czwartek, 3 grudnia 2009

Nie ma tego złego

Ile można dyżurować? W zasadzie dużo. Jedna moja znajoma doktorka przyszła kiedyś do Pogotowia i dowiedziała się że współwoźnica nie przyszedł i szukają zastępstwa - ale póki co musi jeździć do wszystkiego co się trafi. Szukali tego zastępstwa szesnaście godzin, dyżur si skończył i tu wyszedł dzonk. Mianowicie znajoma zażądała podwójnej stawki za dyżur. Było Wash&Go? Było. I dyrekcja zapłaciła.

I nie było by w tym nic dziwnego, ale pani doktor pod koniec miesiąca dostała wypłatę za trzydzieści jeden dyżurów. A był to wrzesień. Na szczęście nie było wtedy eNeFZetów, druków L4 na trzydziestu kopiach i innych przeszkadzajek w uczciwym zarabianiu pieniędzy.

W zasadzie nie wiem jak ona to przeżyła. Bo odwalić trzydziestodniówkę da się, ale jak to zrobić żeby człowieka własna karetka nie odwiozła do czubków - nie mam pojęcia.

Zazwyczaj zaczynało bić mi w dekiel gdzieś pod koniec trzeciej doby. Książek już się czytać nie dało, telewizja wnerwiała, wszystkie div-ex'y oglądnięte.. Łomatko. Toż chciało by się na ulicę wyjść. Do kina. Albo do opery - naaaaa... Don Giovanni'ego. A przynajmniej do Staszka Nad Sekwaną zaglądnąć i piwo żłopnąć.

Zacząłem rozwiązywać problem, kucharząc cudeńka różne. Szczerze powiedziawszy to większość nie nadawała się do jedzenia, ale niech mi nikt nie mówi że można żreć papugę* przez cztery dni i nie dostać czkawki. Lepiej się pochorować po swoim żarciu. Przynajmniej nie ma kogo winić.

Wziąłem radio, odmeldowałem się i polazłem do sklepu. Patrzę się po półkach i jakoś weny nie czuję. Parówki? Wczoraj żarłem. Kiszeczka? Też wczoraj tylko wcześniej. Jajecznica? Przedwczoraj. Umrę od tego cholesterolu.

- Doktorze, może wołowinkę pan chce? - zauważyła moje cierpienie sprzedawczyni. -Swieżutka, palce lizać.
- Wołowina? A co to się z tym robi?
- No, upiec można. Albo gulasz jaki zrobić... - rzuciła mi badawcze spojrzenie.
- A jak?
Udzieliła mi instrukcji - i tu mi się przypomniało żem kiedyś małejżonce pomagał mięsko kroić i jak przez mgłę pamiętam że potem faktycznie w mąke to szło a potem na patelnię... Hm. Rydzyk - fizyk.
- Pani da kilo.
- Całe?
- No, całe... - nie bardzo zrozumiałem pytanie, dopiero w kasie mi się zauważyło że wołowina była w cenie Polędwicy Sułtańskiej z Białego Delfina z Jangcy. Jak się powiedziało "a" - trzeba potem powiedzieć mee...

Uzgodniłem koordynaty oraz front natarcia z małążonka przez telefon i rozpocząłem rzeź najdroższego mięsa Małopolski. Wszystko pięknie przysmażone na patelni zaczęło skwierczeć, następnie wrzuciłem do gara, zalałem wodą zagotowałem... Rzut oka na zegarek - za jakąś godzinkę, no góra dwie - zgodnie z recepturą domową - mięsko będzie miękkie i pyszne.

- Doktooor! - doleciało z pokoju moich współpracowników.
- Czego?
- Zostaw te gary, wyjazd mamy. - No tom się nagotował. Klnąc monotonnie wyłączyłem cudeńko przepysznie pachnące i z bólem serca zostawiłem do wystygnięcia na kuchence. Szlag by to trafi, takie odgrzewane będzie niedobre.

Po wejściu do karetki na widok karty udzieliłem błogosławieństwa wszystkim wokoło, ogólnie oraz szczegółowo, po czym z uczuciem skrzywdzonej dzidzi zapadłem się w swoja kurtałę. Toż ja z tego wyjazdu ani za godzinę nie wrócę.
- Szybki, a gdzie to jest tak jakby dokładniej?
- Co, nie byleś tam nigdy? Trzeba od tyłu pojechać, za Wredną Górkę.
- To tam tez nasz teren? Myślałem że to inne województwo... - opadła mi szczęka. Z godziny zrobiło się dwie z okładem. Wołowinkę przepyszną psy zjedzą - biały delfin Um zdechł nadaremnie. W karetce zrobiło się ciepło więc oddałem się podstawowej czynności doktora na dyżurze który akurat życia ludzkiego nie ratuje - czyli uderzyłem w kimono.

- Jesteśmy - trącił mnie Szybki.
- Tutaj? - rozglądnąłem się po szczycie. Ani chałupy ani psiej budy. -Gdzie niby ta babcia nieboszczka?
- A gdzie tam - machnął ręka Szybki. -Tutaj dało radę dojechać. Stąd trza w dół, i trochę po lewo.

"Trochę" okazało się piętnastominutowym marszem po twardej śniegowej skorupie. Dzięki ci Panie że roztopów nie ma, bo byśmy tu nędznie zginęli. Wlazłem w końcu do domku babci staruszki. Zalekowaliśmy nadciśnienie, babci się poprawiło nieco i zapytała czy do szpitala jechać musi. No nie, nie musi - musi się umrzeć i płacić podatki, reszta nie jest obligatoryjna. Ale jednak radziłbym jechać. Babcia się po głowie poskrobała, z dziadkiem sprawę przedyskutowali i w końcu kiwnęła głową. Jedzie. Spakowaliśmy graty - i tu wyszedł zgrzyt. Mianowicie zespół chciał Strażaków prosić o pomoc w transporcie, a mnie wołowina wołała... Powiedziałem że pomogę, nieść będziemy na zmianę i jakoś babcie dotarasimy do karetki. Popatrzyli się po sobie i poszliśmy. Tak ze trzydzieści metrów. Po czym bez ostrzeżenia, pod ciężarem babci i krzesełka zapadliśmy się równiutko w śnieg po pas. Okazało się że pokrywa była twarda jak na wagę chłopa, ale bez krzesełka. Grr... Zaczęło się radosne oczekiwanie na strażaków. Szlag mnie trafi. Wołowinka urosła mi we łbie do ambrozji boskiej, co to smak ma niezrównany, w brzuchu zaczęło burczeć. Szlag mnie tu trafi.

Strażaki w końcu przyjechali, wytrzeszczyli się na nas że do pierdół ich wzywamy, po czym pomaszerowali w górę i - pac. Też się zapadli. Godzinę później byliśmy w karetce. Gdyby nam płacili za przekleństwa, można by jechać do Acapulco.

W końcu wróciliśmy na stacje. Z mojego wstępnego szacunku jednej godzinki zrobiło się prawie cztery. Boziu, co ja teraz mam zrobić? Dziubnąłem na chybił-trafił w garczek i wydłubałem kawałek mięska. Spróbowałem bez przekonania - i szczęka mi opadła do pasa. Mięsko było pyszne, mięciuto-sprężyste, poezja...

Trzeba było babci z przełomem nadciśnieniowym na końcu świata żebym się dowiedział że wołowinę obrabia się krótko. Bo potem człowiek żre mięsko co go trudno porąbać toporem i narzeka że polska wołowina nadaje się jedynie dla psa.

---------------
*Papuga - zwyczajowe żarcie obiadowe pogotowiarza. Czyli udko kurczęcie z piekarnika.

26 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Achhhh, uśmiałam się, Abi, pozwól, niech Ci powiem, coś słyszał parę razy - wydaj to :-)))
Na papugę znam określenie wrona :-))) nika

inessta pisze...

nie!!! Abi nie wydawaj wspomnień z pogotowia. Ty wydaj książkę kucharską pt: jak doszedłem sam, bez pomocy nikogo do mistrzowskich umiejętnosci kulinarnych, czyli książka kucharska dla wszystkich dyzurujących. Będzie hit, zapewniam.

Anonimowy pisze...

a dlaczego Abnegat nie miałby wydać dwóch książek? wspomnienia woźnicy i kuchnia dyżurowa? :>
A co do tematu tylu dyżurów..w 15 miejscach pracy.Zdecydowana większość znajomych już na stażu jest nastawiona na 10miejsc pracy po 1/8 a nawet 1/16 etatu/zlecenia w takim wymiarze. Na moje deklaracje, że marzy mi się jeden etat plus jakieś dyżury lub poz, bo nie chcę spędzać więcej czasu na dojazdach do prac, niż w pracach, to patrzą jak na wariata.Dramat.

M

Anonimowy pisze...

Albo bardzo krotko, albo bardzo dlugo ;) No i tak naprawde wszystko zalezy od miesa. Nawet to mniej ciekawe jak polezy dwa tygodnie to zmieknie, plus 4 godziny w garnku i mozna jesc lyzka.

Anonimowy pisze...

z dyżurowego żarcia polecam cycka kurczakowego w małych kawałeczkach. Smażymy z przyprawami do wyboru do koloru - np. a la gyros albo z ziołami prowinconalnymi albo samym tymiankiem i do tego mieszanka warzywna.Mniamuśne
Albo zesmażyć z cebulka, solą i pieprzem+/- curry i zalać kubkiem śmietany.
Robi się szybko ( ok 10 minut ), smakuje na ciepło i zimno, więc jak się wróci do napoczętego posiłku po godzinie lub dwóch to nie skręca bebechów w oczekiwaniu na podgrzanie.

M

paniena pisze...

czy zauwazyles Abnegacie, ze w pieknym kraju wyspiarskim, na opakowaniach miesa umieszczono bardzo praktyczna informacje , jak dlugo je przyrzadzac nalezy? Dla mnie, bezmiesnej rybnej tylko, objawienie, gdy pichce dla ukochanego bez probowania i na oko...

(KK) pisze...

Hihihi, widzę, że kasztany pomogły ;)
Ja się tam za wołowinkę raczej nie biorę, ale w pięknym kraju południowym także podają na opakowaniu ile i przy użyciu jakich narzędzi obrabiać zakupiony produkt. W usa pewno jeszcze piszą, żeby dmuchać przed zjedzeniem, bo gorące ;)

abnegat.ltd pisze...

Nika, Innesta & M - plissss
Toz ja sie w sobie zamkne
Albo mi calkiem odbije 8/

M, wyznaje zasade ze nalezy miec przynajmniej 4 kontrakty. Wtedy zawsze mozesz jednemu pracodawcy powiedziec zeby Ci zszedl z oczu ;)

Cycek z papugi tez sie robilo. Ale schabowy lepszy - a potrzeba 3 minut zeby to zrobic.

Paniena, w dodatku z wyszczegolnieniem w jakim urzadzeniu ile... Piekarnik, patelnia, szybkowar i mikrofala. Przydatne zdecydowanie.

KK, pomogly :)
najladniejszy jest napis na "nie odwracac!" - na spodzie puszki z orzeszkami :D

Anonimowy pisze...

przepraszam, ale schabowy trochę więcej zajmuje czasu, chyba że mówisz o odgrzewanym:P

M

abnegat.ltd pisze...

Schaboszczak - miesko rozbic (30 sek), maka,jajko, bulka (10s) + 2,30 na blysk - smazonko. I kotlecik gotowy ;)))

Zadora pisze...

No widzisz, już Ci odbiło ;P
cycek w warzywach - wariacje,
schabowy jeszcze inaczej,
wołowina duszona własnoręcznie,
orzeł co czwartek (udko kurczaka),
lista długa jest prawda? Czego to Abi z nudów nie robiłeś na dyżurach? Nie opowiadaj nic innego tylko przygody kulinarne, bo inaczej towarzystwo się zgorszy awansem, że lekarz takie bezeceństwa w pracy!? :D

Anonimowy pisze...

Jak ja lubię "krwawe" story z pogotowia :DDD

Zapewniam, że można dużo pracować ...dniami i nocami, ale wtedy poza kasą człowiek zyskuje syndrom Mutombo-Cyborga. (czyli B.B. - Bezwolny Bezmózg)

Dawno, dawno temu...po trzech zarwanych nocach - lecąc padłam obok łóżka i zasnęłam na podłodze.
Z waleniem na dekiel po trzeciej nocy bez snu, to święta prawda jest.

Można np. wychodząc zostawić klucz w zamku i wsiąść do windy...i zorientować się prawie na przystanku MPK, że się narozrabiało.


Co do wołowinki...uważam, że nie ma lepszego mięsa.
Dobrze zrobiona wołowinka jest ehhh , no niebiańska jest.
Nawet gotowana i z dajmy na to sosem chrzanowym.
Pozdrawiam
- e.

abnegat.ltd pisze...

Greg, to mi przypomnialo jak Maryna namowila Franka coby se na golasa polatac po chalupie z okazji 25 lecia malzenstwa. Ze bedzie jak po slubie zaraz, co to miesiac z chalupy nie wychodzili, a Marynie utrwalil sie wtedy uklad belek na suficue.
Franus sie zgodzil.
Zasiadl do obiadu goluski, Maryna tyz gola wylazla z zupa z kuchni, popatrzyla na Franka i godo: "Wisz ty co jakem na ciebie spojrzala to mnie gorac strasny oblal..." a na to Franek "Bo ci cycek wpadl do wazy".

Emilka, siadlem ostatnio i mi sie kilka akcji prypomnialo. Takie pomniejsze nieco. Kilka jeszcze bedzie ;)

Anonimowy pisze...

Abi, toż to przepis na świniaka a la byleby przestał kwiczeć na patelni.
@Zadora lekarz tez człowiek, jeść musi;) a i tak prawo Murphiego działa jak tylko siadasz do posiłku...musi się coś dziać :/

M

Zadora pisze...

...musi się coś dziać :D

Anonimowy pisze...

"siadlem ostatnio i mi sie kilka akcji prypomnialo. Takie pomniejsze nieco. Kilka jeszcze bedzie ;)"

Ufff...

I cóż lecytyna robi z człowieka?

:P

basia.acappella pisze...

Oj, jak przepysznie!...

(nie brałam dotąd wołowiny jako mojego "first choice" - czas się przemóc! ;/)

Hekate1985 pisze...

Ach! Abi poprawiłeś mi dziś troszkę humor ;)

inessta pisze...

Abi, uprzejmie informuję że nie przestanę namawiać do złego. A niech Ci sodówa uderza do głowy!!!! Pisz jak najczęściej, pisz jak najlepiej i pisz jak najwięcej!!!!! ( jeśli popełniłam byki to sorry, ale word podkreśla mi wszystko )

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

o tak, też się podobnie uczyłam gotować, tzn nie, że na dyżurze, ale bez pomocy i na chybił trafił - pierwszy gulasz z wołowinki wyszedł tragiczny, bo mniem siem wydaje, że ten zwierz to pamiętał chyba jeszcze wojnę...


...secesyjną ;)

Za to wszystkie następne, z mięsa kupowanego w polskiej masarni, robione w prawie identyczny sposób jak to pierwsze, wychodzą genialne... że się tak pochwalę ;). A robię gulasze "na winie", czyli co się nawinie to do gara :), czyli cebulka, pieczarki, papryka, czasami jakiś pomidorek, no i mięso też jest przydatne ;)


A z innej beczki - ratunku potrzebuję.
Od trzech dni ledwo żyję przez moje durne zatoki, buuu. Najchętniej to bym cały czas pod prysznicem, z którego leje się bardzo bardzo gorąca woda, siedziała, bo to jedyne miejsce, w którym mogę oddychać. Już wczoraj myślałam, że mi przechodzi, bo było ok... no to dzisiaj znowu nie mogę przez nos oddychać, buuu

kiciaf pisze...

madziaro - z praktyki rada. Sudfed wez, albo ibuprom zatoki. Albo to co zawiera pseudoefedryne. A tak dlugoterminowo to pomaga tylko wizyta u laryngologa i mocny antybiotyk. Wspolczuje.

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

niestety ta wizyta u lekarza specjalisty (hmmm, ciekawe czy w tym śmiesznym kraju mają laryngologów) będzie nieunikniona, bo to już chyba 4 atak na moje zatoki w tym roku :/

abnegat.ltd pisze...

Kiciaf racje ma. Praktyka ;)

Pozdrowienia wszystkim.

Matko, ale wredny dzień był...

Anonimowy pisze...

Witam Kolegę i Czytelników:)
Właściwie trafiłem na ten blog przypadkiem ale cieszę się z tego dnia,czyli wczorajszego gdy to się stało :)
Tak czytałem to co napisałeś...desfluran i siekiera...wyjazdy różne i TIVA...piękne połączenie...wiem wiem że to pogo.. a reszta to szpital,ale tak myślę że Twój blog dobrze oddaje to co mamy w tym zawodzie...w każdym razie ja jestem od wczoraj fanem Twojego pisania...pozdrawiam i śledzę co się stanie...good job :)

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Abi no właśnie wiem, że Ty też zatokowiec pospolity... albo i nie ;)

właśnie kupiłam sobie jakieś cuś, co to na tym pisze "cold & sinus" i zobaczymy jakie będą efekty ;). Bo resztkę leków co miałam, to wykończyłam wczoraj z rana.

Moja babcia jeszcze zawsze mi doradza okłady z kapusty, ale jeszcze nie miałam odwagi wypróbować

abnegat.ltd pisze...

Witaj Anonimie :)

Blog jest zupełnie niepoważny - a czasem przygłupawy :D I o to właśnie chodzi...

Madziaro, kapusta bardzo dobra jest - na bigos ;D. A te cold i sinusy powiiny być dobre - tam zazwyczaj wsadzaja leki obkurczajace sluzówke.