sobota, 28 lutego 2009

Szybki

- Szybki, a ile ci zejdzie do Krakowa?
- Za godzinę dojadę.
- Tyle to ja bez sygnałów zrobię.
- Ale ja tyle potrzebuje nie do Wieliczki tylko do Jana Pawła.
- Eee.. bzdury gadasz... To byś se musiał śmigło na dachu zamontować. Nie da się – powiedziałem z przekonaniem. –Toż przez miasto zejdzie ze dwadzieścia minut.

Jakoś w ferworze życia doczesnego zapomniało mi się o tej rozmowie prowadzonej leniwie o 2 w nocy. Ale Szybki nie zapomniał...


- Abnegat, potrzebujemy transport do Krakowa – przywitałem się radośnie z dyspozytorem. – Dobrze by było wrócić przed trzecia. R wolne?
- Wolne.
- Pielęgniarka pojedzie z oddziału.
- Będziemy za piętnaście minut.

Rach-ciach, zapakowaliśmy klienta na nosze i poszli do karetki. Sprawdziłem jeszcze czy dreny się nie pozatykały, ssanie czy działa, monitory, sygnały i pojechaliśmy.
Wentylatorek popracował 20 minut i zdechł. W sumie nie zdziwiło mnie to bardzo – pytanie było “kiedy” a nie “czy” wytrzyma. Przepiąłem ambu i usiadłem za głową pacjenta. Kwintesencja anestezjologa to wentylacja... Dzielny byłem bardzo. Wentylując zażarcie najpierw zrobiłem się blady, potem szary a na końcu zielony. W tym momencie Kazio wywalił mnie na zbity pysk, twierdząc ze ambu to on se sam może dymać, a ja się mu żywy przydam na wypadek reanimacji. Na takie oświadczenie oddałem miejsce wraz z workiem i polazłem do przodu. Co okazało się krokiem chybionym jako ze Szybki przekroczył właśnie druga kosmiczna i gnał jakby brał udział w wyścigu na Marsa. Wbiłem się w fotel. Jak się mi błędnik uspokoi to jakoś ten transport przeżyję.

- Abi, jesteśmy – rzekł dumnie Szybki. -58 minut.
W tym momencie dotarło do mnie ze widok tramwaju zbliżającego się na czołówkę nie był wytworem mojego mózgu.
- No patrz. I nawet nic nie odpadło – wyraziłem podziw szczery dla osiągnięcia. Po czym wysiadłem.
Głupi pomyśl. Błędnik zbuntował mi się bardziej niz. myślałem. Żeby nie klapnąć dupka w glebę, przeszorowałem po karetce i otwarłem drzwi z tylu.
- Dreny ma sklemowane? – zapytał nie znoszący sprzeciwu glos gdzieś z boku.
- Macie jakąś nowa praktykę mordowania pacjentów? – odpowiedziałem, walcząc z autofokusem. Rozmazana plama zamieniła się w palacego papierocha jegomościa w białym fartuchu.
- Sie pan, doktorze, tak nie unosi. Nie tacy jak pan przywozili mi tu uduszonych.
- Noż kkurwa, zdecydowanie nie tacy jak ja. – Cóż sobie cham wyobraża? Ze jak ze wsi doktorek przyjechał to nie potrafi przypie.dolic?? –Ja akurat jestem po medycynie a nie po rzeźni.
Po czym potknąłem się na krawężniku, wyrznąłem czaszka w drzwiczki i straciłem z trudem odzyskana ostrość. Tak to jest jak się pyskuje do starszych.

Potem się okazało ze to był szef kliniki. No, nic nie poradzę. Sam się prosił. Co ciekawe, zazwyczaj dochtór transportowy zbierał drobne pater noster. A w tym przypadku przyjęcie przebiegło w ciszy i wręcz ekspresowym tempie. Pewnikiem mój agonalny stan wzbudził w klinicznych hienach samarytańskie uczucia.

piątek, 27 lutego 2009

Ore ore

Ore ore (...) woda mi wyzarla kore

- Doktor, a byliscie na osiedlu dzisiaj?
- Nie, a co?
- Jak to co – dzien bez Roma dniem straconym.
- Eee... – zaoponowalem niesmialo. –Toz lato, cieplo, Siabadabada amore , moze nie zadwonia?
- Predzej mi tu kosciany ludek zatanczy... – wyciagnal reke zeby pokazac gdzie i jakiego ludka sie spodziewa. A raczej nie spodziewa.
Rozmyslajac nad nietolerancja i ksenofobia zajalem sie przygotowywaniem obiadu. Piec parowek czy nie piec? Szekspir myslal ze mial problem, tak? A zreszta. Zjem wszystkie to nie bede mial potem dylematow moralnych.

Zza drzwi doleciala wiacha przeslicznej urody. Gdyby ktos chcial zarobic kase, w zawodach bluzniercow nalezy obstawic Stasia. Zysk bez ryzyka.
- Abi, chodz.
- Slyszalem. Rozumiem ze koscianego ludka nie bedzie?
- Zwariowales. Toz oni dzisiaj zasilek dostali. Sadny dzien. Chcesz policje?
- Prewencyjnie? Nieee... Naczialnik bedzie trzezwy. W najgorszym wypadku nie bedziemy wjezdzac i sie mu powie zeby klienta przyprowadzil do karetki.

Cieplo, milo.
Jechali Cygaaaaanieeee ... Wroc.
Jechali Romiaaaaanieeeee z jarmarka damoj daaaamooojj
- Abi, kwaszmac, czy ty Boga w sercu nie masz? Toz ja tu wysypki dostane – wyrazil swoj podziw szczery kierowca. –Nie mogl bys pospiewac o czyms innym?
- Rasisci... – mruknalem i zanucilem Confutatis . Zdecydowanie najladniejsza czesc Requiem. Szczegolnie gdy zenskie glosy zacinaja unisono voca me cum benedictis - czyli wezwij mnie do blogoslawionych. Kto wie co zastaniemy na miejscu? Wczesniej czy pozniej wszyscy bedziemy vocat ...

O dziwo, w Osiedlu spokoj. Czyli nikt nie lata z siekiera, na doktora nie pomstuje... dziwne.
- Wjezdzac?
- A wjezdzaj. Przeciez nas nie zjedza.
- ...bys sie nie zdziwil... – mruknal i z fasonem zajechal na placyk.

- Dzien dobry, ktoredy?
- A tutaj, doktorze. Chory bardzo.
- A co mu jest?
- Stan przeciwzawalowy mial i od tej pory strasznie go w piersiach morduje.
Czyli zartow nie ma. Jak stan takowy za piersi zlapie, zadusi niechybnie.

W domu lezy Rom i umiera. Sapiac straszliwie. Co nie jest dziwne bo jak sie odwala sprint na sto dziesiec metrow przez chaszcze, z flaszka w dloni - zeby do domu dobiec przed doktorem - to sie potem sapie. Odchylilem kolderke.
- Jakas nowa moda ze spi pan w kurtce?
- Bo mi zimno. – Odchylilem kolderka z drugiej strony.
- W nogi tez? Czy buty przyrosly do nozek?
- Pan se nie zartuje doktorze, on mial stan przciwzawalowy – malzonka z naciskiem powtorzyla diagnoze, zirytowana glupota lekarza – i jest ciezko chory.
- To widac. Zdecydowanie ciezko. Ile pan wypil dzisiaj?
- To ***** lekarz *****jest??? – rozdarl sie calkiem po romowemu Rom. – Ty *** **** (...)
- Wiesz pan ze to sie nagrywa? I ze nastepna awantura skonczy sie calkowita odmowa przyjazdu tutaj?
- To czego pan ***** taki nieuprzejmy – powiedzial uprzejmie Rom. -Ja tu ***** chory jestem i sie mi leczenie nalezy.

Coby wykluczyc stan zwiazany z zawalem zrobilismy EKG, zmierzyli cisnienie i pouczyli Roma ze nastepnym razem oczekujemy go serdecznie na naszej stacji. Co nie ma zadnego znaczenia, bo jak Rom ma widzimisie to dzwoni na pogotowie. A jak dzwoni to znaczy ze umiera smiertelnie – nawet jak w tym czasie leci przez pola z flaszka w reku – i trza wtedy gnac na sygnale. Nie daj Panie jednak nie przyjechac. Wtedy Polacy, rasisci, kazdy to powie, i nikt tu nie lubic romski czlowiek .

- A przy okazji nie wypisal by pan recepty? – wyjasnil pokojowo Rom powod wezwania. –Skonczyly sie tabletki na cisnienie. I jeszcze ancypiline na wszelki wypadek.

Boze jedyny, Makumbe zachowaj (...)
Makumba, makumba, makumbaska – polska Afryka, Afryka polska
Makumba, makumba - o lelelele
.

czwartek, 26 lutego 2009

Zawodowiec

Glosno trab, jasno swiec – wolno jedz.
To pierwsze przykazanie kierowcow pogotowia. Zasadniczo wszystko rozbija sie o slowo “wolno”. Jak Szybki siadzie za kolko to 140 dalej jest wolno. A jak nie Szybki to 80 moze byc za duzo. Najwazniejsze zeby w tym wszystkim nie stracic umiaru. Kierowca karetki ma dosc odpowiedzialne zadanie bo od jego umiejetnosci zalezy zycie zarowno calego zespolu jak i pacjenta.

- Janek. Dzien dobry, doktorze, ja dzisiaj z wami jezdze na R.
- Abnegat. Dzien dobry. A jezdzil pan juz gdzie w pogotowiu?
- Do tej pory na transportach. A na R pierwszy raz.
- No to witamy. Moze nam pan zapewni spokoj dzieki fuksowi pierwszego razu? Kto wie – usmiechnalem sie wspominajac swoj pierwszy dyzur. Jakies bzdeciki do zalatwienia i spokojny sen przez cala noc. Bylo tak milo, ze na nastepny dyzur przyszedlem bez stresu i jakichkolwiek zalegan afektu. Po czym dostalem wycisk godny prawdziwego kota – cala noc jezdzenia, pelny przekroj przypadkow. Miodzio.

Okazalo sie ze fuks w przypadku kierowcow nie dziala. Jakies pol godziny pozniej gnalismy na sygnalach do wypadku. Ponoc 4 osoby w tym dwojka dzieci. Zaraza.
Janek okazal sie robokopem - nie wiedzialem ze z naszego klonkra mozna wydusic tyle pary. Szybki jest szybki – ale Janek okazal sie artysta w swoim fachu. Jako ze nie zdazylem mu przekazac swoich preferencji co do stylu jazdy, juz po dziesieciu minutach poczulem mile mdlosci i dretwienie rak. Kkurwaszmac. Ciekawe jak ja bede pomocy udzielal z pawiem pomiedzy zebami.

- Abi, wysiadamy! – Otwarlem jedno oko i rozgladnalem sie po nieco rozmazanym krajobrazie.
- A gdzie jest masakra?
- Samochod jest, ale chyba wszystko ok.
Sprawdzilem puls. Znaczy – wlasny puls sprawdzilem. 30 na minute. Ha – i chodze. To sie nazywa osmy cud natury. Trzymajac sie kurczowo drzwi wysiadlem z karetki.
- Ziendobrr – wyszczerzylem sie do tubylca. –Pan bral usial w tym wypadku?
- No ja.
- A chdzie reszta? ...zieci jakies mialy byc?
- Wypchali auto z rowu i pojechali.
- A pan caly? Potszebuje pan pomossy?
- Mi sie nic nie stalo* – przyjrzal mi sie podejrzliwie jegomosc.
- Dowizenia. – Wyszczerzylem sie na porzyganie...tfu, na pozegnanie i wlazlem do karetki. Jak by nie tubylec to bym sie walnal na chwile na poboczu, ale jakos tak przy ludziach nie bardzo wypadalo. Zaraz sie pokaze szczery do bolu artykul o pijanych doktorach siejacych zgroze i przerazenie za pieniadze podatnikow.

- To co, wracamy? – kierowca zglosil ekipe gotowa do powrotu.
- Wracamy. Panie Janku, pan bedzie teraz laskaw trenowac jazde a’la diplomat.
- Znaczy jak?
- Nie szybciej niz szescdziesiat, nie wolniej niz szescdziesiat, zadnych hamulcow i wachlowania gazem.
- Znaczy – karawan?
- Znaczy karawan.

Zanim wrocilismy na stacje wszystko mi przeszlo.
Dobry kierowca to skarb.

A’propos – dowcip mi sie przypomnial.
Zakopianka. CBS*** grzejac swoim BMW (kolor, wiadomo, czarny) walna w Bialym Dunajcu fure. Konie polecialy w jedna strone, baca w druga. CBS wylazl z rozwalonej fury i cofnal sie sto metrow zeby ocenic zniszczenia. Podchodzi do pierwszego konia, patrzy – wszystkie nogi polamane. Nie namyslajac sie dlugo wyciagnal swoja Barette, bach-bach, i ulzyl koniu w cierpieniach. Podchodzi do drugiego – to samo. Rozgladnal sie i zbaczyl Bace. Ktory naciagajac derke na urwane nogi zadeklarowal z moca – “No patrz pan – nawet mnie nie drasnelo”.
***Calkowity Brak Szyi

środa, 25 lutego 2009

Babcia staruszka

Zima, taka prawdziwa. Ze sniegiem po pas, mrozikiem, sniezynkami, choinkami w oknach i...
DRRRRRRRRRRYYYYYNNNNNNN!!!!
Tyle razy sie juz odgrazalem ze chyba czas najwyzszy urwac ten pieronski kabel. Podnioslem sluchawke w sam raz zeby uslyszec istote rzeczy.
- ...beda czekac przy drodze. Mowili ze jest kwadrans podejscia.
Z okreslaniem czasu dojscia do domu pacjenta jest tak samo jak z iloscia spalanych dziennie papierosow, podawanych przez palacza w formularzu anestezjologicznym. Kazdemu mozna bez wiekszych ceregieli doliczyc dyche w ciemno. Czyli ze jak mowili o kwadransie to w godzine powinnismy zajsc.

- Abnegat, slyszales?
- Wiem gdzie. A co sie dzieje?
- Nadcisnienie, zle sie czuje.
- No to jedzmy - westchnelo mi sie zalosnie do cieplej i przytulnej dyzureczki.

Jedziemy sobie pod gore dolina i jakos tak znajomo mi to wyglada. Kkurcze, jak Wypastowanego zobacze, to mi regularnie szczeka spadnie. A za pietnascie minut trza mu bedzie pokute zadac. Toz nie ladnie jest klamac. Nawet jezeli jest to tylko dyspozytor pogotowia.

Wslepilem sie w sylwetke nerwowo machajaca na poboczu drogi... nie. Jednak ktos inny. Zwrocilem Wypastowanemu honor i otwarlem drzwi.
- Brywieczor. Daleko?
- Jakis kilometr w gore.
- Do samego domu dojedzie? - nadzieja matka glupich niby jest, ale czemu by nie sprobowac...
- Nie. Ale potem to juz bedzie niedaleko.

Zapakowalismy pilota do karetki i ruszyli pod gore. Po kilometrze dojechalismy na maly placyk.
- Odtad trzeba isc.
- No to w droge. - Jakos za cholere nie moglem wykrzesac animuszu. Wzielismy jeszcze latarke z samochodu i potuptalismy calkiem przyzwoita, szroka drozka w gore doliny. Nasz przewodnik podprowadzil nas jakies 300 metrow i zwolnil. Sikac mu sie zachcialo?
- O, tedy - ucieszyl sie i skrecil w wypatrzona sobie tylko znanym sposobem sciezke. Tak jest, dobre buty w pogotowiu to podstwa. Szczegolnie jak tubylcy wynajduja skroty przez sniegi po kolana. Po kilkudziesieciu metrach plaski pasaz sie skonczyl i weszlismy miedzy drzewa. Plusem okazala sie calkiem milo wydeptana sciezka. Minusem pieronskie nachylenie i nieco zdradliwe oblodzenie co poniektorych odcinkow.
- Ile to pan mowil? Kwadrans?
- No, jeszcze z kwadrans i dojdziemy.
Od razu przypomnial mi sie ten pieron co to zone mial "han na brzyzku". Potem sie okazalo ze "han" oznacza cos kolo kilometra.

W sumie podejscie zajelo prawie godzine. Konczac wycieczke klalem w nieboglosy, zgodnie z zasada ze choleryna jak do mozgu dojdzie, to zadusi - wiec lepiej sie jej pozbyc w sposob naturalny. Nawet mi sie tlumaczyc pacanowi nie chcialo, ze jak by nas nie oklamal, to poprosilibysmy GOPR o pomoc. A tak jestem w lesie, bez kontaktu z baza, karetka i w ogole swiatem cywilizowanym; o transporcie kogokolwiek w takich warunkach szkoda gadac. W miedzy czasie zapadla czarna noc, a nasza sluzbowa latarka zaczela dawac mile, nastrojowe, wrecz intymne zolto-rozowe swiatlo.

- Bry.. Abnegat.. Pogotowie... Kozia... Wolka...
- Dobry wieczor, panie doktorze - odrzekla milo babcia struszka. Przetarlem zalane potem oczeta i ze zdziwieniem rozgladnalem sie po salonie. Czysciutko, schludniutko, obrusiki, filizaneczki - bardziej bym sie takiego widoku spodziewal w dobrach Polanieckich niz w lesnych ostepach. Dziwny jest ludzki rod.

Babcia niestety miala wszelkie powody by wyladowac w szpitalu. Jak pomyslalem ze musze teraz zejsc na dol, zawezwac stacje, poczekac na GOPR, wtarmosic sie z powrotem i wrocic na dol... Lomatko. Toz do rana nie zdaze.
No nic - co sie da to sie da - a co nie to nie. Rozpoczelismy lekowanie babci i po jakiejs godzinie przestala rzezic, nabrala rumiencow, cisnienie jej spadlo do wartosci akceptowalnych a bole w klacie minely jak reka odjal. Wyjasnilem ze powinna do szpitala pojechac i ze jak chce, to sie cala akcje zorganizuje. Zaoptowala za pozostaniem w domu. Madra kobieta. Ostatecznie nie wiadomo komu zawal pisany a przezyc transport w takich warunkach zakrawalo na cud stosowany.

Wypilismy jeszcze herbatke, sprawdzili parametry i ruszyli w dol. Nasz przewodnik na wszelki wypadek stlenil sie duzo wczesniej wymigujac sie krowa czy innym zwierzeciem udomowionym. Moze i dobrze bo bym mu pewnie do d.py nakopal w drodze powrotnej. Latarka pozarzyla sie jeszcze z dziesiec minut i zapadla ciemnosc. Taka blue velvet . Pogrzebalem w torbie i wyjalem latareczke do ogladania gardla. Kkurcze, alez to ma moc. Nigdy bym sie nie spodziewal.
- Kaziu, drzemy w dol. Bo toto wytrzyma gora kwadrans - tu prychnelismy zgodnie smiechem - i zdechnie.
- No to co - bobsleje?
- Ty pierwszy - odparlem z kurtuazja.
Zaczelismy nieco dziwny zjazd na butach od-drzewa-do-drzewa. W dole zamajaczyl bialo snieg - czyli krawedz lasu niedaleko. I w tym momencie latareczka doszla do wniosku ze wybiera wolnosc - i wysunela mi sie spomiedzy zebow. Po czym odbila sie pare razy i zgasla.
- Taak. To co, plan B?
- A mamy plan B? - odparl Kazio jak rasowy Dominikanin. Czyli pytaniem na pytanie.
- Mamy. Idziesz pierwszy i macasz droge. A jak uslysze wrzask to skrece.
- Smieszne barz - odrzekl Kazio i metoda spokojnego zsuwania sie w dol wydarl na sage w kierunku jasniejacej doliny. Po kilkunastu minutach upaprani jak nieboskie stworzenia wyladowalismy na plaskim.
- Droga gdzies tam? - zaryzykowalem i ruszylem pierwszy. Jeszcze tylko kilkadziesiat metrow, jeden row po pas z woda na dnie i osiagnelismy cywilizacje. Czyli rzeczona drozke.

- Gdziescie tyle byli? - wykazal sie wspolczuciem, podziwem dla naszego hartu ducha i czym tam jeszcze kierowca.
- A co, pokazac ci? - odparl Kazio. Musze go w wolnej chwili o tych Dominikanow zapytac.
- Stacja sie pytala o nas jakas godzine temu.
- To zglos gotowosc i powiedz ze wygladamy jak gornicy przodkowi. Jak nic pilnego to musimy sie umyc.

Z kazdego wyjazdu mozna jakis wniosek wyciagnac.
Po tym kupilem sobie super hiper 28-diodowa latarke ktora na 3 paluszkach dziala juz 5 lat. Slusznym jest powiedzenie ze madry Polak po szkodzie...

wtorek, 24 lutego 2009

Desperat

- Abnegat, wyjazd! - ryknelo spod sufitu. Odkad zamontowali to pieronstwo, czlowiek zjesc w spokoju nie moze. Jak ja teraz pojade z puszka szprotek na ja..
Na jasnej koszuli?? Cholera jasna.
- Pilny wyjazd do proby samobojczej. Denat lat 42, skoczyl z mostu.
Normalnie jak sie trafi turbodyspozytor... Czlowiek ma ochote dac mu medal za zaangazowanie i natychmiast wywalic na zbity pysk.
- Jestem w karetce - ryknalem w przelocie kolo dyspozytorni i wyciagnietym klusem pognalem do garazu. O, znowu pierwszy jestem. Odkad mamy zamontowane te glosniczki, szanse sie wyrownaly. A poniewaz moj zespol dobrze mnie wytrenowal przez ostatnich kilka lat, teraz szans bladych nie maja. Trening prosty byl. Po otrzymaniu telefonu z wezwaniem wszyscy sie ubierali i przechodzac w pelnym rynsztunku bojowym kolo mojej dyzurki kopali w drzwi z okrzykiem "wyjazd". No i doprowadzili do tego ze potrafie wsiasc do karetki z zamknietymi oczami.

Io-io-io-io - zawylismy ponuro i pognali ratowac samobojce. Jakos tak mi w glowie postalo ze w sumie to jest to chamstwo. Czlowiek sie nameczyl, wewnetrznie nastawil a my go uszczesliwiamy na sile. Czy tez unieszczesliwiamy. Temat jak widac trudny jest.
- Gdzie my jedziemy? - wyskoczylem na chwile z ponurych rozwazan.
- Do Geslowki.
- To tam jest most?
- Jak sie jedzie na Wdzydze...
- ..ee.. - mruknelo mi sie z powatpiewaniem. -To by powiedzieli ze we Wdzydzach skoczyl...

- Pan czeka na pogotowie? - zapytalem stojacego i machajacego wsciekle droznika.
- No, ja - rozgladnal sie dookola jakby sprawdzajac czy ktos jeszcze nie czeka. -Jest u nas, w budce.
- Ale ze jak - to on na tory skakal??
- ...tory? - Droznik nachylil sie jakby chcial zbadac organoleptycznie stezenie promili w wydychanym powietrzu. -Tu sie na tory nie da. Z rzeki my go wyjeli.
Zglupialem calkiem. Przeciez mostu tutaj nie ma...

W miedzyczasie dojechalismy do droznikowej budki.
- Brywieczor. Co sie stalo? - zapytalem przemoczonego ale poza tym calkiem dobrze wygladajacego suchotnika.
- Skoczylem z mostu.
- ??? - wykrzywiolem sie ogolnie. -A gdzie?
- A zrobili tu teraz przejscie na druga strone rzeki. Unia dala kase to i wojt sie postaral - wyjasnil droznik pochodzenie rzucajacego sie z mostu samobojcy.
A to ci dopiero. Bedzie jak nic plus w nadchodzacych wyborach. Znaczy dla wojta, nie dla samobojcy.
- I cos Pan Szanowny chcial osiagnac tym skakaniem?
- Utopic sie w rzece.
Predzej kark skrecic. Dobrze ze artyscie nie wpadlo do lba skoczyc na glowke bo by sie polamal. Musial sie wywrocic przy wodowaniu, inaczej by sie nie zmoczyl bardziej jak do kolan. A w dodatku czeka mnie wycieczka do miasta, na psychiatrie. Lomatko.

Jaki Brooklinski most, tacy i samobojcy.

poniedziałek, 23 lutego 2009

Mount Grace Priory



Nieco na polnoc od Thirsk, jadac A19, znajduje sie Mount Grace Priory. Co mozna by przetlumaczyc jako Klasztor Laski Bozej. Wjazd dosc latwo przegapic, z dwupasmowki nagle skrecamy w drozke co prawda asfaltowa ale wystarczajaco dziurawa by poczuc sie jak w sredniowieczu.




Zalozony w 1398 byl ostatnim klasztorem w Yorkshire przed reformacja. Mnisi zyli w odosobnionych budynkach - celach, a spotykali sie z rzadka w czasie nabozenstw.




W 1539 klasztor zostal zamkniety - zgodnie z aktem rozwiazania wszelkich tego typu przybytkow przez Henryka VIII.




Jeden z domow - cel zostal odbudowany. Sluzy obecnie jako ekspozycja. Niestety, polmrok panujacy w srodku skutecznie zapobiegl uwiecznieniu widokow na zdjeciach.




Ruiny zachowaly sie w dobrym stanie. Zwlaszcza wieza kosciola robi wrazenie.






Wspolczesna rzezba Matki Boskiej od Krzyza.






Na srodku duzy plac z fontanna. Niestety, nie zachowala sie do naszych czasow.




Kazda z cel posiadala sypialnie, pokoj modlitwy, living room, pracownie na poddaszu i niewielki ogrodek...




... a takze zadaszona drozke do wygodki...







Po zimie pozostaly jedynie wspomnienia. I przebisniegi - ktore z braku sniegu do przebijania zakwitly wyjatkowo obficie.

niedziela, 22 lutego 2009

Pozar

- Gdzie?
- Poczekajcie chwile. Zaraz ich doprowadza.
- Bardzo poparzeni?
- Nawet nie.

- Doktorze!
- ?
- Slabo sie poczula. Mozecie podejsc?
Coz by ta nie. Ostatecznie nog nam nie urwalo. Wyciagnietym klusem idziemy do budynku stojacego opodal dymiacej sie chalupy. Wchodzimy na pierwsze pietro. Cholera, tu tez dymu nawialo. Trzeba ja bedzie na gwalt wyprowadic. W pokju siedza dwie osoby. Dziewczyna, blada, z opalonymi brwiami i spalonym ubraniem oraz chlop, moze ze 25 lat, caly czarny od sadzy, z paskudnymi poparzeniami na rekach.
- Abnegat. Dacie rade isc?
- Damy.
- To pomalu. Trzeba stad wyjsc zanim sie zaczadzimy.

Doszlismy bez wiekszych problemow do karetki. Chlopak ze swoimi oparzeniami rak bedzie mial niezly pasztet. Zawinelismy wszystko w gazy przelane argentum i zajeli sie dziewczyna. Lomatko. Jakis poliester miala na nogach, bo sie spodnie przylepily do skory. Nie oderwie tego za cholere. Rece, klatka - wszystko dwojka. Ale najgorsza twarz. Porcelanowo-biala, jak twarz lalki. Trojka jak nic. W plucach poki co oboje czysto maja. Dobre i to. Choc zaburzenia oddychania po poparzeniu drog oddechowych moga sie odezwac nawet po dluzszym czasie, to brak objawow po ekspozycji daje nadzieje ze jeszcze maja nablonek w oskrzelach.
- Co to sie stalo?
- Samochod nam sie zapalil.
- Benzyna?
Popatrzyli po sobie.
- ...niee. Gaz...
- I co, nie zdazyliscie uciec?
- Probowalismy chalupe uratowac. Chcieli my go wypchac na zewnatrz. Ale jak sie nagle rozchajcowal - szans nie bylo.

Wklucia, plyny, opatrunki, a wszystko to w drodze powrotnej do szpitala. Poniewaz nasz szpital nie posiadal oddzialu dla poparzonych, przetransportowalismy ich pilnie do Siemianowic Slaskich.

Od policjantow, duzo pozniej, dowiedzialem sie ze instalacja byla przerobiona. Zeby sie dalo przetoczyc gaz ze zwyklej butli. Jak? Nie mam pojecia. Natomiast wiadomo po co. Zeby zaoszczedzic pare groszy. To sa wlasnie wybory ludzi przycisnietych do ziemi. Ryzykuje sie zyciem dla gownianych oszczednosci.

Nie znam zakonczenia, ale znajomy chirurg twierdzil ze kobieta nie przezyla. Uszkodzenia skory byly za duze.

Siedzac przed kominkiem nie zdajemy sobie sprawy jak wyglada pozar. A w srodku jest tysiac stopni. Wystarczy jednosekundowa ekspozycja - i skora odpada od ciala.

To nie prawda ze nie warto narazac zycia - jednak powody musza byc tego warte.

sobota, 21 lutego 2009

Amadeusz



Amadeusz. Kolejny must see. Szczegolnie ze ukazal sie director’s cut, wersja dluzsza o 20 minut, wyjasniajaca niektore nie do konca zrozumiale sprawy opowiedziane w wersji kinowej. Nie mowiac o pokazaniu pieknego biustu frau Mozart.




Historia powstania filmu siega lat osiemdziesiatych zeszlego wieku, gdy Milosz Forman zostal zaproszony na przedstawienie brytyjskiego tworcy Petera Shaffer’a. Nie mogac odmowic, poszedl w przekonaniu ze umrze z nudow. I wyszedl zlozywszy propozycje przeniesienia sztuki na ekran. Sztuka zaplacila za to calkowitym rozczlonkowaniem i zlozeniem od nowa, Shaffer bolem glowy a ekipa rezyserska polroczna niewolnicza praca. Oplacilo się.

Osia opowiesci jest zyjacy w tamtych czasach Antonio Salieri.




Muzyk, kompozytor i swiatowiec ktory zazdroszczac Mozartowi jego talentu, tak naprawde jako jedyny jest w stanie docenic jego geniusz.

W zycie Salieri’ego wkraczamy razem z jego spowiednikiem. Poczciwina, przekonana o mocy odpuszczenia grzechow, nawet nie wie z jakim pasztetem probuje sie zmierzyc.




Gdyz Salieri nie jest jakims tam pospolitym assassinem. Salieri wypowiedzial wojne Bogu. Swiadomie i z premedytacja, realizujac swoj cunning plan, dazy do unicestwienia manifestacji bozej na tym lez padole. Czyli Wolfiego. Skad takie uczucie do utalentowanego i skadinad milego mlodzienca?




Salieri zniesc nie moze ze rozpuszczony bachor, majacy za nic wszelkie autorytety, prostak i cham – potrafi tworzyc tak cudowna muzyke. Poruszajac sie od jednej kleski do drugiej, dochodzi do wniosku ze jest zabawka w reku Boga. I to raczej nie misiem-przytulankiem ile misiem-z-poobrywanymi-konczynami. I bez oczka. Co, rzecz jasna, wyzwala w misu perwersyjna - z racji calkowitego niestosunku sil - chec odegrania sie.




Jego plan to nieco masochistyczna konstrukcja albowiem za jego pomoca chce zniszczyc swój mroczny obiekt pozadania - jak i nienawisci. Bo we lbie ma poukladane mniej wiecej tak jak siedemnastolatek na biurku. Albo kobieta w torebce.

Nalezy sie slowo o obsadzie.




Caly film gra. Kazda postac jest wyrazna, ma swoja twarz, przekonania, motywy dzialania. To nie jest kolejna wspolczesna produkcja z jednowymiarowym Cage’em czy katastrofa na miare “Australii”.




Historia jest urocza i bardzo przekonywujaca. A co najwazniejsze, opowiedziana lekko i z polotem. Co nie znaczy, Boze bron, ze Forman stworzyl komedie – ale opowiesci towarzyszy delikatne przymruzenie oka.




W drugoplanowej roli wystepuje Praga ze swoja doskonale zachowana Starowka, do zludzenia przypominajaca Wieden. A calosc slicznie pulsuje w takt muzyki mistrza przerywanej jego niesamowitym chichotem.




Jednym zdaniem? Historia geniusza czyli niezly pasztet...


czwartek, 19 lutego 2009

Zaplac za studia

Ten temat wraca jak jakis zaczarowany bumerang za kazdym razem kiedy sie przyznam ze jestem lekarzem i pracuje w UK.

Natychmiast znajdzie sie ktos ciekawy, czy ja aby na pewno oddalem pieniadze ktore Ojczyzna Wszystkich Polakow wylozyla na moje studia.

Chcialbym z calym przekonaniem, ucinajac jakiekolwiek niedomowienia, popelnic co nastepuje:

Nie splacilem i spalcac nie bede.

Ciekawostka jest ze nigdy to pytanie nie pojawia sie w stosunku do jakiegokolwiek innego zawodu. Rowniez nikt nigdy nie pytal o to lekarzy wyjezdzajacych do Nikaragui, Kirgizstanu, Iraku, czy innej nedzy zeby leczyc biedny kraj w ramach pomocy "Lekarze bez Granic".

Pytanie to pojawia sie li tylko w momencie gdy sie okaze ze w inych krajach mozna zarobic duze pieniadze leczac ludzi.

W tym momencie moherowa inteligencja natychmiast czuje piekacy bol w dupie i wrzeszczy - jakze to! Cham ma czelnosc zarabiac? I jeszcze sie tym chwali?? Toz JA z MOICH podatkow oplacalam jego studia a teraz gdziez on!?!! Mnie ma leczyc - za darmo rzecz jasna - a nie za granica kokosy zbijac.

Moze wlasnie dlatego nie przyznaje sie publicznie ze jestem lekarzem na obczyznie. Zeby ludziom oszczedzic tego glebokiego, patriotycznego do szpiku kosci, bolu skreconych kiszek.

Sciganty

Za horyzontem wielka korona gór,
Na karoserii różowieje kurz,
Odsuwasz dach, w rękę łapiesz wiatr,
Powiedz prawdę, ile lat mnie kochasz?
Droga ucieka, noga już ciężka jest,
Opór decha i z oczu znika sen...


Wolnosc rzadzi! Tak jest! Rura!!
Potem co prawda siedzi sobie taki wolnosc rzadzi na poboczu, i jakos piosenek nie spiewa, ulansko nie fantazjuje, o kozackiej brawurze nie wspominajac. W najlepszym wypadku husta sie na pietach i mowi cos jakby "kurwakurwakurwakur". Bo w najgorszym to w ogole nie ma zmartwien. A nawet przysparza innym radosci. Na przyklad biorcom narzadow.

- R-W, wyjazd! Wypadek na prostej w Gazdzinowce. Co najmniej dwoch poszkodowanych.
Ha, nie ma to jak Rka. Znowu mi sie jakis status-kitatus dostanie. Zaraza. Przydalo by sie jednak od czasu do czasu komus zycie uratowac, bo czlowiek zaczyna watpic w sens tego co robi.

- Stacja dla Abnegata.
- Zglasza sie stacja.
- Sprawdz ile tam poszkodowanych, moze Policja juz cos wie?

- Lacznie czterech, jeden nieprzytomny, jeden chyba nie zyje, dwoch w dobrym stanie.
- Dzieki.

Lepiej wiedziec od razu czy nalezy ratowac co w rece wpadnie, czy czlowiek podlega zasadom masowki. Ktora tak na prawde sprowadza sie do jednego - jezeli pacjent po udroznieniu drog oddechowych nie oddycha - to znaczy ze nie zyje.

Pisk gum, wyskakujemy. Raport od czerwonych - niezywy na prawo, nieprzytomny na lewo, umierajacy z tylu. Oz cholera. Jednak trzech.
- Ladny, lec do nieprzytomnego - zaczalem sie szarogesic. -Kaziu, sprawdz umierajacego i daj znac.
Sadzac z wrzaskow, bedzie jeszcze dosc dlugo umieral.
- A my do nieboszczyka - pociagnalem reszte zespolu za soba.
Szybka kontrola - kregoslup szyjny zlamany, pluca w kawalkach, w brzuchu chlupie. Jatka.
- Abnegat, stracil przytomnosc! - uslyszalem od strony umierajacego. K.wa mac, sadny dzien.
- Ten nie zyje. Lecimu do Kazia.
Faktycznie, pacjent w miedzy czasie nieco odplynal. Zabezpieczylismy podstawowe funkcje, wrzucili klienta na nosze i pognali do karetki. Katem oka zobaczylem ze W startuje na sygnale.
BTLS - cholera, obie nogi strzelone, leb rozbity... Lomatko. Zabralismy sie za ciecie wszytkiego co mial na sobie. Ostatecznie glupio przywiezc na izbe umarnietego pacjenta z powodu przeoczonej i niezabezpieczonej rany. Spodnie poszly z niejakim trudem, Kazio zajal sie lupkowaniem, a w miedzy czasie zaczelismy kroic kurtke. Tu nieprzytomny doszedl do siebie.
- Oz kukurwa! Nie po zolwiu!!!
Majaczy - przeszlo mi przez glowe. -Spokojnie prosze lezec. Zaraz zabierzemy pana do szpitala.
- Ale nie zolwia!!!
Az sie ogladnalem. Jaki zolw, do cholery?
Pocielismy wszystko w kawaleczki, ladnie goscia zaopatrzyli, podkluli, plyny podpieli i na kogutkach pognali do szpitala.

Na izbie czekal juz chirurg z internista - jako ze anestezjolog byl zajety z urazowcem przy pierwszym kliencie - wiec zrobilismy mala zamiane na chwileczke. Internista poszedl sobie na pogotowie a ja zostalem z chirurgiem.
(...)

- Panowie, dzieki za wspolprace. Ladnie to wszystko poszlo.
Musze przyznac ze lubie z nimi pracowac.
- A tak na marginesie, co on z tym zolwiem? Delira jakas czy co?
- Doktor, jaka delira. Ta kurtka sie tak nazywa - odpowiedzial nasz specjalista od motoryzacji. -Jak by ci kto cial nozyczkami sprzet warty pare kawalkow to tez bys sie zapieral rekami i nogami...

środa, 18 lutego 2009

Salut

Siedzimy sobie na stacji i wcinamy "Mikolajki".
Co to jest? Bardzo mniam pyszne i zupelnie rujnujace moj chytry plan odchudzania czekoladki o smaku rumowym. I ksztalcie Mikolaja.
Wcinanie "Mikolajkow" jest czynoscia podstawowa z Malym. Poza tym ogladamy jakowys film ale nie ma on znaczenia najmniejszego. Najwazniejsze ze jest cisza, spokoj i swieza dostawa czekoladek. Maly jest ratownikiem z ktorym lubie pracowac. Szybki, zorganizowany. I w dodatku nie ma poczucia ze go ludzie wk.wiaja.

...ale wszystko co dobre, szybko sie konczy...

- Nieprzytomna, Stara Wies, za mostem beda czekac.
Capnalem Mikolajka w przelocie i pognalem do karetki. Buty sobie zawiaze pozniej.
- Abi, jak myslisz? Bedzie akcja?
- A co, masz spreza? - zapytalem z niepokojem. Jak Maly czuje, to akcja bedzie jak w banku. Jakis zmysl paranormalny, zwyklym smiertelnikom niedostepny.
- Ee, niee - sie jakby wycofal nieco. -Moze zaslabla tylko?
Na wszelki wypadek sprawdzilem czy wszystko w torbie jest pod reka.

Szybkim zwodem mijamy furtke, schodki, drzwi - i o malo nie wywracam sie na lezacej kobiecie. Kolejny punkt dla Malego. Jest akcja.
ABC - NZK. No to, komu w droge...
Ruszylismy z grubej rury, Maly ze swoja organizacja potrafi zastapic brakujaca pielegniarke. Naladowal, strzelilismy - nil. Zlapal sie za masaz, ja za rure, kierowca przejal wentylacje, wklucie. Adrenalina. Dwie minuty. Kolejna sekwencja - pik pik pik... A to ci dopiero. Wygladalo na tak zwane bezszansie, a tu prosze.
- Chcesz pompy czy w karetce?
- Niedaleko, przeniesmy ja. Polamiemy sobie potem rece w transporcie.
Przelozylismy pacjentke na nosze, dwa ruchy i bylismy w na pace. Moze to sa przesady swiatlo cmiace, ale jak juz dotre do karetki to mi lepiej na duszy. A co najwazniejsze, wszystko jest na miejscu.

Podlaczylismy presory, plyny, monitorki pikaja uspokajajaco, za to wentylatorek zdechl. Jakos mamy pecha do niego. Albo sie zatnie na wdechu i chce rozpuknac klienta, albo nie dmucha wcale. Albo sapie - ze niby dmucha - a nie dmucha.
- Tylko go nie wywalaj...
- ...w myslach mi czytasz. Podmuchasz?
Chorobe lokomocyjna mam. Ktora sie objawia paskudna bradykardia, slabo mi sie robi i w ogole blizej mi do umarniecia niz czynnosci reanimacyjnych.
- Oki - usmiechanal sie w odpowiedzi. Wzial ambu, zasiadl za glowa pacjenta. -Gotowe, jedziemy! - to do kierowcy.
Zabrzmialo bojowe io-io i pojechalismy.

Nie znam wyniku koncowego. Nie wiem czy pacjentka przezyla nasze dzialania czy nie. Faktem jest ze z calkiem stablinym krazeniem dowiezlismy ja do OIT.

O ile dobrze pamietam, Maly zaliczyl wczesniej wszystko. Wypadki, polamancow, nieprzytomnych, padaczki, pijakow, porody i co tam jeszcze Mikolaj ma w worku dla pogotowiarzy. Ale reanimacji jeszcze nie mial. I spisal sie jak by to robil trzy razy dziennie. Byl do tej pracy stworzony.
Niestety, z pensji brakowalo mu na dojazdy do pracy wiec w koncu poszedl po rozum do glowy i wyjechal. Teraz tez go chwala - tyle ze w jezyku zwanym lenguidz.

wtorek, 17 lutego 2009

Durham

Stare miasteczko na zachod od A1, okolo 15 mil na poludnie od Nowego Zamku. Nie mozna nie trafic.
W czasach gdy myszy zabieraly sie do zezarcia szczatkow doczesnych protoplasty Mieszka I, w zakolu River Wear pojawila sie sekta St Cuthbert'a z Lindisfarne. Doszli oni do wniosku ze miesjce jest stworzone do zalozenia stalego miejsca kultu.
Zakole jest tak samo prawdziwe w opisie miejsca jak w opisie fryzury Oleksego. W zasadzie rzeka otacza wzgorze z wszystkich stron, zeby to zrozumiec warto rzucic okiem na mape.




Potem poszlo juz z gorki. Po spuszczeniu manta Normanom w 1066 Wiliam, z nie do konca znaych mi powodow zwany rowniez Wilhelmem Zdobywca, przejal dobra wszelkie wlacznie z katedra i zamkiem Durham.




Tak na marginesie, zwany byl on czasem Bekartem, ale chyba nie lubil tego przydomka. Wnioskowac tak mozna by bylo po obcietych czlonkach ludzi uzywajacych tegoz okreslenia.




W pozniejszych czasach Durham bylo siedziba Biskupow, namiestnikow krolewskich , majacych najwyzsza wladze swiecka i koscielna wlacznie z biciem wlasnej monety i ius primae noctis.





Znaczy, o tym akurat cicho i sza - ale nie oszukujmy sie, czasy byly ciezkie, ludzie zyli krotko z powodu panoszacych sie chorob i jedynym pewnym sposobem unikniecia bladego kretka byla konsumpcja dziewic. Gdyz jak wiadomo z histori, z czasow gdy lacina byla w powszechnym uzyciu, not est crimen perforatio hymen.





Rzecz jasna taka potega nie mogla sie nie odbic na psyche, totez zaczeli oni tytulowac sie Prince Bishop.








Po wstepnych inwestycjach biznes zaczal sie sam krecic. Piekna, sredniowieczna Katedra zaczela przyciagac turystow, zwanych z niejasnych przyczyn pielgrzymami, z calego kraju.









Jak to powiedzial jedyny na swiecie ojciec dyrektor, sluga bozy musi miec warunki godne pelnienia swojej sluzby. Poniewaz w XII wieku ciezko bylo o Mybacha, wszelki wysilek skierowany zostal nie tyle na godne przemieszczanie co na godziwe locum. Pamietajmy jednak ze byl to czas surowy, siermiezny i szczery - dlatego tez, mimo pewnego rozmachu, zakrystia byla mniejsza niz katedra.







W pozniejszych czasach Durham rozkwitlo dzieki pokladom czarnego wegla. Dalo to przemyslowego kopa calemu rejonowi. Bylo to miejsce gdzie w 1825 r. powstala pierwsza na swiecie osobowa kolej parowa. Co prawda ostatnia kopalnie zamknieto w 1994 roku, ale do dzisiaj gornicy obchodza hucznie swoja gale.






W chwili obecnej srodek miasta to waskie uliczki, male kafejki i sliczny rynek. Na srodku ktorego niewiedziec czemu stoi sobie pomnik Neptuna. Ot, zagwozdka.

poniedziałek, 16 lutego 2009

Tetniak no 1

Dryn...dryn...dryn...
- Haaloo? - ziewnelo mi sie zupelnie nieelegancko w sluchawke. 7 wieczor? Kkurcze, czulem sie jak by to byla 3 w nocy.
- Abi, wyrostek mamy. Nic pilnego, ale tak w najblizszym czasie bysmy go chcieli zaczac. Na czczo, bez obciazen, badania swieze ma.
- To wrzuc na blok. Ogladne i zaczynamy.

Sprawdzilem papiery, pacjenta - nic strasznego nie widac. Nawet go nawodnili przed zabiegiem. Czasy sie zmieniaja, chirurdzy widac tez. No to bierzmy sie do roboty.
Zapuscilem goscia, wlaczylem autopilota i zaczelismy lot. Plan prosty, chirurg sprawny... Szybkie ciecie skosne boczne, rach ciach, wyrostek na wierzchu. Hm. Bladawiec pospolity. Jak ten wyrostek jest zapalny to ja jestem Sheena, Queen of Jungle.
- Pewniscie sa ze to jest powod?
- ...cholerra... - zawarczal moj drug chirurg. -Z objawow na wyrostek wygladal.
Ciach - poszerzenie ciecia w gore. To bedzie tak zwana blizna hokejka. Sie facet raczej nie ucieszy jak zobaczy ciecie. Z nieco mniejszym animuszem panowie zaczeli eksploracje okolicy watroby i im dalej w las tym jakos im to szlo wolniej az staneli calkiem. Stoja nad gosciem, czasem ktorys palec wsadzi w brzuch, patrza po sobie i dalej stoja. Wytrzymalem dobre trzy minuty.
- Panowie, co jest?
- ...kurrrr...aaa - charkot z krztonia wystraszyl by nawet bialego niedzwiedzia - chyba trzustka zapalna... czy ki ch - nie dokonczyl rozpoznania.
- Doktor, wyrazaj sie - zaoponowala instrumentalna. -Dzwonic po szefa?
- Dzwon - westchnal drug moj serdeczny. Szczerze zal mi sie go zrobilo. Moze i leb bedzie mial na miejscu, ale pare innych rzeczy to mu Oberchirurg wyrwie. Z przyleglosciami. Chirurdzy oblozyli wszystko wilgotnymi szmatami, ja zmniejszylem daweczki i oddalismy sie Naboznemu Oczekiwaniu. W czasie to ktorego moj drug robil sie na przemian czerwony, bialy i zielony. Dobrze ze nie siny, bo bym mial dwoch pacjentow do obrobki.

- Co jest, Panowie! - zakrzyknal Oberchirurg. -W cos cie sie znowu wpier.olili?
Moj przyjaciel zaczal opowiadac historie wyrostka ktory byl trzustka udajaca pecherzyk. Ober sie zasapal.
- Ze jak, k.wa? A co na USG bylo?
No, teraz wiadomo ze USG by rozjasnilo nieco mroki diagnostyczne, ale kto to robi przed wyrostkiem? Moze Mayo Clinic. Dla celow dydaktycznych.
- Nie zrobiliscie ****** ****** w ****** ******???
Jednak zrobil sie siny. Psia krew, bede mial zaraz zawal na sali.
- Doktorze, urwie mu pan jaja pozniej - wyciagnalem pomocna dlon. -Robcie cos z facetem bo wisi na rurze juz poltorej godziny.
- Jeszcze sobie pogadamy - popatrzyl znaczaco Ober do Sinego i ciachchchc - do hokejki dolozyl piekne ciecie Kochera. Albo cos w stylu Kochera - od tego co zastal do lini posrodkowej. No ja ciez ***** nie ********.... Sznita gosc bedzie mial jak po przeszczepie watroby.

Minelo dalsze dziesiec minut kurwowan, macan, sprawdzan, zwisow mentalnych az wreszcie Oberchirurg znalazl powod.
- Jak nastepnym razem bedziecie sobie chcieli zoperowac tetniaka to moze byscie zaczeli z posrodkowego, co?
- Tetniak? A czego?? - zapytal nieco nieprzytomnie Siny, przechadzac w Sinego-W-Ciapki.
- Aorty. Przeciez tetnice podstawy mozgu ma w glowie a nie w dupie.
Nie dal bym glowy, ale Ober wyrzekl to wrecz z ojcowskim zatroskaniem. Chyba tez zauwazyl ciapki na twarzy swojego asystenta.
- Dla mnie grube nici, szyjemy na okretke. Siny, dzwon na pogotowie, niech R podstawia na transport. A przenosna sluchawke dla mnie - dzwon na naczyniowke.

He. Ciekawym kto bedzie taki odwazny zeby pojechac z walnietym tetniakiem w stanie spiaczki zaszytym na okretke.
- Abi?
- ...? - zapytalem niewinne oczeta kierujac szczerze na twarz Obera.
- Pojedziesz?
- Z wami raczej szans nie ma - odparlem, usmiechajac sie od ucha do ucha. Choc tyle mojego ze sie popastwic moge.

No i pojechalem. Pacjent zwiotczony, na sekwencyjnych dawkach Thiopentalu i Fentanylu, z kroploweczka Nitro z jednej strony a Dopamina z drugiej. I recznym pomiarze cisnienia. Czyli - sredniowiecze. I to takie bardziej Popiela niz Mieszka. Ku zdziwieniu wszystkich, a najbardziej mojemu, pacjent eksperyment medyczny przezyl. Wtarmosilem sie na sale operacyjna, pomoglem przepiac go z naszego sprzetu na ich, zdalem raport i pozegnalem sie grzecznie. W drzwiach dobiegl mnie okrzyk.
- Doktor!
- ...?
- A kto go szyl?
- No, chirurdzy - odparlem nie bardzo wiedzac co odpowiedziec. Toz overlocka nie mamy.
- I co ja mam k.wa teraz z tym zrobic? Toz i tak musze mu posrodkowe ciecie zrobic...

niedziela, 15 lutego 2009

Londyn

Pani na poczcie miala racje. Nie ma takiego mista Ladyn. Ale Londyn - jak najbardziej. Zdjecia zostaly zrobione w okolicy Liverpool Station. I choc dzien byl paskudny, nic nie zapowiadalo nadchodzacej katastrofy. Czyli 5 cm sniegu...














Tak sobie mysle ze wszystki zdjecia nalezalo by przeslac do wlasciciela Horrorow Architektury. A rzezba "Lomatko, po com tyle zarla" jest co najmniej zastanawiajaca...