środa, 12 sierpnia 2009

Amsterdam, part 1

Gdy nie ma dzieci w domu to jesteśmy niegrzeczni.

Ponieważ pociechy pojechały realizować potrzeby wnuków, z żalu wielkiego za nimi wykluł się pomysł pojechania gdziebądź. Planowanie tego typu jest najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu. Należy znaleźć najbliższe lotnisko, najtańszy lot w jakieś ciekawe miejsce, zabukować hotel - i wio. Okazało się że splot wypadków rzucił nas do Amsterdamu.

Nie jestem zwolennikiem jakiegoś straszliwego wojskowego planowania operacji - zasadniczo wolę się poszwędać, coś zobaczyć, coś zjeść - to koniecznie - i ogólnie wypocząć niż dać się zaje.ździć na śmierć. Jednak wypad na dwa dni w systemie wylot w sobotę rano - powrót w niedzielę wieczorem, wymaga przynajmniej przyglądnięcia się przeciwnikowi. Bez zbytnich ceregieli kliknąłem w dwa przewodniki w Merlinie, zapłaciłem co kazali - i ze zgrozą niejaką zauważyłem że przewidywany czas wysłania paczki to 7 dni roboczych. Szybko policzyłem na palcach - raczej dojdą. I faktycznie - mimo że zabłądziły gdzieś w Niemczech, mieliśmy caałe dwa dni na zapoznanie się z tematem. Niestety, Wiedza i Życie (czyli brytyjska seria Eyewitness Travel) okazała się drobniutkim niewypałem. Jakieś to wszystko takie - chaotyczne i w dodatku mam wrażenie że nie wszystkie informacje są świeże. I nie do końca przemyślane. Natomiast drugi z nich, wyprodukowany przez Nationale Geographic (ale nie standardowa seria, a "Historie,Mity,Opowieści") okazała się niesamowitym wynalazkiem. Zaproponowane w środku 24 trasy można przyciąć do własnych potrzeb, wiedząc że zobaczymy to co najważniejsze.

Lot do Amsterdamu zabiera z Teesside godzinę, w zasadzie czasu jest tyle żeby zjeść ciasteczko i popić soczkiem - po czym można spokojnie zacząć szukać wyjścia z lotniska. Chwila niepewności przed wskoczeniem do pociągu - zawsze tak mam w obcym miejscu, a co jak toto jedzie zupełnie gdzie indziej??? - i po piętnastu minutach wysiadamy na Central Station. Pierwsze co rzuca się w oczy to rowery. Rzecz jest nie do opisania, stoją wszędzie i w każdej ilości, połowa ludzi porusza się rowerami, w zasadzie wszędzie znajdują się - nie, nie ścieżki - drogi i autostrady rowerowe, a wejście na nie oznacza zawał spowodowany szybko zbliżającym się dryń dryń zza pleców.

Zgodnie ze starą zasadą - jak chcesz zaoszczędzić to najpierw daj się obłupić ze skóry - kupujemy pakiet Iamsterdam . Czyli karta wstępu do muzeów, bilet na tramwaj i książeczka opisująca większość atrakcji w mieście. Biuro znajduje się na przeciwko stacji, przy pętli tramwajowej, nieco po lewej stronie. Trudno ominąć. Ale niektórym - na ten przykład abnegatom - się udaje... Karta jest dobrym wynalazkiem - zasadniczo wstep do muzeów jest solidnie drogi - Rijksmuseum kosztuje 12.50, Van Gogh 11.00, jak sie do tego dołoży Museum Het Rembrandthuis za 7 to cena karty się zwraca (38E za 24 h). Nie mówiąc o bilecie komunikacyjnym - tramwaje, metro i busy rzeczne - oraz masie dziwnych bonusów i bonusików w okolicznych knajpach i sklepach. Niestety, czwarte muzeum na które ostrzyliśmy zęby - Stedelijk Museum - nadal jest w remoncie. Co prawda eksponaty są wystawiane po Amsterdamie, ale brakło nam pary żeby reorganizować marszrutę. Może następnym razem.

Dochodzimy na plac Dam. Niestety, pałac królewski jest w dalszym ciągu remontowany, dookoła rozłożone są sceny imprezy wspierającej bezdomnych, co dodatkowo zasłania widok. Obchodzimy wszytko dookoła i zmieniamy nieco plany - zobaczymy sobie dzisiaj dom Rembrandta, żeby w niedzielę nie latać z wywieszonym językiem po mieście. Ruszamy na azymut, zupełnie niepomni że przechodzimy przez środek osławionej dzielnicy czerwonych latarni. Dopiero porównanie zdjęć nam to uświadomi.

W domu Rembrandta trafiamy na wystawę Lievens’a, przyjaciela i protegowanego wielkiego mistrza. Zgodnie z kartą praw i obowiązków zwiedzacza ustawiamy się w ogonku i już po pół godzinie jesteśmy w środku. Tu mała dygresja - podatki w Amsterdamie płaciło się nie od powierzchni a od szerokości frontu budynku. Stąd wszystkie starsze konstrukcje są wąziutkie i wysokie. Trudno się dziwić, że - by zaoszczędzić na miejscu - klatka schodowa to pierońsko kręcone schody wymuszające trzeźwość tak codzienną jak i świąteczną. Zaspokoiwszy potrzeby wyższe zaproponowałem nieśmiało małe conieco. Toż człowiek nie zajączek, duracell mu nie pomoże. Siadamy w pobliskiej knajpie na rogu. Nieco zachłannie rzucam się na muszelki w porach. Młłłłłmzja. Jmkie dmbre...

Sprawdzamy która z zaproponowanych tras doprowadzi nas w pobliże hotelu i ruszamy szlakiem pchlich targów. To jest coś co mnie zawsze zdumiewa. Gdziekolwiek na świecie byśmy nie poszli, zawsze znajdziemy starą, połamaną klawiaturę do komputera. WTF??!? Nie panimaju.

Meldujemy się w hotelu i już bez obciążenia ruszamy na wieczorny spacerek po mieście. Charakterystyczna woń zioła jest zdecydowanie lepiej wyczuwalna, co w połączeniu z wilgotnym powietrzem znad kanałów daje specyficzny, niepowtarzalny zapach miasta. W Amsterdamie być i - ten tego - sekspracowniczki (pisownia oryginalna za Nationale Geographic) nie widzieć toż jak być w Paryżu i ominąć Eiffel’a. Ruszamy więc zgodnie z moimi przeczuciami i lądujemy przy przytulnym stoliczku z widokiem na Prinsengracht. Może i ze mną można zbłądzić na śmierć, ale człowiek w stu procentach może być pewien że nie umrze przy mnie z głodu. W końcu rezygnujemy. Trudnoż i darmoż - wolę nie zobaczyć wieży Eiffel’a niż by mi miały nogi odpaść od tułowia.

*** to be continued *** *** to be continued *** *** to be continued ***


Po prostu cos niesamowitego. W niektórych miejscach sa przypięte warstwowo - te z najgłębszej warstwy nadają się jedynie na przemiał...


Rowery są wszędzie.



Tak samo jak seks.


I rowerzyści. Zarówno ci duzi...


...jak i mali.



Pałac królewski. Niestety w dalszym ciągu w remoncie.


Pomnik ofiar wojny.


I coś co mnie nigdy nie przestaje zdumiewać. Czyli miłość powszechna do kiczyku.


Te walące się domki - każdy w nieco inną stronę - to nie efekt zniekształeceń optycznych obiektywu. Cały Amsterdam stoi na palach - i pomalutku się przechyla. Dość niesamowite kąty można spotkać bez większego wysiłku
.

ASP


ALA. Choć może na odwót :? :/ :| :\


Nie lubimy palić? To może lizaczka? Albo ciasteczko?


Lojalne ostrzeżenie.


I kolejny sklepik ze słodyczami.


Muzeum w domu Rembrandta - z pracami Lievens'a



Pchli targ.



Tego typa to ja skądś znam :/ :| :\


A tu zdecydowanie tajniacząca się agentka.



Można i tak - ale choroba lokomocyjna skłania jednak do spacerów.


Jak sie komuś już całkiem chałupa zawali - idzie spać do kanału. o_O


Stag party.



Koszmarki też mają.



\
Albo duchy - albo nie należy robic zdjęć pod światło :\ :| :/


Nika dali nie leze...

23 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale fajnie :-) Przypomniałeś mi Amsterdam, byłam tam 1 dzień :-D w cielęcych latach. Rowerzyści jeżdżą tam stadami i wszystkich rozjeżdżają ;-) No czasami rowery parkują w kanale ;-P I te tramwaje, co po jednych torach jeżdżą na mijankę o_O Ładnie wyglądacie na ładnych zdjęciach :-) nika
P.S. Wszystkich doprowadziłeś do palpitacji swoimi wieściami, że znikasz do września i proszę komentarzy ni dudu ;-) Ale zaraz pewnie się sypną.

Anonimowy pisze...

No właśnie, najpierw nastraszyłeś publikę, teraz tu pustki. Ale grono fanów i tak się odmelduje ;)
Amsterdam jest uroczo wyluzowany. W Holandii podoba mi się to, że jak masz rower to już jesteś gość i wszędzie dojedziesz. A jak nie masz roweru, to możesz wynająć... Mam bardzo miłe wspomnienia z tego kraju, dużo życzliwych ludzi tam spotkałam. A co najlepiej pamiętam? Koffie met gebak!
Ayako

Anonimowy pisze...

Ajako, że co?
kawe poprosze?
holenderski jest trudny

Anonimowy pisze...

Napis przed knajpkami i ogródkami: koffie met gebak, czyli kawa i ciastko, i cena. I tak można wędrowac od jednego koffie met gebak do drugiego. Pamiętając, że gebak wymawiamy oczywiście jako "hebak". Tak jak "van Hoh" a nie van Gogh". Taki trochę charczący ten holenderski.
Ayako

Zadora pisze...

chyba o kawę z ciasteczkiem chodzi, tak? Ciasteczko z koffe shop (czy jak się to pisze)?

Anonimowy pisze...

Ta kawa z ciastkiem w ichnich coffee shopach to popłuczyny po maryśce z ciastkiem z maryśką, czy normalna kawusia z ciastkiem? Bo wieść gminna niesie, że w ichniejszym coffee szopie to marychą handlują. Jakbym pojechała, to bym chciała zjeść normalne ciastko z kawusią, a nie się otumaniać. I tak jestem wystarczająco tępa, więc nie potrzebuję się jeszcze bardziej otępiać :-) nika

lavinka pisze...

Chciałabym by Warzawa zamieniła się w Amsterdam... niestety nadal królują tu samochody. Ale Cycle Chic pomału robi się modny ;)

I mam jedno pytanie... czy mogę "pożyczyć"kilka zdjęć z tego wpisu na Warsaw Cycle Chic i wrzucić jako pocztówkę od Ciebie? Oczywicie podlinkuję autora.

:)

abnegat.ltd pisze...

Witam wszystkich :) Zasadniczo pakowanie w trakcie - szaleństwo bojowe i massakra ogólna. Łomatko.
(znaczy ja cidera pije. Gruszkowego).

W zasadzie otumanić sie mozna czym się kto lubi - sa nawet sklepy ze zdrową żywnością gdzie można sobie zaparzyć cherbatki z liści koki... Spadła mi szczęka...

Lavinka, oczywiście. |Co prawda przyciąłem te zdjęcia do formy bloga, 400x600 i są podostrzone - ale jeżeli chcesz mieć oryginały to moge to na chwile wrzucic na mój album do ściągnięcia (tylko nie obiecuje kiedy)

Muszę się przyznac że specjalnie z myślą zaprezentowania prawdziwego miasta rowrów zrobiłem parę wzdęć ulic i autostrad rowerowych. To się w głowie nie mieści.

lavinka pisze...

Abi,te co są wystarczą w zupełności, na WCC umieszczamy zdjęcie podobnej wielkości. Jako,że wrzuciłeś je na picasę, znając system tworzenia kodów poradziłam sobie htmlem, choć na wszelki wypadek zapisałam sobie fotki w swojej tajnej bazie danych pocztówkowych ;)
We wpisie oczywiście pojawi się link do Twego bloga i całej relacji z Amsterdamu :)

sarahdonnel pisze...

Tja, tę część Amsterdamu juz muszę na zdjęciach oglądać. Człowiek sobie mieszka w turecko-marokańskiej dzielnicy kwadransik rowerkiem od zgiełku CS, i robi wszystko, żeby w turystycznych dzielnicach nie bywać. Poza desperacką potrzebą zrobienia zakupów w niedzielę (bo w Holandii jest zakaz handlu w niedziele, poza wyznaczonymi 'handlowymi' i centrami turystycznymi).

Narrrkotnikami u nas nie pachnie, seksu tez jakoś mało, większość dziewczyn raczej zakwefiona i zakryta 'halal'.

Zasady ruchu drogowego w Amsterdamie wyglądają następująco: rower ma zawsze pierwszeństwo. Jedynym wyjątkiem od zasady pierwszeństwa dla rowerów jest zdrowy rozsądek: rowerzysta ustępuje tramwajowi (bo tramwaj jest zdziebko cięższy) oraz taksówkom (bo te, kierowane przez Marokańczyków, bywają nieprzewidywalne i wyskakują 'znienacka' mając przepisy równie w d... co większość rowerzystów. I są również zdziebko cięższe).

Ps. Koło mnie jest most, który zamienia się w sound system, kiedy się podnosi.

Inny 'zły' Amsterdam można zobaczyć sobie w filmie 'Bolletjes Blues'. Nawet hip-hopowemu dziecięciu powinien się film spodobać. A przesłanie bardzo pedagogiczne.

[Chróćśjes!]

basia.acappella pisze...

Bardzo fajny reportaż. Też mam mnóstwo dobrych rowerowych wspomnień z Holandii (i Belgii, i północnej Francji...) - w sam raz dla mnie, na podbudowanie morale wiecznej propagatorki bicykla :D)))

PS Bardzo wychudzoną formę przyjmować zaczyna nasz Pan Gospodarz... żeby choć nie przeholował ;(

basia.acappella pisze...

PS' Zaległe wpisy też przeczytałam... Udało się jakoś (cudem) zapobiec zwyczajowemu niebezpieczeństwu, na jakie narażony jest ekran laptopa... ;|

Zadora pisze...

Chudy jesteś!
Amsterdam, to pierwsze miasto zachodniego świata, od którego lata temu zacząłem odkrywanie "zagranicy". Po całym dniu jazdy stopem, z plecakiem, za to bez wizy holenderskiej (tylko niemiecka), wieczorem wylądowaem w okolicach dworca. Najtańsze noclegi za 1,5 guldena były właśnie tam. Znaczy opłata była za 24 godz. skrytkę bagażową na dworcu do której pakowało się plecak. Spanie na karimacie, pod pergolą, która jest wzdłuż fasady dworca. Pod nią na przemian stały rowery i na noc rozkładały się grupy ludzi. Z jednej strony miałem rowery, z drugiej grupę imprezujących na karimatach niemców. Bardzo sympatycznie. O 6 rano, obudzili nas policjanci grzecznie prosząc, żebyśmy się przenieśli bo tu będzie sprzątanie. Z karimatą pod pachą poszedłem w stronę placu Damm. Po drodze (6 rano) 3 razy proponowano mi żebym kupił "działkę". Na placu Damm kupa ludzi na karimatach i podpięta do latarni kapela rockowa, która dawała czadu pełną parą. Tego całego bajzlu pilnował tylko 2 osobowy partol policji i nie mieli nic do roboty. Tam się rozłożyłem i dospałem trochę. Tam też zostawiłem większość strachu i kompleksów gościa spoza żelaznej kurtyny. Dalej już poszło z górki. Dla Amsterdamu, Holandi a szczególnie Alkmaaru, w którym później częściej byłem, pozostały mi bardzo ciepłe uczucia. :D

Anonimowy pisze...

uwielbiam Twoje relacje z eskapad. Mrau! Ale lolipopa z konopii bym ochoczo spróbowała;-)


Czekam na dalsze niusy!


Black

Nomad_FH pisze...

Takiemu to dobrze :D
A ja właśnie zaliczyłem kolejną Bułgarię, tym razem jako pilot przez Rumunię...
Ot taka trasa Polska - Słowacja - Węgry - Rumunia - Bułgaria
Wyjazd w poniedziałek, z powrotem w pl (a właściwie w krk) z środy na czwartek o 2 w nocy. Ot 30h w jedną stronę, kilka godzin na miejscu i powrót 24h.

Nomad_FH pisze...

A swoją drogą, czy drogi Abnegacie znaszli może kierowcę/ratownika z karetek z bazy w Nowej Hucie? Ok 20 lat stażu na karetkach, nadal czasem na dyżury jeździ. A imię jego Bogdan.
Z tego co mi mówił w czasie powrotu - to mógł zasięgiem zahaczać nawet i o Twoje rejony...

Anonimowy pisze...

Abi... Wspaniałe wakacje, reportaż miodzio ;)

Zabij mnie, ale ja resztkami swego musku pojąć nie mogę ani dojrzeć nigdzie z której strony Ty gruby jesteś...? ;P

Epi

paniena pisze...

gratulancje w temacie figury, cud miod i lollipop!
wycieczka tez palce lizac!

Anonimowy pisze...

Już wiem, już wiem! Tobie, Abi, wydaje się, że jesteś gruby, bo masz drobną lepszą połowę :-) Ja też ja stanę obok swoich mniejszych i drobniejszych koleżanek, to wydaję się sobie być kawałem baby i ogólnie miśkowata. A przecież mam tylko 1,74 m i BMI jak trzeba, więc hulaj dusza bez kontusza, piekła nie ma :-D nika

abnegat.ltd pisze...

Sliczny jestem niespotykanie - to wiem. Od dziecka zresztą :[]

Dzieckiem w kołysce kto łeb urwał i tak dalej.

Już niedługo komunikat specjalny.

...wakacje...

basia.acappella pisze...

Czyli, jak rozumiem, Państwo Abnegatostwo w europejskich rozjazdach - w tym także polskich zapewne... :) :D

Pięknego końca lata życzę! :)))))

helga pisze...

...hmmm, Amsterdam zobaczyć raz, ale wcale nie warto tam wracać! Dziwactwa, których w rodzinnym kraju brak może zwracają trochę uwagę, ale tak poza tym brudno i śmierdzi...na prawdę! To juz nawet zmętniały zapach w Wenecji był lepszy! Jedyne co warte uwagi-przepiękne tulipany i masa, masa! różnych ich odmian, ale to juz nie w Amsterdamie, a na obrzeżach miast...w Amsterdamie ewentualnie cebulkii tulipanów, w nawet nie najgorszych cenach;)

abnegat.ltd pisze...

Basiu - i po ptakach :D Ale jeszcze część druga czeka.

Helga, jak byliśmy to nawet nie śmierdziało. Albo ja mam coś z powonieniem. Na tulipany muszę koniecznie jescze raz jechać - bo tym razem to tylko cebulki na dworcu...
A Wenecja też ładna - ale chyba mnie Amsterdam bardziej zauroczył.