sobota, 4 lipca 2009

Dzień drugi

Cholera jasna - czego ten budzik nie zazdwonił? Drugi dzień - a ja zaliczam spóźnienie?? 5.50. Oż w morde. Ty sie budzik tak na mnie nie patrz, każdy by sie przejął. Co ja to dzisiaj mam na tapecie? Chyba mieszkania bedziemy szukać? A - i doktor. Mieszkania oglądać lubię, doktorów się w zasadzie nie boję, dzionek powinien być całkiem udany. Najpierw śniadanko. Wypatrzyłem jakis gruboziarnisty chlebek tostowy w zaprzyjaźnionym sklepiku, dokupiłem olej i zrobiłem sobie jaja na boczku. Muszę odkryć co oni tu jedzą prócz jaj, bo zemrę marnie na hipercholesterolemię. Jako że czasu było od cholery, poskąpiłem miejscowej przedsiębiorczości prywatnej 2,20 za transport i polazłem do szpitala piechotą. Aaależ tu jest pięęęknie... Sklepy i drogi... i pomnik z żołnierzem... i łabędzie... A na brzegu takie małe kaczuszki... Ciekawe czy ja coś mam w walizce na gorączkę...

- Good morninngg! - usmiechnął się radośnie znany mi z wczoraj doktor Johns, akcentując nieziemsko zgłoski wszelakie ku lepszej rozumialności. - Mam dla ciebie rotę - usmiechnł się dumnie i wręczył mi kawał pokratkowanego papieru formatu A4. Na którym Abnegat był wydrukowany na czerwono. Sprawdziłem rozkład jazdy - same dniówki, żadnych dyżurów, najwyraźniej pierwszy miesiąc jest traktowany jako rozbiegówka. Luknąłem na dzisiaj - o, idę do teatru. - A gdzie to jest? Johns wytłumaczył mi dokładnie, dobrze że w trakcie tłumaczenia jak iść wszyscy używaja języka migowego - i polazłem. Zamknięte. No jak to - toż to lista miała być, nie? Wróciłem na górę i okazało się ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu że wczorajsze moje przyjście na 9 nie było spowodowane chęcią oszczędzenia mi siedzenia na odprawie ale tym że praca w szpitalu zaczyna się o tej porze... Ale jaja... Gdzie herbatkę można zrobić? Johns sie przejął i zrobił. Z mlekiem i z cukrem. Stanąłem przed ciężkim dylematem: jak wypiję to nie dość że przyjmę te cholerne kalorie - wiadomo, cukier biała śmierć - to w dodatku za jakieś piętnaście minut zacznę się rozglądać za toaletą. A jak poproszę jednak z cytrynką to pomyśli że cham jakiś dziki... Hm. Kalorie może bym i przeżył, ale sraczka przeważyła szalę.
- Proszę wybaczyć, niestety nie moge pić mleka...
Musiałem strasznie namieszać z grzecznościowymi formami angielskimi bo odwzajemnił mi się tak zwanym „blank stare” - czyli czółkiem nie skażonym żadną myślą. Przeszedłem na prosty inglisz - alergia na mleko. Sory. Nie, nie, to jemu jest sorry, oczywiście juz robi kolejną. A z cytrynka mozna? Z czym?? ...no, z lemonem...? Popatrzył się dziwnie i powiedział że lemonów nie mają. Po czym zabrał się za jakąś robotę na kompie. Usiadłem grzecznie i zająłem sie PPH (pierwsza poranna herbatka). Bez cytrynki.

- Dzień dobry, Abnegat - szurnąłem nóżką w tea-roomie wszystkim siedzącym paniom i jednemu panu - Nowy anestezjolog. - dodałem, widząc 14 „blank starów”.
- A, dzień dobry - uśmiechneła się matrona. -Doktor dzisiaj pracuje z Dr Brownem?
- Tak jest - odparłem dziarsko. Ciekawe na cholere dwóch anestezjologów w jednej sali operacyjnej.
- Zaraz zaczniemy. Pacjent powinien byc za dziesięć minut.
No i gut. Wbiłem się w ostatnie wolne krzesełko i starałem się wyglądać na zamyślonego, wtedy ludzie człowieka pomijają w konwersacji.

Doktor Brown okazał się być duży, groźny i ogólnie postrachliwy. Zapytał o podróż, hotel, pochodzenie i doświadczenie, po czym zaproponował że pójdziemy, on sie mi przyglądnie w czasie pierwszego znieczulenia a potem sobie będę dłubał swoje a on zajmie się czym innym. W sumie ich rozumiem - przyjeżdża facet z dzikiego kraju i twierdzi że umie. Co wcale nie musi oznaczać że umie a jedynie że twierdzi. Pierwszy zabieg - pęcherzyk. Brown pokazał mi papierzyska, okazało się że pacjent nie jest oglądany przez anestezjologa, a przez pielęgniarkę w preassessmencie. Niech ta bedzie. Jak system działa, to czemu nie. Uśmiechnałem się miło do pacjenta i tu pierwszy dzonk. Otóż anestezjolog zakłada wkłucia do żyły - pielęgniarki tego robić nie umieja. Coś za dużo tych jaj... Dobrze że mam praktyke pogotowianą to sie człowiek nie zbłaźni. Żyły nie najgorsze, wbiłem zielonego szlaucha i zapytałem gdzie pielęgniarka. A po co? No jak to - a kto leki da? Brown juz wiedział od Polaków pracujących wcześniej że jest to nasze dziwactwo narodowe, więc wyjaśnił jedynie że tutaj sami nabieramy i podajemy leki. No masz - to na cholere mi pielęgniarka?
Nabrałem, sprawdziłem, zostałem odpytany z dawek, działania, wskazań i przeciwwskazań po czym zapuściłem pacjenta, przewntylowałem chwilke maska, wsadziłem rurę i zgłosiłem gotowość bojową.
- Widzę że robiłeś to wcześniej - mruknał Brown. Miło być docenionym. Szczególnie jak sie posiada dwójkę i dziesięć lat praktyki.

9 komentarzy:

(KK) pisze...

Polska musi być najgrzeczniejszym językowo krajem w Europie... I nigdzie nie rozumieją tych naszych uprzejmości! Ostatnio kelnerka w hiszpańskiej knajpie, na pytanie "Czy mogę zapłacić rachunek?" odpowiedziała surowo: "Ależ nawet powinnaś!"

abnegat.ltd pisze...

:DDD A to dopiero :DDD
Zupełnie jak z Misia. Dwie kawy i dwie WuZetki. Bijemy sie o złotą patelnię.

Zadora pisze...

Drugi dzień i już zaprzyjaźniony sklepik? Ty to masz tempo, szybszy od przeciągu! :D

dotty pisze...

Niezłe z tą knajpą. :)))
Niezłe zdolności adaptacyjne ma nasz bohater literacki. Już drugiego dnia daje radę i jest na tyle wyluzowany, żeby z grzeczności nie nabawić się kłopotów żołądkowych. ;)

kiciaf pisze...

Taak, to naprawdę miłe być docenianym przez cudzoziemców...

W sumie idiotyczne uczucie. Z całym szacunkiem dla cudzoziemca, który zwykle robi to szczerze we mnie budzi się lekkie politowanie i taka oto myśl: "co ty, ku.wa wiesz o zabijaniu..."

Anonimowy pisze...

...i nasz bohater jak zwykle górą :DDD.
Jakież to miłe.
BTW - nie taki doktor Brown straszny jak go malują :)))

Pozdrawiam życząc udanej soboty-emili(green)

Anonimowy pisze...

Ech, fajnie jest żyć w przeświadczeniu, że ciąg dalszy nastąpi.I to wkrótce...
Ayako

inessta pisze...

No Abi ja nie pytałam o przeliczanie funtów na złotówki ale o pomyłki, zdziwienia i nieznane jedzenie, które miało być tym znanym. Odkryłeś coś ciekawego do jedzenia?

abnegat.ltd pisze...

Agregat, zaprzyjaźniłem się to ja z nim. Bo raczej on ze ną to nie. Raczej z moja krata kredytową...

Docik, asertywności mówimy tak - chamstwu zdecydowane nie ;D

Kiciaf, no bo jak to tak - przyjechał nie wiadomo skąd - i wie. Niemożliwe.

Emili, zwykły szpital, zwykła robota - żadne cuda. Jedyny prawdziwy problem to język i papiery (odczytać i napisać...).

Ayako, pomalutku się to ciągnie ;) Ale trzeba bedzie porzucić ten wątek na chwile mo mnie jaka melankolia zatłucze :DDD

Innesta, poczatek był straszny. Miałem wrażenie że oni jedzą sieczkę i trociny.