środa, 25 lutego 2009

Babcia staruszka

Zima, taka prawdziwa. Ze sniegiem po pas, mrozikiem, sniezynkami, choinkami w oknach i...
DRRRRRRRRRRYYYYYNNNNNNN!!!!
Tyle razy sie juz odgrazalem ze chyba czas najwyzszy urwac ten pieronski kabel. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec istote rzeczy.
- ...beda czekac przy drodze. Mowili ze jest kwadrans podejscia.
Z okreslaniem czasu dojscia do domu pacjenta jest tak samo jak z iloscia spalanych dziennie papierosow, podawanych przez palacza w formularzu anestezjologicznym. Kazdemu mozna bez wiekszych ceregieli doliczyc dyche w ciemno. Czyli ze jak mowili o kwadransie to w godzine powinnismy zajsc.

- Abnegat, slyszales?
- Wiem gdzie. A co sie dzieje?
- Nadcisnienie, zle sie czuje.
- No to jedzmy - westchnelo mi sie zalosnie do cieplej i przytulnej dyzureczki.

Jedziemy sobie pod gore dolina i jakos tak znajomo mi to wyglada. Kkurcze, jak Wypastowanego zobacze, to mi regularnie szczeka spadnie. A za pietnascie minut trza mu bedzie pokute zadac. Toz nie ladnie jest klamac. Nawet jezeli jest to tylko dyspozytor pogotowia.

Wslepilem sie w sylwetke nerwowo machajaca na poboczu drogi... nie. Jednak ktos inny. Zwrocilem Wypastowanemu honor i otwarlem drzwi.
- Brywieczor. Daleko?
- Jakis kilometr w gore.
- Do samego domu dojedzie? - nadzieja matka glupich niby jest, ale czemu by nie sprobowac...
- Nie. Ale potem to juz bedzie niedaleko.

Zapakowalismy pilota do karetki i ruszyli pod gore. Po kilometrze dojechalismy na maly placyk.
- Odtad trzeba isc.
- No to w droge. - Jakos za cholere nie moglem wykrzesac animuszu. Wzielismy jeszcze latarke z samochodu i potuptalismy calkiem przyzwoita, szroka drozka w gore doliny. Nasz przewodnik podprowadzil nas jakies 300 metrow i zwolnil. Sikac mu sie zachcialo?
- O, tedy - ucieszyl sie i skrecil w wypatrzona sobie tylko znanym sposobem sciezke. Tak jest, dobre buty w pogotowiu to podstwa. Szczegolnie jak tubylcy wynajduja skroty przez sniegi po kolana. Po kilkudziesieciu metrach plaski pasaz sie skonczyl i weszlismy miedzy drzewa. Plusem okazala sie calkiem milo wydeptana sciezka. Minusem pieronskie nachylenie i nieco zdradliwe oblodzenie co poniektorych odcinkow.
- Ile to pan mowil? Kwadrans?
- No, jeszcze z kwadrans i dojdziemy.
Od razu przypomnial mi sie ten pieron co to zone mial "han na brzyzku". Potem sie okazalo ze "han" oznacza cos kolo kilometra.

W sumie podejscie zajelo prawie godzine. Konczac wycieczke klalem w nieboglosy, zgodnie z zasada ze choleryna jak do mozgu dojdzie, to zadusi - wiec lepiej sie jej pozbyc w sposob naturalny. Nawet mi sie tlumaczyc pacanowi nie chcialo, ze jak by nas nie oklamal, to poprosilibysmy GOPR o pomoc. A tak jestem w lesie, bez kontaktu z baza, karetka i w ogole swiatem cywilizowanym; o transporcie kogokolwiek w takich warunkach szkoda gadac. W miedzy czasie zapadla czarna noc, a nasza sluzbowa latarka zaczela dawac mile, nastrojowe, wrecz intymne zolto-rozowe swiatlo.

- Bry.. Abnegat.. Pogotowie... Kozia... Wolka...
- Dobry wieczor, panie doktorze - odrzekla milo babcia struszka. Przetarlem zalane potem oczeta i ze zdziwieniem rozgladnalem sie po salonie. Czysciutko, schludniutko, obrusiki, filizaneczki - bardziej bym sie takiego widoku spodziewal w dobrach Polanieckich niz w lesnych ostepach. Dziwny jest ludzki rod.

Babcia niestety miala wszelkie powody by wyladowac w szpitalu. Jak pomyslalem ze musze teraz zejsc na dol, zawezwac stacje, poczekac na GOPR, wtarmosic sie z powrotem i wrocic na dol... Lomatko. Toz do rana nie zdaze.
No nic - co sie da to sie da - a co nie to nie. Rozpoczelismy lekowanie babci i po jakiejs godzinie przestala rzezic, nabrala rumiencow, cisnienie jej spadlo do wartosci akceptowalnych a bole w klacie minely jak reka odjal. Wyjasnilem ze powinna do szpitala pojechac i ze jak chce, to sie cala akcje zorganizuje. Zaoptowala za pozostaniem w domu. Madra kobieta. Ostatecznie nie wiadomo komu zawal pisany a przezyc transport w takich warunkach zakrawalo na cud stosowany.

Wypilismy jeszcze herbatke, sprawdzili parametry i ruszyli w dol. Nasz przewodnik na wszelki wypadek stlenil sie duzo wczesniej wymigujac sie krowa czy innym zwierzeciem udomowionym. Moze i dobrze bo bym mu pewnie do d.py nakopal w drodze powrotnej. Latarka pozarzyla sie jeszcze z dziesiec minut i zapadla ciemnosc. Taka blue velvet . Pogrzebalem w torbie i wyjalem latareczke do ogladania gardla. Kkurcze, alez to ma moc. Nigdy bym sie nie spodziewal.
- Kaziu, drzemy w dol. Bo toto wytrzyma gora kwadrans - tu prychnelismy zgodnie smiechem - i zdechnie.
- No to co - bobsleje?
- Ty pierwszy - odparlem z kurtuazja.
Zaczelismy nieco dziwny zjazd na butach od-drzewa-do-drzewa. W dole zamajaczyl bialo snieg - czyli krawedz lasu niedaleko. I w tym momencie latareczka doszla do wniosku ze wybiera wolnosc - i wysunela mi sie spomiedzy zebow. Po czym odbila sie pare razy i zgasla.
- Taak. To co, plan B?
- A mamy plan B? - odparl Kazio jak rasowy Dominikanin. Czyli pytaniem na pytanie.
- Mamy. Idziesz pierwszy i macasz droge. A jak uslysze wrzask to skrece.
- Smieszne barz - odrzekl Kazio i metoda spokojnego zsuwania sie w dol wydarl na sage w kierunku jasniejacej doliny. Po kilkunastu minutach upaprani jak nieboskie stworzenia wyladowalismy na plaskim.
- Droga gdzies tam? - zaryzykowalem i ruszylem pierwszy. Jeszcze tylko kilkadziesiat metrow, jeden row po pas z woda na dnie i osiagnelismy cywilizacje. Czyli rzeczona drozke.

- Gdziescie tyle byli? - wykazal sie wspolczuciem, podziwem dla naszego hartu ducha i czym tam jeszcze kierowca.
- A co, pokazac ci? - odparl Kazio. Musze go w wolnej chwili o tych Dominikanow zapytac.
- Stacja sie pytala o nas jakas godzine temu.
- To zglos gotowosc i powiedz ze wygladamy jak gornicy przodkowi. Jak nic pilnego to musimy sie umyc.

Z kazdego wyjazdu mozna jakis wniosek wyciagnac.
Po tym kupilem sobie super hiper 28-diodowa latarke ktora na 3 paluszkach dziala juz 5 lat. Slusznym jest powiedzenie ze madry Polak po szkodzie...

16 komentarzy:

kiciaf pisze...

Z latarkami to tak jest. Jak ją nosisz na wszelki wypadek, to nigdy nie jest potrzebna. Spróbuj jej za to nie mieć. To ja już wolę nosic aby nie była potrzebna. Jak tez mnóstwo innych absolutnie niezbędnych rzeczy, które są pioruńsko ciężkie w sumie razem i zajmuja pół plecaka. Drugie pół zajmuje równie ciężki aparat - ale w tym przypadku to dokładnie wiem po co go noszę. :)

abnegat.ltd pisze...

Z aparatem tez jest dziwnie. Jak wezme to chmury wyleza albo leje. A jak nie, to widoki dech zapieraja ;)

Anonimowy pisze...

hej!Jak zwykłe świetna opowieść, wiesz, dzisiejsza opowieść skojarzyła mi się myśliwskimi opowieściami. Ciemny las, śnieg wąska ścieżka. Jak u Centkiewiczów, albo Sumiński z nutą Wajraka. Tylko czekałem jak gdzieś wyłoni się foka, łoś lub niedźwiedź. A inna sprawą jest dlaczego, nie wyposażono załóg PR w normalne latarki, skoro wiadomo,że takie sytuacje się zdarzają szczególnie w górach. No ale widać Polska to kraj gdzie codzienność jest sportem ekstremalnym. Miłego dnia Abi!

Anonimowy pisze...

No, no, zgadzam się z przedmówcą, że dzisiaj Abi „poleciał" Sumińskim z odrobiną Wajraka. A co do samej historyjki – oraz innych z serii "hań na brzyzku" to refleksja mi się nasuwa taka, że naonczas Abi nie musiał chodzić na siłownię, grać w tenisa czy innego golfa, lecz miał dwa w jednym: pracę i rekreację. Takie górskie wędrówki to świetny trening aerobowy!
Uciekam zanim w ucho dostanę tą latarką wypaloną...
Ayako

Nomad_FH pisze...

Heh no to słynne 15 minut z hakiem. A kogo obchodzi ile hak ma ;)
Co do noszenia pierduł - podobnie ile razy bym zapomniał scyzoryka, czy latarki - tyle razy będzie on właśnie potrzebny.
Kiciaf: czyżbyś też nosił lustrzanke jako produkt pierwszej potrzeby? :)

Anonimowy pisze...

HA! w schowku w samochodzie mam małą latarkę z mocną żarówką bo jak coś się zepsi to zawsze jest ciemno i jeszcze np deszcz pada i bez latarki ani rusz. Ostatnio mnie nawet kolega wykorzystany do wymiany żarówki pochwalił :P
Aya

Anonimowy pisze...

A w ogóle to chciałabym pozdrowić wszystkich wyznawców praw Murphy'ego. W damskiej torebce (TM) taszczę całe mnóstwo rzeczy które jak są to nie używam, a jak nie ma to kicha - m.in. przybornik do szycia, nożyk z wysuwanym ostrzem i zapalniczkę (nie palę - służy głównie do czytania rozkładów jazdy). I nie to, żebym była przesądna, ale jak kiedyś w przypływie optymizmu uznałam że dość tego, nie dźwigam tego chłamu i w końcu co się może stać to od razu rozwaliłam rękaw od kurtki...
Aya.

kiciaf pisze...

Nomad - Lustrzanka nie jest produktem pierwszej potrzeby - a mogłaby być. Jest niestety za ciężka. Zadowalam się nieco lżejszym sprzętem. Za to noszę ostatnio dwa - jeden w plecaku, jeden w kieszeni. :)

abnegat.ltd pisze...

F-blox, latarka byla. Taka z zaroweczka na plaska baterie ;)

Ayako, no wlasnie. Wtedy mozna bylo po dotarciu do domu wypic spokojnie piwo. A teraz nie da rady bo gym czeka :/

Nomad, klamczuchow i oszustow banda ;D

Aya, witaj ;) To sie fachowo nazywa zlosliwosc rzeczy martwych.

Kiciaf, to i tak sie konczy robieniem zdjec za pomoca komorki :D

kiciaf pisze...

Komórką nie robię nigdy. :)

Nomad_FH pisze...

Kiciaf: heh no to u mnie zwykle właśnie lustrzanka siedzi w plecaku + przynajmniej jeden dodatkowy obiektyw.
Nawet specjalnie kupiłem taki duży fotograficzny 2 komorowy (na rzeczy niefotograficzne), ale ostatnio już go nie nosze zawsze - zadowalam się zwykłym ;)
A co do latarek - to też fakt, jak sie nie zapomni - to się okaże, że albo baterii sie zapomniało naładować, albo coś się zepsuło ;)

Zadora pisze...

lustrzanka i obiektywy sprzęt pierwszej potrzeby bez dwóch zdań...ale pewnie nie w pogotowiu.
A na takie wycieczki z londonowskim "niedźwiedzim mięsem" to ludzie specjalnie urlopy biorą a przed wyjazdem zaprawę sobie fundują, np na klatkach schodowych w wieżowcach.
Co do cytowanego przysłowia, zostało trafnie poszerzone przez Sztautingera chyba - "mądry Polak po szkodzie, Polka po rozwodzie!"

Anonimowy pisze...

Gratulacje wytrzymałości - u nas na nizinach to najwyżej bloki są albo domki gdzie babcię położą na poddaszu gdzie wejście po drabinie i wtedy naszych strażów pożarnych wzywamy co by nam babcię pomogli zabrać. I zawsze jest tak że jak nie ma windy to jest 4 piętro skad trzeba znosić pacjenta. Największa miała 180kg i 10 ludzi ją znosiło oczywiście było wąsko i stromo - na sam koniec schody się zarwały. Czemu ludzie tak robią, że najbardziej chorą osobę umieszczą w najbardziej niedostępnym punkcie domu? A potem oczywiście pretensje że za mało delikatnie znosimy ale sami nigdy nie pomogą bo właśnie w tym momencie kręgosłup ich boli.

Anonimowy pisze...

a ja mam swoją teorię na temat umieszczania chorych staruszków w niedostępnych miejscach. Starsi, chorzy ludzie zazwyczaj śmierdzą. Umieszczanie ich na stryszkach, wyższych piętrach ma sens, bo smród jako lżejszy od czystego powietrza idzie do góry. Jeśli dziadka umieści się na parterze, to smród wypełnia cały dom, ale jeśli dziadek leży na stryszku to śmierdzi tylko stryszek a cały dom jest czysty.. A tam już mało kto chodzi.

abnegat.ltd pisze...

Nomad, zauwazylem jeszcze jedna przypadlosc- jak juz ten aparat sie taszczy to nie ma czemu/komu zdjec robic.

Agregat, w tym szalenstwie jest metoda. Moze dlatego placa psie pieniadze za ta prace bo odliczaja koszty organizacyjne tych wszystkich wycieczek?

Witaj, Anonimie ;)
Z tym stryszkiem cos jest. Pojechalem do zlamanej nogi. I pan starszy wlazl na strych - a nozie zlamal na podworku... Koniec swiata.

Innesta, w tym nie tylko o zapach chodzi. Zjawisko jest rownie osobliwe jaj zawartosc czarnej dziury.

Anonimowy pisze...

Taaa, latarki - po kilku przygodach (nie aż taaakich, co to to nie) miałam okres, że 'wszystkich' bliskich obdarowywałam fajnymi latarkami nabywanymi w Monachium (meglite, energiser, etc.) - 'nawet jak masz dwie-trzy to i tak miej kolejną - np specjalnie w aucie. (Ale na ogół nie mieli ;))
Sama też 'muszę' mieć pod ręką w domu, aucie - nawet teraz, gdy telefoniczna super-mocna jest, a bateria mojego trzyletniego sony-e trzyma nie mniej niż 7 dni (do 10-11 - serio!)
To są inne latarkowe czasy! ;D