czwartek, 2 lipca 2009

Apnidżat

- Apnidżat?
A co to za język jest? Ponoć tubylcy mówią w swoich własnych narzeczach, ci zorientowani republikańsko używają gaeilge [gelik] a ci którym bliżej do monarchii mają przedziwną odmianę szkocko-angielskiego. Ani jednych ani drugich nie idzie zrozumieć. Ponieważ wiadomo - Polak ze wsi nie jest, więc patrzę sobie spokojnie przez okno, a tu mój szef raz jeszcze wykrzykuje indiańskie powitanie. Apnidżat.
- Abnegat - poprawiłem odruchowo i wyciągnąłem grabulę. Szef na grabulę spojrzał, uścisnął z niejakim niepokojem i zaprosił mnie do dyżurki.

Usiedliśmy. Przywitałem się ładnie z jednym dochtorem autochtonem - po anglijsku - oraz jedną doktorką przyjezdną - po polsku - po czym zapadłem się w fotelik. Łojezu. Ciężko będzie. Szef zapowiedział że tylko sprawdzi co ma do roboty i zaraz mi szpital pokaże po czym pognał. Polska koleżanka machnęła mi papa-tymczasem i zostałem na łasce tubylca.
...ratunku...
Dostałem jedno pytanie - ponieważ było coś w ciągu fonemów jak ”dżerń” więc odważnie nabrałem powietrza, zamknąłem oczy i dżampnałem do basenu coby sprawdzić czy wody nalali.
- Podróż w porządku, lot ok, taksówka też czekała.
Nastąpił słynny o’tell - wiedziałem już że to nie zaproszenie do powiedzenia czegokolwiek a pytanie o kwaterunek.
- A dziękuję, bardzo dobry.
W sumie nie skłamałem - karaluchów niedużo, kuchnia całkiem miła - jakoś wytrzymam. Mój interlokutor zachwycony mojąż nieprawdopodobną znajomością tubylczego wpadł w zachwyt szczery. Czy w szkole mnie nauczyli tak gadać? Siur, pewnie. 30 uczniów, 45 minut tygodniowo to i efekt jak widać. A skąd jestem? Hm, o Krakowie słyszał? Aaa, to niedaleko polish camp of death? Nonononono. Polskich campów nie było. A że Ozwjentcin to nie w Polsce? Niby tak - ale on niemiecki. Ładny szpital tu macie - taki nowoczesny i w ogóle - zmieniłem temat na nieco mniej drażliwy. Ze w Polsce takich nie ma? No, nie. Takich baraków nie mamy. Chyba Sanepid by tego nie dał otworzyć. Choć jak sobie przypomnę jak Niemcy latali z kamerami i aparatami po moim najsampierwszym szpitalu fotografując obsrane muszle klozetowe i spłuczki „Niagara” to całkiem pewien nie jestem.
- Ooo - ucieszył się mój szef - widzę że poznaliście się z doktorem Johns'em.
No tak jakby. Nawet otarliśmy się o polityczny incydencik na temat faszystowskich obozów zagłady. Fajnie tu bedzie, nie ma bata...
- So, let’s go. I’ll show you o’spita.
Trzeba się będzie chyba gdzie na jakie lekcje zapisać bo ten ich angielski dziwny jest.
Na korytarzu szef mnie delikatnie wziął pod boczek i konspiracyjnym szeptem wytłumaczył że w garniturze i pod krawatem chodzą dupki z chirurgi oraz inni zboczeńcy - a my jesteśmy kawaleria i możemy sobie chodzić bez. To w czym mam chodzić? A w czym chce. A to ci dopiero... Bez większej żenady zdjąłem krawat, marynarkę i wciepnąłem wszystko apiat’ do dyżurki. Jako że pod spodem miałem koszulkę z krótkim rękawem, upodobniłem sie górnopołowicznie do tubylców.

Zaczęliśmy obchód szpitala. Matko jedyna, nie wiem co projektant palił, ale to było potwornie niezdrowe. Dobrze że na każdej ścianie są drogwskazy, jakoś się trafi. Tu pracownia CT, tu blok, tu to, tu śmamto. Doctor - doctor i takie tam. Po piętnastu minutach miałem zawrót głowy. Szef z ulgą podrzucił mnie w końcu do nieszczęśnicy zajmującej się innostrańcami i dał dyla. Zaufaliśmy sobie wzajemnie - to znaczy on zrobił uff i ja też - po czym rozpocząłem dyskusję z Lily.
...ooostworzycieeluswiataprzyjdźźźź...
Póki wymienialiśmy grzeczności, jakoś szło. Ale jak zaczęliśmy o szczegółach, koncie w banku, wynajęciu mieszkania, WRS, dokumentach, pozwoleniach...
...ja chce do mamy...
W końcu Lily doszła do wniosku że na jeden dzień wystarczy, umówiliśmy się że przywlekę wszystkie oryginały na jutro to kopie zrobi, umówi mnie do doktora coby sprawdził czym zdrowy jest a na koniec dała mi na wszelki wypadek swoją komórkę. Znaczy - numer na komórke mi dała.
...oudablsevenyjetnajn...
A nie mogła by napisać? Mogła by. I nawet napisała. Jak to zdolnośc pisania zbliża ludzi.

16 komentarzy:

Elwira pisze...

ja też wzrokowiec- uwierzę, zapamiętam jak mam zapisane, nawet na egzaminach wiedziałam w którym miejscu na stronie znajduje się zdanie.. ot takie zboczenie;)
ale ja tam widze że wesoło będzie - wyjdzie Ci taki Szpital na peryferiach;) Pozdrowienia

Catta pisze...

Wierzę, że to było trudne, Abi. Skoro ja po przeczytaniu poczułam się zmęczona to jak Ty się musiałeś czuć po siłowaniu się z tubylcami na lengłidż :).
Jak już wspomniałam: mój tata plus biodro nówka już w domu od piątku. Próbował się odwodnić, ale dostał potrójną butlę NaCl w kroplówce (na stałe dostaje jedną)i nasączenie taty H2O osiągnęło przyzwoity poziom. Siedzieć siedzi przy karmieniu, ale to tyle pionu chwilowo.

kiciaf pisze...

Dziecięciem będąc, po ośmiu latach niby nauki, pierwszy raz jadąc z lotniska w Lądynie metrem do centrum usiłowałam zrozumieć co mówią dwie tubylczynie siedzące obok. No cóż, nie zrozumiałam nic. Potem było już trochę lepiej.

Następny szok przeżyłam parę lat temu w Edynburgu, gdy w łiski szop sama zagadnęłam starą szkotkę, która robiła to co ja, tylko bardziej systematycznie. Wydawało mi się, że bratnią duszę znalazłam, bo to nie jest typowe hobby. Usłyszałam bardzo grzeczną i wyczerpującą odpowiedź z której nie zrozumiałam ani słowa. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i tyle.

Krzysztof Stenografow pisze...

Aaa, to niedaleko polish camp of death?
Na takie pytanie kiedyś odpowiedziałem Angolowi "Well, uczyliśmy się od angielskich specjalistów z wojny burskiej...". Zamknął jadaczkę. Chyba jednak uczył się historii.

Anonimowy pisze...

Lengłidż niejedno ma imię. A właściwie brzmienie. Jak powszechnie wiadomo, po anglijsku najlepiej rozmawia się z kolegami z Europy Środkowej oraz Wschodniej.
Czekam jednak z utęsknieniem na ciąg dalszy, droga Szeherezado.
Ayako

f-blox pisze...

Teraz to miło czytać jak opisujesz. ale pewnie wtedy to był lekki stresik? A tak się zastawiam pewnie teraz to już mówisz podobnie jak tubylcy? Pozdrowienia

Anonimowy pisze...

Tarzam się ze śmiechu. Toż to się nadaje do tomika złotych myśli, np. to: "zaufaliśmy sobie wzajemnie, to znaczy on zrobił uff i ja zrobiłem uff" :-DDD nika

abnegat.ltd pisze...

Elwira, to bardzieł był problem co ona do mnie mówi ;D Za cholere nie idzie zrozumieć cyfr wymawianych przez prawdziwego NorthernIrlandera...

Catty, to fajne uczucie. Stress - a równocześnie radocha że dajesz radę. A Tatę - jak tylko ortopedzi pozwola - natychmiast rozruszaj do poziomu sprzed operacji. Bo jeżeli zostanie w łózku, to dostanie zaplenia płuc. A to jest straszne powikłanie w jego wieku.

Kiciaf, mój pierwszy strzał to było Stirling. Dawno temu. No i na dworcu kolejowym, o szóstej rano, za cholere nie mogłem znaleźć właściwego pociągu. Walę wiec prosto do konduktora i sie go łądnie pytam czy to do Edynburga jedzie. A ten sie wybałuszył i powiedział że na pewno nie do Edynburga bo ten jedzie do Ed'nboro. Skąd cywlizowany na wsi człowiek ma wiedzieć że polskie nazwy geograficzne maja sie nijak do rzeczywistosci. Taki Bejdżin na ten przykład ;)

Flamenco, bo to jednak są straszliwe niedouki. Toz historie ma tylko coponiektóry z nich.

O, Wezyrze - Ayako - miało byc zupełnie co innego - ale na specjalne życzenie jutro ciąg dalszy ;)))

Stresik był. Teraz jestem w północnej Angli która to ma swój zupełnie nieprawdopodobny dialekt więc przechodziłem mękę dostrajania ucha od nowa. Tubylcy twierdzą że jeszcze troche i juz bedę gadał jak oni. Po mojemu to "jeszcze troche" to jakieś 146 lat.

Nika, dzięksik ;D Jutro część dalsza. Tak ogólnie to wspominki "jak to zdobywano dziki zachód" zostały zinspirowane moim trzyleciem - właśnie 2.07.2006 wylądowałem sobie na lotnisku i zacząłem sie rozgladać za taksówką...

kiciaf pisze...

Kiedyś miałam fanberię, aby pojechać do Włoch nie prostą drogą, jeno boczną. Ustawiłam sobie nawigację (gada do mnie w języku lengłidż damskim głosem) i jadę.No i moja nawigacja co chwila mi mówiła, że muszę zjechać zjazdem na "ermenaguła". Takiego zjazdu nie było. A na Hermanagor (dla zainteresowanych - za Villach to jest)to w pierwszej chwili nie zwróciłam w ogóle uwagi...

abnegat.ltd pisze...

Ja swojego z Anglika przestawiłem na Irlandczyka. Nic nie szło zrozumieć. Z tym niemym H to kompletne jajo - tu gdzie jestem mówia cos w stylu:
I'm goin'om. I idą do domu.

dotty pisze...

Jakbym teraz miała się do pracy w obcym kraju wybierać, to pojechałabym przynajmniej z tydzień wcześniej celem rozpoznania okolicy i dostrojenia aparatu nadawczo-odbiorczego.

Anonimowy pisze...

Ha, ja jezeli jestem w poczekalni u lekarza czy gdziekolwiek, gdzie wolaja po nazwisku, to juz wiem, ze taki nierozpoznawalny belkot to ja.

eee-live pisze...

No tak językowe rozrywki ;) Ale co się dziwić jak ja idąc do lekarza u nas w kraju słyszę jakieś takie nazwisko dziwne i to niby moje jest ;) A poznaję to po tym że imię się zgadza i godzinowo by też tak jakoś pasowało i nawet długość nazwiska tez zbliżona. Co z tego że brzmienie zupełnie inne ;)A trzeba było zostać przy panieńskim :D

abnegat.ltd pisze...

Docik, tak to by nikt nie wyjechał ;)

Anonimie, tutaj wcale nie trzeba nazywać się Brzęczyszczykiewicz ;D Wystarczy mieć w nazwisku g, j albo źle rozłożone samogłoski. Massakra.

EL, coż z nami robi miłośc :D

dotty pisze...

Wystarczy zwykłe dablju i już jest ambaras. W sprawie wyjazdów - eee tam.

basia.acappella pisze...

Faktycznie, trafił Pan Szanowny w rejon Anglii bardzo niewdzięczny językowo (że użyję peryfrazy...) ;)