sobota, 23 października 2010

Poduszkowce. Oraz dzieci nieco starsze.

”Gdy dzieci maja trzy latka, są tak słodziutkie, ze człowiek chciałby je zjeść. A potem do końca życia żałuje, ze tego nie zrobił.”
podobno francuskie

Dzieci w praktyce lekarskiej. Łomatko.

Najlepiej wystartować od truizmu, że każda dzidzia inna, że podejście indywidualne, że empatia i takie tam blablabla. Spróbujmy zagadnienie rozgryźć od podszewki.

Grupa pierwsza - sralniczki. Małe, nie mówi, robi kupy i drze się. Kompleksowo patrząc, wydaje się, ze wszystko sprzysięgło sie przeciwko nam. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. Przyglądnijmy się nieco bardziej szczegółówo.
Małe - trudno coś przeoczyć.
Nie mówi - przynajmniej nie łże.
Robi kupy - znaczy że zdrowe. Chyba że kupa z daleka zalatuje klebsiellą - o v.cholerae nie wspominając - wtedy klasyfikujemy jako niezdrowe. Poza tym niedaltoniści mogą rzucić okiem na kolorek. Szczególnie podpadaja kupy zielone (chyba że po szpinaczku), czerwone (uwaga na buraczki) czy czarne (tu nacinamy sie na borówki i carbo medicinalis). Pianka powinna wzbudzić nasza czujność. O niebieskiej kupie radzę zapomnieć - przypadek to niespotykany, w zasadzie trzeba sprawdzić okoliczne kałamarze i sprawa się wyjaśni.
Drze się - żyje. To wcale nie znaczy, ze jak kto się nie drze to umarł. Ale jak kto nie żyje - to mowy o darciu nie ma. Młody adept sztuk medycznych zazwyczaj ma ścierpniętą dupę na myśl samą, ze na izbę przywieźli wrzaskuna. „Panie, spraw, żeby mnie nie wsyłała” zostaje wypowiedziane bez udziału swiadomości, zgodnie ze staropolskim „Gdy trwoga...”. Za to gdy człowiek przywyknie, zaczynają go wnerwiać bachory, które się nie drą. Dlaczego? A jak niby gardełko zbadać u zajadle zęby zaciskającego dwulatka? Jak płuca osłuchać, gdy oddycha 30 ml/wdech? Ha? Sceptycy rzekna, że przynajmniej serce dobrze ocenić można, ale dzieciak nie głupi, sobie poradzi. Gdzie wrzątek ciecze, tam palec wsadzi. Znaczy - gdy widzi, ze przykładamy słuchawke do mostka, natychmiast zaczyna się drzeć.

Grupa druga - aniołeczki tupaczu. Dzieci przedszkolne, co to im szkoła jeszce psychiki nie wykoślawiła. Tu możemy mieć kilka wariantów.
Pierwszy - w lecznictwie tak zwanym otwartym. Dzidzia chora, mamusia w ciężkiej panice. Łomatko. Radziłbym zatrudnić mamę do rozbierania, trzymania, obracania, podawania i odpowiadania na pytania - pożytek dwojaki. Nie trzeba walczyć z dzidzią oraz z mamą. Ważną rzeczą jest - ufać matce. Nawet gdy na pierwszy rzut oka to cieżka wariatka. Dlaczego? Ano, do mistycyzmu mi daleko, ale więź matczyno-dzieckowa jest wyjątkowa. I jak matka szaleje z niepokoju, lepiej dzidzię z mamą do zawodowego pediatry zawieźć.

To się odnosi do każdej z grup wiekowych, choc nie przesadzałbym: mając do czynienia z mamusią szalejącą na punkcie czerwonego gardełka siedemnastoletniej dzidzi bedziemy nie tyle potrzebować OIOM-u co hydroxyzynki. Dla mamusi. A czasami osobiście łyknąć też nie zawadzi.

Primo, mogliśmy cos przeoczyć. Secundo - dajemy czas dzidzi na rozwinięcie w pełni swoich objawów. Tertio - poczujemy sie wyjątkowo źle, gdy następna karetka przyjedzie z kartą zgonu dzidzi, z rozpoznaniem w polu „przyczyna bezośrednia”: wstrząs septyczny z DIC-em. Że co, że się nie zdarza? Ano, zdarzyło się. Byłem w tej drugiej karetce.
Wariant drugi to dzidzia objęta lecznictwem zamknietym. W dwu wariantach - z matką lub bez.

Ojca celowo pomijam, bo nawet jak jest, to bladego pojęcia o dzidzi nie ma. Nie mówię tu o tak skomplikowanych pytaniach jak żywienie, kalendarz szczepień czy zażywane leki - już często-gęsto pytanie o datę urodzenia powoduje taki nieprzyjemny zgrzycik.

Tu mamy sytuacje komfortową. Dzidzia jest spokojniejsza, bo albo czuje wsparcie rodzica, albo sie do szpitala przywyczaiło. Ogólne zasady są bardzo proste. Siadamy blisko, ale bez przesady mi tu, staramy sie nienachalnie nawiązać kontakt wzrokowy z dzieckiem i do badania przytępujemy dopiero wtedy gdy nam na to pozwoli. Pewnie, że czasem trafimy na dzika z lasu i żadna polityka nie pomoże. Ale to rzadkość. Po drugie, rozmawiamy z dzieckiem. Nawet gdy mama odpowiada - a tak się zdarzy w 90% przypadków - to i tak pytania kierujemy do dzidzi. Po trzecie - nie kłamiemy. Jeżeli musimy dziecku zrobić krzywdę, ostrzegamy go o tym lojalnie. Nie zawadzi też zawczasu przeprosić. Co prawda robimu to zaraz przed zabiegiem - bo nie potrzebujemy mieć pacjenta schowanego pod łózkiem tylko na nim - ale jednak. Jeżeli nałgamy, że to nic takiego, ot malutka igiełka, i złamiemy zaufanie - po ptokach. Nigdy nie uzyskamy współpracy ze strony naszego pacjenta. I - po czwarte - mój własny, prywatny sposób. Przekupstwo. Zawsze w kieszeniach miałem dropsy, cukierki i inne wyzwalacze endorfin. Czasem rozdawałem przed badaniem, na zachętę - czasem po, jako nagrodę. Czy działało? No - a jak przekonać niespełna trzyletniego berbecia, żeby wykonał forsowny wydech w czasie spirometrii? Ha? Że co, że się nie da? Da się, da. Tylko trzeba mieć dużo czasu, spokój, empatię i kilo cukierków. Sposób niestety odpada w przypadku nadwagi, cukrzycy czy innych alergii. Podsumowując - dzieci z tej grupy wiekowej to super pacjenci są pod warunkiem że uda się nam z nimi zaprzyjaźnić. Nie gwarantuje to pełnej współpracy, ale procedury bezbólowe przebiegną - bezbólowo właśnie.

Dzieci szkolne - tu mam mniejsze doświadczenie. Ale gdy się ludzi w tej grupie wiekowej traktuje poważnie, wyjaśniając i tłumacząc a nie wrzeszczy czy przemawia ex catedra, można uzyskać bardzo pozytywne wyniki. Empatia i szczerość są tu chyba najważniejsze.

I wreszcie młodzież, niezależnie od tego gdzie ustawimy granicę. Tu warto zapytać czy chcą być z opiekunem czy sami i w przypadku tej drugiej opcji poprosić mamę o wyjście. Tylko znowu - bez cudów, Panie Jezu - dobry zwyczaj wymaga, by podczas badania dziecka, z którym nie ma opiekuna, towarzyszyła nam pielęgniarka.

Niestety - a może stety? - nie pracowałem nigdy z dziećmi chorymi na choroby terminalne. I tu doświadczenia nie mam żadnego. Żeby się coś dowiedzieć o specyfice takiej pracy, radził bym poszukać blogów pediatrów. Bo na pewno są. Vide „La Mamma” AB. Z moich nielicznych kontaktów pogotowianych wynika, że ci pacjenci nie chcą współczucia tylko pomocy. Najczęściej zdają sobie sprawę z nadchodzącej śmierci. I często mają potężną wiedzę o swojej chorobie.

Ogólnie - nie rób drugiemu, co cię za młodu wkurwiało. Nalezy zawsze dążyć do wyeliminowania paternalizacji i znalezienia porozumienia na płaszczyźnie partner-partner.

Da się.

15 komentarzy:

Anek pisze...

wstrząs septyczny z DIC-em?- a tak dla NIE medyków?

student pisze...

Dzieki za maly poradnik :)

Zaczelismy w tym roku p. pediatrii, (3 rok) i raczej srednio idzie nam ten wywiad / podstawowe badania - duzo zalezy od dzieciaka, asystent nam wybiera tylko te spokojniejsze poki co ;)
No ale nie odrazu rzym zbudowali, nie ?

pzdr

Anonimowy pisze...

No to ja byłam w tej grupie, co lubiła medyków i panie pielęgniarki :-) Nie ryczałam po zastrzyku, ale pewnie się krzywiłam :-)
Przyłączam się do pytania Anek :-)
ki diabeł ten wstrząs septyczny z DIC-em?
nika

Anonimowy pisze...

Abi jak ja się cieszę, że mam wreszczie czas codziennie czytać :)
Mądre rzeczy prawisz.
Dla braci studenckiej poczytującej pozwolę sobie podkreślić- z dziećmi nie kłamać.
Bo wyopbraźmy sobie taką sytuację:
Mały człowiek idzie do przychodni:
-Pokaż gardełko, to nic nie boli- słyszy...
A potem, po migdałach smeranie szpatuły i odruch wymiotny....
Okzauje się, że trzeba pobrać krew
-Tylko małe kuj kuj, nic nie boli-słyszy...
A to boli. Nie bardzo, ale zawsze.
Niestety okazuje się, że trza do szpitala.
Tam urocza pani pielęgniarka mówi
- daj rączkę, założymy motylka, to nic nie boli...
Nie ma bata, żeby uwierzył.
Dlatego dobrze jest mówić małemu człowiekowi co planujemy. A jak coś ma zaboleć, to uprzedzić, że zaboli trochę, ale zaraz przejdzie.
Osobiście największą skuteczność w bezwyrywnym zakładaniu wenflonów miałam gdy sama chodziłam z jednym, ale to ekstremum :)
Pamiętam, że na propedeutyce pediatrii strasznie sie bałam dzieci. Teraz uwielbiam. Wszystkie. Nawet syreny.
Acha, jeszcze jedno. Pamiętać nalezy o intymności nastolatków. Oni są fajni, ale się okrutnie wsydzą. Nam się wydaje, że zdjęcia koszulki przez 16sto latka na sali z innym pacjentami to nic takiego, ale dla niego to może być przeżycie. Trzeba bardzo szanować ich intymność.

Pozdrawiam
Młoda Kobziarka

Joana pisze...

Jako mama siedmiolatka potwierdzam, że dużo zależy od lekarza. I mamuśki. ;) Dzieciom się nie kłamie. Poważna rozmowa często działa cuda.
Kilka tygodni temu ten mój siedmiolatek, mając w perspektywie szpital, bez ryku dał sobie założyć wenflon lekarzowi z pogotowia. A jest to 'najstraszniejsza straszność'. Zaraz po szpitalu.
Inna sprawa, że lekarze też bywają bardzo różni. Najgorsi są tacy z nastawieniem: nastraszyć. Kiedyś trafiliśmy z bólem brzucha do CHIRURGA w celu wykluczenia wyrostka. CHIRURG z daleka, bez dotknięcia dziecka USŁYSZAŁ, że to ma zapalenie płuc. Wysłał na rentgen na którym zrobiono opis, że coś WIDAĆ. Później kilku kolejnych lekarzy nie widziało na nim nic, ale skoro fachowiec zrobił taki opis... Koszmarek. Ten sam lekarz, gdy czekaliśmy na wejście W POCZEKALNI nastawiał półtorarocznemu dziecku wybity bark. Dziecko darło się w niebogłosy, a lekarz 'ojej, nie udało się'. Strasznie przykre jest takie podejście lekarzy w szpitalu dziecięcym. :(

abnegat.ltd pisze...

Anek, niemedycznie to zgon byl. W zasadzie ciezko orzec, czy by dzidzia w szpitalu przezyla.

Student, to takie bardziej - przemyslenia dziadzia Henia niz cokolwiek innego. Jak asystent zainteresiwany jest nauczeniem was rzeczy praktycznych to was nauczy.
Z takich drobiazgow - nie mowic do dziecka z poziomu 2 metrow, nie startowac od razu z lapami do badania, nagrzac w dloniach glowice sluchawki - dzidzie strasznie wrazliwe sa na zimno, przed badaniem dac mu cos do zabawy - latareczka medyczna swietnie sie do tego nadaje. Ale kazdy sobie swoja technike dopracowac musi. Powodzenia ;)

Nika, tu sie rozdaje zlote gwiazdki za dzielnosc :))) Kkurcze, ze u nas tego nie bylo...

Kobziareczko, dzieki za uzupelnienie :) Temat wrazliwosci to w ogole rzeka jest. Bo pacjenta rozebrac trzeba. Ale tez i zadbac o jego poczucie godnosci.

Joana, siedmiolatkowi do rozsadku przemowic mozna. A wenflon wbic w zyle to przezycie dla kazdego. Szczegolnie dla mezczyzn ;)

inessta pisze...

Abi, ja do opisów dodałabym szczególnie przeze mnie ulubione babcie, mamy, opiekunki mówiące do dzieci: Bądź grzeczny bo inaczej ta pani w niebieskim fartuchu zrobi ci zastrzyk. zawsze wtedy reaguję jednakowo, głośno mówiąc do dziecka: nie łam się! najpierw mamie zrobię większy zastrzyk :))

Anonimowy pisze...

:-)))
Pewnie mnie po główce pogłaskali - starczyło, żebym dziób miała od ucha do ucha.
Cholera, a ja lubiłam i lubię zimno stetoskopu - przyjemny dreszczyk :-)
Najważniejsze, żeby rodziciele nie histeryzowali, to i dziecka będą spokojne.
nika

Anonimowy pisze...

"Nie rób drugiemu, co cię za młodu wkurwiało" - to maksyma, Abi, raczej uniwersalna i genialna w swojej prostocie. Ja to ogólnie w tzw. wychowaniu wykorzystuję:) O ile się da oczywiście;-)

Co do kontaktów medyków z dzieciakami moimi, przeżyłam niezliczone. Z obserwacji moich ogólnie wynika, że dziecka nie należy traktować, jakby było głupsze niż jest.

Pewna pani dentystka głaskała mojego młodszego syna (lat wówczas wtedy 6)po głowie, mówiąc "Tu będzie pszczółka bzyczała bzz... bzz i tu cię w ząbek ukłuje". Młody zdecydowanie, aczkolwiek bez histerii kazał się wyprowadzić z gabinetu i nie dał nic tej "pszczółce pobzyczeć". Stwierdził potem, że ta pani to chyba nienormalna była, bo i tak wiertłem by wierciła a nie pszczółką. U innego stomatologa problemów nie było nigdy i do tej pory nie ma, bo insektów do pracy nie zaprzęgał.

Z ostatnich kontaktów chirurg pewien mi się spodobał. Powiedział młodemu (lat 12), bez owijania w bawełnę, że po operacji stopy, będzie go cyt. "cholernie" bolało, ale zminimalizują to lekami w kroplówce, i to będzie trwało 5 dni. I tak też się stało. Młody ufa temu gościowi do tej pory.

Dzieciaki rozumują całkiem logicznie, wbrew pozorom.

GoS

abnegat.ltd pisze...

Innesta, pracowalismy na praktykach robotniczych - miesiac na budowie przed rozpoczeciem studiow. Taka socjalistyczna technika uczenia zycia. No i dumni i przejeci z powodu dostania sie na medycyne machamy lopatami, a tu jedna pani starsza pdchodzi ze swoim wnuczkiem chyba, i wskazujac na nas reka, z emfaza rzecze: "Jak sie nie bedziesz uczyl, skonczysz jak ci tutaj - jako robol z lopata!!!"

Nika, ani sie nie zapytam, gdzie najbardziej lubisz miec ten zimny stetoskop przykladany ;DDD

GoS - wyrazy uszanowania dla zdrowego rozsadku pociecha.
Moj za cholere nie chcial paszczy otworzyc. Wrocilismy do domu, net, zdjecia, omowienie przebiegu prochnicy z deszrotyzacja paszczy wlacznie - nastepnym razem poszedl i nawet nie pisnal. Grunt to technologia...

Anonimowy pisze...

Hahaha, do tej pory to mi do klaty i pleców stetoskop dochtory przykładały :-)))
Gdzie jeszcze można, nie zgadnę ;-)
nika

Szaman Galicyjski pisze...

Mój Tygrysek, jak mała była, to do dentystki chodziła w nagrodę. Polityka lustrzana do opisanej przez Innestę: "Jak będziesz niegrzeczna, to nie pójdziemy do pani stomatolog." I chodziła z poczuciem, że to w nagrodę, zatem po obejrzeniu lusterek, drucików itepe otwierała pyszczek bez protestów. Skończyło się, kiedy pewna pani, nie ta "nagrodowa" przegapiła ropień. W ostrym bólu o żadnej nagrodzie mowy być nie mogło. I potem aż do dorosłości były problemy.

sarahd pisze...

Mamy w Wiatrakowie instytucję pt. consultatiebureau, gdzie dzieć chodzi, po wezwaniu urzędowym pismem, na kontrole i szczepienia. Pierwsza kontrola jest bez kłucia, potem trzy co ok. miesiąc - ze kłuciem, i to nawet podwójnym, a potem trochę przerwy, żeby znów pokłuć.
I na tej pierwszej kontroli mój dzieć trzytygodniowy, wzięty przez lekarkę z maty na wagę... zaatakował, olewając intruza pissem prostym.
Ostatnio lekarka/pielęgniarka/artassistente na wszelki wypadek poprosiła 'Pampers może zostać, tylko na ważenie zdejmiemy...'

Pola pisze...

Witam,
niektórzy to mogliby unikać paternalizacji w stosunku do dorosłych :) ale jestem cierpliwa i znosze jakoś tą manierę.
Natomiast przekupstwo muszę zasugerować przy następnej wizycie... może gorąca czekolada? ;)

abnegat.ltd pisze...

Nika, nie rzekne wiecej nicccc ;]]]

Szaman, a nie dawala Wam potem za bardzo w dupe? Ze sie tak nieparlamentarnie spytam ;P

Sarah, gratulacje :))) Nic sie nie chwalisz... Niechaj dzidz duzy rosnie.

Pola, uklony :)
Problem jest znany, w krancowej wersji opisany jako Syndrom Boga. Ale to juz taka nasza ludzka natura. Jak to mowil Al Pacino pod koniec "Adwokata diabla": Pycha. Ten grzech cenie najbardziej ;)