poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Relacja 4

Santo Domingo. Kilka milionów ludzi, stare miasto, nowe miasto - grzech nie pojechać. Co prawda 290 km nieco zwala z nóg - ale co robić. Hektor potwierdził wyjazd 7.00 sharp i polazł robić biznesy.

7.00 sharp - gdzieś kwadrans przed ósma pomyślałem że nawet jak na strefę maniana to trochę za bardzo fuzzy jest dzisiejsze sharp i polazłem do recepcji zapytać jak najtaniej można w tym kraju zadzwonić na hektorowy komórek.



Recepcjonista ucieszył się - że nas próbuje wydzwonić od 6.45 bo wycieczka jest przełożona na środę. Rzuciłem okiem na guziki telefonu - Brailla nie miał, to jak dzwonił? Nic nie rozumiem. Jakoś mu umknął fakt że czworo ludzi siedzi mu pod nosem od godziny. Sharp.

Wczasy nie są od denerwowania. Palnąłem starym zwyczajem doblo run i zarządziłem spacerek po plaży. W duchu ucieszyłem się nieco. Odpadł mi problem co mam ze sobą zrobić przez 8 godzin w autobusie. A w środę to ja będę w Manchesterze...















Plaża odbiera dech. Ja wiem że jak kto ma palmy na co dzień to oddaje bezwiednie mocz oraz stolec na widok jodeł na gór szczycie, no ale. Jodły to ja mam pod domem, więc mnie to raczej nie bierze. Za to palmy... Ciekawe co ja zrobię z 4GB zdjęć palm na gór szczycie? Znaczy, tego - na plaży?

- Hałaja, Hektor - ucieszyłem się od ucha do ucha na widok naszego lupieżcy. - Dżuma w Santo Domingo?
- Sorymajfriend - wyrzucił z siebie na przydechu - jedziemy w środę. Dzisiaj nie dało rady. Dzwoniłem od rana ale was nie było.

Z koniem wadził się nie będę. Toż nie trzeba mieć 180 IQ żeby wykoncypować że jak kto czeka na busa pod recepcją to go w pokoju nie ma. Zapowiedziałem że sam nie jadę a zaliczka pójdzie na wyjazd naszych znajomych. Hektor złapał za komórek i zaczął dzwonić - nastąpił kolejny przepiękny koncert przewracania oczami, wymachiwania rękami, uspokajających gestów w naszą stronę, hiszpańskich przekleństw - summa summarum przełożył wyjazd na wtorek. No, niedoczekanie. 8 godzin w autobusie dzień przed 9 godzinami w samolocie. Może jestem nienormalny, ale jak pragnę rodzić - bez przesady mi tu. Na wszelki wypadek poprawiłem kolejnym podwójnym i zająłem się lekturą.








Wieczór. Cisza, spokój, wiaterek sobie bryza - czy też bryza sobie wieje, zza płotu odchodzą dźwięki dzikiej zwierzyny - głównie kaczek, ale też flamingi i czaple. Co prawda był też żółw, ale te raczej dźwięku nie dają.









I w tej ciszy nagle rozległ się łomot - na ścieżkę którą chodzimy na plażę spadł orzeszek kokosowy. Trzeba będzie zmienić marszrutę...



Do Santo Domingo w końcu nie pojechaliśmy - i chwała Najwyższemu. Pokazali im groty, całkiem śliczne i muzeum. Starówkę zobaczyli z okien autobusu, a o nowym mieście przewodnik powiedział że jest "tam". Chyba bym zagryzł.

Żeby nie być sklasyfikowanym jako deckchair totalus, wygrzebałem z torby kąpiuter, plastiki i polazłem do budki z dumnie powiewająca flagą "Sport Center".
- Holaaaaa - ucieszył się ponuro facet na wieść że chcę nurkować. Zrzucił torbę z pleców i otwarł z powrotem drzwi do biura. -Ile dni?
Ten numer przerabiałem w Egipcie. Od tej pory jak nie znam bazy - nie kupuje żadnych pakietów. - Jeden.
- Uprawnienia?
- DM.
- Emilian. 8.30 sharp.
- Abnegat. Do jutra. - I polazłem - co tu bede tak sam siedział.

Rano przywitałem się miło ze współnurem z Kanady - chyba była to Zuzanna, ale imienia powtórzyć nie potrafię. Zawsze po takich wczasach obiecuje sobie że się choć podstawowych słów nauczę w danym języku. Z francuskim to będzie razem... ze siedem chyba na dzisiaj. Taa..
Emilian wygrzebał sprzęt, skręcił wszystko do kupy - jak pragnę rodzić, toż wiem jak - i wrzucił nas do łódki.
- Jedziemy do następnego hotelu. 10 minut. Zabieramy grupę na basen i podrzucamy do kolejnego hotelu - 10 minut. A potem płyniemy sami na dwa nury na rafę. 10 minut. Oki?
- Oki - kiwnęliśmy głową radośnie na myśl o zobaczeniu pięknego koral-garden, który jako ta syrenka kusił wdziękami swemi ze zdjęcia.

Jak potrafi zapierniczać płaskodenka po spokojnej wodzie z 200 konnym silnikiem - to się nie da opisać. Kto płynął - wie. Ja też już wiem. Jak by mi kto opowiadał, i tak bym nie uwierzył.

- Konicziuaaa! - zakrzyknał dziarsko kandydat na nurka z Kraju Kwitnącej Wiśni.
- Koniciła - niech se nie mysli że jak człowiek wygląda na kmiota to się przywitać nie umie. Ostatecznie filmy się ogląda - a Taxi 2 to nawet ze trzy razy. Ruszyliśmy do kolejnego hotelu.

- Carramba - zaklął z gracją Emilian. -Ktoś mnie zaraz zabije.
- Taak? - zapytałem z grzeczności - A czemu?
- Muszę zrobić z wami dwa nury. A w tym samym czasie mam zrobić sześć intro z Japończykami. Ktoś mnie i tak zabije - wolę zrobić z wami te nury niż siedzieć na basenie.
Po czym wsiadł do łódki i popłynęliśmy - ale nie na Coral-Garden tylko na Outer-Reef, bo bliżej. A poza tym Emilianowi nikt nie podrzucił butli i musiał się wrócić do bazy. Kmać, do ruskich, włoskich, francuskich i polskich baz trzeba będzie dopisać hiszpańskie - coby unikać jak ostatniej zarazy.

Minęliśmy Inner-Reef.
Łódeczka zaczęła podskakiwać na malutkiej fali, wiaterek wieje, bryza morska chlasta po twarzy... Ach, nie ma to jak urlop.
Minęliśmy Outer-Reef.
Pisałem już że mam chorobę morską? No właśnie. Po pięciu minutach zacząłem wchodzić w letarg. Serce zwolniło mi do 25/minutę, rączki ślicznie zdrętwiały. Łomatko. Dobrze że nic nie jadłem. Bo zanurkuje, choćbym miał pawia strzelić przez automat.

Graty zakładałem niejako na chybił-trafił bo mi krew do mózgu dopływała w śladowych ilościach. W ostatniej chwili zawrzasnąłem na sternika, żeby mi butlę sprawdził - faktycznie, zakręcona była. Automat w dziób, maska do twarzy i plum - byle głębiej. Poniżej 10 nie powinno huśtać.

Huśtało. W te - i wewte. Do przodu i do tyłu. Do góry i na dół. No, niedoczekanie. Nindża twarda ma być, a poza tym co ja niby mam zrobić - wrócić na łódkę na 6 metrowej fali?? Toż umrę tam niechybnie.

Nurek superek - wrak, porośnięty rafą, niewielka głębokość, góra 12 metrów, kilka przejść w wąskich tunelach, co przy prądzie i strzemiączku typu YOKE daje delikatny szmerek adrenaliny - a co będzie jak stuknie i odpadnie? Bulbulbul z butli, a ty przykryty w tunelu. No dobra - nic groźnego, ale myśleć trzeba.

Z pawiem na zębach zakończyłem pierwszego nura, wsiadłem do łódki i zanim zdjąłem sprzęt, dostałem powtórnie napadu morskiego paskudztwa. A Emilian zarządził wypłynięcie dalej na kolejnego nura. Tu zamachała nerwowo Kanadyjka. Dołączyłem się. Może ja i jestem Dive Master - z polska zwany nie wiedzieć czemu dziwką majstra - ale do cholery przerwa powierzchniowa po godzinie na 12 metrach by się przydała. Azot mnie grzeje, ale ten pieprzony błędnik mnie zaraz zabije.

Emilian się ucieszył i poleciał do Japońców robić intro. Ma być za godzinę. Jajarz. Rozumiem, że kasę wziął to się przejmuje, ale żeby takie bzdury opowiadać... Sześć intro w godzinę z dopłynięciem w te i wewte - to tam z niego Japończyki zrobią sushi używając tępych narzędzi.

Faktycznie, nie wrócił. Zostawił mi jedynie wiadomość że mogę drugiego nura zrobić jutro. Niech mu będzie. Rozumiem ciężki los jedynego w okolicy instruktora.

Na drugi dzień gdy zobaczyłem że Emilian znowu zarządził Outer-Reef, paw poprosił o przepustkę na miasto zanim wsiadłem do łódki.
- A może masz coś bliżej brzegu? Gdzie mniej buja? - zmiękła mi rura.
- A pewnie - ucieszył się mój przewodnik - tylko że to strasznie płytko.
- Znaczy?
- A do 8 max.
Wszystko mi jedno. Rybki idę pooglądać a nie bić rekordy.

Drugie nurkowanie było mniam. Masa korali z wewnętrznymi kanałami, cisza, spokój, rybki... Wylazłem jak nowo narodzony. Przy okazji nauczył mnie puszczać kółka pod wodą - niesamowite. Po zrobieniu, kółko robi się coraz większe i osiąga rozmiary metr-półtora zanim dojdzie do powierzchni. Cieniutka, srebrzyście lśniąca obręcz. Następnym razem wezmę aparat pod wodę.
Ogólnie fajnie - ale ciesze się że nie kupiłem pakietu, bo by mnie przy tej organizacji szlag trafił.



Wyjazd zawsze jest dziwny. Trochę żal że to już koniec - trochę radochy że się wraca. Do tego trochę żal że się wraca - i trochę radochy że to już koniec. Ambiwalencja sześcienna.

Żeby smutno nie było, sprawdziliśmy jaki jest ostatni drink w karcie zleceń - no proszę, Krwawa Mery. Po całym tygodniu picia słodkości wracamy do normalności.



Ale pomału, żeby we wstrząs jaki nie wpaść.





Czas kończyć te wczasy bo wierszem zaczynam gadać...


17 komentarzy:

basia.acappella pisze...

No faktycznie, trzeba mieć zdrowie i kondycję do wypoczywania (zwł. na iluś-tam metrach pod wodą!)

Za to realacje innych z takich eskapad...czyta się... - mjut!
;) :D

inessta pisze...

To już koniec? Nie będzie więcej relacji z wakacji? Tak sobie przejdziesz spokojnie do kolejnych relacji z pracy? Ja poproszę jeszcze relacje ze stołówki. Plissss.....
p.s. relacja z wakacji piękna:))))

Anonimowy pisze...

miły poniedziałek. Przeczytanie tego sprawozdania znacząco poprawia humor i daje nadzieje na przyszłość.

pzdr. Piotr

Anonimowy pisze...

prawie jakbym też była na urlopie... :D
metaksa

kiciaf pisze...

Jestem ustatysfakcjonowana bardzo zarówno jeśli chodzi o treść jako tez i o materiał ilustracyjny. Dzięki wielkie.

PS W sprawie relacji z mojej podróży. Zdjęć przywiozę na pewno tysiące. Nic nie obiecuję jeśli chodzi o słowo pisane. Najlepiej idą mi formy wyjątkowo krótkie i złośliwe.

Carolinna40i pisze...

ale pieknie:D
tylko twarz przez moment w kolorze pomodore :D

Anonimowy pisze...

Ja też poproszę o relacje ze stołówki:DD
maria

Anonimowy pisze...

Beż względu na to co myślisz, to i tak najbardziej podoba mi się zdjęcie z dnia poprzedniego. Właśnie takiego sobie Ciebie wyobrażałam( przecież każdy ma jakieś projekcje innych z którymi ma kontakt słowny).
Szczęśliwy, dowcipny, miś do którego od razu masz zaufanie. I takie to zdjęcie jest.
Nie znam się na fotografowaniu, ale jest to jedno z lepszych ujęć. Gdybym miała takie zdjęcie niezmąconego szczęścia to powiększyłabym odbitkę i powiesiła na gorsze czasy.
Mnie podoba się bardzo.
Palmy też piękne, biały piasek, morze, piękna żona. Tylko Sławy i Chwały pewnie miały nakaz, dla bezpieczeństwa, nie wychodzić z bungalowów i jedynie pod nadzorem moczyć nogi w wodzie. Dlatego nie ma ich na widoczkach:DD
Wyprawa o jakiej marzy się całe życie:)
maria

Anonimowy pisze...

Ale ja marzę od 3 lat o wyprawie na biebrzańskie bagna. Jakoś zawsze mi pod górkę.
A to się boję, że się utopię, a to, że rosiczki mnie żywcem zechlają, a to nie mam z kim jechać, a to ciepło i komary, zimno i tyłek zamarznie.
I tak oglądam sobie albumy, szczęka coraz bardziej opada( bo po tych zdjęciach rzeczywistość może już być tylko rozczarowaniem)
Jednym słowem chciałabym i boję się:)
Choć palemek tam nie ma, to i tak w razie realizacji na pewno zamienię się w zachwyt:)
maria

Anonimowy pisze...

Zapomniałam
A rekiny były?
maria

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

ech, pięknie... zazdroszczę strasznie. Może się uda za jakiś rok gdzieś tam do ciepełka wybrać. Plaża, palmy, woda i rum :D

U mnie na ten rok w planach wyjazdy weekendowe na kanadyjską północ... tzn. północ patrząc od Toronto, bo tak naprawdę to to centralna Kanada, i mam nadzieję, że w końcu uda się po 3 latach odwiedzić Polskę :)

No i cóż to jest 280 km - we wrześniu pojechaliśmy sobie na poszukiwanie jesieni właśnie 280 km w jedną stronę, tak, żeby połazić, pojeździć trochę po błotku, zrobić grilla, i na 21 byliśmy w domu :D. Ale na tym kontynencie pojęcie wielkiej odległości jest zupełnie inne niż w Polsce, czy nawet w Europie.
Choćby przez to, że moje biedne chłopie potrafi jechać na robotę właśnie koło 270 km w jedną stronę. Zawsze się śmiejemy, że przy takich odległościach to niektórzy w Polsce kilkudniową delegację dostają :).

abnegat.ltd pisze...

Basiu, a żeby ten rum zutylizować... To dopiero trzeba mieć zdrowie...

Innesta - czemu ze stołówki??

Piotrze, dzięki. A odnośnie nurów - Egiptowo lepsze. Muszę cos na jesień wymyślić.

Hej, Met :) Zasadniczo urlop dobra rzecz - ale tempo w jakim sie kończy jest nieco dziwne. Był - nie ma.

Kiciaf, to krótko i złośliwie popełnij ten post. PS. Nie macie sie tam spotkac ze znajomymi z Podhala?

Carolinna, jaki tam moment... Na dodatek to pommodore zdjecie z orzeszkeim to było pod wieczor - a rum leja od 10.

Mario, co wy z tym stołówkiem...
Sławy i chwały były na Świętach w domu - taki wybór. Jak sami powiedzieli, najlepiej by sie było rozerwac. Biebrza mnie jakoś nieciągnie. Komarry... A rekiny podobno są - za 40 można popłynącć na snorkeling. Jeden Kanadyjczyk miał nam opowiedziec jak to jest - ale jak wypłynął, tak więcej go nie spotkaliśmy.

Madziaro, jak tniesz autostradą, a można przycisnąć to 270 km można i w 1:20 zrobić... To nawet nie odległość tylko czas - 4 godziny w jedną stronę.
A Dominikane polecam. Porównywaliśmy ze znajomym - wrócił z Barbadosu. Podobno też jest pięknie.

Nomad_FH pisze...

Relacje czytałem już rano, ale nie zdążyłem popełnić komentarza. Co do wycieczki i byznesmenów - przypomina mi się skecz kabaretu Ani Mru Mru "nas klien nas Pan. Bendzie Pań zadowolony" ;)

Abnegat coś ostatnio pisałeś o słoneczku... ja dziś byłem na spottingu (to takie zboczenie polegające na fotografowaniu samolotów) na krakowskich Balicach - dzień na słońcu.. ałłła, a mamusie mówiła - posmaruj się kremem, ale przecież wiosna dopiero to po co....

abnegat.ltd pisze...

Te dziury ozonowe zatłuką nas całkiem ;)

A z Hektorem jak to z Hektorem - jest ryzyko, jest zabawa. W sumie - dobrze wyszło.

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

jasne, rozumiem doskonale, 4 godziny w drodze, w ciągu jednak krótkich wakacji, to nie jest to, co gumisie lubią najbardziej ;)

a ja tymczasem się pochwalę, jak wszystkim zresztą, w co się bawiłam wczoraj w towarzystwie męża i całej gromady znajomych:
tu piękna Extera kolegi i drugi kolega, określany mianem "turysta" bo się ubrał jak do kościoła, a nie na taką wycieczkę
Xterra a tak po włóczeniu wyglądało nasze autko:
madziarkowy Pathfinder:D
ale tylko nasze było takie ładne - kolega nas ochrzcił, czyli wjechał w bloto, drugi nas zastawił z tyłu, także się cofnąć nie mogliśmy, a ten w błocie zabuksował delikatnie ;)

spotkaliśmy po drodze też takich szaleńców:
atvmy tą drogą nie przejechaliśmy, bo się baliśmy, że jedno auto jest za duże i się może zakopać
tam zreszta w tle widać jednego atv zakopanego z lekka

a później się tak bawiliśmy na starym poligonie:
trójcatak, na pace tego czarnego auta jest Figa - beżowy Labrador :D

Anonimowy pisze...

Abnegacie, stołówek jeszcze opisz :) podpisuję się pod petycją ogółu a przynajmniej większości . A jeszcze jakbyć jakis przepis zawidziany wrzucił ...mmmm
Dobra przepis może być na drinka...

M ( głodne M )

Anonimowy pisze...

Abi, uwielbiam! Uwielbiam Twoje teksty. Rechotałam wesoło przez całość. Fajnie chyba było co?:D

annablack