poniedziałek, 7 grudnia 2009

Przychodnia na kółkach

Zima. Zimno. Jak jest zima to musi być zimno - takie są odwieczne prawa natury. Co prawda a stacji ciepło, choinka mruga, 20 litrów bigosiku czeka aż litościwie ktoś go zeżre ale niestety, wszystko na nic. Od rana same kataklizmy. Połamane nogi na wyciągach narciarskich i na miejskich chodnikach, duszności, boleści w klatkach, jeden wypadek zaopatrzony w przelocie. Jeszcze chwila i wrosnę w siedzenie karetki.

W końcu pod wieczór zjechałem na podstacje z nocna zmianą i - cisza. Podgrzałem kapuchę, rozpakowałem graty w pokoju, podpiąłem satelitarną, telewizor - działa. Gucio. Z pełnym przekonaniem że zasłużyłem sobie na chwile spokoju włączyłem HBO i wbiłem widelec w kapustę. Drrrrrryń.

Jakaś szansa istnieje że to baza dzwoni czy u nas wszystko w porządku.
- Doktor, wyjaazad!
Ale nieduża. Przyspieszyłem machanie widelcem. Jeżeli trend się utrzyma, następnym razem zobaczę mój bigosik o piątej rano.
- A gdzie jedziemy?
- DW "Stonka mała"
- O. A co się stało?
- Gorączka, kaszle.
Ha. Człowieka niby szlag powinien trafić. Ale jak się do tego podejdzie sensownie to lepiej pojechać w ciepełko recepty na kaszelek pisać niż obsługiwać wypadek masowy.

Kółka zabuksowały po raz trzeci.
- Nie ma siły - pokiwał głową Sprawny. -Póki twardo pod spodem, to jeszcze jakoś trzyma, ale jak wchodzi na miękkie...
- A daleko jeszcze?
- Z kilometr. Może niecały.
W mordę jeża. Przy takich warunkach i pod taka górę będziemy się tarasić z półgodziny. Podprogram "leń" włączył dodatkowe obwody.
- A jak oni tam dostarczają żarcie? Muszą coś mieć - 4x4 albo co... Stacja dla W! - posłałem dziarsko w eter.
- Zgłasza się stacja.
- Nie dojedziemy. Jak pójdę to znikniemy na dobrą godzinę jak nie dłużej. Proszę ich zapytać czy mogą nas dowieźć?

Piętnaście minut później usłyszeliśmy ryk dwusuwowego motoru i zza zakrętu wyjechał skuter śnieżny. Ha, to atrakcje będą. Wsiadłem pierwszy i pognaliśmy w górę. Znaczy, pognaliśmy to jest taki eufemizm próbujący opisać próbę przekroczenia bariery dźwięku pojazdem na gąsienicach, pod górę, na krętawej górskiej dróżce.
- To tutaj - dobroczyńca wskazał drogę do ośrodka. -Wejście jest po lewej. A ja jadę po ratownika.
Silnik wydał z siebie dźwięk tłumiący czynność mózgu i skuter zniknął w chmurze śniegu.
- Dobry wieczór doktorze - ucieszył się na mój widok starszy jegomość. Jak że jeszcze nie wyszedłem z ciężkiego szoku, kiwnąłem głową i polazłem gdzie mnie prowadził.

W pokoju leży sobie dziewczynka może dwunastoletnia. W gardle trzęsienie ziemi, poza tym nic. Napisałem grzecznie receptę, wytłumaczyłem co i jak po czy zbieram się do wyjścia.
- Teraz tedy - zapodał starszy pan. Nie kumam - to wychodzi się z drugiej strony? Pan zaprowadził mnie do następnego nieszczęśnika. Podrapałem się po łbie. Ośrodek zdrowia im potrzebny a nie pogotowie. Kolejne zapalenie gardał, recepty, zalecenia i - wychodzimy.
- Teraz tutaj.
- Szanowny pan dużo ma chorych dzieci na składzie?
- Jeszcze sześciu.
Taak. Przepisy sanepidu jednoznacznie mówią kiedy kolonia ma mieć pielęgniarkę na wyposażeniu, a przy jakiej liczbie musi mieć swojego doktora. Czy oni tu przypadkiem nie powariowali zdeczka? Wyraziłem swoje zaniepokojenie nieco lekceważącym podejściem do przepisów. Tu pan starszy niestety nie wykazał się zrozumieniem tematu. Dowiedziałem się od czego jest pogotowie (jak pragnę rodzić, Wypastowany musiał tu jakieś biuro informacyjne dla pacjentów otworzyć bo mi co i rusz przypominają o moich obowiązkach) i że dzieci są ubezpieczone to im się należy.

Podrapałem się po łbie po raz drugi. Najpierw obowiązki.
- Proszę dać mi jeden pokój i przyprowadzić po kolei wszystkie chore dzieci. - jakoś życie trzeba sobie ułatwiać.
Gardziołek, słuchawki, zakaszle, nie kaszle, czy boli, temperatura jaka, recepta, instrukcja, next please. Łącznie 8 dzieci.
Teraz przyjemności. Poprosiłem starszego pana o dane organizatora i zadzwoniłem do Sanepidu. Zzieleniał. Było z Wypastowanym się nie zadawać i miłym być - jam jest poczciwy i do rany przyłóż, póki mi się po łbie nie skacze w bucikach z obcasem. Bo wtedy to nie.

W powrotną drogę zrezygnowałem z usługi wytrząsania kamieni nerkowych za pomocą sprzętu gąsienicowego. Zakurzyłem papierocha i oddałem miejsce w kolejce ratownikowi. Który przypiął walichę do bagażnika i został ze mną.
- Daj doktor zakurzyć. Tez się przejdę.

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

:))) Suuupeer, nie będzie nikt Ci w bucikach z obcasamy skakał :-))) Tak trzymać :-)))
Dziś 1. rocznica Wypastowanego :-)
nika

abnegat.ltd pisze...

Wczoraj sprawdzalem czym tych filmow mikolajkowych nie pokazal - i trafilem na Wypastowanego. No i sie mi ten nieszczesnik przypomnial.
Kultury, k. kultury :]

Zadora pisze...

Kultury zdrowotnej k. Kultury...znaczy sanepidu?
Ja bym ich jednak z kulturą nie kojarzył, nawet zdrowotną. :)

basia.acappella pisze...

Jak to "z pamiętnika rurownika"? - woźnicy chyba... :)))

Bomisie i niedasie w jednym - to jest to!

[Btw, to Gospodarz aż tak to sobie wszystko komponuje?... :shock; - w pierwszą rocznicę Wypastowanego - jego derywat? SHOCK, SHOCK, SHOCK!

;)

Anonimowy pisze...

Dzień dobry! (przywitam się, gdyż dawno nie dawałam znaku życia, ale czytało się, czytało...) Wypastowany wiecznie żywy i rulezzz. W ogóle Abi nie zwróciłeś uwagi na ten drobny szczegół, że pastowanie zostało wykonane na Twoją cześć (z brudnymi butami do dochtora? do karetki? absolutnie nie wypada – taki despekt). A jeśli chodzi o Przychodnię na kółkach to przecież bigos po kolejnym odgrzaniu jeszcze smaczniejszy :)
Ayako

Anonimowy pisze...

...i dobrze, że dohtor zadzwonił do SANEPID-u, a co to dohtor hurtownia medyczna jest?!

Zresztą sama się naużerałam w sobotę z panią wychowawczynią ze "Stowarzyszenia Katolickiego Pożal się Boże"...i tak się zastanawiam czy nie powinnam zadzwonić gdzie trzeba.

Jak mi opadną emocje bliżej wieczora napiszę notkę.

Żaden z takich świetnych organizatorów nie pomyślał o jednej, podstawowej rzeczy, mianowicie o tym, że:
KTOŚ IM DO JASNEJ CHOLERY ODDAŁ POD OPIEKĘ SWOJE DZIECI.
Grrr...

abnegat.ltd pisze...

Basiu, nic się przed okiem czujnym nie ukryje :))) Definitywnie woźnica.
A Wypastowany trafił się przypadkiem - z racji kontroli mikołajkowych filmów.

Ayako, bo ze mnie chamstwo wylazło i góralska muzyka. Człowiek głodny - to na savoir-vivre nie zwraca uwagi ;)

Emilka, jak sobie człowiek pojeździ po koloniach i zimowiskach - to potem przy wysyłaniu własnych dzieci czuć bolesny skurcz.

Anonimowy pisze...

...wcale się nie dziwię. W sobotę wychowawczyni zostawiła u mnie grupę dzieci bez opieki i zwiała.Bo nie było miejsc.
Taaa...
Przedtem poinformowała mnie, że to są dzieci z "rodzin patologicznych i dysfunkcyjnych".Samo ZUO.

Dzieci okazały się świetne, grzeczne i czyste...i zostawione na godzinę, bo zapomniano po nie przyjść.

Konklużyn-> walczę ze sobą,bo mam ochotę zadzwonić do tego Stowarzyszenia Katolickiego "Pożal Się Boże" i zakapować opiekunów.
Lub poprosić znajomą koloratkę o zakapowanie.
Państwo opiekunowie odzywali się do mnie jakby mieli do czynienia z bezmózgiem.
Kiedy zapytałam o nazwisko księdza prezesa, albowiem mam do czynienia z tzw. środowiskiem - ton rozmowy uległ zmianie. Nazwiska nie poznałam.A szkoda. Zostały dane do fuctury, więc ekhm..

Kolejne grupy miały opiekunów (m.in. dlatego, że w grupie były własne dzieci opiekunek).I żeby było śmieszniej...nigdy u mnie w pracy, a pracuję tam 3,5 roku...nie było tak grzecznych dzieci. Cieszących się ze wszystkiego.Powiem więcej, to był wiek gimnazjalny, więc naprawdę można się spodziewać cyrku. A tu zonk.

Dysfunkcyjna i patologiczna była kadra opiekunów. Żeby było śmieszniej świeckich.Wiek 30 i 30+.Wykształcenie - pedagogiczno-psychologiczne.
Nie jest winą dziecka, że rodzicom nie ułożyło się w życiu.
Zresztą, bieda, choroba i niefart może się trafić każdemu.Nawet opiekunom.
Samo ostrzeżenie mnie-było formą napiętnowania dzieci.
(Mam megawkÓrwa i opad żuchwy. Tak się nie robi.Aż się wyżaliłam noooo.)

Sorry za zbyt długi koment.

abnegat.ltd pisze...

Emilka - strzelać.
I żadnych obiekcji pt. dzwonić czy nie dzwonić.
Szekspir nie żyje.

Anonimowy pisze...

:D

Anonimowy pisze...

Abi jak zwykle dobrze gada. Strzelaj Emilio Greeńska i o nazwisko nie pytaj :-) Howgh. nika

Anonimowy pisze...

Abnegat, Bog Ci zaplac dobry czlowieku, za te wspominki i troche nieskrepowanego rubasznego humoru, ktory stawia ludzi na nogi po uzeraniu sie calodziennym z cudownym niemieckim Wunderteamem...
Wspominam sobie swoje przygody pogotowiarskie i te weselsze i te mniej przyjemne, ale dzieki temu niestraszne plany operacyjne po 11 godz. i teutonskie tepoglowie...
pozdrawiam serdecznie,
4tore
P.S. tu w pogotowiu jezdza dochtory, co sie pulp fiction naogladaly, juz dwoch takich zreanimowanych widzielismy ze sladami igly w sercu. Hospodin pomiluj.

Anonimowy pisze...

...nie wiem czy strzelać, przecież jak strzelę to się spocę, a jak się spocę, to mnie przewieje, a od przewiania dostanę grypy z ryjkiem.

Mówiąc poważnie - sytuacja mnie poraziła.

Anonimowy pisze...

Emylio, spocisz się, jak będziesz wrzeszczeć, a niechybnie będziesz wrzeszczeć, jak nie zaczniesz strzelać. Ergo, strzelaj :-))) nika

Anonimowy pisze...

...ja nie wrzeszczę.Ja mówię jedno zdanie spokojnie. I wychodzę.

Anonimowy pisze...

Czasami się tak da.
Ale wydaje mi się, że nawet masz obowiązek w tym wypadku zawiadomić odpowiednie organy, bo jeszcze, tfu, tfu, dojdzie do jakiegoś nieszczęścia, i co wtedy?
Gdzie byli wszyscy, którzy byli świadkami? nika

Anonimowy pisze...

Widzisz świadkiem byłam ja. W opozycji do siebie mam czterech wychowawców.
Nie chce mi się drążyć tematu. Jutro zapytam Przyjaciół co zrobić.

Tylko czy ja poczuję się lepiej jeżeli ktoś po mojej interwencji straci pracę?

Nie sądzę.

Nomad_FH pisze...

Jako rezydent miałem akurat grupę kolonijną pod swoją opieką. Tzn inaczej - oni mieli swoich wychowawców z którymi ja się kontaktowałem.
I prawie codziennie - miałem ochote ich zamordować (tych wychowawców), jedna wielka masakra jak bardzo potrafili się we wszystko wtrącać, mieszać i uwarzać, że oni i ich grupa są najważniejsi...
Tydzień później przyjechała inna grupa - mniej liczna z "trudniejszych domów" z tak przemiłym wychowawcą, że do rany przyłóż. Zero jakichkolwiek kłopotów, zero zamieszania. Ot usiedliśmy w pierwszym dniu, plan wycieczek zatwierdziliśmy - i gotowe. A z poprzednimi - mimo zatwierdzonego planu, codziennie zmiany, codziennie inne plany i codziennie dręczenie biednego rezydenta :D
Gulomierz momentami wskazywał 7, a to już u mnie baaaardzo dużo.