niedziela, 7 lutego 2010

Ordynator wie co mówi

Ochódzki leżał w łóżku i przerzucał w głowie przekleństwa. W zasadzie starał się kląć na szpital, służbę zdrowia i pechowy los - ale gdzieś w głębi czuł że sam sobie jest winien. Szlag by trafił te jego poranne natchnienia. Było w domu siedzieć i Wizję oglądać. Po południu Helenka miała wpaść na leczo, miał już przygotowane w chłodziarce dwa wyśmienite shirazy które znajomy przywiózł mu z Australii. A potem cała noc sam na sam... Na tę myśl młynek przekleństw przyspieszył w jego głowie, rzucając bluzgi trójwymiarowe w 32 bitowej palecie kolorów.

Dzień zaczął się doskonale. Najpierw telefon od szefa że projekt zyskał akceptację rady i pójdzie do realizacji jeszcze w tym roku. Ochódzki miał cicha nadzieje że jego półroczna praca zostanie zauważona, ale takiego sukcesu się nie spodziewał. W związku z czym szef, którego dopisał do grupy, był w szampańskim wręcz humorze. Czy raczej humorze single malt - zresztą, nazwy nie ważne, ważne że płatny urlop dostał w zasadzie bez proszenia. Następnie informacja od dealera że jego X6 zostało jednak zrobione na gwarancji, a serwisant będzie z samochodem za kwadrans. Do tego pogoda... Spakował narty i resztę sprzętu po czym wypruł w stronę Zakopanego. I żeby on, specjalista marketingu, dał się wyprowadzić przydrożnej reklamie na tą pieprzona łączkę w środku lasu.

Z dołu nie wyglądało najgorzej. Orczyk co prawda wyglądał nieco zabytkowo, ale ostatecznie do jeżdżenia krzesełka nie są potrzebne. Kupił karnet, wyjechał na górę i trochę rozczarowany płaskim początkiem przyłożył z łyżwy. Jego nowiuteńkie carvingi cięły coraz szybciej po lodzie, poczuł rzut adrenaliny dojeżdżając do przełamania, ale takiego napyszczydła się nie spodziewał. Szarpnęło go na wyciętym w lodzie śladzie, karwy poszły w jedną stronę a on, tnąc pirueta z hołubcem, wylądował na drzewie.

Następne wydarzenia pamiętał nieco chaotycznie. Jakaś kobieta piskliwym głosem darła się "Wody! Wody!!", ktoś szarpał jego ramieniem, ktoś próbował go przesunąć, uderzenie bólu odebrało mu oddech... Potem GOPRowcy, jazda w toboganie przy którym rollercoster na Praterze wydawał się być rozrywką dla emerytów po zawale serca i wreszcie z ulgą poczuł jak zamki noszy w karetce zatrzasnęły się i nastał bezruch. Lekarz nawet sie przedstawił, Abnegowicz czy jakoś tak, potem coś pierdolił od rzeczy o ofiarach losu z Warszawy co jeździć nie umieją a sprzęt kupują huj wi jaki byle był najdroższy - miał mu nawet powiedzieć żeby spierdalał, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Po co to doktorzyne denerwować przed transportem. Na to zawsze będzie czas po. Poczuł się tak pewnie że nawet odmówił przyjęcia środków przeciwbólowych co, jak się okazało, było sporym błędem. Na kolejnej dziurze karetką rzuciło zdrowo, poczuł chrupnięcie w złamanej nodze, usłyszał jeszcze "no i po bohaterze" po czym zemdlał.

Obudził się w sali - chyba szpitalnej? Po chwili zreflektował się nad bezsensem pytania - gdzie może się obudzić człowiek z gipsem po żebra, w łóżku z metalowymi sprężynami i kroplówką kapiącą ze stojaka nad głową. Pacjent przy drzwiach spał snem głębokim, nie odpowiedział na jego próby nawiązania kontaktu. Poszukał jakiegoś guzika który mógłby wezwać czuwającą pielęgniarkę ale jedyny dostępny włączał lampkę na stoliczku. Obrócił się na ile pozwalało jego unieruchomienie i sprawdził szafkę - jest... Podziękował wszystkim aniołom czuwającym nad nim i odblokował komórkę. No range. Z niedowierzaniem postukał palcem w szybkę - no range? Gdzie ja kurwa jestem - w Kinszasie??

W tym momencie drzwi otworzyły się z ponurym zgrzytem i do pokoju wszedł... weszła... weszło indywiduum nieoznaczonej płci i wieku, śmierdzące niczym bimbrownia spalona na tytoniowym stosie, pchające przed sobą metalowy, skrzypiący wózek. Bez słowa podjechało do Ochódzkiego, przystawiło wózek do łóżka i jednym szarpnięciem prześcieradła przeniosło oniemiałego specjalistę od marketingu na lodowata blaszana powierzchnię.
- Gdzie jedziemy? - chrapliwy skrzek wyrwał się z zaciśniętych przerażeniem ust Ochódzkiego.
- Do kostnicy.
- Ale ja żyję!!!
- Nie. Ordynator powiedział że mam wywieźć trupa spod okna. A on wie co mówi.

15 komentarzy:

cre(w)master pisze...

Nóżka wypadła temu misiu :)

Zadora pisze...

to już się robi krótka forma literacka :)

Anonimowy pisze...

Sie rozkreci ta historia??????Jola

Szaman Galicyjski pisze...

Chyba nie... w gipsie po żebra trudno jest uciekać, a poza tym takie babozwierza, które jednym ruchem przerzucą specjalistę od marketingu na wózek na to nie pozwolą. Chociaż z drugiej strony...? W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem.

abnegat.ltd pisze...

W morde kopany...
Forma literaacka krótka. Jak sie przyjmie, będą dłuższe. Jak nie - to nie ;) Historia raczej sie nie rozkręci, facet musiałby uciekać piechotą, w nocy, ubrany w piżamę przy trzydziestostopniowym mrozie - a to wszystko po zespoleniu szyjki kości udowej. A odnośnie płci onego to jednak był to chłop. Choć na pierwszy rzut oka można by pomyśleć że jeden z podopiecznych...

luc.as pisze...

Jakże istotne w życiu są umiejętności negocjacyjne :-)

Unknown pisze...

@cre(w)master: chyba oczko, temu misiu :)

Zadora pisze...

Wyszperane w internecie:
Oczko odpadło temu misiu/ Oczko się zepsuło temu misiu

Podobno: Cytat z ''Misia''

Naprawdę: Cytat z ''Misia''. Prawie, a prawie robi wielką różnicę. Naprawdę tekst brzmiał: ''Panie kierowniku! Oczko mu się odlepiło. Temu misiu''.

miquel pisze...

Witam i pozdrawiam...
Czytanie odhistoryczne zakonczone wraz z komentami. Troche to zajelo ale warto ;) chyle czola przed umiejetnosciami roznemi szanownego Autora.

Tylko nie dawac czytac klienteli na stole, bo za cholere nie zasnie:)

brak polskich ogonkow implikowany dziwnymi klawiaturami tutejszymi...;)

pozdrawiam i zycze nastepnej ilosci takowych notek...

abnegat.ltd pisze...

Po co jest ten miś?
Nikt nie wie po co.
Dlatego nikt nie zapyta.

Co my mówimy tym misiem? To jest nasze, własnoręcznie wykonane - i to nie jest nasze ostatnie słowo!

A tak naprawde to tam było: Oczko sie mu odlepiło! Temu misiu ;)

Maciej & Miquel - witajcie :)

Miquel, pisałem trochę w pracy a tam ogoneków nie było - potem dopiero doczytałem jak się instaluje polską klawiaturę (w sumie 7 sekund dla wolno myślących...)
A odnośnie archiwum, to zawsze podkreślam że mnie trochę przeraża widok ludzi czytających z samozaparciem moje wypociny :D

abnegat.ltd pisze...

A jednak w błedzie żyłem przez tyle lat :D
Zadora praw jest:
Oczku mu się odlepiło.

miquel pisze...

Ano archiwum und caly blog teraz juz na biezaco ratuje mnie przed zdziczeniem pracowym totalnym, wiec kolejny raz Twoje zaslugi wielkie sa :)

A ogonkow u mnie raczej nie bedzie bo jak bym cos doinstalowal na KORPORACYJNYM KOMPJUTRZE to chyba by mnie nawet anestezjolog uspic nie zdazyl :)

podrawiam pracowo-niedzielnie :)

Morfeusz pisze...

Dżizas żeby mnie tak słuchali ;]

abnegat.ltd pisze...

Miwuel, jam to na korporacyjnym popelnil. Na pohybel :)

Morfi, taki pracownik to skarb ;)

miquel pisze...

A bo sie udalo jedynie pana i wladce ADMINISTRATORA ( z nabozna czcia ) doprosic coby mnie jednak moze na EN bo przy klawiaturze z daszkami mi paluszki zgluply :)

@Morfeusz - ja ich nie slucham, za smiesznie mowia ;)

@Abi - toz caly czas powtarzam, ze skarb zatrudnili ;)