sobota, 28 listopada 2009

Pogotowiarskie expose

Pogotowie Ratunkowe.

Zacząłem jeździć w 1995 roku na wiosnę. Mon Dieu, to był rocznik. Pogotowie posiadało trzy doskonałej jakości duże Fiaty 125 combi, kredensami zwane. Znaczy, jeden nie był już taki doskonały bo przebiegu miał ponad 450 tysięcy, ale silnik po trzecim remoncie jakoś dawał radę. Kiedy zaczynałem pracę, karetek było trzy a doktorów dwóch. I jeździło się "first in-last out basis". Czyli doktor wsiadał sobie do tej karetki która akurat była na kolejce.

Potem nadeszły czasy dziwne. Najpierw z rozdzielnika dostaliśmy dwa nowiutkie polonezy. Full wypas - nawet grzane siedzenia miały. Sam co prawda nie korzystałem bo mnie natychmiast nerki napierniczają od takich ekstrawagancyj, ale kierowcy sobie chwalili. Do pierwszej zimy - potem wszyscy dostali "korzonków" i ktoś w końcu urwał łeb hydrze.

Następnie cwane doktory opanowały Polonezy - w końcu człowiek był przypisany do jednego zespołu od początku do końca pracy. Potem nieśmiało wkroczył podział na karetki Wypadkowe i Pierdółkowe aż w końcu dostaliśmy prawdziwy Wielki Wóz Do Ratowania Życia. Jak do niego wsiadłem - szczęka mi opadła. Jakimś cudem weszliśmy w posiadanie Mercedesa Rządowego, który został przez nich porzucony. Mało dziwne nie jest - miał chyb a z 15 lat. Najśmieszniejszy był silnik. Zgodnie ze specyfikacja pod maska powinien być potwór 3,2 litra, ale to tylko do pierwszego poważniejszego przeglądu - potem się okazało że ktoś zrobił podmianę i w naszej budzie mamy 2 litry. Góry jeszcze nie było widać a nasz nowy nabytek zwalniał.

To się tak wszystko spokojnie mieliło aż do 2006 roku, kiedy skończyłem pracę w PR - w tym czasie wymieniliśmy wszystkie stare strupy na nowe, w karetkach pokazały się defibrylatory, potem przenośne respiratory... Gdyby ktoś mi w '95 powiedział co będę miał do dyspozycji 10 lat później to bym go wyśmiał.

Mój pierwszy reanimowany pacjent został zdefibrylowany na podwórku szpitala a masowaliśmy go całą drogę w karetce. Paranoja nie do wyobrażenia w dzisiejszych czasach.

Moja opowieść będzie - jak to mówi Szaman - młodszym ku nauce (historii) a starszym ku przestrodze. Wrócimy się bowiem do samych początków mojej kariery woźnicy, lata AD 1995.

- Doktorze, wyjazd!!! - wezwała mnie urządzeniem przywoławczym (czyli ręką zwiniętą w trabkę) dyspozytorka. -Jedziecie do Zapyzia Górnego, zasłabł w polu.
Porwałem kartę i wypadłem do karetki. Siedzę, czekam - w końcu mi zbrzydło.
- Gdzie zespół? - wróciłem na dyspozytornię.
- A, chyba jedzą. Franeeeek!!! - zestaw przywoławczy poszedł w ruch. -Rusz się, doktor gotowy!!!
Z kuchni doszły jakoweś mormolenia - modlitwa do Świętego Krzysztofa ani chybi - i za chwilę wyszedł stary, doświadczony kierowca. Z jeszcze starszym i bardziej doświadczonym sanitariuszem.
- Jak ma żyć to żyć będzie - powiedział kierowca filozoficznie i poszliśmy do karetki.
Jedziemy przez Miasto i Wieś, błoto bryzga spod kół, sygnały wyją, zespół w gotowości sprężony...
...wróóóóóććććć....
...jedziemy 60 na godzinę, syreny ryczą, nic z tego nie wynika, kierowiec co górka to auto na luz i toczymy się do 40. Jacieżwmordejeża...
- A nie dało by się szybciej troszkę? - zapytałem nieśmiało. -Toż tam człowiek umiera?
- Jak ma żyć - to żyć będzie, doktoooorze! - powiedział, przeciągając samogłoski Doświadczony Kierowca. I wrzucił na luz, jako że osiągnął pierwsza kosmiczną.
- To może sygnały wyłączymy? Za chwilę nas traktor wyprzedzi... - z tyłu nadciągał bezlitośnie pojazd rolniczy marki Ursus.
- Jak to - obruszył się kierowiec, po czym wymienili zdumione spojrzenia z sanitariuszem - toż na pilne jedziemy.
Wmordęjeża wmordęjeża wmordęjeża - zamantrowałem w myślach "Modlitwę Na Ukojenie Nerwów" i zapaliłem papierosa. A by go rudy byk. Przecież go nie pobiję.

Zajechaliśmy z fasonem na podwórko, kierowca nie dając mi wysiąść wykonał manewr przód-tył-prawo-lewo i w końcu stanął. Wypadłem z karetki.
- Gdzie pacjent?
- Tam, za stodołą.
Przyłożyłem z buta i pognałem we wskazanym kierunku. O cholera, niedobrze to wygląda. Za stodołą kawał pola, pod koniec leży sobie jegomość, rodzina wokoło...
- ...iiii dzieńdobry iiii ii abnegat iii cosięstało iiii - jak nie rzucę tego cholernego palenia to się gdzie wykończę.
- Ratujciegoratujciegoratujciegooooooo... - udzieliła mi szczegółowych informacji starsza kobieta.
Wyjąłem spod głowy gumofilca, sprawdziłem ABC - ani dycha, ani krążenia - no to do boju. Zacząłem masować i mówię do sanitariusza-
-mówię do sanitariusza-
A gdzie on d k.nędzy jest sanitariusz?
Statecznym krokiem mój współpracownik idzie sobie razem z kierowca w nasza stronę. Zacząłem pana starszego masować, w końcu doczekałem się na AMBU. Dmuchnąłem dwa razy i poprosiłem o wenflon.
- Ve-co? - spróbował uściślić polecenie sanitariusz.
- Venflon.
- A jak to się inaczej nazywa?
Szybki rzut oka do walizki - i wtedy do mnie dotarło że jestem w szczerym polu, bez sprzętu, bez pomocy - a jedyne co mogę pacjentowi podać to trójca. Czyli Pyralgina, Papaveryna i Atropina w jednym. Która co prawda dobrze robi na ból brzucha z komponentą spastyczną ale się ma nijak do dziadka co nie dycha.
- Nie żyje, niestety. Nic nie możemy zrobić. - podniosłem się z ziemi. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak pewny wygłoszonego zdania. A szczególnie jego drugiej części.

W karetce zapaliłem sobie papierocha i zapatrzyłem się w mijane pola.
- A nie mówiłem? - zapytał nieświadomy niczego kierowca. -Jak ma nie żyć to nie żyje. Chyba wtedy po raz pierwszy wyszła ze mnie moja misiowa natura. Expose było krótkie.
- (Censorrrred) mać.

18 komentarzy:

Zadora pisze...

Wiadomości z Polski. Chyba wczoraj wieźli karetką nieprzytomnego pacjenta co na świńską się załapał. Nieprzytomny, nie oddycha, oddycha za niego maszyna. Wieźli z Kępna do "lepsiejszego" szpitala we Wrocławiu. Całe 80 km go wieźli. Tylko 8 h im zeszło. A czemu? Bo maszynka do oddychania na akumulatorach a one krótko wytrzymują i 2 razy stawali na stacjach benzynowych i ładowali je. W karetce nie mieli do czego podłączyć. Na rogatkach Wrocławia pomogła im straż ogniowa zawsze gotowa. Jakim sposobem? Wzięli karetkę na hol, wokoło holu owinęli kabel podany z wozu straży do karetki do zasilania maszynki "oddechowej" i tak ich dociągnęli do szpitala! 2009 rok kurwa mać! Zapakowali by gościa na noszach do przedziału kolejowego. W pociągu zasilanie się zdarza i dojechaliby bezpiecznie, znacznie szybciej i bez ryzykowania życiem pactenta. Pacjent całą drogę nieprzytomny nie miał jak protestować. Wiadomości zakończyli informacją, że pacjent nadal nieprzytony ale stabilny. Stabilna to jest głupota ludzka! Kuuurwa mać!

Catta pisze...

Dlaczego rodzina nie przeniosła jegomościa do domu? Może myśleli, że helikoterem nadlecisz?
A gdyby to było dzisiaj plus pacjent przeniesiony do domu to o ile wzrosłyby jego szanse przy załozeniu, że nie był martwy gdy wzywali karetkę?
pozdrawiam

abnegat.ltd pisze...

Greg, luknij na wczorajsze komenty. Z tego co Innesta pisze to byla duzo grubsza paranoja.

Catta, trudno odpowiedziec- kluczowe pytanie jest kiedy doszlo do zatrzymania krazenia i jaka byla jego przyczyna.

Anonimowy pisze...

Noż curva puella mater sua. Fakt, wtedy to tylko ręce i biust do samej ziemi opadają, grrr.
A propos tego rudego byka, to znam "a żeby go rzymski byk wyrypał" ;-P nika

Anonimowy pisze...

Abi-karetka do mojego Taty (wypadek, krwotok, krew po kostki) jechała 2 godziny...całe 150 m.

"Bo karetka nie fruwa, a dohtor nie jedzie do skaleczenia".

Dohtor przyjechał, powiedział o k...wa, zbladł.

I podziękował mojej siostrze za to, że mu podwiązała rękę...rajstopami, bo by się wykrwawił na śmierć.
Z wyrzutów sumienia narobił takiego rabanu, że w szpitalu znalazł się błyskawicznie, szybka operacja. Skaleczenie było tak "lihgtowe", że brakowało 1,5 mm do tętnicy.

W międzyczasie lekarka sąsiadka nie chciała przyjść.
Wniosek:

nawet na zadoopiu potrafi strzelić bombka.
Ludzie są przyzwyczajeni do spokoju i niskociśnieniowych reakcji typu:"Jak ma żyć to żyć będzie".

A tak w ogóle...to bardzo dziękuję za ten wpis. Taka postawa przywraca wiarę w służbę zdrowia i w Człowieka.

Pozdrawiam serdecznie
- e.

Anonimowy pisze...

...aha - komentarz napisałam językiem kali jeść kali pić.

Krwi po kostki było na podłodze.

Siostra podwiązała rękę Ojca, a nie dohtora.

A rabanu narobił dohtor.

Przepraszam, ale kiedy się spieszę piszę jak analfabeta.

Zadora pisze...

wczorajszy dzień to mam wycięty z życiorysu i gapa nie doczytałem wczorajszych występów gościnnych u Ciebie. Gorsze jest ponoć tylko opowiadanie starych kawałów. :)
Idę na kawę spadło mi stężenie we krwi!

Anonimowy pisze...

W sprawie wczorajszej "afery" wypowiadał się dziś prof. Zębala. Mówił, że machineria w karetce to było ECMO i, że nie ma nic dziwnego, że co jakiś czas było doładowywane na stacjach i te 8 h to było nic, bo byli fachowcy itd. Na transport chorego ponoć zdecydowano się po 13 dniach nieefektywnego innego leczenia, mimo że było to rykowne. Chcieli chłopaki ratować kolegę - lekarza. Czy się udało, okaże się wkrótce, bo media nie odpuszczą.

"Jak ma żyć, to będzie żył" - za fachowcami z posta;)

A pogotowiarskie kawałki cudne są:)

GoS

inessta pisze...

Noż muszą chociaż jednego co zapadł na świnską grypę uratować. To bardzo fajny doktor. Życzę mu wszystkiego najlepsiejszego.

luc.as pisze...

I taki #$%^&#^#$ kierowca dalej jeździł i tak "gnał" do ludzi?

kiciaf pisze...

ABCDS ... ;)
I co to za autocenzura?

kiciaf pisze...

Chciałam powiedzieć, że expose zdecydowanie straciło na soczystości i dobitności. Tylko mnie coś z sieci wywaliło.

Anonimowy pisze...

Ja tam się nie znam, ale po kiego grzyba dohtora transportowali karetką - co to nie mamy śmigłowców? Nie da się ściągnąć LPR z Wrocławia? Toż lot zająłby 30minut... A i maszyneria się znajdzie
Lena

thalie pisze...

"jak ma żyć to żyć..." noż kurrrr.w.warszawie.nie.hodują!!! cały problem w tym, że tak do sprawy podchodzą nie tylko mało zaangażowani lekarze/pielęgniarze/inni*, ale i sami pacjenci. a jak już dochodzi do tego, że się umiera to jest pretensja do całego świata tylko nie do siebie.

ja bym chyba jednak pobiła...

*niepotrzebne skreślić

Anonimowy pisze...

Uwielbiam opowieści z pogotowia. Nawet kiedy trafi się taka baz happy endu. :( Dziękuję i pozdrawiam.
LenaVII

luc.as pisze...

Mam jeszcze pytanie. Czy godz. wyjazdów/przyjazdów karetek są gdzieś przechowywane? I jak długo?

abnegat.ltd pisze...

Witam wsztstkich :)
I milej niedzieli zycze.
Odnosnie pytania - tak, ale nie iwm jak dlugo. Dokumentacja medyczna musi byc przechowywana chyba 25 lat?

basia.acappella pisze...

Tak, młodszym ku nauce... Historii, która uczy tylko jednego - że jeszcze nigdy nikogo niczego nie nauczyła (jak dowcipasował pewien kabareciarz dwie albo i trzy epoki stąd...) :)