niedziela, 31 maja 2009

Matko jedyna

Jako że lato nastało, luzik, ciepełko i ogólne rozprężenie więc naturalną koleją rzeczy człowiek wpada na pomysły dziwne. Tak było z "Mamma mia".




Historia znana, tych którzy jeszcze się nie nadziali uprzejmie informuję że w rytm kawałków ABBY oglądamy historię panny która - korzystając z nielegalnie zdobytych informacji z pamiętnika własnej matki - zaprasza na swój ślub 3 facetów, mając nadzieję że jeden z nich jest jej ojcem.

Tak na marginesie, gdyby ktoś chciał problem rozpatrzyć na poważnie (czego jednak nie polecam...) - cóż ten jełop żeński miał w zanadrzu dla pozostałej dwójki? "Soreczki - proszę spadać"??

Początkowo nic nie zapowiada katastrofy. Wszyscy śpiewają sobie piosenki skoczne, puszczając oczko do siebie i do widza. Meryl Streep jest uroczo samodzielna, Amanda Seyfried ślicznie niewinna a duet mamino-córciany wsparty jest przez dziarską parę wyjących pięćdziesiątek, przyjaciółek matki i dwie śliczne nad podziw druhny przyszłej panny młodej.

Sytuacja się zagęszcza. Na wyspę docierają domniemani tatusiowie - Colin Firth (angielski wulkan uczuć z "Pamiętników Bridget Jones", Vermeer w "Dziewczynie z Perłą"), Pierce Brosnan któremu się nieco postarzało i wdzięk czterdziestoletniego chłopczyka próbuje podtrzymać nieogolona szczęką oraz Stellan Skarsgard (zastanawiałem się skąd ja tego typa znam - stary Bill Turner z "Piratów" był dość oczywisty ale męczyło mnie podświadomie że widziałem go gdzieś jeszcze - "Polowanie na Czerwony Październik" - zagrał kapitana Tupolewa).

Z takiej ilości grzybków musi wyjść zakalec.

Dopóki wszystko obraca się wokół pseudośmiesznej sytuacji "kto mój tatuś jest" i "żeby się tylko mamusia nie dowiedziała", idzie przeżyć. Ale wybuch wulkanu uczuć pod postacią wyjącego Pierca i odwyjowującej mu Meryl przekroczył moje możliwości kompensacyjne.

Dooglądałem do końca z obowiązku. Niestety, po nagłym zatrzymaniu krążenia nastąpił zgon pacjenta.

Jeżeli ktoś chce posłuchać sobie ABBY pijąc wódę to lepiej puścić coś z YouTube. Na trzeźwo nie radzę. Na nietrzeźwo też raczej nie.

sobota, 30 maja 2009

Finał "Britain's got talent"

Z najnowszych doniesień.

Susan Boyle zdesperowana nieprzychylnymi komentarzami krytyków postanowiła nie wystąpić w finale. Zmieniła zdanie po namowach jurorów którzy przywieźli ją z hotelu.

Ma niesamowitych konkurentów.

Dwunastolatek śpiewający jazzowe kawałki tak że spadają klapki. Przed słuchaniem zaleca się użycie protafixu.
Diversity - grupa taneczno-baletowa. Massakra. Kosztowali mnie kilka funtów.
Dziesięciolatka wykonująca "Fantoma w Operze". Ciarki idą po krzyżu.
Grecy - ojciec z synem. Tańczą do greckiej muzyki.
Dziadek z wnuczką - śpiewający duet.
Kilku innych śpiewających i tańczących udziałowców.

Ogłoszenie wyników o 22.30 polskiego czasu.

Will be continued...


Zuzanna Boyle druga. Diversity, zespół który wydaje się byc jednym organizmem, wygrał.



Incredible.

Piatek

Motto:
Dobry chirurg zasługuje na dobrego anestezjologa.
Zły chirurg wymaga dobrego anestezjologa.


Jako że Lorenzo wrócił z Kanarów opalony i zadowolony z życia, więc poranna lista zawierała 5 ogólnych – dwa razy żylaki, trzy przepukliny – oraz dwa drobiazgi w miejscowym. W cztery godziny. Taaa... Daj się człowiekowi wyszaleć to wraca z niesamowitym napędem do pracy. Lorenzo szalał nie tyle na Kanarach ile na koncercie – ponoć bilety pod sceną Bruca Springstena kosztowały ponad 200 od łba. To znaczy nie wiem ile bo na pytanie czy więcej niż dwie odpowiedział twierdząco – ale patrząc na Bentleya którym jeździ to raczej koncertu w sektorze 14 W oglądał nie będzie.

Po południu przyszli szlauchowcy – zawsze się upewniam czy wiedzą że gastroskopię powinno się robić przed kolonoskopią* – więc polazłem do preassessmenta żeby zobaczyć co mi zabukowali. Massakra. Odkąd Helenka poszła szukać lepszego życia w NHSie, muszę osobiście kwalifikować pacjentów z BMI 38, alergią na pierze papugi czy inna podagrą.

Najpierw przyszła moja stara znajoma, której ratowałem życie jakiś miesiąc temu po kolonoskopii. Tak jej dobrze odwodnienie zrobiło że mało ducha Panu nie zwróciła. Widać spodobał jej się wtedy miejscowy anestezjolog bo wróciła – tym razem na chirurgiczny zabieg w GA. Choroba niedokrwienna, niewydolność serca, astma (choć tu ostrożnym trzeba być bo połowa dżipów przepisuje na duszności Ventolin nie patrząc czy to obturacja czy obrzęk płuc), jakieś TIA w wywiadzie. Bez przesady mi tu. Pogaworzyliśmy sobie, opowiedziałem jej o stresującej pracy anestezjologa i poszła po nowe skierowanie – tym razem do szpitala z intensywną terapią. Może i się jej nie przyda ale na zimne trzeba dmuchać.

Jak mały byłem to zawsze zdumiewała mnie pokręcona logika dorosłych. Dmucha się na gorące – toż każdy o tym wie. Na zimne się chucha...

Następnego nie mogłem rozgryźć – w jaki sposób ktoś wpadł na pomysł że muszę go zobaczyć? W końcu znalazłem w liście od dżipa podkreśloną informację że gość wlewa w siebie 40 piw tygodniowo. Też mi osiągnięcie. U nas są tacy co dziennie wlewają 20 - co daje 140 tygodniowo - i nikt się tym nie przejmuje. Na szczęście pacjent doszedł do tego samego wniosku i po prostu nie przylazł. Pewnie wlewa.

Kolejny też przyszedł z powodów nie do końca jasnych. BMI 38,5 to pomału zaczyna być norma, reakcję na aspirynkę można mieć – po dziesięciu minutach miłej konwersacji (chat z tubylcem for free, trza korzystać) zakwalifikowałem go do zabiegu.

W końcu przyszła babcia staruszka. Już już miałem ją zwalić z zabiegu korzystając ze starego zawału, niewydolności krążenia i astmy (!) gdy dotarło do mnie że tylko palec mieć będzie prostowany przez podiatrę w miejscowym. Po przebadaniu na dziesiątą stronę uznałem że się nada. Ucieszyła się. Ktoś musi się cieszyć żeby stresować się ktoś mógł.

W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku polazłem na dżima. Trzydniowe zaległości, nie ma lekko...
________________
*a przynajmniej przetrzeć szlaucha

piątek, 29 maja 2009

Efekt braku Macieja

Wolność.

Ciekawe że z tak pięknego pojęcia wyrasta banda matołów łamiących przepisy (ŁUP*), zadymiarze, kibole, palacze zioła oraz inni ćpacze. Ćpacz to wyjątkowy okaz. Póki wolność rządzi jest kul. Potem niestety jest gorzej bo wątróbka zaczyna niedomagać, nereczki padają, serduszko ma frakcję wyrzutową 0.3, mózg kapcanieje albo wypadają zęby. Ale pozytywy też są. Na przykład jak ktoś ma stulejkę – to nie trzeba operować. Bo nie ma po co.

Przylazł był dzisiaj do piersi państwowej przytulon spożywacz dragów najcięższych. Wiadomo, nałóg wredny więc pomóc trzeba. W związku z czym wszyscy obowiązkowo piją methadon coby do społeczeństwa być przywróconym. Ten też.

...kamieniołomy...

Do tego w krzyżach go łupie (tramadol), zęby napierdzielają (codeina) i ma szajbe (citalopram). Szlag człowieka trafić może. Pomijając wątpliwej jakości pomysł mieszania codeiny z tramalem, na jasną cholere jeszcze mu ten metadon?? Toż koń by zdechł.

...kamieniołomy...

Zaczęło się niewinnie. Jako że trudności miał wypisane – a raczej wytatuowane – więc nie certoląc się zbytnio zapytałem czy ma jakąś żyłe której nie używał. Miał. Na tyle obiecującą że zaryzykowałem różowy venflonik – o dziwo wlazł. I nawet działał. Ha – może nie będzie najgorzej?

Było.

Najpierw zbuntowały mi się pompy. Początkowo wyły potępieńczo, alarmami drąc mordę że zaproponowane przeze mnie poziomy leków są poza granicą dopuszczalną. Później w ogóle odmówiły współpracy. Bardzo śmieszne. Gość nam dowcipy opowiada a ja nie mogę dać mu więcej. Wyłączyłem alarmy, potwierdziłem że chce otruć pacjenta i dołożyłem bolusik. Udało się o tyle że założyłem LMA i wjechaliśmy na sale operacyjną.

Można zaczynać? – chirurg wykazał się kulturą i zażądał ode mnie zdolności przepowiadania przyszłości.
- Można – skrzyżowałem palce.
Pacjent niby spał, ale na dziabę zareagował próbą wymaszerowania z sali operacyjnej. Przycisnęliśmy go do stołu. Jako że pompy pokazały mi wała, wyjąłem strzykawki i ręcznie dobiłem gościa. Zmieniłem powietrze na podtlenek, dołożyłem desfluranu i w cholere wyłączyłem propofol. Najwyraźniej mleko na gościa nie działa.
Przeżyliśmy jeszcze dwa podskoki, choć nie tak efektowne jak pierwszy i wreszcie nastał spokój. Chirurg zaczął sobie dziergać swoją robótkę, a mi do wszelakich nieszczęść doszła nieszczelność LMA. Przy TIVA to zasadniczo zwisa i powiewa – byle by się płuca wentylowały tak jak powinny. Ale jak się pacjenta dyma desfluranem za ciężkie pieniądze to przewiew 3 litrowy zamiast spodziewanych 300 ml zwiększa zużycie gazu dziesięciokrotnie. Po trzeciej próbie zmiany pozycji LMA facet załapał przeciek którego nawet 3 litry nie mogły skompensować więc z desperacji wsadziłem rurę – i – wszyscy odetchnęli z ulgą. Ja bo problem znikł, chirurg, bo mógł operować w ciszy a pielęgniarki bo przestałem używać słów warczących. Już wiedzą kiedy klnę i wszystkie polskie ozdobniki kwitują zgorszonym „doctor”. Dobrze że nie rozumieją.

W końcu turbulencje się skończyły, w oddali zamajaczył pas lotniska więc spokojnie wykonałem trzykrotny nawrót w ringu – żeby chirurg zaopatrzył wszystko jak trzeba – i posadziłem maszynkę na pasach. Facet otworzył oczy przy letalnym stężeniu wszystkiego co miał w sobie, stwierdził że to bardzo miłe było i że jeszcze do nas wróci. Maski z tlenem nie chciał. Normalny człowiek powinien być nieprzytomny a ten saturację miał 97 na powietrzu. A pies...

...A Maciej wziął kija
i kijem wywija...


Trza prać w dupę za młodu – może chociaż zęby się uratuje.
__________________________
*w piersi się łuppięę

czwartek, 28 maja 2009

To jest jakaś organizacja...

Nie ma to jak organizacja.

Zamarzyło się chirurgowi operować z samego rana. To taki eufemizm na 7.30. Na wszelki wypadek nikt mi nic do ostatniej chwili nie powiedział – taka drobna podgrywka. Że niby wszyscy już umówieni, i pacjent, i zespół – a ja co, nie przyjdę? Przylazłem.

Trzeba będzie raz na jutro rozwiązać problemik.

Siedzimy, a pacjenta nie ma. Dziwne – zapłacił z własnej kieszeni, potwierdził że przyjdzie – i nie przyszedł? W końcu ktoś sprawdził historię choroby w której stało jak byk: zabieg 8.30. Tłumaczyło by to w jakiś sposób brak nie tylko pacjenta ale i chirurga. Jako że poziom wkurwieliny w żyłach mam z rana niski więc poszedłem spokojnie po herbatkę i zacząłem przeglądać zaprzyjaźnione blogi.

Pacjent w końcu przylazł, chirurg też więc duszyłem rupkę żeby dokonać oficjalnej interrogacji. Dzonk.
- A czego pani łaskawa pije wodę?
- A nie wolno?
- Wolno. Ale operować po wypiciu nie wolno.
- ...a długo?? – zapytała z przerażeniem w oczach niewiasta.
- Dwie godzinki – uśmiechnąłem się szczerze, bo mnie radość wielka wzięła. Po to dupe człowiek z łóżka zwleka o poranku żeby takie obwarzanki potem podziwiać.

Pogadałem z chirurgiem, ręce załamał, ale co mógł? Nasz klient – nasz pan. Poinformowaliśmy panią że naprawimy jej powieki po pierwszym zabiegu i zaczęliśmy wyczekiwać na kolejną pacjentkę. Szczęściem mieszkała niedaleko, więc na nasze rozpaczliwe telefony zareagowała ze zrozumieniem. I przyszła wcześniej.

Powodem do operacji było skulkowanie cycuchów. Koniec świata. Za cholere nie mogłem się połapać, czym to się niby je. Implanty miała wstawione 17 lat temu, faktycznie, z daleka widać że to sztuczne bo okrutnie okrągłe, do piłki podobne bardziej niż gruczołu wiadomego. Taaa... Dopiero jak chirurg zrobił rachciach, wszystko się wyjaśniło. Dookoła implantu powstała torebka tkanki łącznej, która bardzo ściśle, twardą, napiętą warstwą otoczyła go i zamieniła w piłkę do ręcznej. Organizm tak się broni przed ciałami obcymi i do wiadomości przyjąć nie chce że kobieta akurat sztucznego cycka mieć chciała. Na szczęście chirurgia plastyczna zawsze pomóc jest gotowa więc stare się wytło a nowe wimplanciło – i wszyscy zadowoleni. Następnie zoperowaliśmy powieki dolne zamieniając twarz z worami pod oczami na twarz po wypadku komunikacyjnym. Z niepokojem popatrzyłem na zegarek. Matko jedyna, toż to po południu, a gdzie przepukliny? A fiuty?? Nie wyleze stąd do północy...

Przepuklinka lat 77 zrobiła się śpiewająco, trochę było problemów z ciśnieniem po indukcji ale w sumie dziadek znieczulił się jak weteran wojny stuletniej. Po zabiegu otwarł oczy, zdziwił się że to już, wyraził radość i podziękowania ogólne i pojechał sobie oddychać świeżym tlenem do wybudzalni. Uff. Osiemdziesięciolatki jednak trochę mnie stresują. Następnie żylaki bez żadnej historii i zrobiła się trzecia. A tu trzy piękności męskie czekają na naprawę. Podkręciłem śrubkę, podspidowałem chirurga i robiąc pięciominutowe zmiany wykonaliśmy plan do piątej. To się nazywa praca na akord. W dodatku przez cały dzień przewijał się problem pani z bóbsami, którą albo nap.alało niemożebnie albo jej się chciało rzygać po środkach przeciwbólowych. Nie ma nic za darmo. Z pewnym niepokojem, na jej własne usilne żądanie puściłem ją w końcu do domu, naszpikowaną antyemetykami jak duszoną kaczkę. Nastepnie zaczęły się przepychanki z jednym z naprawionych panów, bo mu zaczęło przeszkadzać że krwawi. A co ja mam do tego?? Poprosiłem grzecznie żeby sobie to chirurg skonsultował. I zrobił to. Telefonicznie. Baba z wozu...

W końcu wylazłem do domu. Po 12 godzinach spędzonych miło na truciu ludzi. Należy mi się dżym jaki. Abo chociaż miły film na dobranoc.

środa, 27 maja 2009

Niewinna historia jednej małej flaszeczki

Flaszka o której mowa, została zabrana ze Zjednoczonego Królestwa do Niemiec a zawierała chloroform. Odegrała ona ważną rolę w historii Europy. Ale po kolei.

Jako że książę nie może wyjść za byle kogo za żonę – wietrzę tutaj niezgodność geometryczno-przestrzenną rasy królewskiej z pospolitymi zżeraczami chleba – Wilhelm I został był wydany za Victorię, córkę królowej brytyjskiej o tym samym imieniu. Z obowiązku przekazania swoich genów potomstwu wywiązał się doskonale i 27.01.1859 roku w Berlinie urodził się Friedrich Wilhelm Albert Victor Prinz von Preußen, od 1888 roku szerzej znany jako Wilhelm II, cesarz i król Prus. Ostatni. Można by rzec - na szczęście ostatni, gdyby nie fakt że brak posiadania cesarza w najmniejszym stopniu nie przeszkodził Niemcom w wywołaniu IIWW. W necie można zaleźć informacje o jego ancestorach – koligacje nie tylko obejmują korzenie brytyjsko-niemieckie ale też rosyjskie. Trudno to nazwać czynnikiem niskiego ryzyka...

Życie od początku zagrało z Wilhelmem nie fair – już w trakcie porodu zaczęły się schody. Mimo parcia, wsparcia i poparcia Viktoria nie mogła urodzić potomka. Królewscy specjaliści przystąpili do akcji. Przy użyciu chloroformu z rzeczonej flaszki uspili Victorię i dokonali ręcznego uwolnienia zaklinowanej lewej rączki. Nie była to procedura godna annałów medycyny. Dziecko urodziło się niedotlenione, przez kilka minut po porodzie nie oddychało a w trakcie uwalniania rączki urwano splot barkowy. Ponadto, o czym wtedy nie wiedziano, wysokie stężenie gazów anestetycznych nasila uszkodzenie mózgu spowodowane niedotlenieniem. Tak na prawdę teraz też tego nie wiemy – badania dotyczą jedynie gazów współczesnych i były przeprowadzane na zwierzętach. Chloroform to juz historia medycyny, można jedynie interpolować ww. efekt.

Nikt nigdy nie odpowie na pytanie jaki wpływ na mózg ma krótkotrwała hipoksja, szczególnie w dziecięcym wieku. Nie pozwalam swoim pacjentom zejść poniżej 95% saturacji – budzi to we mnie imperatyw pacjentowo-wentylacyjny z gatunku kategorycznych. Ale w trakcie szkolenia widziałem starych i doświadczonych anestezjologów leczących skurcz krtani – niedotlenieniem. Jak to powiedział jeden z nich: „Zanim mózg się uszkodzi, krtań puści”. I potrafili trzymać dziecko z saturacją na podłodze przez minutę. Albo i półtorej.
Dowodem koronnym na brak szkodliwości takiego postępowania miało być w ich mniemaniu przeżycie pacjenta i zdolnośc korzystania z toalety. Czyli – mówiąc po ludzku – niesranie pod siebie.
Ale – może ktoś stracił w tym procesie zdolność gry na skrzypcach? Słuch absolutny? Zdolność koncentracji? Zdolność nauki, gry w piłke nożną, dłubania w nosie, rządzenia krajem, obiektywnego spojrzenia na siebia? Pytania można mnożyć do woli.

Cokolwiek by nie mówić o szkodliwości krótkowtrwałego niedotlenienia, przypadki nadmiernie przedłużonego niedoboru tlenu zazwyczaj użyźniają glebę. Jednakowoż Wlhelmowi się udało – co prawda większość jemu wspólczesnych twierdziła że pod kopułą miał jak w kopcu ziemniaków po zdetonowaniu granatu, ale trzeba uczciwie przyznać, że nie ma żadnych doniesień jakoby defekował niekontrolowanie.
Dobre i to.

Był arogancki, agresywny, wulgarny. Przeświadczenie o własnej wielkości, podległość jedynie prawom boskim, nieomylność w porównaniu z którą papieska jest jedynie pewnego rodzaju aspektem konwersacji – wszystkie te objawy mogły być wynikiem manii lub choroby afektywnej dwubiegunowej. Nie liczył się z nikim i z niczym. Był okrutny w stosunku do matki jak i swoich podwładnych. Impulsywny i nieobliczalny.

Ostatecznie doprowadził do wojny w której poległo 6 milionów ludzi.

A wystarczyło stłuc tą cholerną flaszkę.
-------------------------
Tekst na podstawie: „Chloroform for the Kaiser”, Frank E Bennetts, Retired Consultant Anaethetist, “Anaesthesia News” No. 263 June 2009, p.16-17.

wtorek, 26 maja 2009

Raby Castle

Nieco na zachód od A1, na wysokości Darlington znajduje się kolejny, zamieszkały zamek. Raby Castle, siedziba 11 Lorda Barnard, Harry John Neville Vane. Korzenie Nevill'ów sięgają 12 wieku, są jednym z najsilniejszych rodów Północnej Anglii. To musi być niesamowite uczucie - posiadać korzenie sięgające tysiąc lat wstecz...


View Larger Map

Droga miła i prosta, A67 z Darlington, następnie skrócik B6274 - i zza wzgórza wyłania się bryła średniowiecznego zamku.






Ponieważ zamek jest dostępny dla zwiedzających od 13 (Dudek??), idziemy do ogrodów. Trochę za dużo powiedziane - w stosunku do Alnwick są malutkie - ale przytulne.





Wejść można praktycznie wszędzie, jako przybysze ze wschodnich landów czujemy się niezręcznie udeptując trawę.




Żywopłot mający tak na oko kilkadziesiąt (kilkaset?) lat.




I urocze, świeże nabytki





Fontanna wyzwoliła we mnie chęć do eksperymentów - to nie Photoshop...




Ogrodnik zdecydowanie jest artystą. Albo pali zioło.





W końcu "Trzynasta wybiła, wstaje nowy dzień". Tłuszcza posłusznie rusza zdobywać zamek.










Zamek jest niesamowity. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Niestety, jednoznaczna prośba o nierobienie zdjęć kończy pokaz na wewnętrznym dziedzińcu. Środek jest przedziwny - z jednej strony czuć stulecia, z drugiej strony zbieranina mebli została by porąbana i spalona przez polskiego kolekcjonera. Jedynie jadalnia i sala balowa z fortepianem wyglądają królewsko. Pozostałe pomieszczenia nie robią wielkiego wrażenia. W sali balowej siedział sobie młody człowiek i plimplał na fortepianie. Sądząc z akcentu, następca obecnego Lorda. Nikt tu taką wytworną angielszczyzną nie mówi.



A po zwiedzaniu zamku należy udać sie polna dróżką poprzez las łąki i upolować coś na pieczyste.




Tą fotkę proponuję oglądać w nowym oknie...

poniedziałek, 25 maja 2009

Wymiana kulinarna

Zaprosiliśmy sąsiadów na kolację. Jako że schabowe z ziemniaczkami zostały wcześnie przetestowane na tubylcach, postanowiliśmy że nie podejmiemy żadnego ryzyka. Zaczęło się niewinnie. Podlaliśmy schaboszczaka tatanką* i rozpoczęliśmy konwersację. Polityka, pogoda, sport, historia. Kkurcze, mózg się ścina. Przy serniczku zaproponowałem pojedynczy strzał pear brandy - czyli wyśmienitej księżycówki o mocy 70 volt. Sąsiadem nieco zatrzęsło, ale przeżył eksperyment bardzo dzielnie. A następnie zadziwił mnie niepomiernie - zagryzł kiszonym i stwierdził że to bardzo mniam jest. To może grzybka? Z pewną doza nieufności nabił rydza, nagryzł - i zaświeciły się mu oczy. A to ci dopiero...

W ramach wymiany zostałem poczęstowany jajkiem na twardo piklowanym w occie. No proszę - też mają swoje wynalazki.

Po zamordowaniu żubrówki przerzuciliśmy się na Bushmila, następnie sąsiad przyniósł Jacka Danielsa - który też nie wytrzymał zmasowanego ataku, więc trudy toczenia bitwy spoczęły na barkach - czy raczej szyjce - porto.

Nie będę się krygował, piję raczej rzadko - ale jak się trafi to za kołnierz nie wylewam. I zazwyczaj odnoszę swojego interlokutora do łóżeczka. Ale jeszcze nigdy nie trafił mi się Anglik z takim łbem.

A tak potwornego kaca nie miałem chyba nigdy.

---------------
Żubrówka z sokiem jabłkowym

niedziela, 24 maja 2009

Dżym

Nie ma uproś. Jak się chce ładnie wyglądać - trzeba na to ciężko zapracować. Co prawda moja lepsza połowa twierdzi że nie tyle jest to kwestia wysiłku ile wydanych pieniędzy, ale jest to typowo damski punkt widzenia.

Przygotowywałem się do tego dnia przez cały rok. Stosowałem różne podstępy, systemy, podchody a nawet podłazy. Katowałem się różnymi tredmilami i innym dziadostwem.

Kiedy wszedłem dzisiaj na sale, poczułem zew - może to dziś? Ostatecznie zaorałem kilka dni temu pól godziny na steperku z obciążeniem 10 METów a potem wlazłem na wiosło i wyszarpałem 7300 metrów w kolejne pół godziny - więc może dam rade??



Z niejaki niepokojem ustawiłem bieżnię na prędkość światła - czyli 8 km/h i zacząłem truptać. Pierwsze pięć minut daje odpowiedź jak się dzisiaj mamy - tętno mniam, żadnej zadyszki... Kkurcze, co to dla mnie. Nawet i godzinę tak mogę. Potem oczywiście było coraz trudniej, ale - udało się. Po raz pierwszy w życiu przebiegłem 4 kilometry jednym ściegiem. Duma mnie nadęęęłła okrutna, wlazłem więc jeszcze na steper z którego spadłem po piętnastu minutach z wrażeniem że ktoś zgasił światło. Taa.. Może jednak złomiku troche?

Złomiarze maja lepiej. Nie zziaje sie taki wcale, ot tu szarpnie, tam zegnie i już. Żeby sobie dodatkowo humor poprawić rzuciłem się na mój kolejny mur nie do przejścia - czyli 3x20 brzuszków... Wiem że to łatwo - ale jak się waży 105 to już mniej.

Żeby nie schudnąć za bardzo wtrząchnąłem śniadanko z grzybem. A niech tam. Do sierpnia jeszcze trochę czasu.

sobota, 23 maja 2009

Whip

Credit crunch wyciąga szpony. Co prawda w supermarketach za cholerę nie widać żadnego krancza, szczególnie w piątek po południu. Dzikie tabuny przewalające się między półkami, jeden koszyk ciągnie synek a drugi tata. A mama luzacko ciach – pudełeczko. Ciach – puszeczka. Ciekawe że AD 1982 w Polsce wyglądał zupełnie inaczej. W sklepie nie uświadczyło ani pół ludzia – bo kto normalny będzie oglądał nagie ściany czy gołe haki. Chyba perwersant jaki jedynie...

Jako że krancz zagraża i mobilizuje – walczymy o pacjenta. Walczymy ze wszystkich sił i to nawet wbrew podłym knowaniom chirurgów którym się robić nie chce. Oooossoooochossiii?
Ano, chirurg miał listę długą, ale nie mógł zostać dłużej niż do dwunastej, bo potem gnał zarabiać pieniądze u konkurencji. W związku z powyższym zażyczył sobie żeby listę skrócić, czyli tłumacząc z chirurgicznego na nasze – zwalić ostatnich dwóch pacjentów z zabiegu. He he – tu mi kościany ludek zatańczy... Moja menadżerka prędzej wydusi z siebie słowo „premia” niż „skreślić pacjenta”. Na szczęście nie musiała wkraczać w tak potworne ostateczności. Wymyśliła że zaczniemy listę o 7.15 i – wszyscy zadowoleni. Chirurg zdąży, my nie stracimy pacjenta. Taak. Jako że mi wstawanie ranne nie przeszkadza zbytnio, zebrałem cztery litery i wkroczyłem dumnie o 7.15 do naszego treatment centre. Gdzie się okazało że wszystko gotowe, pacjenci czekają jako te baran(k)y na rzeź – i tylko się krajczy stracił. Zaczęliśmy jak zwykle, 8.15. A skończyliśmy 10 minut wg. planowanego czasu. No to ja się pytam – na cholere było robić takie cuda? Nie można to dać się ludziom wybiegać na dżimie z rana??

Na szczęście w Ukeju nadeszło Święto Banka Holideja (nie znam gościa, ale z jego powodu mamy 8 dni wolnych w roku; musi kto ważny). Przed nami 3 dni obiboctwa, więc wszelkie niedoróbki dżimowe się nadrobi. Może nawet jaką wycieczkę się zrobi? Mam taki jeden mały maluśki zameczek na widoku...

piątek, 22 maja 2009

Jak umieraja dobrzy ludzie

Popołudnie. Ciepło. Słońce świeci.

Dzieci, wnuki i inna rebiata dookoła.

W trakcie koszenia kosa wypada z rąk.

Wlaśnie tak.

czwartek, 21 maja 2009

Scarborough

Małe, wypoczynkowe miasteczko na wschodnim wybrzeżu. Skuszeni zdjęciami pięęknego zamku oraz historią najsłynniejszego spa XIX wiecznej Europy wybraliśmy się na wycieczkę. Chcąc przyspieszyć podróż pognałem A19 do Thirsk a nastepnie A170 na wschód. Durny pomysł. Nie dośc że 20 mil dalej to jeszcze A170 posiada spadki które mogą konkurować z tymi z Wąchocka. Na koniec utknęliśmy w sympatycznym korku i z cunning plan wyszło jak zwykle.


View Larger Map

Ponieważ na fisza z czipami trzeba zasłuzyć, pognaliśmy na zamek. Tu zagwozdka - okoliczna parafia chcąc zarobić na swoje utrzymanie otworzyła parking. Nie certoląc się zbytnio wyrwali płyty nagrobkowe, poukładali w rządku pod płotem a cmentarz wyłożyli betonowymi płyto-dziurkami. Żeby było ekologicznie.



Brama całkiem całkiem. Uiszczamy Królowej co Królewskie i wchodzimy na zamek.



Z dołu wszystko wygląda dość masywnie. Potężne mury zza których wystają ruiny na wzgórzu.




Widoki ładne. Niesamowite co można zrobić przy tak małym budżecie.




Z bliska okazuje się że ruiny to w rzeczy samej ruinki.





Jako że wycieczek zapłacony należy do wycieczkowicza, posłusznie obchodzimy wszystko dookoła. W zasadzie mocno przereklamowane toto jest...





Schodzimy do miasteczka. Czuję że coś mnie woła. Brzmi to mniej więcej tak: "Tuuuu tuuu, chooooodź szybko bo nas kto inny zje". Nie mogę się oprzeć.




W miasteczku pełno wyrafinowanej rozrywki...




...wściekły ruch na ulicach...




... i na plaży. Położenie się na piachu przekroczyło moje możliwości adaptacyjne. Podziwiając najbardziej szpanerski hotel swojego czasu, Grand Hotel AD 1867 (obecnie 2 gwiazdki, co w britiszu oznacza hooooduuuu), wtrząchnęliśmy po fiszczipie i zaczęli się zbierać do domu.




Uzbrojona we wcześniej przygotowaną wiedzę oraz aparat moja lepsza połowa rusza na cmentarz w poszukiwaniu grobu Emily Jane Brontë, autorki "Wichrowych wzgórz".





Żeby ułatwić poszukiwania, miejscowy proboszcz ułożył sobie żmijkę z grobowców.
Angielskie poczucie humoru jest zdecydowanie ... angielskie.

środa, 20 maja 2009

Pod(g)rywka

Nie ma to jak zrozumienie i pełne wsparcie w zespole.

Przyszedł był dziadzio coby sobie palca naprawić. Na pierwszy rzut oka żaden problem, palec zepsuty, to się dziadziowi należy. Jednak przy drugim rzucie... Zawał parę lat temu, bypassy, wiek rzeźny zdecydowanie. Wszystko nie jest przeciwwskazaniem do zabiegu, ale ogólne może przy nieszczęśliwym zbiegu okoliczności zabić. Przedyskutowawszy z dziadziem wszystkie pro i cons - uzgodniliśmy że dziadzio mieć będzie Bier's block.

- Do zobaczenia o siódmej - rzuciła radośnie moja prawa ręka gdy zwolniony z bloków startowych darłem w kierunku parkingu.
Luz, hamulce, wsteczny.
- Jaka siódma??
- Zaczynamy wcześniej. Chirurg potem jedzie do innego szpitala.
Jak to jest miło że w okolicy ani pół Polaka... Co prawda tubylcy jakoś doszli do wniosku że jak przechodzę na język rodzimy i używam słów z warczącym rrr to nie jest to nic miłego, ale w dalszym ciągu nie do końca rozumieją polską łacinę. Utrzymuje twardo że to jest polish blessing.
- Mowy nie ma. Muszę odebrać samochód od mechanika.
- To o której będziesz?
- Jak dobrze pójdzie to kwadrans przed ósmą. Jak paskudnie, to ósma - ostatecznie miło by było żeby swojego jedynego konsultanta zawiadamiali o takich strupach z kilkudniowym wyprzedzeniem.

Samochodzik odebrałem wieczorem - o dziwo o siódmej salon dalej był otwarty. Lubię ten system. Szybko, miło, karta, PIN, szlag trafił kilkaset funtów, rąsia, klapa, buźka goździk. Auto na parkingu otwarte... A to ci dopiero. Że się nie boją? No nic, ostatecznie to nie Praga.
Dojechałem do domu, wysiadam, naciskam pilocika a tu niccc. Grrr... Czyli jedno naprawili a drugie popsuli. Ponoć w serwisie Polacy pracują, ale to jednak nie jest salon Łady. Zaraza. Trzeba będzie znowu podjechać.

Rano z uśmiechem na ustach wjechałem o czasie na oddział. Taśmociąg ruszył, pierwsze znieczulenie, drugie. Trzeci pacjent jakoś się tak porozumiewawczo uśmiechał, ale dopiero jak historie przeglądnąłem, zrozumiałem dlaczego. Mój Bier's block. Z lutego. W dodatku zabukowany na 30 minutowy zabieg w ogólnym. Oż do jasnej cholery... Wyjaśniłem dziadziowi wszystko raz jeszcze, wypytałem o dolegliwości, nakreśliłem ryzyko i w końcu dziadzio zadecydował że on jednak chce mieć ogólne.

Początek klasyczny, szybka zmiana na desfluran i bez większych problemów dziadzio obudził się po zabiegu. Który trwał godzinę bo się okazało że jednak było trudniej niż przewidział chirurg. Muszę przyznać że desfluran nie przestaje mnie zadziwiać. Chirurg skończył, zakręciłem kurek - i minutę później dziadek otworzył oczy, powiedział wszystkim dziękuję i ze śpiewem na ustach pojechał do wybudzalni. Dzięki ci Panie za kardiochirurgów co mu bypassy robili. Nadal drożne.

Przesłałem serdeczne podziękowania do admission za czujność i czytanie notatek anestezjologa. Drukowanych - żeby nie mogli na bazgroły doktorskie zwalić pomyłki.

Po południu zeźlony nieco podjechałem do salonu.
- Bo nie mryga...
- To chodźmy. Pewnie się klucz rozkodował.
No to poszliśmy. facet do auta wsiadł i zaczął sprawdzać kolejne kombinacje włączania kodowania. Z silnikiem i bez, z guzikami z przodu i z tyłu. W końcu orzekł że to nie klucze i kazał przyjechać. Jutro. Ożesz k. mać... Jednak Łada...
- W sobotę przyjadę.
- Najbliższa sobota wolna - w lipcu.
- To bądź kiedy byleście zamiennik dali.
- Najbliższy wolny termin w sierpniu.
Taak. Najbliższy taras widokowy - we Wrocławiu. Wydałem z siebie warczący dźwięk który tak lubią moi współpracownicy.
- Jutro 7.30. Da się?
- Da się. Proszę przywieźć obie pary kluczyków.

Parking. Siedzę sobie i czekam. Jak to było? Zamknąć auto, zablokować zamek, chyba ten guzik, sekunda, włączyć. Wyłączyć. Zablokować, otworzyć. No i...
Ha! Działa. Pewnie bym się jutro dowiedział że pół elektroniki wymienili i niestety to akurat na gwarancji nie jest. Nawet mi się dzwonić nie chce żeby to odmówić. Szlag by trafił fachowcy z Bożej Łaski...

Zaufanie najwyższą wartością podstawowej jednostki społecznej rodziny.

wtorek, 19 maja 2009

Blues o 4 nad ranem

- Abnegat?
- ..aaegat... – potwierdziłem zgodnie. Szlag trafił, która to jest? Czwarta w nocy. Miło.
- Daj ratownika.
W słuchawsce rozległ sie trzask.
- ..ossstassja, słucham? – miło wiedzieć że o tej porze wszyscy są przytomni inaczej.
- Pojedziecie do Osiedla. Bóle w klatce piersiowej. Pierwsza w prawo...
- ... ósmy dom po lewej – dokończyliśmy unisono. Odłożyłem słuchawkę i zacząłem się po omacku wbijać w buty.

Buty to najważniejsza cześć ekwipunku pogotowiarza. Warto każdy pieniądz wydać. Muszą być ciepłe żeby nie zmarznąc, wodoodporne żeby nie zmoknąć i przewiewne żeby się nie zaśmierdzieć. W dodatku powinny byc o numer za duże żeby można w nich doleźć do karetki nawet jak się założy lewy na prawy.

- Wyleczył byś tak raz a dobrze? – zagaił pokojowo Długi. -Toż wozimy go w kółko.
- Chciałbyś. A moje dziatki zamieszkają pod mostem – mruknałem znad zmienianych butów.
- Aż tak go leczyć nie chciałem. Włączyć sygnały?
- Eee.. O tej porze jedyne co spotkamy to dializacyjną. A od mrygotek dostane w końcu padaczki. Jak trza bedzie to sie włączy.
Długi zamielił kołami i pognaliśmy życie ludzkie ratować.

- Dobry wieczór, Abnegat. Co się dzieje?
- ...umieram – zapodał Radosną Nowinę szpakowaty jegomość.
- A po co?
- Słucham?
- Dlaczego szanowny pan umiera?
- Mam zawał.
Masz babo placek. Facet odwala ten sam numer za każdym razem. Wozi się go do SOR-u gdzie robią mu EKG (drugie, bo pierwsze wykonujemy w domu), enzymy, trzymają na obserwacji i z rozpoznaniem nerwicy psychosomatycznej wywalają do domu. Po czym tabletki ląduja w koszu, recepty w kotłowni i za dwa dni tango milonga zaczyna się od nowa. Co jest najbardziej wpieprzające w całej sprawie – nikt przy zdrowych zmysłach go w domu nie zostawi. Zawału za pomocą EKG wykluczyć się nie da. Objawy ma perfekto książkowe. Więc trzecim kryterium są enzymy które można wykonać jedynie w szpitalu. Dochtory na SORze straszliwie klną na durnego pogotowiarza co to znowu nerwice przywiózł – ale żaden mądraliński jeszcze nie wywalił typa na zbity pysk zanim nie dostał do ręki poziomu markerów. Pyskować każdy umie, wiem, bo jak trzeba to też potrafię, ale podbić się pod wątpliwą decyzją – ha, tu rączka drży niespodzianie. ZWD* uber alles.
Druga rzecz – jak go nie zawioze do SORu to będę jeździł w te i we wte do białego rana. To też wiem, bo go chciałem raz przetrzymać. Złamał mnie trzecim wezwaniem.

Na EKG nic, ciśnienie OK no to wio – MONA, wkłucie...
- Panie doktorze, wkłucie to mi na SORze założą – zapodał tekst szpakowaty. Noż do k.nędzy, co to jest – bar szybkiej obsługi?
- Pan tu się ładnie podpisze że nie wyraża zgody na założenie dostępu dożylnego – podsunąłem mu pod nos kartę wyjazdową. Czy ja wyglądam jak by mi to radość sprawiało?? Właśnie szkoli się nowa zmiana przyszłych ratowników, głównie mierzenie ciśnienia, EKG, wkłucia dożylne i tego typu czynności proste. Na kimś trzeba trenować.Powinni się ucieszyć z niepodkłutego nerwicowca...
--------------
*Protect Your Own Ass

poniedziałek, 18 maja 2009

Ulster Fry

Skoro wlazłeś między wrony - trzeba jeść ulster fry. W zasadzie człowiek jest wszystko jedzący więc co nam angielskie wynalazki zrobić mogą? Hm?? Uzbrojony w wewnętrzne przekonanie o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy pokłusowałem do pobliskiego megastora. Najpierw jaja na boczku. Jaja byle jakie mogą być, byle nie strusie. Ale boczek to prawdziwa zagadka. W końcu na chybił-trafił wyciągnąłem rękę i wziąłem dwie paczki. Na szczęście oszukiwałem trochę więc trafił się wędzony. Potem grzyby - tu wybór sprowadzał się do Yorshire Mushrooms i Portabello. Jako że nie mam pojęcia czym - prócz koloru - się różnią, wziąłem oba. Baked beans wiadomo - z puszki ma być. 46 różnych producentów, typów i rozmiarów. W końcu przypomniało mi się jak jakiś facet z zadęciem ryczał w reklamie keeeczup haaańca i nabyłem trzy puszki drogą kupna. Wreszcie doszedłem do kiełbasek. Łomatko. Lodówka 5 półkowa na 10 metrów długa... Poszedłem na łatwiznę i wziąłem co dawali na promocji.




Nie zważając na nieśmiałe protesty młodzieży wrzuciliśmy to wszystko na patelnie. Nie wyglądało zachęcająco. Jaja na boczku każdy usmaży, ale grzybki muszą być na masełku a kiełbaski na oleju. Nigdy odwrotnie... Do tego fasolka w tomacie była jakaś taka nijaka. Mieszając niemrawo w rondelku przypomniała mi się rada jednego z tubylców coby dodać do tego Tabasco. Ha. Faktycznie, nabrało animuszu. Nie zdecydowaliśmy się jedynie na black pudding - wywołał on pewne wahanie - oraz na smażone pomidory. Pomidorki psuć, koniec świata... Na koniec dorzuciłem zielona cebulkę - niech będzie Ulster Fry with Poles' Accent.




Po wrzuceniu wszystkiego na ruszta poczułem że tym razem godzina steppera z wiosłem będzie się miała nijak do dostarczonych kalorii. Toż wszystkiego było na bide 5 Mcal...

Każdy by chciał być chudy. Ale jak to zrobić gdy się lubi jeść wszystko??

niedziela, 17 maja 2009

Hymn anestezjologów



Everybody wonders what anaesthetists do
Każdy zastanawia się co robi anestezjolog
while the patient is asleep.
kiedy pacjent śpi.
Everybody wonders what we do for three hours
Każdy zastanawia się co my robimy przez trzy godziny
while that machine goes beep.
Gdy maszyny robią "pink".
Everybody reckons we drink coffee and we gossip and we're generally subversive.
Każdy myśli że pijemy kawę, plotkujemy i generalnie jesteśmy wywrotowcami.
Everybody reckons we do crosswords and sudoku's and we chat up all the nurses.
Każdy myśli że jesteśmy od rozwiązywania krzyżówek i sudoku oraz gruchania z pielęgniarkami.

But do you really think that's all we do?
Naprawdę myślicie ze to wszystko co robimy?
Well let me tell you now it isn't true.
Więc przyjmijcie do wiadomości że to są oszczerstwa.

Cause we sometimes check the screen,
Czasami sprawdzamy co jest na monitorze
and every now and then we write stuff.
i cały czas skrobiemy cos w papierach
And if we have to intervene,
A jeżeli musimy interweniować
we inject a bit of white stuff.
wstrzykujemy trochę białego świństwa
And we offer to alter the light,
Poprawiamy światło
or the height of the bed.
lub wysokość stołu operacyjnego.
Or fiddle with the radio, change the CD,
Czasami bezmyślnie przełączamy kanały lub zmieniamy płyty
we even check the patient occasionally.
a nawet zdarza się nam sprawdzić co się dzieje z pacjentem
And if they move, we turn op the vapor,
Jeżeli sie ruszają podkręcamy parownik
and then we go back, to reading a paper.
i wracamy do czytania gazety.
Cause when the patient's asleep,
Bo gdy pacjent śpi
we just sit and listen to the beep,
po prostu siedzimy i słuchamy "pink"
we just sit and listen to the...

Once upon a time I took pride in my job,
Byłem dumny ze swojej pracy
but now I think it's time to depart.
ale myślę że czas się zbierać
Cause I just sit here every day
Bo siedzę tu codziennie
and listen to blips of the heart
słuchając jak serce robi "pink".

Tłumaczenie zupełnie dowolne: abnegat.ltd

sobota, 16 maja 2009

Hernia scrotalis

Przepuklina była zaparta. Co ją chirurg naprawił, wyłaziła z powrotem. Tak zwana mosznowa (w odróżnieniu od „mosz starą”) – czyli człowiek nosi sobie własne jelita w miejscu zupełnie do tego nie przystosowanym. Mogło by się wydawać że naprawić przepuklinę to bułka z pasztetówką. Flaki wepchać, dziurę połatać i już. Nic bardziej błędnego. Albowiem tąże właśnie drogą którędy zstępują flaki do moszny - wędrują plemniki ku wolności. Więc zasadniczo nie da się połatać wszystkiego na amen bo raczej rzadko który samiec podziękuje za tego typu pomoc. Tak więc – niezależnie ile by się chirurg starał - wredne flaki zawsze mają tę możliwość by drogę do – excuse moi – worka odnaleźć.

Jako że nasz pacjent ze zdziwieniem niejakim skonstatował że mimo trzech operacyj nadal ma we worku nie to co chłop mieć powinien, zgłosił się do chirurga po raz czwarty. Ten był okrutny poza wszelkie wyobrażenie – zaproponował że rachchchc- ciarachchc wytnie chlubę męską wraz z powrózkiem a dziurę zaszyje na głucho, czym rozwiąże problem raz na zawsze. Pacjentowi musiały te jelita w dupę dawać straszliwie bo się zgodził.

Pod koniec operacji chirurg wziął wycięte jajo i zaczął deliberować. Czy to duże czy to małe? W końcu po kilku minutach głębokich rozmyślań zarządził otwarcie magicznej paczki z której wyjęto pasujące rozmiarem silikonowe jajko. Noż normalnie... Co prawda bez wzorków łowickich, ale mowę mi odebrało. Rozumiem, kobiecie biust po mastektomii odbudować, ale po co chłopu wszywać sztuczne jajo?? Znam tylko jedną – jedyną – czynność przy której niniejsza procedura ma sens, ale z racji na delikatność materii pominę problem milczeniem.

Pacjent obudził się szczęśliwy, bez przepukliny, za to double-egged.

Jak się patrzę na pieniactwo naszej pożalsieboże klasy politycznej to mi taki ciekawy pomysł przychodzi do głowy.

piątek, 15 maja 2009

Richmond


View Larger Map

Małe, senne miasteczko nad rzeką Swale. Z grubsza wywodzi się z Riche Mount - co by znaczyło pierońskie wzgórze. Dlategoż właśnie powstał tu zamek za którego odpowiedzialny jest William the Coqueror (z nie bardzo dla mnie jasnych przyczyn tłumaczony jako Wilhelm Zdobywca. Nie kumam). Zamek przeszedł różne koleje losu, był twierdzą, garnizonem a nawet więzieniem dla walczących inaczej w trakcie I Wojny Światowej. Więziono tutaj Wilhelma Lwie Serce Lwa, Davida II i kilku innych.

W miasteczku na zielonej trawie panowie z zaangażowaniem graja w krykieta - coś co przekracza zasadniczo zdolności pojmowania białego człowieka ze środkowo-wschodniej europy. Można powiedzieć że baseball jest grą łatwą miła i prostą.

W środku miasta, na rynku rozłożył sie targ z warzywami. Wokoło pełno stolików gdzie mozna wypić piwo, ale, cidera czy innego zdrowego napoja.

Ciekawe miejsce na krótki, sobotni wypad.









czwartek, 14 maja 2009

As good as it gets

Zaklęte koło nerwicy natręctw. Gdy zdenerwujemy się, idziemy umyć ręce. To nas uspokaja. Wiec za każdym razem gdy dopadnie nas stress powtarzamy tą czynność. W końcu zauważamy że zużywamy mydło w ilości zapewniającej skuteczne pranie pułku wojska. To budzi w nas lęk więc – idziemy umyć ręce. W tym momencie wkraczamy w uświadomione piekło obsesyjno-kompulsywne.

Rola Melvin’a Udall’a, psychicznego korkociągu, przypadła Nicholson’owi. Brawurowo odtworzył rolę człowieka nękanego prze własny mózg setkami nakazów, zakazów, przyzwyczajeń i przekonań – które w przypadku choroby urastają do dogmatów. Może się to wydawać śmieszne, ale psychika takiego nieszczęśnika nie pozwala mu odstąpić od ustalonego zachowania na włos – a jeżeli tak się stanie, narastający niepokój, uczucie lęku czy winy może być rozładowane jedynie poprzez wykonanie rytuału. Jedni myją ręce inni liczą zapałki, jeszcze inni śledzą słoje desek podłogi. Straszne schorzenie które nie pozwala normalnie funkcjonować.

Polska filmoteka posiada swojego obsesyjno-kompulsywnego nerwicowca. I co ciekawe też został przedstawiony jako postać śmieszna. Tak, tak – Adaś Miauczyński który zapierdala siedem pięter z powrotem do mieszkania mimo że ryzykuje spóźnieniem na pociąg, bo nie dokończył rytuału wyjścia z domu. Herbatkę musi wylać jak pomyli się mu mieszanie łyżeczką - siedem w lewo, siedem w prawo. Musi wykonać wszystkie czynności tak jak mu się korkociąg w głowie przemieszcza, nie ma innego wyjścia.

Helen Hunt zagrała rolę Caroll Connelly, nieszczęsnej kelnerki, która miała pecha – została jednym z rytuałów. Albowiem tylko ona może Melvina obsługiwać. Ponieważ mózg Melvina jest tak skonstruowany że nie dopuszcza możliwości zmian, porzucenie przez Caroll pracy stanie się dla niego przekleństwem i motorem działania.

Obserwujemy zderzenie dwóch światów – bogatego, szurniętego pisarza i ubogiej, ciepłej kobiety. O ile historia synka Caroll, astmatyka, leczonego za pieniądze Melvina ma sens, o tyle przypadkowa psychoterapia stosowana, zmieniająca odbiór świata przez Melvina, jest smutna – bo nieprawdziwa. W stanie w jakim się znajduje potrzebna mu pomoc psychiatryczna. Zarówno pod postacią leków jak i prawdziwej, profesjonalnie zorganizowanej psychoterapii.

______________________________
Całkiem ciekawe opracowanie problemu i klasyfikacji zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych . Polecam.

środa, 13 maja 2009

Boociek! Uratowani!

Pacjentka lat 89 – czyli wedle standardów brytyjskich piękna, młoda i zdrowa – została przetransportowana po kolonoskopii do stage 2 recovery. Dziesięć minut poźniej zrobiło się jej słabo. Pielęgniarka podała tlen, zmierzyła parametry. Babcia przyspieszyła do 120 – co w jej wieku jest prędkością podświetlną po czym zbladła, spociła się i straciła przytomność.

Anestezjolog zwalony pargrypową sraczką wyrzęził z toalety że przyjdzie życie ludzkie ratować jak tylko zabezpieczy swoje. W międzyczasie pielęgniarki rozpoznały PEA i rozpoczęły reanimację. Po rozpatrzeniu za i przeciw słusznie doszły do wniosku że z 4H+4T najbardziej do wzoru pasuje krwawienie. Podały płyny w ilości słusznej i zadzwoniły po krew oraz chirurga.

Jako że przy pacjencie nie było co więcej robić – ileż w końcu można masować serce– cały zespół wraz z anestezjologiem przeniósł się do coffe room. Rozpoczęło się Radosne Oczekiwanie. W końcu po dwudziestu pięciu minutach przyjechała zamówiona zero neg w ilości dwóch worów. Taksówką. Wszystko zostało sprawdzone – dwa razy – przepisane, podpisane, potwierdzone i wreszcie podane. Pacjent dożył hipotetycznego transportu a cały zespół udał się do swoich zajęć.

Strzeż Panie naszych pacjentów od wszelkiego złego.

wtorek, 12 maja 2009

Złomiarze

"Chciałem być marynarzem
Chciałem mieć tatuaże."


Dzizzaz.

Dzierganka i gwoździki.
Ja rozumiem że człowiekowi może odbić palma skutkiem czego w jego nosie wykwita piękny piercing ale na litość boską - należy sobie zdawać sprawę że wzorzec bliższy jest Kinszasie niż Nowemu Jorkowi. Choć ostatnio niczego nie można być pewnym.

Jeżeli chodzi o upiększanie sobie własnego ciała to jestem ortodoksem. Przeżyje motylka wytatuowanego intymnie u płci pięknej czy kotwicę u marynarza ale są jakieś granice. Jeżeli ktoś ma wytatuowaną gołe babe w miejscu widocznym to powinien zgodnie z Rozporządzeniem Ministra dotyczące ochrony dzieci przed prasą erotyczną wziąć się i zafoliować. Oraz odstawić na najwyższą półkę w kiosku.

Ostatnio podziwiałem wraz zespołem dziergankę intymną której nie dał bym sobie innemu mężczyźnie wydziergać. Ergo - musiała by to robić kobieta. Której z kolei należy się bać - bo sądząc z rysunku ręka jej nie drgnęła. A powinna. Gdyż wbijanie w miejsca czułe winno wzbudzać w człowieku z jakąkolwiek empatią trzęsawkę i gęsią skórkę. Reasumując - inteligentny inaczej bez wyobraźni dał się wydziergać psychopatce bez skrupułów. Wart Pac Pałaca...

To że ktoś ma serduszko wydziurdziane pod napletkiem blednie jednak przy kolejnym przedstawicielu płci silniejszej (ale nie w mózgu - to jest raczej dowód na jego malfunction). Mianowicie po wyjęciu piercingu z nosa, policzka, sutków i gdzie tam sobie jeszcze można wrazić gwoździe, osobnik rodzaju homo sapiens (Mellechowicz chłe chłe chłe) wyjął z uszu takie - świecidełka jakby, po których zostały mu dziury wielkości dziesięciogroszówki.

Nie przekona mnie nikt. To jest ciężkie zaburzenie osobowości i jako takie powinno być leczone. Kąpielami w solance. Zysk podwójny - gwoździkowca się uleczy (wiadomo - solanka wyleczy wszystko, nawet kurzajki), a w trakcie kąpieli odpowiednio zestawiony skład pajaców utworzy ogniwo galwaniczne z którego prąd odprowadzi się do sieci państwowej.

Że zacytuję raz jeszcze kolejarza*: "Jebana ludzka rasa(...)"

------------
*wyjęte zupełnie z kontekstu oraz książki "Miejsce przy stole" Andrzeja Wilczkowskiego

poniedziałek, 11 maja 2009

Alnwick

Alnwick leży około 35 mil na północ od Newcastle, zaraz przy trasie A1.



View Larger Map


Miejsce jest słynne z kilku powodów. Jest to drugi co do wielkości - po Pałacu Buckingham - zamieszkały zamek w UK. Posiada piękne, rozległe ogrody w których można znaleźć wszystkie zbytki świata tego - od wodospadów przez bambusowy labirynt po wodne rzeźby i plantację roślin jadalnych inaczej. Jednak wszystkie fakty historyczne i dobra zielarskie bledną całkowicie przy Harrym Potterze. Albowiem to właśnie tutaj mały czarodziej (oklaski) pobierał pierwsze lekcje latania, ratował przypominajek Neville'a i uczył się grać w przedziwne skrzyżowanie hokeja na trawie z wolna amerykanka i baletem synchronicznym.

Ogrody można podziwiać przez cały rok, choć jak widać na zdjęciach, przed zakwitnięciem ogród jest nieco surowy. Natomiast zamek dostępny jest dla zwiedzających od 1.04 do końca października.






























Wszystko jest niesamowite - ogrody, zamek, domek na drzewie (a raczej czterokondygnacyjna willa) - ale największe wrażenie robią dzieci które taplając się w wodzie radośnie witają wiosnę.

Nie bacząc na 8 st.C.