. Pominąłem kwieciste wstępy i zacząłem wbijać do łba łacińskie nazwy. Drugiego dnia weszliśmy do osławionego Collegium Anatomicum.

- Dzień dobry. Nazywam się Kowalski, jestem waszym asystentem w tym semestrze.
Siedzieliśmy w 10 osób dookoła metalowego stołu. Asystent sprawdził obecność, rozdał karty zaliczeniowe i przystąpił do rzeczy.
- Jak zapewne wiecie, naszym pierwszym preparatem są kości. Dzisiaj omówimy kosci ręki.
Z pudła stojącego na stole wyjał łopatkę i wskazując na coś wyprostowanym spinaczem biurowym, zwrócił sie do pierwszego z brzegu studenta:
- Jak nazywamy ten wyrostek?
- yyyyy
Kolejne pytanie do kolejnego studenta:
- A ten?
- ueeee
Następne pytania zostały skwitowane równie inteligentnymi odpowiedziami. Asystent dokończył szybko proces dydaktyczny i zgrabnie wpisał wszystkim pały do kajecika.
- Na środę kości nogi, na piątek miednica. Radziłbym wziąć się do pracy.
Jako, że na moja pałę pracowałem jakieś 8 godzin, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Ale moi koledzy, którzy poświęcili dwa miesiące na kosci ręki, zbladli wybitnie. Niejasne obrazy imrezy zapoznawczej rozwiały sie jak z białych jabłoni dym i wszyscy zgodnie pokłusowali na swoje kwatery.

Kolejne ćwiczenia - a słowo to zaczęło nabierać bardzo nieprzyjemnego wydźwięku, bliżej im było do batoga niż truchtania na bieżni - przebiegły w podobny sposób. Asystent wchodził, zadawał dziesięć pytań, stawiał dziesięć pał, określał materiał na następne ćwiczenia i wychodził. Gdzieś pod koniec trzeciego tygodnia nadeszła chwila prawdy. Zaliczenie z naszego pierwszego preparatu - jak zwano slangowo kolejne partie materiału - miało odbyć się w poniedziałek.

- Co robisz w weekend? - mój współspacz, Jerzy, popatrzył na mnie nieco nieprzytomnie.
- Ryję.
- Miałes do domu jechać.
- Zwariowałeś? - jeknął. -Wy to z Kowalskim macie dobrze. Luzak. A na nas Pani Docent wykona w poniedziałek egzekucję.
- Z Kowalskim dobrze? Może z daleka to on na miłego wygląda. Ale ogólnie mamy po komplecie pał i poniedziałek będzie naszym Waterloo. Pytałem, bo brat do mnie chciał przyjechać. Myslałem, ze cię nie ma, to mu powiedziałem, że może.
- A co się przejmujesz. Nadmuchamy mu materac po Ziutkiem i sie wyśpi. Nie chodzi spać przed piątą rano?

Pytanie nawiązywało do naszego, swieżo wypracowanego, zwyczaju uczenia się do porannego otwarcia sklepów, śniadoanio-kolacji złożonej z bułeczki i mleka i zdrowego snu do 14. Ciężki jest los studenta popołudniowej zmiany.

Szerszego wyjasnienia wymaga rzeczony Ziutek.
Problem z nauczeniem się wszystkich rowków, zagłębień i wyrostków na kosciach wiązał się w głównej mierze z dziadowskimi rysunkami w Bochenku, podstawowej książce do anatomii. Szczęśliwcy mieli do dyspozycji Sinielnikowa, doskonały atlas produkcji zaprzyjaźnionej. Ale wybrańcy mieli cos lepszego - prawdziwe kosci. I dzięki Jerzemu należałem do tej grupy. Bowiem przed rozpoczęciem roku wszedł był drogą mi bliżej nieznaną w komplet kości ludzkich oraz pięć(!) czaszek. Kości leżały sobie w worku, wyciągane po kolei w czasie nauki, natomiast czaszki głupio jakoś było trzymac pod łóżkiem. Ustawiliśmy je na najwyższej półce, ponad książkami. Cztery były bez żuchwy, więc piąta, najładniejsza, stała na samym środku. I z racji swojej wyjątkowości została spersonifikowana. Ziutek dumnie szczerzył pełne uzębienie i z natężeniem wpatrywał się w nasz pokój pustymi oczodołami.


- Siema, młody! Jak się jechało?
- Super. Przysnąłęm za Krakowem i nawet nie wiem jak mi zleciało. Coś ty opowiadał, że tu się trzy dni jedzie?
- Nie tym połączeniam... Zwykle jeżdżę nocnym, niech szlag trafi. Chodź, bo nam trolejbus ucieknie. Kupiłem ci browar, sam muszę na nad książkami jeszcze posiedzieć, ale jutro wyskoczymy na miasto.

- Jerzy - Mikołaj - dokonałem prezentacji. -Zjadłbyś coś? - zgrabnie zrobiłem miejsce na stole i nie słysząc odpowiedzi, obróciłem się. Młody stał w pozycji wytrzeszczoko.
- Co jest?
- Co to - kosci co to są? - rzekł nieco nieskładnie.
- Kości, kości. Siadaj, nie gryzą - na stole przemieszane bez ładu i składu leżały kosci ręki i nogi, żebra sterczały z miednicy, walały się kręgi, pomiędzy tym wszystkim stały talerze po śniadaniu oraz puste kubki z kawą. I słoik dżemu.
- I wy tak - z tymi kościami? - niegramatycznie zatrzęsło młodym.
- No. Łopatka dobra jest do masła i do dżemu.
Z czajnika buchnęła para, zalałem herbatę i postawiłem na stole. Podsunałęm paczkę z cukrem w kostkach. Młody rozglądnął się nerwowo za łyżeczką.
- A czym mam zamieszać?
Jerzy, nie podnosząc wzroku znad książki, wyciągnął do niego rękę z obojczykiem.

- Abi?
- Szego? - otwarłem jedno oko. Postanowilismy sie wyspać i zgasilismy o czwartej rano. Sen spadł na mnie niczym worek cementu.
- Bo ja tam - spać nie mogę...
- Co, powietrze uchodzi?
- Niee, te czaszki sie tak dziwnie patrzą...
- Czaszki. Się. Patrzą - zapaliłem światło. -Czym niby, toż oczu nie ma żadna - wskazałem szerokim gestem półkę z wyszczerzonymi reliktami. -Zachowuj się poważnie - zrezygnowawszy z sarkazmu obróciłem młodego w ich kierunku. -To są szczątki ludzkie, nikomu krzywdy nie zrobia. Mało tego - ani drgną!
W tym momencie nasza jedyna czaszka z żuchwą obsunęła sie po ścianie, przechyliła do tyłu i Ziutek zarżał milczącym, szyderczym śmiechem. Przez chwilę w pokoju można było słyszeć zderzające się między sobą cząsteczki powietrza.
- Wiesz ty co - klepnałem młodego w łopatki - kładź się do łóżka. Ja się prześpię na materacu.

Ziutek robił nam to potem wielokrotnie. Nigdy w dzień, zawsze w nocy. Najcześciej o dwunastej, choć czasem później. Nie odkrylismy przyczyny - czy się piecyk załączał, czy drgania powodowane przez przejeżdżajace ciężarówki poruszały domem. Do dobrego tonu nalezało powiedzieć „Ziutek, naprawde nie ma się z czego śmiać”, podejść i poprawić pozycję czaszki na zuchwie. Ale ten pierwszy raz pamiętam do dzisiaj.

Zaliczenie zakończylismy wynikiem 0:10

29 komentarzy:

(KK) pisze...

Anatomia dziś rządzi na blogerze. Taki jakiś dzień kościsty ;)

Anonimowy pisze...

mój pierwszy kom. podczytuję Ciebie od jakiegoś czasu, świetny wpis także nie mogłam się oprzeć aby nie skomentować. Proszę o więcej takich historii ze studiów, są rewelacyjne;-)Magda

abnegat.ltd pisze...

KK, ale nasze kosteczki jednak mniej przerazajace niz smocze :)))

Tak na marginesie - mamy nawet jaszczureczke modo Gaudi, tylko jej laka odpadla. I wcale mieiala kosci.Dziwne.

Magda, witaj :)
Troche pewnie jeszcze bedzie. Ostatecznie Lublin to zdrowy kawal zycia.

lavinka pisze...

Lubię te Twoje opowieści z dreszczykiem. A czaszki to się kombinowało z cmentarzy, najczęściej tych bardziej opuszczonych, albo kupowało od grabarzy - tajemnica poliszynela, phi :)

lavinka pisze...

p.s. W domu mam jeno preparat z czaszką królika czy coś. Ale się nie śmieje :)

(KK) pisze...

Czy ja wiem, dla laika równo straszne. Ja mam gaudi-kubeczek, też bez kosteczek ;)

Anonimowy pisze...

Czad z tą łopatką do masła i dżemu :-))) Hahaha :-D
Będąc w podstawówce byłam kiedyś w dochtorskim domu na urodzinach córki dochtorostwa i stała tam najprawdziwsza pożółkła czaszka. W oczodołach miała malutkie czerwone żaróweczki :-)))
Byłam zachwycona :-)))
nika

abnegat.ltd pisze...

Lavinka, szminka w dlon, dwa ruchy - i kroliczek jak zywy ;)

KK - czyli ze do smokow przykladal sie bardziej ;)
A tam u gory to łapka miala byc.

Nika, tez nas kusilo. Ale wolelismy nie wnerwuac Ziutka...
;)))

zielonooka pisze...

jej, 5 czaszek!!! toż to istny róg obfitości! Mpy na 2 pokoje w akademiku - dysponowaliśmy 1; przy kości skroniowej zapisy na godziny były... ech, stare czasy... A standart na pierwszym zaliczeniu to pytanie o tajemniczy otwór w żebrze- cały stół poległ,w żadnym Sinielnikowie nie uświadczysz, a okazał się ... dziurą po druciku, którym żebra mocowane były do reszty preparatu.

Entreen pisze...

a ja myślałam, że poskładany owczy szkielet, to szpan ;) (tak fajowo kiwał główką!)
Niemniej na znajomych spoza weta robił wrażenie ;P

abnegat.ltd pisze...

Zielonooka, te czaszki to kednak byl zlom. Kupa otworkow dodatkowych w nich byla po korzonkach roslin :))) Ale przydaly sie i tak.
Pamietam, jak asystent, zwany tu dla zmyly Kowalskim, przewiozl mnie na kregach. Rzucil kilka na stol i powiedzial cobym mu znalazl poersiowy. Grzebalem , sprawdzalem katy - i poleglem.

Prawda byla bolesna: do piersiowych byly przymocowane cale (!) zebra...

Entreen, kul :)))
U medykow tez by zrobil wrazenie.
Witaj :)

doro pisze...

o matko!!!! usmarkałam się ze śmiechu ;))) jeszcze!!!
heheh, też studiowałam w mieście trolejbusów ;)))

abnegat.ltd pisze...

Doro, a pizza w Acernie? To bylo mniam. 18 z ostrym serem - do teraz pamietam. I to w czasach, gdy Acerna byla jednopietrowa :)
Kkurcze - zaczynam tesknic :o

doro pisze...

Ba! Acerny nie kumam, ino Astorię albo insze Złote Osły, które były na studencką kieszeń za drogie, więc stało się pod oknem , wdychając zapachy ;)))
Magiczny niedosyt!
Tak też ostatnio zatęskniłam, że się znowu na studia zapisałam.

abnegat.ltd pisze...

Astoria zgroza. A Acerna stala 50 metrow za Brama Krakowska po lewej. Moze juz jej nie ma? Wybili potem dziure do piwnicy i zrobili dwie salki na dole. Zlotego Osla nie jarze - ale Dworek Grafa predzej ;)))
Mysmy sie zywili w Barze Lublinianka na rogu Kollataja i Krakowskiego, kotlet pozarski i 6x ziemnieki z cebula. Plus surowka i kefir... Teraz tam stoi Gran Hotel, zgodnie z opisem na mapie :D

doro pisze...

"Po lewej" to jak stoisz do zamku twarzą czy duszą? Raczej już nie ma.
Teraz jest mnóstwo łatwodostępnej, kolorowej chały. Nie szkodzi, wspomnienia są nieśmiertelne.

Green pisze...

"o matko!!!! usmarkałam się ze śmiechu ;))) jeszcze!!!
heheh, też studiowałam w mieście trolejbusów ;)))"


No, to Proszę Państwa - załóżmy klubik. Może jakiś zjazd. Z wycieczką do podlubelskich wsi i objazdem po Abramowicach?

Abi, ja pamiętam o obiecanych zdjęciach chodźkowa, ale proszę i cierpliwość.

Acerna jest, przez Ciebie wydałam 35 zł na pizzę z szynką parmeńską i rukolą.
;p


Aha, bardzo proszę o trzymanie za mnie kciuków.

Idę dzisiaj na nocny dyżur i mam takiego pietra, że Jezuuuuuu.

:X
Będę klawiszem w akcji, od 22.oo do 8.00.

abnegat.ltd pisze...

Doro, po lewej twarza na zamek. Dobbbbre pizze tam robili. Zglodnialem. :]

Green, nie daj sie. Zarzadz 5km/ 25 minut (kto nie zdazy, niega drugie 5) i wszyscy o 23 beda spac tam gdzie padli...

To teraz psuja pizze rukola? Cale zycie myslalem ze to takie kwiatki sa...

Green pisze...

...ponoć człowiek nie zając, zeżre wszystko jak głodny.
Nawet rukolę.
(W połączeniu z szynką parmeńską, jest ok.)

Dzisiaj, jest przełomowy dyżur. I mam powód do stresu, ale to nie miejsce i nie czas...
Może kiedyś via mail, ale zapewniam dorosły chłop też by się bał

ehhh

Entreen pisze...

Rukola dobra jest! Zdarzyło mi się wcinać ją bez niczego. Ma bardzo wyrazisty smak jak na zielsko ;).
A tak swoją drogą, uświadomiłam sobie, że nasza owca (a raczej baran) nazywał się Zenek. I wiele było Zdzisławów. To musi być coś z tymi imionami na Z.
Przy nadawaniu imion preparatom było już więcej polotu ;)

madmargot pisze...

Jejku jak ja się anatomii bałam, a robiłam tylko podyplomówkę z korekcyjnej. Ekstra historyjka. Mam znajomego lekarza, ma w domu dwie czaszki, dziecięce, straszne :-)

Anonimowy pisze...

a wiec dobrze myślałam... po historii o koledze i wprowadzeniu go na "lewo" do prosektorium jedno zdanie mi nasunęło myśl ze byles studentem lubelskiej akademii medycznej. chodzi tu o" załatwić mu fartuch buty i czepek". mam znajomych na róznych medycznych ale tylko w Lublinie na anatomię wpuszczają, wpuszczali i wpuszczać bedą jedynie w pełnym umundurowaniu:)
pozdrawiam, w oczekiwaniu na kolejne studenckie mrożące krew w żyłach historie

Anonimowy pisze...

Ajjj, trzym się Abi na tej sesji z rzygowiczką i nołkrajem.
Może jemu się nie spodobało, że ona małpuje jamajski akcent?
nika

Anonimowy pisze...

A Mann pisał, że Nołoman nołkraj tłumaczy się następująco: bez baby nie ma płaczu, hahaha :-D
nika

abnegat.ltd pisze...

Trzym sie tam, Grenska. Dobrze bedzie. Czekam na notke scinajaca krew w zylach ;)

Entreen, faktycznie dziwne... :/ :| :\

Madmargot, nie podrzucal bym mu dzieci do pilnowania :[|]

Anonimie, jeszcze "ciapy". Jak rodzic pragne, zdretwialem >:/\

abnegat.ltd pisze...

Nika - bez baby czlowiek slaby...

Anonimowy pisze...

ok, ok, miasto trolleybusów. Tyle, że w Gdyni nie ma żadnego zamku :P

pzdr piotr

ps. miałem w L. piękną narzeczoną :D

Anna pisze...

Na rękę z obojczykiem wyciągniętą do mieszania herbaty mało nie spadłam z kanapy :D.
A myślałam, że mój dobry kolega-student-medycyny w posiadaniu jednej czaszki to jakieś specjalne osiągnięcie. A Wy wszyscy tak macie - trochę straszno i się jeszcze śmieją po nocy ;].

abnegat.ltd pisze...

Piotrze, ach te Lubelanki :D
Ale Malopolanki ladniejsze.
Howg.

Anno, Mlody do tej pory mi to wypomina. Jak to malo kanapki nie posmarowal dzemem za pomoca lopatki ;)))