poniedziałek, 9 lutego 2009

Narciarz

- Abnegat, GOPRowcy dzwonili ze macie przesylke. Maja byc na dole za 20 minut to jedzcie juz.
Co oni tam do ciezkiej cholery wyprawiaja? Trzeci polamaniec dzisiaj? Dwie nozie juz odwizlismy do szpitala, ciekawe co teraz. Byle nic gorszego.

Dwoch poprzednich bylo z Warszawy. Ostatnio samych Warszawiakow zwoze. Najpierw myslalem ze moze to taka warszawska gorka - jak tylko oni jezdza to nikt inny sie nie polamie. No i przeszedlem sie z ciekawosci po parkingu. Milosc rozrywa me serce wielce, gdzie zes ty luba, Radom czy Kielce - jak pisal Papcio Chmiel. Rejestracje skadkolwiek. A na noszach laduja mieszkancy stolicy.

- Jak leci? - zagailem spokojnie.
- Juz jestescie? Dzien dobry, zachodzcie. Gosc juz na toboganie, zaczeli go zwozic jakie piec minut temu. Niedlugo beda. Herbatki?
- Chetnie.
- Wkladeczka?
- To jak prywatnie przyjade. Dzsiaj nie da rady - odrzeklem z bolem serca. Nic to - co sie odwlecze to nie uciecze.
Zaczelismy pic herbatke i rozmowa sie potoczyla leniwie.
- Trzeci dzisiaj - zagailem.
- Trzeci. A warunki wcale nie takie zle. Lodu nie ma, ratrak ostatnio wszystkie zbyry wyrownal. Ludzie teraz slabi, zrejom jakiesi platki i zywe kultury no to i kosci majo do dupy - zauwazyl filozoficznie moj rozmowca. - O, sa juz.
- No to chodzmy.

Odebralem meldunek od GOPRowcow, zbadalem pacjenta, zdjelismy bucik z nieodlacznym AaaAAAaA zainteresowanego, sprawdzilem czucie wnozi, szyna i do karetki.
- Skad pan jest?
- Z Warszawy...
Co do cholery? Toz platki wszyscy wpierniczaja, kulture zreszta tez - a tu kolejny polamaniec stoliczny. W koncu po dlugich dywagacjach doszedlem do jedynej prawdziwej roznicy pomiedzy Warszawa a reszta miast w Polsce. Pieniadze.

Warszawa zarabia lepiej. Stac ich na kupno noweczek Rossignol Radical RS za kilka tysiecy - no to je kupuja. Jednak zeby takiego karwa kontrolowac to trzeba miec mase i nogi jak stalowe sprezyny. A nie waciane nozki wsparte treningiem Lager 2x20 - dla niezorientowanych: czterdziesci papierochow dziennie i krata piwa wieczorem. Nikt jakos nie widzi potrzeby zrobic pieciu przysiadow przed sezonem, za to wszyscy koniecznie musza kupic najnowszy ocieplacz Spidera. Inna rzecz ze to bardzo gustownie na noszach wyglada.

Z ostatnich statystyk wynika ze srednia placa w kraju zaczyna sie wyrownywac. Dla pogotowia w gorach znaczy to jedynie ze miejsce urodzenia polamancow bedzie bardziej zdywersyfikowane...

A oto historia prawdziwa z wloskich Dolomiti, ktora wlasnorecznie KICIAF spisala:

No dobra, skoro Abi prosisz.

Historyjka jest o tym jak pojechałam pierwszy raz do słonecznej Italii szusować na nartach. Pierwszy dzień po przyjeździe, świeżo pożyczone nartki i jazda kolejką na górę. Kondycja średnia - inne rodzaje gimnastyki uprawiałam wtedy na codzień, ale że tak wprost od biurka to nie można powiedzieć. Góra piękna, widoki też - jedziemy w dół - śliczna, długa nartostrada. Już prawie na samym dole zapragnęłam zatrzymać sie celem zrobienia zdjęcia. Jadę sobie w poprzek stoku, wolniutko do zaplanowanego miejsca parkingowego i nagle czuję takie dziwne trach i moje kolano zgięło sie jakoś tak samoistnie i zupełnie bez mojej woli. Wpadłam nosem w śnieg, narty nie wypięły. Próbuję się pozbierać, narty mi się nawet udało wypiąć, usiąść na tyłku też, za to wstać już nie. Znaczy kolanko odmówiło mi zdecydowanie posłuszenstwa. Mowy nie ma żebym się sama stamtąd ruszyła. No dobra. Wołamy pocztą pantoflową miejscowy gopr czyli karabinierii. Przyjechało dwóch takich z toboganem, przystanęli koło mnie i się zaczyna zabawa.
- Du ju spik inglisz? - zagajam rozmowę, bo wstępne uprzejmosci typu bondżiorno wymieniliśmy w miejscowym narzeczu.
Zapadła cisza. Na twarzy tego, który stał bliżej widać było zatroskanie oraz olbrzymie skupienie. Ewidentnie myślał. Ciężko. Zmarszczył czoło. I nagle widać jak przez jego twarz przebiega przebłysk inteligencji.
- Elityl - odpowiedział po dłuższej chwili i z wyraźną ulgą.
Niestety były to jedyne słowa jakie udało mu się wypowiedzieć w narzeczu inglisz. W zwiazku z tym resztę informacji przekazywaliśmy sobie na migi.
No to, że mnie boli, to widać był od razu, że noga i to prawa to im pokazałam palcem. Również na migi pokazałam, im że nie jest złamana (ruchy rękami jak przy łamaniu patyczka) oraz skręcona ( ruch ręką jak przy odkręcaniu słoika). Pomacali moje kolano. Usłyszeli wiązankę słów nie nadających się do publikacji wygłoszoną w mym rodzimym języku. No to już wiedzieli, że boli bardzo.
Pokiwali głowami na znak zrozumienia.
Następnie ciężar konwersacji przeszedł na ich stronę. Uroczym gestem wskazali moje narty i trasę w dół. Zaprotestowałam bardzo intensywnie zarówno słownie i jak i machając rękami. Na to panowie popatrzyli sie na siebie i gestem wskazali rzeczony tobogan. Tak, tak pokiwałam głową. No i zjechałam sobie resztę trasy w ciepełku pod kocykiem. Jedyny mankament to, że głową w dół.

Na dole okazało się jedyny dostępny w promieniu 10 kilometrów lekarz a właściwie lekarka również nie mówi w żadnym innym narzeczu jak miejscowym, toteż po krótkiej wymianie zdań kiedy z mojej strony padało "hospital?" a z jej "no,no" pogodziłam się z niemożliwością uprawiania ulubionego sportu podczas tego wyjazdu. A także przez parę następnych miesięcy. Zerwałam sobie kompletnie więzadła, ale to wyszło dopiero po powrocie do Polski.
Natomiast dlaczego jadąc sobie po łagodnym zboczu i wolniutko coś mi się stało w kolano zupełnie nie wiem. Bo najpierw poczułam ból, a potem dopiero upadłam.

Od tego czasu wprowadziłam nowy poziom znajomości języków obcych. Elityl.

PS. Powyższe pierwsze spotkanie z włoskimi Dolomitami nie zniechęciło mnie bynajmniej. Już rok później z nowym ślicznym więzadłem pomykałam na nartach tamże.

50 komentarzy:

Anonimowy pisze...

'Teren' się śmieje ze stolycy... ładnie to tak?!/;

Mam dobry przegląd letnich turystów tatrzańskich ze Stolicy: wszyscy bez wyjątku, których spotkałam napaleni i kompetentni że serce roście.
Zdarza się im co prawda pędzić prosto na Kościelec* po całonocnej jeździe samochodem i potem się blokować tuż pod ostatnim prożkiem (z przestrzenią jeszcze nie opatrzeni)... - ale grzecznie, bez szarżowania... nawet porad 'terenu' jak sobie radzić z lękiem ekspozycji słuchają...

...Chyba przez to, że najlepsze nawet traperki nie zapewniają poślizgu ani siedmiomilowych kroków.

___
*albo prosto na Rysy z pociągu - rozgrzeweczka przed Pirenejami...

Anonimowy pisze...

Abi połamać można się i w domu, wstając z własnego fotela. I żadna ze mnie warszawianka od żywych kultur i płatków ;)

Anonimowy pisze...

Może i coś jest z tym sprzętem. Drogie narty to te szybkie i dość trudne do opanowania. Ale jak ktoś się dopiero uczy to przed upadkami się nie ustrzeże niezleżnie co by na nogach nie miał.
Ale tak po piwku i z kumplami jeździć jak dzieciak? Trzeba zaszpanować albo chociaż dorównać. Zjechać "na krechę". Ooo dzrzewo/inny narciarz...
Tak serio to jeżdżący od lat (znajomi) też zaliczają kontuzje. Te najpoważniejsze w najmniej oczekiwanym momencie (rozkojarzenie?).

Anonimowy pisze...

A co do tej płacy to kryzys jest ;P. Korporacje wywalają "klepaczy" i robotników (nie korporacje też, ale tu trudno mi o obiektywizm ;) ). Ludzie bez oszczędności, zakredytowani do jakiejkolwiek pracy będą musieli iść. Coś czuję, że ta średnia to może dość szybko spadać.

kiciaf pisze...

Chciałam was uraczyć historyjką o górach i nartach, ale po napisaniu całej się wzięła i skasowała.
Może to znak, że nie miała być napisana.

Anonimowy pisze...

...a z konia mogą spaść wszyscy... ;)
metaksa

Anonimowy pisze...

Ot egalitaryzm. ;P

carolinna pisze...

Dotty ;)

eee-live pisze...

Abi może Ty po prostu warszawiaków przyciągasz ;)
Ale prawdą jest, że każdy może się połamać, zwłaszcza na nartach ;) Jakoś tak w zeszłym tygodniu małża kumpel się połamał właśnie na nartach :( A taki z niego warszawiak jak z koziej d...y trąbka ;)

Anonimowy pisze...

Czyli on jest - dudy. ;P (wiem gupi żart)

Anonimowy pisze...

hehhe ja jako ten "miejscowy" mogę potwierdzić, że warszawiacy nie są lubiani na stoku, o drogach już nie wspomne :D

no i wyrobił się taki stereotyp "warszawiaka" który tylko lansuje się na stoku i z góry patrzy na innych... no i co Pan zrobisz :D

a co do złamań to "lansiarze" powinni się cieszyć że skończyło się tylko na tym... bo mogło skończyć się znacznie gorzej, o czym przypomniał nam przypadek z Pilska z ubiegłego tygodnia...


pozdro Ab! :)

Anonimowy pisze...

sorki, że się wtrancam, ale za moich czasów połamańców zwoziło się toBoganem :)

pozdrawiam Piotr

Anonimowy pisze...

@Piotr jak już tacy szczegółowi jesteśmy to pisze się: "wtrącam"

eee-live pisze...

Dotty :D

Zadora pisze...

Większość z boazerii na karwingi się przesiadła i jak trzeba siłowo pojeździć to nóżki nie wytrzymują.
Ale kondycja spada tak czy siak, czyś z Wa-wy czy z Pcimia, jeśli za biurkiem się kwitnie. Ja mam 2 x 2,5 kg ciężarki, zapinam na kostki i tak łażę po domu przed sezonem i nawet czasem do miasta tak wychodzę. A i tak nóżki nie takie jak kiedyś po szermierce i nie ma na to rady. Masa ciała rośnie, masa mięśniowa wprost odwrtnie. :))

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Abi za to ja Cię mogę poprzeć dobrym słowem a propos tych warszawiaków ;). Niestety faktycznie my, którzy z południa pochodzimy, jakoś najczęściej takie wyobrażenie "połamańców" mamy... i to nie tylko zimowo-nartowych, ale i jak słyszę, że ktoś gdzieś w lecie ze szlaku zleciał, albo zabłądził, to pierwsza myśl, jaka się pojawia, to "ciekawe czy był z Warszawy" [tu madziarka lekko się czerwieni ze wstydu]
Zresztą kiedy oglądałam ostatnio "Dzień dobry TVN" i usłyszałam, że sercem moich ukochanych Bieszczad jest Polańczyk, to najpierw dostałam ataku śmiechu, a później doszłam do wniosku, że niech "warszawka"* dalej jeździ do Polańczyka, a ja, kiedy będę miała szansę, pojadę w prawdziwe Bieszczady :]


*mam bardzo złe doświadczenia z pola namiotowego, gdzie oprócz nas, i różnych innych ludzi z różnych rejonów Polski, byli młodzi przedstawiciele tej najbardziej znienawidzonej przez wszystkich "warszawki", którym wydawało się, że wszystko im wolno, bo tatuś jest posłem/ministrem/byznesmenem - tragedia.

Za to znam również naprawdę masę sympatycznych ludzi z Warszawy, ale uprzedzenia gdzieś tam zawsze zostają

abnegat.ltd pisze...

A bo ze stolycy to sie ludzie smiejom ;D
Ja rozumiem, Waszmoscina widziala zawodowcow co darli na survial - membrany 15 tysiecy, bucik z goreteksu i inne zbytki. A ja mowie o prezesie co sie po raz pierwszy od roku ruszyl dalej niz na parking. I rzecz jasna, prezesowi nie wypada wyjac ze swojego XC90 nartek klasy bobo... A potem AAaaAaAaa... ;)

Nie-codzienna, jak kto pechowy to nawet wstawac nie musi. Mozna sie polamac w trakcie przeciagania. ;)

Dotty, ja wiem o czym mowie. Sam mam stare X10 Rossignola, 196 cm, 12 m karw - juz takich nie robia. Zaczyna sie dobrze trzymac przy predkosci ktora wyrywa wlosy z glowy... No i po calym roku zapierniczania w karetce pojechalem na Hintertux. Jak mnie - ni zgruchy ni z pietruchy - pocioralo... Dobrze ze nikogo nie zabilem. Zaprawa to podstawa - jak sie tego nie zrobi to potem czlowiek na stoku sieje postrach i zgroze w stylu woros con pyros - jak przetlumaczyl kiedys ten styl jazdy moj znajomy :D

Kiciaf, napisz, badz czlowiek :) A poza tym jak juz ruszysz dokola swiata to ja poprosze o blog autorski. :)

Qn jest zwierze niebezpieczne - kto z niego spadnie, z wysokiego konia spada. Tak samo i narty - jeszcze takiego nie widzialem co by nie przyziemil ;)

EL, z racji zawodu to zasadniczo spotykam cala mase ludzi z nieszczesciem w srodku ;) Jak to sa polamane nozie, to jeszcze nie najgorzej.

River, co robic :)

Tak na marginesie - na Pilsku ostatnio ktos sie zabil - prawdaz to? Bylem tam raz w lecie - lomatko, jaka pieronska wyrypa. Dziwie sie ludziom ze sie im chce...

Piotrze, u nas tez :D Sie zaraz literoweczke poprawi ;)

River, nie badzmy szczegulowi ;)))

Agregat, to jest w sumie przerazajace, nie? POL roku walczylem - i zwalczylem 10 kilo(gramow), zadyszke przy wchodzeniu po schodach i toniecie po 5 metrach pod woda. Po czym wystarczyla jedna grypa (3 tygodnie) + Swieta( kolejne 3 - bo byly dlugie) i moge sie brac od poczatku :DDD

Madziaro, jak sie ma trafic burak - to sie trafi... Pochodzenie niewazne ;D

Odnosnie Twojej notki o gorach - niestety, nie zawsze tak jest. Czasem brawura i przecenianie wlasnych mozliwosci dotyka tez najbardziej doswiadczonych. A czasem jest to po prostu najzwyklejszy pech...
Jak sie czyta o panienkach sciaganych ze Swinicy bo sobie wymyslily ze dojda tam w KLAPKACH, to nie wiadomo - smiac sie czy plakac.
Gory niestety niebezpieczne sa - trzeba miec duzy szcunek i zakladac potrojny margines.

Ogolnie o Warszwiakach - ja akurat tych co znam to sympatyczni sa :D

Anonimowy pisze...

@River :) to była cytata :P


pozdrawiam Piotr

Anonimowy pisze...

A już miałam nadzieję (po połedniu tu zaglądnąwszy), że Gospodarz wraz z Małżonką na owe nartki 'nam' odfrunęli z okołowalentynkowej okazji (mocno celebrowanej w Albionie)...
Tyle,że ferie szkolne raczej nie teraz... ;) :D

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Wiem, że pochodzenie nie ważne... ale niestety bardzo często się teoria zgadza z praktyką... albo ja trafiam na takie opisy wypadków i zagubień ;).
Szlag trafia, kiedy widzisz w Tatrach, czy nawet "głupich" Beskidach laseczki w spódniczkach, pełnym makijażu, topik na ramiączkach i sandałki do tego, które idą w GÓRY. I się dziwnie na człowieka patrzą, że ma i kurtkę przeciwdeszczową, i coś do zjedzenia, i buty sznurowane, takie powyżej kostki. No ale od razu można poznać, kto w górach jest pierwszy raz w życiu

eee-live pisze...

No fakt że nieraz można na szlakach załapać się na pokaz mody :) Pamiętam jak byłam na wycieczce (jeszcze w podstawówce) i większość ludzi się dziwiła że mam ciepłą kurtkę, bo przecież jest czerwiec, butki za kostkę, bo przecież będzie ci się ciężko szło, plecak z jedzeniem (nie same puste kalorie), no i kurtkę przeciwdeszczową. A szczytem zdziwienia było że mam 3 pary butów (2 za kostkę wiązane i jedne normalne do chodzenia po mieście) :)
Ale miny tych dziwiących się po przejściu się nad Morskie Oko, bezcenne :)))

Anonimowy pisze...

No nie przesadzajmy w Beskidach to można przy dobrej pogodzie i mało forsownej trasie wyluzować. Czasem bardziej niż skręcenie nózi grozi użarcie przez robactwo i żmijki. ;)

Piotrze, cycata??
(jakby co to wszyscy wiedzą, iż moje poczucie humoru jest do bani)

kiciaf pisze...

No dobra, skoro Abi prosisz.

Historyjka jest o tym jak pojechałam pierwszy raz do słonecznej Italii szusować na nartach. Pierwszy dzień po przyjeździe, świeżo pożyczone nartki i jazda kolejką na górę. Kondycja średnia - inne rodzaje gimnastyki uprawiałam wtedy na codzień, ale że tak wprost od biurka to nie można powiedzieć. Góra piękna, widoki też - jedziemy w dół - śliczna, długa nartostrada. Już prawie na samym dole zapragnęłam zatrzymać sie celem zrobienia zdjęcia. Jadę sobie w poprzek stoku, wolniutko do zaplanowanego miejsca parkingowego i nagle czuję takie dziwne trach i moje kolano zgięło sie jakoś tak samoistnie i zupełnie bez mojej woli. Wpadłam nosem w śnieg, narty nie wypięły. Próbuję się pozbierać, narty mi się nawet udało wypiąć, usiąść na tyłku też, za to wstać już nie. Znaczy kolanko odmówiło mi zdecydowanie posłuszenstwa. Mowy nie ma żebym się sama stamtąd ruszyła. No dobra. Wołamy pocztą pantoflową miejscowy gopr czyli karabinierii. Przyjechało dwóch takich z toboganem, przystanęli koło mnie i się zaczyna zabawa.
- Du ju spik inglisz? - zagajam rozmowę, bo wstępne uprzejmosci typu bondżiorno wymieniliśmy w miejscowym narzeczu.
Zapadła cisza. Na twarzy tego, który stał bliżej widać było zatroskanie oraz olbrzymie skupienie. Ewidentnie myślał. Ciężko. Zmarszczył czoło. I nagle widać jak przez jego twarz przebiega przebłysk inteligencji.
- Elityl - odpowiedział po dłuższej chwili i z wyraźną ulgą.
Niestety były to jedyne słowa jakie udało mu się wypowiedzieć w narzeczu inglisz. W zwiazku z tym resztę informacji przekazywaliśmy sobie na migi.
No to, że mnie boli, to widać był od razu, że noga i to prawa to im pokazałam palcem. Również na migi pokazałam, im że nie jest złamana (ruchy rękami jak przy łamaniu patyczka) oraz skręcona ( ruch ręką jak przy odkręcaniu słoika). Pomacali moje kolano. Usłyszeli wiązankę słów nie nadających się do publikacji wygłoszoną w mym rodzimym języku. No to już wiedzieli, że boli bardzo.
Pokiwali głowami na znak zrozumienia.
Następnie ciężar konwersacji przeszedł na ich stronę. Uroczym gestem wskazali moje narty i trasę w dół. Zaprotestowałam bardzo intensywnie zarówno słownie i jak i machając rękami. Na to panowie popatrzyli sie na siebie i gestem wskazali rzeczony tobogan. Tak, tak pokiwałam głową. No i zjechałam sobie resztę trasy w ciepełku pod kocykiem. Jedyny mankament to, że głową w dół.

Na dole okazało się jedyny dostępny w promieniu 10 kilometrów lekarz a właściwie lekarka również nie mówi w żadnym innym narzeczu jak miejscowym, toteż po krótkiej wymianie zdań kiedy z mojej strony padało "hospital?" a z jej "no,no" pogodziłam się z niemożliwością uprawiania ulubionego sportu podczas tego wyjazdu. A także przez parę następnych miesięcy. Zerwałam sobie kompletnie wiązadła, ale to wyszło dopiero po powrocie do Polski.
Natomiast dlaczego jadąc sobie po łagodnym zboczu i wolniutko coś mi się stało w kolano zupełnie nie wiem. Bo najpierw poczułam ból, a potem dopiero upadłam.

Od tego czasu wprowadziłam nowy poziom znajomości języków obcych. Elityl.

PS. Powyższe pierwsze spotkanie z włoskimi Dolomitami nie zniechęciło mnie bynajmniej. Już rok później z nowym ślicznym więzadłem pomykałam na nartach tamże.

eee-live pisze...

Dotty no właśnie przy dobrej pogodzie :) Jak wychodziliśmy było pięknie, a jak wracaliśmy po 1km zaczął padać zimny deszcz z pięknym wiaterkiem :( Ja się ubrałam w ciepłą kurteczkę i tą przeciwdeszczową i sobie szybkim marszem wróciłam do autobusu wraz z 9 innymi osobami, a reszta się ślizgała po drodze, bo to już był praktycznie potok, Zanim oni doszli to my już dawno herbatę wypiliśmy i wodę z butów wylali :) Później gdzieś jeszcze szliśmy i ja miałam zapasowe, suche buty a część została w schronisku bo się w jednych wybrali :)

Anonimowy pisze...

tak bodajże w zeszłym tygodniu mieliśmy "narciarza w worku"...

ludziom sie chce, bo Korbielów to jeden z najpopularniejszych narciarskich "rajów" w beskidzie żywieckim :D niektóre trasy są nawet fajne,
choć ja tam wole Szczyrk, i w sumie bliżej mam :)

a co do ROSSIGNOLi też je mam :D co prawda tylko zenithy skromne ale jeszcze wszystko przedmna :D

abnegat.ltd pisze...

Basiu, gospodarz by chcial, a jakze, a szczegolnie z malzonka... Niestety- ferie za tydzien - a urlop juz na Easter zaplanowany. Ale za to beda wtedy cieple kraje i nureczki ;)

Madziaro, najwiekszy opad zuchwy zaliczylem w czeskiej Wyznej Fatrze. Idziemy sobie - drugi tydzien wloczegi, obszarpancy w bojach zaprawieni, jestesmy gdzies kolo 1800 m. npm. a ty z naprzeciwka zasuwaja dwie laseczki, rozowe kapturki (jako ze wszystko mialy rozowe, nawet klapki-japonki). Klapnelismy na dupke i wycie zamarlo nam w mordach :DDD

EL, co tam Morskie Oko - przejdz sie pod krzyz na Giewoncie w lecie - to dopieor jaja zobaczyc mozna ;)))

Docik, w po Gorcach to sie w trampkach latalo. A ze czasem po powrocie do domu trampki ladowaly w koszu - co robic ;D
Cy tata cyta cycaty Tacyta??!?? :DDD

Kiciaf, wkleilem Twoja historie jako wrazenia prawdziwe, wlasna reka spisane ;D Mam nadzieje ze nie masz nic naprzeciwko.

abnegat.ltd pisze...

EL, no i wlasnie o to chodzi. Zeby chlupalo w porzdnych butach ;)

River, dwa lata temu probowalem z wypozyczalni wziete X8. Nawet sie fajnie na tym jezdzi - ale ja starej daty jestem, dla mnie decha to musi miec 2 metry a stok ma byc szeroki zeby wszyscy zdazyli przede mna uciec ;DDD Bo te moje karwy to sie fajnie prowadza dopiero jak jade z pelna predkoscia po lodzie...

eee-live pisze...

Abi byłam dzień po Morskim Oku :) O czym mówisz? O dziewuszkach w japonkach?

abnegat.ltd pisze...

Tatus w sandalkach, mamusia w letniej sukience - i do tego gromadka dzieci... Rece opadaja :D

Zadora pisze...

U mnie boazeria (bez taliowania, waga pioruńska) ok 2 m była w użyciu jeszcze 2 sezony temu. Teraz mam jakieś leciutko taliowane używki "powarszawskie" po tych co na lepsze się przesiedli. trochę dla mnie za miękkie ale co się będę rprzejmował, gdy dla Gdańszczanina to już frajda jak 3 razy w sezonie zjedzie ;)) Do gór daleko, a stok naśnieżany pod Gdańskiem to taka "ostra" ośla łączka. Relaksik :D

Zadora pisze...

W bieszczadach taka sama rewia mody. W czerwcu kilka lat temu na podejściu na połoninę Wetlińską, w pół godziny upalne słońce przeszło w ostre gradobicie z deszczową końcówką. Ja byłem z plecaczkiem a w nim m.in. kurtki i suche ciuchy na przebranie dla dwojga. Ale ludzie wokoło, to nieżle się czuli. Na dół za daleko, do schroniska na połoninie jeszcze kawałek a już nad linią lasu. Co robić? Smieszno i straszno zarazem.

abnegat.ltd pisze...

Ja to sie w sumie zastanawiam czy to w oglole ma sens. Jak sie wyrwe na tydzien w Alpy to taniej wynajc na miejscu niz kupic swoje a potem jeszcze placic za samolot.

A na miejscu, w Polsce mam stare ale jare okrutnie. Powiny jeszcze ze dwie renowacje wytrzymac. Ze ja wtedy drugiej pary nie kupilem... Serce mnie boli. Posezonowa wyprzedaz niechodliwej dlugosci. SZESCSET zetow za dechy warte 2 i pol tysiaca...

Zadora pisze...

To autem pomykaj.
My z bratem i naszymi synami kilka lat temu w jedną noc (na zmianę za kółkiem) dojechaliśmy z Polski w Dolomity i koło południa, po zakwaterowaniu już pomykaliśmy. W ostatni dzień też jeździliśmy do południa i w drogę do domu. Rano byliśmy na miejscu. I wtedy wszystko w aucie masz. Tylko sprawdz kiedy Holendrzy mają ferie, bo wtedy nie pojedziesz, bo jadą z campingami i wszystkimi pasami na kierunku płn-pd :)

Anonimowy pisze...

b.dziekuje pani kiciaff za te relacje.A moze mi nikt nie uwierzy ale ja jeszcze nart z bliska w zyciu nie widzialem . No chyba ,ze w TV...
Musi byc to pasjonujace te narty.. musze sie nad tym zastanowic....
A propos mojego nicka - pochodzi on od Oblomowa, a nie od obojnaka jak sie wielu kojarzy. Z biegiem lat zbedne litery odlecialy i zostal tylko obom.

abnegat.ltd pisze...

Agregat, ja mam teraz kierownice po prawej stronie - ani sobie nie wyobrazam jazdy w Alpach ;D

A z Polski to mialem bliziutko - jakies 10-12 godzin jazdy do Tonale. Takie nasze stale miejsce przez kilka lat. Teraz nawet nie wiem jak tam doleciec :D Chyba przez Milan?

abnegat.ltd pisze...

Obom, sprobuj. To jest niesamowita zabawa i mozna ja zaczac w kazdym wieku. Jak to mowi moj przyjaciel - nie wazne czy - i jak jezdzisz. Wazne zeby do knajpki na gore wjechac i sie bombardino napic, Alpy podziwiajac :)

Zadora pisze...

obom się i spłakał i uśmiał. Musiałeś tuż przy ekranie siadać, żeby z bliska w tejvie narty zobaczyć? Pewnie Małysza jak spoko leci i kamera najazd na zoomie może zrobić? Tyle, że na nich normalnie nie pojeździsz! :D

Zadora pisze...

To prawda, w każdym wieku. Ja jeździłem w "młodości" jeszcze na drewnianych, w butach po kostki, stylem rozpaczliwym, jeśli narty w ogóle niosły na mokrym śniegu. Po szermierce załapałem kontuzję kolana i odpuściłem nie tylko narty na 20 lat z okładem. I zacząłem od nowa. I okazało się, że na nowym sprzęcie (relatywnie) radzę sobie i nie wybijam dziur w śniegu. Dobra zabawa i zdrowy ruch. Warto Obom spróbować, choćby to miał być jeden dzień w sezonie.

Anonimowy pisze...

Ja już kiedyś pisąłam, ze sie nie lansuję? Narty mam takie jakie pożyczę. Lepsze lub gorsze, ale da się przyzwyczaić. Ze Szczyrku to zapadła mi w pamięć Golgota (nie jeżdżę za dobrze, ah te wywrotki :P). Fajnie jeździło mi się w Krynicy i na Chopoku. Teraz to nie wiem czy dam radę znowu jeździć. Ale wszystkim radzę chociaż spróbować. :)

kiciaf pisze...

No to jeszcze jedno wam powiem. Ja to z Warszawy jestem. Od urodzenia kilku pokoleń. :)

A Dolomity są piękne. Prawie jak Tatry.

Anonimowy pisze...

OK
Dzieki za wasza przychylnosc chec pomocy i zrozumienie...

pozdro i nara
obom

Anonimowy pisze...

Kiciaf i stąd pewnie kontuzja na prostej. ;P
PS. pewnieś lepsza ode mnie

Zadora pisze...

Kiciaf - bo Ty jesteś warszawianka a nie warszawka. 2 różne światy. O Twoim mowy nie było! Ale i nowi Warszawianie są OK. Mój brat naturalizowany w Warszawie od lat za sprawą ożenku i przez niego sporo w Warzszawie ludzi znam i lubię. Ale styl warszawki narzucają stosunkowo nieliczni charakterystyczni! Co zrobić. neofici na dorobku, nadrabiają postawą. I tak wolę ich niż "nowo rusów".

kiciaf pisze...

Abi - jestem wzruszona, w pierwszej chwili się niezorientowałam. Taki zaszczyt mnie kopnął. Już drugi raz.
Gwoli usprawiedliwienia, to nie jest moja zwykła pora na nadawanie, ale idzie nowe - zmieniamy przyzwyczajenia.

Agregat - dziękuję. :)

Anonimowy pisze...

Abnegat :) Pod wodę :) ja już, ja też chcę :)
Tylko obowiązki nie puszczają. Zdradź dokąd się wybierasz? Może i ja się odważę i zdradzę swoje nędzarne preferencje.

pozdrawiam Piotr

madziaro z dzikiego zachodu pisze...

Aż mi się też zachciało z powrotem popróbować sił na nartach, bo ja to tylko jak małym kurduplem byłam, to jeździłam.
A i w góry by się poszło, z tym, że po kilku latach przed komputerem forma licha i trzeba by najpierw nad nią popracować, no ale już niedługo wiosna, to może się coś uda :)

Co do Beskidów - fakt, można pomykać w krótkich spodenkach i podkoszulku, ale jednak zawsze jakaś koszula flanelowa i kurtka w plecaku jest... zwłaszcza jak się człowiek na Babią Górę wybiera, bo tam, to nigdy nic nie wiadomo.
Bo, że buty typu trapery albo glany, to jest oczywiste dla mnie w każdych górach :)

Anonimowy pisze...

Taaak, nartki do spróbowania przez każdego i w każdym wieku są (odkąd dobrzy ludzie wymyslili carving; choć... pewna B uczyła się od samiusieńkich podstaw już praktycznie po studiach i to na oczach 'swoich' dwóch klas trzecich licealnych - niby pani profesor na dwutygodniowym obozie naukowym z młodzieżą :| ;\ ;D)

To ja może idę przynieść wreszcie z auta te niesamowicie zabłocone w nad-bielskich pagórach (nd) traperki. Nie chciało mi się zaraz - może coś podeschły zgodnie ze starym przysłowiem pszczół: jak sie wysusy to sie wykrusy. ;D

abnegat.ltd pisze...

Docik, narty uber alles. A do jezdzenia nie trzeba jakiejs zabojczej wyrypy. I osla laczka dobra jest :)

Kiciaf, toz Warszawa nie choroba :))) A ja znam akurat sympatycznych Warsawiakow. A propos - zal bylo zeby takie ladne elitl zginelo w komentach :DDD

Piotrze, ja glownie to Egipt. Znaczy - jak chce gdzies dalej i z wypoczynkiem. Ale teraz - z racji mojego obecnego polozenia - to chyb a sprobuje na Fuerteventura... Jak sie uda - zdam relacje )))

Madziaro, ja nawet jak sobie tuptam pol godziny od samochodu to biore lachy i buty. Bo co to niby za przyjemnosc zatranzalac w mokrych tramkach po blocie jak ci kapie na leb ;DD Albo wali gradem...

Karwy gut. Ale strasznie dlugo sie nie moglem przekonac. Takie to - niesportowe bylo :D

Po co buty czyscic jak sie przy nastepnym gorcowaniu zbloca??

Nomad_FH pisze...

No to moze przywitam sie jeszcze raz :D (pod którąś notką sie witałem, ale później zobaczyłem, że wstecz mało co czytasz) :D
Za sprowadzenie mnie tutaj odpowiadają dwie osoby - blog morfeusza i taka jedna cholera zwana madziaro ;P. Ale nie powiem czyta się świetnie (skończyłem właśnie nadrabiac zaległości).
Co do nart - jeździłem sporo na dechach, na carving jeszcze nie miałem okazji - przymierzam się co sezon i jakoś tak :/
Co do rewii mody - tatry to raz. Ojjj jak zobaczyłem paniusie, która w klapkach się na orlą wybierała... staraliśmy się ją namówić, żeby jednak nie próbowała... to prawie oberwaliśmy od jej dresowego towarzysza w adidasach - życie...
Za to trzeba było zobaczyć ich miny jak się zaczęły pionowe podejścia z Żlebu Kulczyńskiego (czyli klamry, łańcuchy) to uznali, że to jednak nie był dobry pomysł...Dokładnie to samo było w grecji w masywie Olimpu. Tam również ludzie - z mizernym zapasem wody (albo i wogóle bez), bez kurtek/cieplejszych rzeczy. Jakos nie zauważali, że tam jest wysokość ponad 3 tys. i moze być różnie "bo na dole ciepło". Czyli - to nie tylko nasza narodowa domena...

abnegat.ltd pisze...

Witaj, Nomad :DDD
Wybacz ze nie zauwazylem - ale sprawdzenie 100 notek przkracza moje mozliwosci ;)

Dzieki za dobre slowo;)
Odnosnie carvingow - chyba sie od tego nie ucieknie. Ale mam calkiem pozytywne wrazenia teraz - moge polecic z czystym sercem.

Rewia mody w gorach to tylko czubek gory lodowej. Letnie opony w zimie w Alpach - tylko Polak potrafi... Wlezc na statek rejsowy bez zarcia picia, cieplych ciuchow, pieniedzy i czego tam jeszcze - a statek plynie 4 godziny... A po drodze wieje i kiwa :D Braki wyobrazni sa czasem okrutnie bolesne.

A odnosnie koligacji z Madziaro to juz sie wydalo :D