środa, 14 października 2009

Szaman Galicyjski

Człowiek się do wszystkiego przyzwyczaja. Co prawda nie w tym samym tempie - bo do dobrego natychmiast, a do dobrego inaczej z pewnymi oporami, ale jednakowoż jednostkę ludzka można nagiąć prawie do wszystkiego.

Takoż i anestezjologa. Proces naginania zaczął się w połowie stażu od 15 dyżurów miesięcznie na zaprzyjaźnionym pogotowiu i zakończył się przedziwną praca na 4 różnych kontraktach które pokrywały 608 godzin roboczych każdego miesiąca (w 30 dniowym miesiącu...).

Gdyby ktoś myślał że jest to niemożliwe: poniedziałki i środy - 8 godzin wolnego od 7 rano do 15 plus jeden pełny weekend. Reszta w pracy. Poniekąd tłumaczy to dlaczego człowiek w trakcie pełnienia obowiązków wygląda i zachowuje się jak wkurwiony troll.

W końcu do stłumionego brakiem snu i nadmiarem świeżego powietrza mózgu zaczyna docierać że po domu chodzą jakieś takie osobniki, które co prawda mówią do mnie tata, ale jakoś takie duże...? Cież pierona... I światełko w tunelu - jest, jest kraj gdzie dochtor nie musi pracować non-stop, przynależy do elity finansowej i co więcej - nie wolno mu pracować więcej niż 48 godzin.

Większość twierdziła że to nie jest możliwe - że to tylko w filmach pokazują. Ale tak to nie.

Nieśmiało zacząłem się przygotowywać już gdzieś koło 2004 roku. Najważniejsze - język. Lekcje grupowe, potem 1:1, w końcu pierwsze nieśmiałe próby nawiązania kontaktu z ziemia obiecaną. Do dziś pamiętam mój pierwszy telefon do pracodawcy za wodą - odebrała sekretarka i pyta się kto zacz. No to mówię, że ja dochtor i z Polski dzwonie. A ta wyjeżdża z pytaniem że kto?
No to mówie: I am anaesthetist.

W moim zestresowanym mózgu zatarła się reguła używania przedimka nieokreślonego: moja rozmówczyni z podziwu nie mogła wyjść że w szpitalu chce pracować an aesthetic. Z drugiej strony czemu nie - zawszeć to dobrze mieć kogoś kto ładnie kwiatki w wazonie ułoży.

Następnie przyszły pierwsze konkursy piękności szumnie zwane interviev. Najpierw z polskimi pośrednikami, potem z ich angielskimi odpowiednikami. W końcu przyszła informacja - został pan zakwalifikowany (co w tubylczym nazywa się shortlisted, do tej pory mnie to słowo zdumiewa...) na interview, które odbędzie się w bardzo szpanerskim hotelu w Warszawie. Warszawa... Matko jedyna - a nie zabłądzę?? Na wszelki wypadek wziąłem taksówkę. Co prawda kierowca strasznie jęczał i jechać nie chciał że go wyjmuję z takiej sakramenckiej kolejki do kursu za 4,20 - alem się zaparł że nie wyjdę. I pojechał.

Co się bedzie z chłopem - studziesięciokilowym i w dodatku ze wsi - wadził...

Z tym spotkaniem wiąże się jeszcze jedna sprawa - mianowicie wróciłem wtedy z Egiptu i miałem na głowie takie dziwne coś w kolorze biało-żółtym z pięciocentymetrowymi odrostami. Ostatecznie kto powiedział że tylko kobietom może odbić całkiem na punkcie koloru włosów? Miałem się obciąć po drodze, ale w Krakowie golibroda był nieczynny, a w Warszawie czasu nie było, bom zdążył na ekspres ino nie ten com chciał.

- Tata, nie mówi się ino!
- Ino jak?
- Ino tylko!


Summa summarum wkroczyłem na przegląd spóźniony o 15 minut z pszenną sieczką na głowie. Moim rozmówcom nawet powieka nie drgnęła - i rzecz jasna powiedzieli że zadzwonią później. Co najśmieszniejsze, rzeczywiście zadzwonili - z informacja że niestety, byłem dobry ale byli lepsi. Jak się tak patrzę na moje zdjęcie z tamtego czasu to jakoś mnie to nie dziwi.

Na następny przegląd piękności przyszło czekać kolejne pół roku. Tym razem - w Krakowie. Pamiętam jak dziś, Hotel Campanile, Prawie Że Rynek Krakowski. Zajechałem z fasonem swoim Mercedesem marki Ford do podziemnego garażu, wygładziłem garnitur, sprawdziłem fryz - ani jedno włosie nie wystawało w nieswoją stronę - po czym zwarłem zwieracze i pojechałem na górę. Dobrze że windę mieli bo mi stres generował wtedy tachykardie na poziomie częstoskurczu komorowego.

Spotkałem się z moim middleman’em, wymieniliśmy grzeczności i bęc - proszę bardzo, doktorze, zapraszamy. W pokoju dwóch dżentelmenów wyglądających zarówno przyjaźnie jak i dystyngowanie zaprosiło mnie do zajęcia miejsca - i zaczęła się rozmowa. Po pierwszych stresach zacząłem gadać do rzeczy, w końcu usłyszałem ostatnie pytanie - jak znieczulał by Pan „Varicose veins”.

Zastanawiałem się nad tym wielokrotnie i za jasnego skurczybyka nie mam pojęcia dlaczego wydało mi się że jestem pytany o znieczulenie do torakotomii.

Ze swadą opowiedziałem więc jak to zapakuję rurkę oskrzelową, rozseparuję płuca i w stosownej chwili wstrzymam wentylację płuca operowanego pozostawiając go na PEEPie 5 cmH2O czyyste...go...

...tlenu...

W końcu dotarło do mnie że dżentelmen z lewej ma wytrzeszcz, a prawy się nieco krztusi ze śmiechu. Widząc mój wyraz twarzy rzucił po polsku: żylaki... jak pan znieczuli żylaki...

Nie wytrzymałem i też się splułem. Wymieniliśmy poglądy na temat wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad podpajęczynówką, dżentelmen z lewej nieco się zdziwił że nasi chirurdzy są w stanie zoperować żylaki w dwie godziny - mi spadła szczęka że tamci robią to dłużej - i w końcu nasze spotkanie dobiegło końca.

Dżentelmen z prawej wyszedł razem ze mną na korytarz żeby udzielić mi nieco mniej formalnych informacji na temat pracy i życia w Północnej Irlandii. O co można zapytać jak się ma 5 minut? W zasadzie całość zawarła się w prostym „Jak tam jest” i „Czy można tam żyć”.

Pod wieczór poczułem że spada mi napięcie - za długo to trwa, nic z tego nie będzie. Czas zacząć organizować bilety na kolejny konkurs, tym razem w Pradze. I tu niespodzianka - telefon od polskiego pośrednika, że zostałem zakwalifikowany.

Euforia - stres - radość - i takie dziwne uczucie że życie które znam właśnie się kończy. Przedziwne.

Po przyjeździe do Północnej Irlandii poznałem bliżej mojego polskiego rozmówcę z interview. Cud człowiek - do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. I choć nie pracujemy już w tym szpitalu i mieszkamy dość daleko od siebie, dalej spotykamy się przy różnych okazjach.

Szanowni Państwo, Blogowiczki i Blogowicze: mam dzisiaj zaszczyt i przyjemność przedstawić blog mojego przyjaciela, Szamana Galicyjskiego .

30 komentarzy:

(KK) pisze...

Pomału rodzi się we mnie takie malutkie podejrzenie... Ktoś tam jeszcze został w tej Galicji?!
No, ale to żarcik. Na Waszym miejscu też bym wyjechała. A na bloga będziemy zaglądać ;)

abnegat.ltd pisze...

Galicyja piekna jest :) Na szczescie nie wszystkie doktory uciekly- wiekszosc nadal sie przygotowuje.

nika pisze...

Ło mater Dei, 608 godzin miesięcznie???? Leżę na plecach jak kura z zadartymi pazurami i wytrzeszczem. I nie wiem, czy mi do wieczora przejdzie o_O
Mercedes marki Ford :-DDD to jak maluch sport - wrzucasz do bagażnika trampki i już jest sport :-)
A do Szamana byndę też zaglądac :-)

abnegat.ltd pisze...

Wiecie co, ja wiem ze duzur lekarski to taka praca co jest czas zeby glowe do poduszki przylozyc. Czasem. Bo czsem to nie. Ale umialem wtedy wsiasc do karetki i zasnac w 5 sekund, nie wspominajac o spaniu z otwartymi oczami - to sie nazywalo funkcjonowac na rdzeniu. A teraz? 45 godzin tygodnowo i czlowiek jest dociorany :[]

Anonimowy pisze...

Abi Aidolu Mój Ty Blogowy - słuchaj to Ty teraz po tym Meksyku masz angielskie wczasy :DDD

(Swoją drogą, założę się, że wspominając sobie owe "lata świetności" sam się zastanawiasz ,jak udało Ci się za przeproszeniem ...nie wyjechać z pracy nogami do przodu i po drodze nie ukatrupić pacjenta.)

Pozdrawiam
- e.

abnegat.ltd pisze...

To chyba najwieksza zmiana byla - jak zagospodarowac tyle czasu. Przedtem bylo prosto- balanga w sobote, kaczor w niedziele a od poniedzailku kolejny maraton. A tu naglr czlowiek stanal przed koniecznoscia znalezienia se hobby :]

Anonimowy pisze...

Fajna historia po prostu. A-ha, lubie takie nepotzymy przyjacielskie i czytac bede.Pozdrawiam.Jola

eee-live pisze...

Abi toż taka drastyczna zmiana może zabić ;)
Ale te 608 godzin to szok.
A ja jęczę jak mam 215 w miesiącu, że tylko w niedzielę mogę odpocząć i że jestem zmęczona. Ech chyba muszę się poprawić ;)

abnegat.ltd pisze...

Jola, fajna bo się nie skończyła w szpitalu ;)))

EL, ale ja jednak fizycznie nie pracowałem - chyba że zaliczymy a'konto szarpaczke z pijakami ;)

eee-live pisze...

Abi no myślę, że możemy zaliczyć tą szarpaczkę ;P
No fakt niby pracuję fizycznie, a przynajmniej teoretycznie tak jest :) Bo wczoraj tak pracowałam fizycznie, że mnie kciuk do teraz od komórki boli ;) ale dziś to nadrobiłam.
Co nie zmienia faktu, że te moje rekordowe 230 godzin w miesiącu wypadają bardzo słabo z Twoimi 608 :)

Anonimowy pisze...

I tak oto Abnegat z nadmiaru czasu począł i porodził swoje hobby - bloga :D


Życie to jednak jest pozytywnie zakręcona bajka z happy endem :D

Zadora pisze...

przy rachunku 30 dniowym i 608 godz pracy zostaje Ci tak 3,7 godz snu średnio na dobę :) I na nic więcej czasu, zwłaszcza na jedzenie ;P

abnegat.ltd pisze...

Wiecie że ja pod koniec tego okresu miałem regularnie takie dziwne wrażenie jak wychodziłem na ulicę po pracy? Niepokój, że nie należe do tego miejsca. Że powinienem być teraz ubrany na czerwono i zap.dzielać gdzieś karetką.

Paaaaaraonooooojaaaaaa
jeeeeeeeeeeest
goo
ooo
ła.

Anonimowy pisze...

Ja kiedyś w maju zdziwiłam się, że już są listki na drzewach, ale pracowałam na dwa etaty zaledwie.

Ale Abi, w stanie poparanoidalnym z lekka popapranym (in plus) jest Ci całkiem nieźle, co?! ;)

abnegat.ltd pisze...

Mi sie kiedyś powidziało że jak GMC bedzie wymagało od dochtorów zza Kanału znajomości chińskiego w odmianie mandaryńskiej - to też się nauczę :D Teraz nie jestem już tak pewny, wszystko ma swoje zady i walety. Ale porównania dalej nie ma. Za tę ilośc pracy w Polsce rodziny nie utrzymam. A tu i owszem. I nawet na wakacje zostaje :[]

Anonimowy pisze...

Trochę wiem jak to jest i jak to wygląda. Mój brat wyemigrował, bo żeby utrzymać rodzinę na normalnym poziomie...pracował dużo i za marną kasę.

Po roku na emigracji stwierdził, że zostaje i ściągnął rodzinę. Młoda dostała się do niezłego ichniejszego koledżu, urodził się młody i nie wrócą.
Mają to co najważniejsze- czas, kasę, zdrowie i spokój.

Kiedy człowiek ma rodzinę na utrzymaniu zmieniają się priorytety, tylko po co dzieciom ojciec, którego nie ma?

Tak więc i Twoją decyzję i Twoją postawę popieram i rozumiem.
Zresztą, uważam, że żeby medyk był medykiem , którego bać się nie trzeba (bo medyka, który pada na pysk ze zmęczenia można się przestraszyć) powinien pracować za normalne pieniądze.
No to się wymądrzyłam i przynudziłam. Nie ma co. :D

abnegat.ltd pisze...

No - ale jaja na boczku by się zjadło ;) A w Morrisonie ostatnio nie idzie kupić. Zaraza z tymi Brytolami.

Anonimowy pisze...

Ano istna zaraza :D

Zadora pisze...

Ciekawe jest to, że na rozproszeniu przy max 48 h tygodniowo nie odczuwają chyba bardziej braku lekarzy niż u nas w Polsce, gdzie normą jest dużo więcej godzin. To jak to właściwie w Polsce jest (pomijanąc fakt, że lekarze biorą możliwe dodatkowe godziny, żeby zarobić więcej), czy brakuje u nas lekarzy, że tylu musi/może pracować znacznie ponad normę czy nie? Czy system jest tak monstrualnie rozdęty i niewydolny, że marnuje się pracę lekarzy?

Anonimowy pisze...

Greg, ja stawiam na rozdęty system.
Zresztą prawda jest brutalna, u nas w kraju są tacy, co muszą więcej pracować na godną pensję.

Ot i co.
Nie każdy medyk musi zasuwać jak osioł żeby zarobić, ale w większości tak jest, że żeby coś mieć trzeba za to płacić podwójnie.

Kasą i zdrowiem.

Zadora pisze...

Green to jest jasne czemu więcej pracują, no problem każdy potrzebuje na chleb. Ale zadziwiające jest, że tyle jest dla nich pracy?! I że ją znajdują i jadą na dopalaczu, żeby się w tych godzinach obrobić. To co tu właściwie jest grane? Pracy za dużo, czy doktorów za mało? Czy piasek w trybach i nic nie trybi i ta sama rzecz zajmuje u nas wielokrotnie więcej czasu niż ...no nie u nas?

Zadora pisze...

Cholera no przecież nie chorujemy więcej, nie umieramy więcej...statystycznie niż reszta Europy. Nie w takiej skali jak różni się czasowo praca lekarza za granicą i u nas. To czemu u nas lekarze zasuwają na wysokości lamperii jakbyśmy mieli stan epidemii i klęski zdrowotnej w wersji contans?

Anonimowy pisze...

Może jedno i drugie i trzecie.
Greg zauważ, że nie każdy doktor chce pracować w państwowej przychodni.

Że właśnie w takich miejscach ludzie się zarzynają żeby zarobić.

I w takich miejscach poza kasą liczy się coś takiego jak dobro pacjenta np.

Myślę, że doktorów jest mało w miejscach mało prestiżowych, tak bym to ujęła.

Zadora pisze...

czyli kwadratura koła? Dużo pracy słabo płatnej w miejscach mało prestiżowych? Dostaniesz więcej roboty tylko tam, co nie da Ci wiele więcej pieniędzy za to kalendarz wypełni szczelnie?

Anonimowy pisze...

Tak,ja uważam, że tak właśnie jest.
Czasami nie tylko ze względu na kasę, ale np. ze względu na dobro pacjenta.

Konsultant d/s medycznych Morph podaje jako takie miejsce szpital im. PCK i szpital im. Śniadeckiego w Białym.

abnegat.ltd pisze...

To sie zmiemia - teraz prawdopodobnie juz nikt z Polski nie wyjedzie. Da sie normalnie zarobic, funt spadl z 7 na 4,5 wiec kasa nie jest juz takim wabikiem. Tak a'propos twojego pytania, Greg: Polska bya jednym z niewielu krajow ktora chciala utrzymac 64 godzinny tydzien pracy dla lekarzy.
Gdybym zostal, bylbym po zawale. Wazylem 118, nadcisnienie, podwyzszone cukry, bole wiencowe, takie tam.
To nie byla praca tylko niewolnictwo.

Anonimowy pisze...

Abi, kasowo może trochę się zmienia na plus, ale pani minister wielu osobom przyspieszyła decyzje o wyjeździe...do ostatniej chwili nas karmiła, ze rezydentur będzie więcej o 2,5 tysiąca miejsc ...i co? listy z miejscami specjalizacyjnymi opublikowane z mega poślizgiem,na dwa dni pzed lepem a 5 przed deadlinem w wodkamie...i miejsc jest duuuużo mniej niż w sesji wiosennej... a czasu raczej już nie było na szukanie "kto przyjmie na etat".
z interny jest 15 miejsc, z deficytowej onkologii - tadddaaaam 0 ( zero ) miejsc .

M

abnegat.ltd pisze...

To dopiero jest kwadratowe kurewstwo. Niedlugo bedzie tak samo jak po prawie - aplikacja adwokacka tylko dla sunusiow adwokatow. Reszta won od zloba.

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Abi masakra z tymi godzinami. Ale pamiętam, że rodzice opowiadali, jak to ich znajomy anestezjolog (wspominany kiedyś chrzestny Nomada) już w latach 70-tych, na pytanie, jak to robi, że jakby nie liczyć, to wychodzi, że pracuje czasami 25!! godzin dziennie, odpowiadał, że to jest bardzo proste do wytłumaczenia - po prostu wstaje godzinę wcześniej ;)


btw. widział już zdjęcia? ;) wrzuciłam linkę jeszcze raz pod tamtym tematem

abnegat.ltd pisze...

Madziaro, zdjęcia QL, Kanadole to jednak morony są - nic sie nie martw, nie ci to inni.

Ja w tym czasi epobiłem rekord absolutny - w górach, przy zmianie dyżurów przejechałem 43 kilometry w 20 minut.

Powinno sie takiego typa zastrzelić.