środa, 31 grudnia 2008

Trupojad

Wypadek. Nigdy nie wiadomo co zastaniemy, jednak pewne indykatory istnieja. Jezeli wzywa policja, zazwyczaj nic sie nie stalo a karetka jedzie w celu ZWD. A raczej zabezpieczenia d.py policji. Jezeli wzywaja swiadkowie, wtedy zartow nie ma. Tym razem wezwanie bylo od przejezdzajacego samochodu. Hm...

Zajezdzamy na miejsce. Dwa samochody za linia drzew leza sobie malowniczo na polu, zaden nie strzelil w drzewo, dobre i to. Blachy pogiete, szyby porozwalane. Dzwon musial byc spory. Ale czemu sie sczepili na polu? Nic nie rozumiem...

Podbiegamy do samochodow, w srodku nikogo, dwoch uchachanych panow z niejakim rozbawieniem patrzy na nas.
- Panowie, bylismy tylko my dwaj, nikogo wiecej, poza rozwalonymi samochodami nic sie nie stalo.
I w smiech. Jak zyje czegos takiego nie widzialem. Zazwyczaj gdy nie ma ofiar, zaczyna sie pomstowanie, wyrywanie wlosow z glowy i ogolne darcie pierza. A nie jakies smichy chichy. Zaopatrzylismy pomniejsze zadrapania, poprosilem o mozliwosc zbadania obu panow czemu odmowili wiec poprosilem jedynie o potwierdzenie odmowy w karcie wyjazdowej. Ostatecznie lecznie w Polsce przymusowe nie jest. Podrapalem sie jeszcze w glowe nad dziwnymi zwyczajami na tym swiecie i pojechalismy z powrotem do bazy.

Kilka dni pozniej siedzimy sobie przy ognisku, miesiwo sie piecze, wodecznosc przetyka drobne naczynia i rozjasnia mysli... Gitara, spiewy i Gorcow szum...

Hym.

No wiec siedzimy sobie i opowiadam o tym jak to sie nam zwyczaje zmieniaja. Ze w czasie wypadku zamiast sie pozabijac, to miejscowi ryczeli ze smiechu i najwyrazniej zgadywali sie na imprezke. Moj kolega drapiac sie po glowie zaczyna uscislac szczegoly- a kiedy to bylo, a gdzie... I wyskakuje z opowiescia:

"Ja ten wypadek widzialem. Obaj polecieli na sliskim w pole - najpierw jeden, potem drugi. Tlukli sie po polu, wszystko poszlo w drzazgi, na koniec drugi zaparkowal na pierwszym. Stanalem, za mna z kolejnego samochodu wyskoczyl nasz miejscowy przedsiebiorca pogrzebowy. Podeszlismy mniej wiecej rowno do rozwalonych samochodow. Obaj kierowcy wlasnie wyszli z wrakow, klnac w zywy kamien. Rzeczony przedsiebiorca wyskoczyl z pytaniem czy czegos nie potrzebuja. Na to obaj zgodnie odwrocili sie w nasza strone i rykneli:
- Paszol won, Trupojadzie!"

No coz. W jakis sposob tlumaczylo by to ich hypomaniakalny nastroj.


************************************************
The light of the Christmas star to you
The warmth of home and hearth to you
The cheer and good will of friends to you
The hope of a childlike heart to you
The joy of a thousand angels to you
The love of the Son and God's peace to you


Niech 2009 bedzie lepszy niz 2008
i gorszy niz 2010 :)

Abnegat
*************************************************

wtorek, 30 grudnia 2008

Ziemniak

Dusi sie. Zarechotalem ponuro nad bogactwem rozpoznan dyspozytorskich i wlazlem do karetki. Niedlugo do pierdzenia tez bede jezdzil z rozpoznaniem "dusi sie". Jak dwupierdzian grochu zaatakuje Centralny Uklad Nerwowy - nie ma zartow. Zadusi na smierc.

Gnamy na sygnalach, swiatla i ryki, znowu mile uczucie wyzwalajacej sie adrenaliny. Wiecie, mi dopiero jeden kierowca powiedzial ze jak jedziemy do jakiejs masakry to mam taki dziwny usmiech. Mianowicie widac mi kly. Od tego czasu sie pilnuje...

Zajezdzamy pod dom, akcja SWAT, wpadamy do domu a tu dziadzio sie dusi. Nic tym razem dyspozytor nie nazmyslal. Dziwna sprawa. Z jednej strony dziadzio troche charczy z drugiej jednak jakos tam oddycha. Siny nie jest. Probuje sie dogadac, ale kompletnie nam nie idzie bo dziadek slowa wykrztusic nie moze. Na probe pomocy zareagowal dramatycznym machaniem rak. Zapytalem czy do szpitala woli jechac? Woli. No coz, zaufania nie wzbudzam, to akurat wiem. Nawet ostatnio w sklepie jak chcialem piwo kupic to mnie pani wylegitymowala. Trzydziecha na karku i musialem dowod pokazac. Wywiad od rodziny dziwny jest - mianowicie dziadek jadl same ziemniaki. Tluczone, z maselkiem... To co do cholery ma pomiedzy strunami?

Przygotowalem sobie wszystko pod reka, ssanie, laryngoskop, zwiotczacze, zaklulem dziadka i pomalutku pyr pyr pyr pojechalismy do szpitala. Gdzie moi koledzy uspili dziadka i wyciagneli mu z krtani pol sztucznej szczeki, w dodatku zahaczonej drutami o prawa strune glosowa.

Moze i dobrze ze sie dziadek na zadne rekoczyny w domu nie zgodzil...

Bo jak bym tak szczeke zywcem zlapal i pociagnal, to za urwana strune pewnie by mi nie podziekowal...

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Noz w brzuchu

To nie jest manifest antyortografow. To wezwanie z gatunku podnoszacego cisnienie kazdemu pogotowiarzowi. Problem jest tak prosty jak skomplikowana jest jama brzuszna. Jezeli przypomnimy sobie co mozna przedziurawic wbijajac noz w brzuch - robi sie cieplo. Watroba. Zoladek. Poprzecznica. Jelita wszelkiej masci. Sledziona. Jak noz jest wystarczajaco dlugi, to sa jeszce nerki i kilka naczyn z czego jedno calkiem grube. Nazywa sie aorta. A jak nozyk pojdzie ciutek do gory? Gdzie czekaja pluca, serce, przelyk? Brrr...

Gnalismy naszym nowym nabytkiem, Polonezem kombi ktory byl nasza chluba oraz sola w oku kolumny wojewodzkiej. Ale po tym jak mojemu koledze odpadly drzwi w chwili gdy podjechali do autobusu pelnego Niemcow zeby ratowac jednego z nich - przyjechala komisja i zadysponowala dwie noweczki dla nas. Co nie zmienia faktu ze byly to w dalszym ciagu Polonezy z przedluzonym tylem, tlukly sie jak jasna cholera a na zakretach bujaly jak balia na splywie Dunajcem. Ale przynajmniej do srodka nie wialo przez dziury w podlodze.

Na drodze stal i machal dramatycznie jakis typ. Zahamowalismy, wyskoczyli z karetki, w biegu zbieram wywiad i staram sie nadazyc za przewodnikiem. Troche po plaskim, potem przez rzeke, w gore, przez las - nastepnie pole. Tu wymieklem. Wtedy chyba po raz pierwszy przemknela mi mysl ze papierosy sa be. Moj sanitariusz zarzezil cos z tylu, odrzezilem ze nic nie rozumiem i wydluzonym kurc-galopkiem wydarlem na drugim biegu pod gore w poprzek polany.

Wpadlismy do chalupy. Na podlodze lezal kompletnie bialy facet, wokol niego kaluza krwi, spomiedzy palcow w prawym podbrzuszu lal sie calkiem mily strumyczek. Poniewaz nie moglem zaniemowic ze zdziwienia bo rzezilem jak zgoniony kon, zabralem sie do roboty. Gdzies po podlaczeniu drugiej kroplowki odzyskalem mowe i ryknalem na drugiego z braci, ktory podczas naszej akcji ogladal Kolo Fortuny, zeby ruszyl dupe i zalatwil dowolny transport. Przeciez go na plecach nie zniose na dol. Duzy jestem, duzo jem, ale do Pudziana to jednak mi brakuje.

W miedzyczasie chlopisko zrobilo sie przezroczyste. Hm. Z ocena krwawienia zawsze jest trudno- zazwyczaj przeceniamy gdzies tak trzykrotnie ilosc wynaczynionej krwi. Sadzac jednak po tym ze na podlodze lezalo z dziesiec litrow - musialem przedobrzyc co najmniej piec razy. No dobra - liczmy ze na podlodze lezy dwa litry, dodajmy do tego to co ma w brzuchu...
- KJM, gdzie ten JS polazl? - udarlem sie na starszego z braci, tego ktory nas przyprowadzil.
- Konia zaprzega.
- To rusz cztery litery i mu pomoz.
Z sanitariuszem wrzucilismy chlopa na koc i wytargalismy go na zewnatrz. Na szczescie woz byl gotowy, kon zaprzegniety. Chlopa wrzucilismy na woz, siadlem kolo niego i zaczelismy survival. Bobsleje to jest zabawka dla przedszkolakow w porownaniu z jazda wozem po gorskim zboczu. W dodatku chlop zaczal ulewac przez dziure w brzuchu i zrobil sie koloru nieboszczykowatego. Przypomnialem sobie resztki anatomii topograficznej. Tu aorta, tu biodrowe wewnetrzne... oki... tu nacisnac...
- AaaaaAAA! - zaprotestowal zdziurawiony.
- Morda w kubel! - popuscily mi nerwy calkiem - jak chcesz zyc to pusc miesnie brzucha...
Nie wiem czy to mu pomoglo, czy nie. Nie dalem sie sciagnac z niego az do sali operacyjnej. Wwiozlem go zywego, oddalem dyzur, zakupilem piwo i zasiadlem w dyzurce chirurgow. Ostatecznie wolne mam.

Po godzinie przyszedl zastepca ordynatora, stary, doswiadczony chirurg, klasa i kultura.
- Pan go przywiozl?
- Ja.
- Moze Pan wyciac karb na swoich sluchawkach. Wg. mnie zyje dzieki Panu. Mial naciete 1/3 obwodu biodrowej wspolnej.

Moze mial racje - a moze nie. Ale zawsze to milo byc docenionym. Do dzisiaj cisnienie mi sie podnosi jak sobie przypomne sytuacje gdy na moich oczach facet zabieral sie do umarcia a jedno co mialem mu do zaoferowania to ucisk aorty do kregoslupa. Dobrze ze chudziutki byl.

Jakis czas potem od samego poszkodowanego dowiedzialem sie jak to sie stalo. Dwusiecznym sztyletem cial plat skory - robili z nich kapcie. Noz mu zeskoczyl i wbil sie prosto w bebechy. Wynika z tego ze nie trzeba byc komandosem zeby zginac tragiczna smiercia. Mozna sie zadzgac na smierc w trakcie robienia kapci.

niedziela, 28 grudnia 2008

G.I.Grandma

Dusi sie. Bardzo mile wezwanie, w sumie jedno z gatunku: "pojedziecie to zobaczycie". Zasiedlismy w karetce, wlaczyli wszystko co wyje i swieci i pognali ratowac ludzkie zycie. Poniewaz wezwanie bylo bardzo nerwowe, dyspozytor nie tylko zarzadzil ze zobaczymy co sie dzieje, ale rowniez zrobimy rozpoznanie gdzie. Ot, zeby zycie zbyt latwym nie bylo.

Gnamy dolina w gore wsi, bloto i snieg bryzga spod kol na ciekawska gawiedz... Znaczy, bryzgalo by po gawiedzi gdyby byla jakowas gawiedz do obryzgania. Na drodze pusto. Gdzies tak w 2/3 wsi o plot wisial oparty chlop, popatrzylismy na niego, on na nas, dlugo to nie trwalo bo zebral blotem po twarzy i pognalismy dalej. Skonczyla sie wies.
- Stacja dla Abnegata. To gdzie to mialo niby byc?
- W Baraniej Wolce!
- Dojechalismy do konca, nikt na nas nie czeka.
- To sie wroccie. Moze juz zdazyli wyjsc.
Wujek dobra rada. Szlag mnie trafi. Wylaczylismy wyjce, i na mrygotkach pojechalismy przez wies na dol. Chlop zdazyl juz zetrzec bloto z twarzy i wisial dalej na plocie. Popatrzylismy na niego - on na nas i pojechalismy dalej chorego szukac. Znowu zobaczylem tablice Barania Wolka, tym razem na drugim koncu.
- Stacja dla Abnegata. To na pewno ta wies?
- Poczekajcie, zadzwonie.
Kilka minut pozniej dostalismy potwierdzenie ze to tam i ktos bedzie wygladal. Nawrocilismy. Dojezdzajac do chlopa cos mi piknelo w mozgu. Poprosilem kierowce zeby stanal.
- Szukamy Maciejowej, wiecie gdzie to?
- A tutaj - ucieszylo sie chlopisko.
- Wy czekacie na karetke?
- No, ja - ucieszyl sie jeszcze bardziej.
- To czegoscie nie machali jak my dwa razy kolo was jechali?
- A skad ja moge wiedziec ze wy do Maciejowej jedziecie? - zapytal bezbrzeznie zdumiony chlop.
Panie, wybacz mu. Toz to chow wsobny i permanentny niedobor jodu. Wzielismy sprzety i poszli do domu.

Zblizamy sie do chalupy a na podworku z tylu ktos trenuje niezauwazone podejscie do wroga. Rzuty na glebe, chowanie sie za naturalnymi przeszkodami, skoki przez nie. Pelne zaangazowanie. Ostatnio ludzie z okolicy szukaja szczescia w Legii Cudzoziemskiej - moze ktos buduje forme przed przyjeciem? Mieczakow ponoc nie biora. Wchodzac do domu uslyszalem strzal drzwiami i galop po schodach. Hm. Ktos sie na prawde wzial za trening.

Wchodzimy do pokoju. Na wielkim lozku lezy babcia, przykryta wielka pierzyna, przykryta po szyje i spod tej pierzyny dochodzi sapanie. Nie klamali. Faktycznie swiszczy. Do lozka prowadza slady sniegowo- blotne. Kiz ta pieron... Odchylilem koldre - babcia w pelnym rynsztunku bojowym lezy sobie na kapie, nawet gumofilcow nie zdjela. Figlareczka.
- Jaja se z pogotowia robicie? Wiecie ile to kosztuje?
- A gdzie by tam, panie doktorze - wybaluszyla sie na mnie babcia staruszka - Toz od Kowalskich tak napier.ala gnojowka ze oddychac sie nie da! Zadusza nas, psie syny!
Pomalusku wszystko sie wyjasnilo. Babka pomyslala ze przed karetka zdazy krowie siana dac i poszla do obory. Jak wychodzila to nas zobaczyla wiec do wyrka darla jak wystrzelona z procy. Po mojemu, bardzo profesjonalnie. A karetke wezwali bo Kowalscy wywalili na pole gnojowice i faktycznie, aromacik nieziemski rozszedl sie po okolicznych wlosciach.
- A czego po nas oczekujecie? - zapytalem grzecznie.
- Wy jestescie po to zeby jezdzic! - zadeklamowal dziadek. U Wypastowanego byl na szkoleniu czy co?
- No to przecie przyjechalem a nie przyszedlem. I czego chcecie, mam te gnojowke do karetki zabrac czy babce do nosa waty napchac?
Cos tam jeszcze probowali wrzeszczec ale mi cierpliwosc zdechla calkiem. Poinformowalem grzecznie ze cos im sie do reszty pokickalo w glowie i ze karetka to nie szambiarka.

Babci poradzilem zeby sobie kupila odswiezacz powietrza w sprayu. Taniej wyjdzie niz placenie za nieuzasadnione wezwania.*

*To byly takie czasy ze mozna bylo wystawic rachunek za wzywanie karetki do wywozenia gnojowki. Teraz nie mozna, bo Pan Minister uwaza ze Polski Lud jest durny i nie mozna go karac za nieodroznianie karetki od szambiarki.

sobota, 27 grudnia 2008

Strazacy

Trzecia sila szybkiego reagowania. Sprawni i silni jak harcerze. Jest w nich cos co lubie, takie zaangazowanie, drapieznosc nawet. Policja zazwyczaj jedzie do wypadku wolno, majac nadzieje ze pogotowie przyjedzie przed nimi i nie beda musieli nic z poszkodowanymi robic. Strazacy sa inni - scigaja sie z nami, kto pierwszy dojedzie. Kozacy.

To jest jakas organizacja....

Po przyjezdzie na miejsce wypadku dowiadujemy sie od dowodcy, gdzie umierajacy, gdzie polamani a gdzie wrzeszcza. Tu mala dygresja. Jezeli ktokolwiek bedzie mial ta okazje pomagac ludziom po wypadku samochodowym, poswieccie kilka minut na sprawdzenie czy ktos w okolicy lezy i nie wrzeszczy. Wrzeszczenie jest bardzo dobrym indykatorem. Wskazuje na zdolnosci do przezycia kilku nastepnych minut bez naszego udzialu. W tym czasie ktos sobie moze cichutko kipnac na tylnym siedzeniu. Albo pod drzewem.

Siedzimy sobie kiedys na stacji, milo, cieplo, nikt od nas nic nie potrzebuje - sielanka. Ludzie zdrowi to i pogotowiarze swietuja. Nagle uslyszelismy sygnaly - kilka samochodow poszlo w boj. Hmm. Grupowo rzadko kto inny jezdzi, no , moze jeszcze borowki, ale co oni by robili na naszym zadupiu? Ergo - strazacy. Zwloklem cztery litery i potuptalem na dyspozytornie. Jak pojechali do wypadku, zaraz powinnismy dostac wiadomosc. Napiecie rosnie, na palcach maleje. I nic. Po trzech minutach odtrabilem alarm i poczlapalem zalegac przed telewizornia.

Jakies pietnascie minut pozniej wezwanie do wypadku. Wzywaja strazacy. Zajezdzamy z fasonem. Wyskakuje z karetki i wale do dowodcy. W sumie nic groznego, jeden z poszkodowanych zaslabl, o tam siedzi, pod drzewem...
Dopadamy goscia, na szczescie nie wyglada to powaznie. Wykonujemy caly pogotowiarski taniec z iglami i noszami po czym ide do dowodcy.
- Witam. Czegoscie nie dali znac ze do wypadku jedziecie?
- A skad mialem wiedziec ze tu ofiary beda?
A by ci swiety Michal... Skad tys sie wzial, facet?
- Wy jestescie ZSP Kozia Wolka?
- Nieee... - otrzepal sie z obrzydzeniem strazak - My jestesmy OSP!
To jakoby coponiebadz tlumaczy.
- A nie boisz sie Pan ze traficie na cos co was przerosnie i ktos umrze?
- Panie, ja sie k.wa nie rozdwoje! Ja mam jedno radio, drugie radio i jeszcze telefon!!

No tak. W jakis sposob rozumiem goscia. Od nadmiaru wrazen idzie zglupiec. Zeby sie mu nie nudzilo calkiem, oraz zeby podtrzymac odpowiedni poziom stresu przypomnialem mu ze do nas 997* sie dzwoni i ze wiedza o tym dzieci w przedszkolu nawet - po czym pojechalismy na IP.

Ogolnie lubie z nimi pracowac. Byleby nie mieli za duzo telefonow.

*Oczywiscie dzieci w przedszkolu oraz wszyscy ogolnie wiedza ze to 999 jest :D
Dzieki, River :D
Buraka nie zmieniam - niech zostanie jako przestroga dla mnie przed nadmiernym popadaniem w ton mentorski i samozadowolenie wlasne :D

piątek, 26 grudnia 2008

Opowiesc Swiateczna

Zycie pogotowiarza ciekawe jest. Inni sie nudza przy stole, wpychaja w siebie proteiny, tluszcze nasycone i przesycone, dosycajac je krotkimi lancuchami weglowymi zakonczonymi grupa hydroksylowa. Zapadaj potem na niestrawnosci, zgagi, a jak kto pecha ma to go pecherzyk lupnie albo i trzuska zmartwi. Pogotowiarz nie musi - gdyz jedzie sobie spokojnie karetka na sygnale, a jak wiadomo jedzenie w trakcie wycia sygnalow jest bez sensu. Co prawda raz moj kolega nie odpuscil jajeczniczce z cebulka ktora sobie upichcil i zabral ja do karetki zeby dojesc do konca. Zeznania swiadkow roznia sie nieco, jednak gdyby prawda byla po stronie kolegi to kierowca nie musialby potem odkurzac karetki z jajecznicy. A on sam myc wlosow.

No wiec jedziemy. Mily wieczor, gwiazdeczki filuternie mrygaja, sygnaly wyja - dolce vita. Smaczku dodaje fakt ze jedziemy na pomoc do zaprzyjaznionego pogotowia, bo tamtejsza karetka pojechala sobie i jeszcze nie wrocila. Pewnie znowu moja kolezanka szanowna obiadek wtranzala piwem popijajac*. Jak dorwe te babe kiedys to jej - przysiegam - powiem "a ti ti".

W Swieta fajnie sie jezdzi. Normalnie jak ludzie sygnaly widza to zastawiaja droge, albo zajezdzaja. Ale nie w Swieta. Wtedy kazdy ma w czubie tak na bide ze 2 promile wiec niebieskie swiatlo wyzwala wszem ogarniajaca panike i droga pustoszeje. Kto moze, skreca w boczne drozki, reszta pospiesznie parkuje u sasiadow oraz obcych na podworkach - a kto ma pecha - albo wiecej niz 2 promile - to w rowie. Na szczescie Bozia nad pijanymi czuwa. Jeszcze mi sie nie zdazylo w Swieta jezdzic do wypadku spowodowanego przez naduzycie**.

Zajezdzamy na podworko. Pani domu z pietyzmem prowadzi nas do meza, swiatla przycmione, wszyscy trusia siedza, lek i przerazenie walczy o lepsze z nadzieja. Zabieramy sie do podstawowych czynnosci. W zasadzie wszystko by bylo OK gdyby nie EKG. Na ktorym to wyja sobie zmiany niedokrwienne, potwierdzajac wczesniejsze objawy opisane przez pacjenta. Wczuwajac sie w role, zapowiadam z namaszczeniem w glosie transport do szpitala.
- Panie doktorze, ale ja poprosze na klinike.
- ..?.. a po co?
- Bo ja jestem z Krakowa i tam sie lecze.
- No to Chwala Najwyzszemu ze nie jestes Pan ze Szczecina - bo bym nie wrocil na Nowy Rok - usmiechnalem sie cieplo. Podurnieli chyba calkiem.
Zaczyna sie przepychanka. Ja ze nikaj nie jade i mowy nie ma, oni ze pacjent na Klinice*** jest leczony. Lomatko. Toz to Swieta, klac nie wypada... Koniec koncow na odwal sie powiedzialem ze ja tu nie rzadze, od tego jest dyspozytor ktoren mnie nigdzie nie pusci. Nie ma to jak walnac kula w sztachety. Po dziesieciu minutach rozmowy szanowna malzonka przekazala mi sluchawke, z ktorej dostalem namaszczenie na droge ku Klinice. Bo jak zawieziemy do nas, to potem transport trzeba bedzie organizowac, a nikogo nie ma wiec pewnie i tak my bedziemy musieli jechac... ... ...

Poniewaz poziom choleryny wzrosl mi wybitnie, ostrzeglem rodzine ze z powodu ich fanaberii rejon na piec godzin zostanie bez karetki a cala heca i tak sie skonczy u nas na Izbie. Jakas docencina mu obiecala za na Klinike go przyjma. Tu mi tanczy kosciany ludek.

Dashing through the snow, w karetce co prawda a nie w one-horse open sleigh - ale jak by nie bylo, mozna to uznac za swiateczna przejazdzke. Podpialem faceta do wszystkich kabli, dalem tlenik i pyr pyr pyr pojechalismy przez zawieje i zamiec do Miasta w ktorym jest rzeczona Klinika. Po drodze zawieja zawiala, zamiec nie zamiotla i musielismy zalozyc lancuchy zeby w ogole moc sie poruszac. Srednia predkosc przelotowa spadla ponizej jednkonnej odkrytej sanki****... Wreszcie po mekach i cierpieniach zajechalismy na Klinike.

Tu mala dygresja. Jak wiadomo Klinika nie jest zwyklym szpitalem. Klinika jest szpitalem zupelnie niezwyklym. Przyczyn niezwyklosci Kliniki nie da sie objac rozumem - trzeba przyjac na wiare. W zakres czynnosci obowiazujacych kazdego wyznawce wchodza trzesace sie rece w trakcie rozmowy z woznym i innym waznym pracownikiem, glos pokorny, nie podnoszenie oczu, nie rozmawianie z Profesorem***, bicie poklonow i sranie ze strachu na widok wyzszych szarza. W stosunku do nizszych sami przyjmujemy mine grozna i nienawistna zeby z kolei zesralo owego nieszczesnika. Ciekawe, ze akurat ten obowiazek przychodzi wszystkim akolitom dosc latwo.
Najwazniejszym obowiazkiem rzecz jasna jest przynoszenie darow, ale o tym szkoda pisac. Wierchuszka polskiej medycyny przyzwyczaila nas do tego od dawna. Mozna by rzec, wyssalismy te wiedze z mlekiem matki - rzecz jasna na Klinice Ginekologii i Poloznictwa, Kopernika 23. Tak na marginesie - mysle ze poszukiwania doczesnych szczatkow rzeczonego astronoma musza spelznac na niczym - toz sie chlop przewraca w grobie od tak dawna ze rownie dobrze mogl do tej pory doturlac sie zarowno do Sankt Peterburga jak i Luksemburga.

- Jestesmy na miejscu. - zakrzyknalem radosnie do rodziny pacjenta - Prosze isc i zapytac gdzie mamy go zaprowadzic.
Nie udalo sie. Chcialem byc paskudny i na wlasnej skorze dac im poczuc arogancje krakowskiej klasy medycznej, ale nie zdzierzylem. Kobieta byla jakos tak bezradna w tym wszystkim ze wzialem papiery i polazlem na Hemodynamike*****. Cerber na dole cos chcial, odpowiedzialem ze wiem gdzie isc. Wlazlem na gore i dzwonie. Otworzylo wyploszowate rodzaju meskiego.
- Dobry wieczor, Abnegat, Pogotowie z Koziej Wolki. Przywiozlem waszego pacjenta, wypisany kilka dni temu, obecnie z nawrotem dolegliwosci.
- Kto kazal?
Za to ich kocham. Ani dzien dobry, ani caluj psa w dupe.
- Sam se kazal. Jest pod opieka docent Iksinskiej.
- Ona tu nie rzadzi - odparl wyploszowaty - tu rzadzi Profesor.
Wymawiajac ostatnie slowo, ugial kolana i wzniosl oczy ku niebu. Przez chwile jego twarz opanowala niebianska ekstaza. Taktownie poczekalem az mu przejdzie.
- Przyjmiecie go czy nie?
- Nie.
Dup. Drzwi sie zamknely. A ktos mi kiedys mowil ze Warszawiaki potrafia byc chamowate. Mam obawy ze nawet sie nie ocieraja o to pojecie. Rzac ze smiechu zlazlem na dol. Poinformowalem rodzine ze niestety, Klinika sie na nich wypiela i czy maja jakis plan rezerwowy. Tu zaskoczyla mnie malzonka.
- Niech Pan to da. Teraz ja sprobuje. - Wziela papiery, gleboki wdech i poszla. Po dziesieciu minutach bylo po wszystkim. Ugryzlem sie w jezyk, w sumie nie musze kobieciny dobijac twierdzeniem "A nie mowilem?". Szlag by trafil moje miekkie serce:
- Podjedzmy na izbe. Moze sie go uda sprzedac na oddzial, a jutro jak sie ta cala halastra zleci to moze go Pani przeniesie na ta nieszczesna Klinike.

To byl poroniony pomysl. Przez moje proby zbawiania swiata skoncze kiedys w kryminale. Ale co mozna zrobic slyszac jak jakas doktorzyna zaczyna na mnie odreagowywac stresy z calego dnia? Wiecie jak to jest - biedak jest na samym koncu lancucha. I niestety, sam niewiele moze. Za wyjatkiem zbierania ciegow. No i w koncu kolo polnocy trafil sie mu durny pogotowiarz ze wsi, nad ktorym sie mozna popastwic.
Wyczekalem do trzeciej niegrzecznej sentencji - ostatecznie musze wiedziec ze chlop sie prosi. Nastepnie zwrocilem sie do snitariusza zeby mnie potrzymal za raczki bo nie chce nieszczesnika zabic jak go zdziele w ten durny leb. Nieszczesnik zmatowial i znikl. Ogladnalem EKG zrobione na izbie. Wyglada ze nic sie nie zmienilo - jak bylo tak i jest. Chyba sie zawal nie potwierdzi. Po jakichs dziesieciu minutach przyszedl nieszczesnik i zaczal gadac ludzkim glosem. Ustalilismy, ze jak wyjdzie elewacja enzymow to go przyjmie a jak nie - to go biore. Fair enough.

Enzymy szczesliwie wyszly OK - szczesliwie dla pacjenta, bo to by znaczylo ze zawalu raczej nie ma i nieszczesliwie zarazem - bo go do Szpital Klinicznego w Miescie nie przyjeli. Co robic. Ostrzegalem od poczatku. Zyczylem nieszczesnikowi spokojnej nocy, nawet sie usmiechnal jak mi zyczyl tego samego. Moze jeszcze nie jest stracony. Dobilismy jeszcze tlen do butli i wyruszylismy w dalsza podroz - tym razem do naszego szpitala. Snieg coraz wiekszy i wiekszy, kierowca coraz bardziej zmeczony... chrup - urwalo nam lancuchy. Hm. Po krotkiej szarpaczce wywalilismy resztki lancuchow do rowu i slizgajac sie z prawa na lewo pojechalismy dalej.

Pacjent szczesliwie zostal dowieziony na druga w nocy do wiejskiego szpitala gdzie sie nim zaopiekowano bez zadecia i fanfar niebianskich. My osiagnelismy podstacje gdzies okolo trzeciej. Spedzilismy w karetce ponad szesc godzin.

- A NIE MOWILEM?

Odpowiedzialo echo: No i co z tego...

_____________________________________

*Kalumni nie rzucam. Za jakis czas wywalili ja na zbity pysk za prace pod wplywem alkoholu. Szkoda ze zaprzestano publicznego batozenia.
** Zeby nie bylo ze zachecam do jazdy pod wplywem. Oswiadczam ze nie zachecam.
***Niestety, w polskim alfabecie nie ma wiekszych liter niz duze.
****Jak przetlumaczyc one-horse open sleigh zeby bylo krotko, zwiezle i po polsku. Ktos to przetlumaczyl kiedys ze sluchu na "Jeden kon otwarty niewolnik" ale nie jest to do konca trafiony przeklad.
*****W polskim alfabecie nie ma liter dostatecznie jasnych i swiatlych by napisac slowo hemodynamika nie plugawiac go. Slow "hemodynamika krakowska" w ogole nie wolno wymawiac. Nalezy przybrac swiatobliwy wyraz twarzy, wzniesc oczy ku gorze i westchnac znaczaco. Moga to robic jedynie najwyzej wtajemniczeni.

czwartek, 25 grudnia 2008

Ave Cezar

Zima. Taka prawdziwa, z mrozami i sniegiem. Po popoludniowym podgrzaniu wszystkiego do ciapkowatej papki przyszedl mroz wieczorny i utrwalil slady dnia...

Ehm.

Wyjazd nieco nietypowy. Wezwanie do wujka ktory przyszedl zyczenia zlozyc.
- To pogotowie teraz potwierdza zlozenie zyczen swiateczych? - wybaluszylem sie na dyspozytorke.
- Nie wiem co ode mnie chcieli, jak nie chcecie to mozecie nie jechac, tutaj jest karta.
Alleluja. Prawda was zbawi. Nawet sie wydrzec nie ma po co, bo do odbioru dzwiekow potrzebny jest caly ciag narzadow. Na poczatku ucho. Wiadomo, zewnetrzne - to akurat jest najmniej istotne. Idac dalej mamy ucho srodkowe - wazne ale bez przesady. Potem wewnetrzne, slimakiem zwane. Tu juz zartow nie ma. Co sie tam przetworzy z dzwiekow na prady, biegnie sobie dalej nerwem VIII, cochleovestibular zwanym, do mozgu. No wlasnie. Zeby byl sens sie wydzierac, czlowiek zbierajacy pater noster musi miec wszystkie czesci. Szczegolnie ta ostatnia.

Pograzony w ponurych rozwazaniach anatomiczno-gnostycznych wzialem bez dalszych dyskusji karte i polazlem do karetki. W sumie prawda - jak dojade to zobacze po co pojechalem.

Podjezdzamy pod dom. Zawsze mnie pod serce bierze jak ktos grzeczny jest w stosunku do pogotowiarzy. Drzwi otworzy. Swiatlo zapali. Czasem nawet powie zeby sie psa nie bac bo nie gryzie. Moze faktycznie ich nie gryza. Cos musi byc w genach wszystkich cholernych kundli wsiowych ze mundurowemu nie popuszcza, niezaleznie od noszonych barw. Moze to zemsta za odwrot armii Napoleona w 1814? Podobno zezarli wtedy polowe poglowia psiego Europy.

Wchodzimy do kuchni. Potezny chlop wstal dynamicznie ze stolka, stanal w pozycji zasadniczej i strzelil prawica do pozdrowienia rzymskiego.
- Ave Cezar!
To mnie upewnilo ze facet nie jest faszysta a czystej krwi Rzymianinem. To, oraz fakt ze mial na sobie toge. Choc bez tuniki. W zasadzie oprocz togi, takiej przescieradlopodobnej, w ogole nic na sobie nie mial. Nawte butow. Z energicznym chrupnieciem moja prawica wyskoczyla do kontrpozdrowienia.
- Morituri te salutant*! - odryknalem zupelnie bez sensu, ale lepiej palnac bzdure niz wyjsc na chama. Jako ze Rzymianinowi nieco opadla zuchwa, dowrzasnalem juz po naszemu:
- Spocznij, mozna palic!
Rzymianin klapnal na taboret i zaczal szukac fajek. Co z racji jego przyodziewku skazane bylo z gory na niepowodzenie. Odwrocilem sie do domownikow.
- Palicie tutaj?
- Palimy, popielniczka jest na parapecie - odparl gospodarz, patrzac na mnie nieco podejrzliwie. W sumie mu sie nie dziwie. Na pogotowie dzwonil zeby sie rzymianina z chalupy pozbyc - zamiast tego ma na stanie dwoch. I miej tu czlowieku zaufanie do sluzb publicznych.

Wyciagnalem wlasne Marlboro i poczestowalem Rzymianina. Zakurzylismy po calym jak stare chlopy.
- Co sie dzieje? - zagailem po trzecim machu - W domu wszyscy zdrowi?
- Ta' jest!
- Przyszliscie na piechote?
- Ta' jest!
- Skad?
- Ze Starej Wsi!
Dobry jest. Przyleciec na golasa - no, w przescieradle, ale to w dalszym ciagu znaczylo ze lecial goly - 10 kilometrow przy mrozie -15? Leon zawodowiec. Amator by tego nie przezyl. A ten nawet stopki ma rozowe.
- Byliscie juz leczeni psychiatrycznie?
- Ta' jest!
- Konczyc papierocha, pakowac sie do karetki, pojedziecie do psychiatryka!
- Ta' jest!
Zaciagnal sie jeszcze dwa razy do pelna, jak to sie mowilo wsrod lekarskiej braci - po osklepki i polazl do karetki. Sanitariusz zabral sie razem z nim, a ja zaczalem wywiad od rodziny zbierac. W sumie duzo nie wiedzieli, rodzina daleka, rzadko sie widuja, slyszeli ze chorowal na glowe ale nie wiedza nic ponadto. Dadza rade sie skontaktowac i przekazac zesmy go do szpitala wzieli? Dadza, przekaza, dziekuja, wszystkiego najlepszego z okazji Swiat... W trakcie grzecznosci dobiegly mnie wrzaski z zewnatrz. Pognalem do karetki. Sanitariusz w zwarciu z Rzymianinem, dra sie na siebie...
- Bacznosc! - udarlem sie.
- Ta' jest!
- Spocznij, mozna usiac!
- Ta' jest!
- Co sie stalo?
- Mi jest cieplo, koca nie chce!!!
Popatrzylem na sanitariusza.
- Chcialem go okryc zeby nie zmarzl i sie wsciekl - kiwnal glowa.
- Nie chcecie koca?!
- Ta' jest!
- To pojedziecie na golasa!!!
I pojechalismy. Wejscie na IP bylo z gatunku Monty Pythona. Ja na przedzie. Za mna nagi Rzymianin, na ktorego barkach furkotalo przescieradlo. Pochod zamykal slaniajacy sie ze smiechu sanitariusz. Wkroczylismy do swiatyni wiedzy i umiejetnosci.
- Prosze poczekac... zaczal Pan Doktor.
- Nie da rady. Ostry zespol psychotyczny. Proponuje natychmiast wezwac wsparcie, przygotowac kaftan i uzgodnic przyjecie.
- Prosze go zostawic, zajmiemy sie nim.
Mowisz - masz. Przekazalem co wiedzialem, podzielilem sie informacja o wysokiej niecheci pacjenta do ubierania i odmaszerowalismy zgodnie w kierunku legowiska.

Trzydziesci sekund pozniej rozlegl sie wrzask i dzwiek tluczonego szkla. Nawrocilem na piecie. W gabinecie doktor dzielnie zaslanial w kacie wlasnym cialem pielegniarke - no, przynajmniej wiekszosc i trzymajac w rece wieszak na ubrania przymierzal sie do zaatakowania furiata. Rzymianin wlasnie otwieral okno. Stolkiem.
- Ave Cezar! - ryknalem. Jak sie zestresuje to rozwijam 120dB - tyle co startujacy odrzutowiec slyszany z odleglosci 1 km. Sciany sie trzesa. Przynajmniej te co pomniejsze.
- Ave!
Technika wywrzaskiwania usadzilismy legioniste na lezance i zapakowali w kaftan. Obiecalem mu ze zostane az transport po niego nie przyjedzie. W dodatku doszlo do scen gorszacych bo w trakcie negocjacji dalem mu slowo ze sobie bedzie mogl zapalic, a na to nie chcial sie potem zgodzic doktor izbowy. Zapowiedzialem ze albo siedzimy sobie i kurzymy w spokoju, albo ja wychodze a on zaraz bedzie mial szalejacego legioniste w kaftanie. Skonczylo sie na kurzeniu. Nie ma to jak prawidlowo dzialajacy instynkt samozachowawczy.

Legionista zostal dowieziony do szpitala psychiatrycznego bez wiekszych problemow i przyjety na leczenie. Transportowcy mi potem dziekowali za tip'a z fajkami. Ponoc wykurzyl im cala paczke, ale za to w czasie jazdy mieli swiety spokoj.


*Idacy na smierc oddaja Ci hold!

środa, 24 grudnia 2008

Jingle bells


Dashing through the snow


In a one-horse open sleigh


O'er the fields we go


Laughing all the way


Bells on bob tail ring


Making spirits bright


What fun it is to laugh and sing


A sleighing song tonight


Jingle bells, jingle bells


Jingle all the way


Oh! what fun it is to ride


In a one-horse open sleigh


....ooooooooo.....


Jingle bells, jingle bells


Jingle all the way


Oh! what fun it is to ride


In a one-horse open sleigh


W erze promocji i kart kredytowych dziwnym sie moze wydawac fakt ze mu sie w ogole cokolwiek chce...


Agregat, Maria, Eee-Live, Dotty, Anna Black, Konfliktowa, Basia Acapella, Metaksa, Kiciaf, Gaudia, Randi6, Morfeusz, River, Tanczaca w Deszczu, Skrzacik, F-blox, Formap, Hoko, Carolinna, Shigella, Lekarski, Bionda, Marta, Paulina, Victorec, Ania i wszyscy pozostali acz poki co anonimowi czytelnicy moich wypocin :)))
Przyjmijcie prosze zyczenia, szczere i od serca: wszystkiego najlepszego, cieplych, spokojnych Swiat Bozego Narodzenia. A pod choinka takich wielkich paczek z prezentami.

wtorek, 23 grudnia 2008

Krwawi z pluc

Wydawac by sie moglo ze wezwanie do krwawienia z pluc to horror straszliwy. Hm. Jak by to rzec. Wyjscia zasadniczo sa dwa. Albo strzelilo cos z grubej rury i krwotok zabija pacjenta w kilkanascie sekund, albo totalna bzdura. Tak czy inaczej niewiele jest do zrobienia.

Wlaczylismy sygnal i pognali w nadchodzacy zmrok. Tu mala dygresja. Nie wiem skad sie bierze w polskich kierowcach imperatyw zatrzymania samochodu na dzwiek sygnalow. Zakret, nic nie widac - a tu TIR staje. I co niby karetka moze zrobic? Stac z tylu i wyc dalej. Rece opadaja. Nie mowie juz o sytuacji gdy na dwukilometrowym odcinku waskiej drogi dwa samochody jadace w dwie rozne strony zatrzymuja sie poslusznie naprzeciw siebie. Rzecz jasna, blokujac drozke calkowicie.

Na miejscu panika. Facet lezy i krztusi sie wlasna krwia. Kaszle, pluje czerwona mgielka, wciaga powietrze, krztusi sie, kaszle... Malowniczy widok. W powietrzu rozchodzi sie nobliwy zapach Wina Markowego Bazyl zmieszanego z krwia. Dobra, najpierw ratowanie zycia, potem pozostale czynnosci. Posadzilem chlopa na lozku i poklepalem po plecach. Przestal sie krztusic. Dobre i to. Kazalem wypluc wszystko co mial w ustach i ogladnalem mu dziob - wyglada ze jedyna rana znajduje sie na gornej wardze. Biegna tam dosc wydajne tetniczki, czlowiek krwawi z tego jak zarzynane prosie. Zlapalem przez gazik warge i zdazyl sie cud. Krwawienie z pluc ustalo jak reka odjal.

W miedzyczasie pomstujaca zona wywrzeszczala wszystko. Klasyka. Pijany awanturnik, wnerwiona zona, ona zamknela drzwi a on i tak wlazl do srodka. Przez szybe. W zasadzie nalezalo by sciagnac pasa i przyrznac w dupe. Zamiast tego wyjasnilem, ze nic w domu nie zrobimy i trzeba na izbe do chirurga jechac. Pijaczysko pokiwalo glowa z moja reka na wardze. Gucio. Poszlismy do karetki.

Ujechalismy moze 5 minut i nagle facet bedzie wysiadal. On z nami nie pojedzie. Poniewaz cierpliwosc mi sie skonczyla dobrych kilka minut wczesniej, zapowiedzailem grzecznie ze ma lezec a do domu sobie wroci jak go ze szpitala rodzina odbierze. Zaczelo sie smiesznie robic. Facet w coraz wiekszym szlenstwie zaczal nam roznosic karetke, sanitariusz probuje go trzymac na noszach, ja staram sie trzymac ta cholerna warge, a facet ryczy jak zarzynany tur, pluje krwia i wierzga czterokonczynowo. Wytrzymalem do momentu gdy kopnal w defibrylator. Po czym puscilem warge i zapowiedzialem ze zaraz zbierze takie ciegi ze mu sie ukaza przodkowie do siodmego pokolenia. Przechodzac na jego poziom udzwiekowienia poprosilem zeby sie polozyl i nie ruszal. To ciekawe co moze zdzialac czysty wrzask. Jako ze w miedzyczasie podjechalismy pod Izbe, dalem mu gazik zeby sobie warge scisnal i wywalilem pacana z karetki. Podprowadzilismy go pod chirurga i wrocili oszacowac straty.

Lomatko. Porozwalane sprzety. Defi na ziemi - na szczescie cale. Krew wszedzie, nawet na suficie. Pomyslalem ze w sumie nie ma sie czego bac - na HIV byl za stary a na HBV jestem szczepiony. Musze przyznac ze jak sprawdzalismy defibrylator, to troche mnie noga zaswedziala - ot, ludzkie slabosci. Nobody's perfect.

Napisalem papiery i wrocilem sie do chirurga. Wlaze do gabinetu, a tam pan doktor milym glosem z pijakiem rozmawia, ten sie usmiecha, grzecznie odpowiada. Az sie obrocilem na korytarz zeby sprawdzic czy to na pewno ten sam.
- Mozesz mi Pan teraz wytlumaczyc, tak jak koniowi na miedzy, czegos chcial karetke rozwalic?
- A bo myslalem ze mnie do kostnicy wieziecie zeby skore ze mnie sciagnac.

Do tej pory nie wiem jak to skomentowac.

Jedyne co przychodzi mi na mysl to stary dowcip o Shutterhandzie, ktory mial byc oskalpowany przez Indian. Jako ze byl calkowicie lysy, jego skalp mial posluzyc do produkcji wojennego bebenka (wersja przenosna bebna wojennego). W ostatnim zyczeniu poprosil o noz - i o dziwo go dostal. Jego wspoltowarzysze odetchneli z ulga - Shutterhand ma noz, zaraz sie uwolni a potem nas wszystkich...!!!...
Niestety. Wnerwiony Shutterhand zdziurawil sobie wlasny leb nozem, wrzeszczac "Nie bedzie bebenka!!!"

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Dark Zone Black Warrior


Kochani.

Nasza skromna akcja dala calkiem mily poczatkowy wynik. O szczegolach mozna przeczytac tutaj .

Dla Anki, naszego Black Warriora, jedyna szansa jest Tysabri. Lek piekielnie drogi, poki co nie refundowany przez NFZ.

Wiem, ze wszyscy jestesmy w trakcie dopinania swiatecznego stolu. Zakupy, kuchnia, sprzatanie. Prezenty pod choinke dla naszych bliskich, rodziny i przyjaciol. Zrobmy jeszcze jeden. Wystarczy wejsc na strone swojego banku, wpisac dane ktore AB podala na podstronie swojego blogu i pomoc jej w walce z jedna z bardziej paskudnych chorob, Sclerosis Multiplex.

To sa wlasnie takie Swieta. W ktorych symbolike miedzy innymi wpisane sa nadzieja i milosc blizniego. Mozemy te symbole uczynic prawdziwymi.

niedziela, 21 grudnia 2008

Jujitsu

Kolejna wycieczka. Do kolejnej pomrocznosci jasnej. Szlag by ten halny trafil. Lezac pod gore zastanawialem sie czy budowanie osady ludzkiej nie powinno byc obwarowane zapewnieniem dojazdu. Wezmy na ten przyklad gesi. Buduja gniazda? Buduja. Ale zawsze tak zeby doleciec. Nie widzialem jeszcze zeby gesi w kopalni jaja skladaly. Albo konie na drzewach. Rekiny w swierzopie. A ludzie kruca pysk musza se znalezc jakies pieronskie zadupie i tam wlasnie sie wybudowac. Jak oni do cholery jasnej wtargali tutaj budulec? Pojecia nie mam. W zasadzie nie przeszkadza mi ze ktos mieszka w ostepach lesnych - ale czy nie moglby byc w takim przypadku zdrowy? A jak juz jest chory to czemu laskawie nie zadzwonil wczoraj? Albo jutro??

Po dojsciu na miejsce zastalismy sympatyczna pare starszych panstwa rolnikow oraz ich syna. Ktoremu to sie gwozdzik obluzowal calkowicie i klepka wypadla. W zwiazku z czym w domu nielad, potluczone sprzety i nieco zasapani gospodarze, od ktorych dowiedzialem sie wszystkiego. Ze w szpitalu syn juz byl, ze leki przestal brac, ze od jakiegos czasu mu gorzej, az wreszcie dzisiaj calkiem mu odbilo. Tak. Malo dziwne nie jest - jak ktos tabletek nie je to mu legutko* palma odbic moze.

Poprosilem grzecznie zeby przestali sie nad wyrosnietym nad podziw mlodziencem wydzierac. Ostatecznie jak mi sie zdenerwuje 120 kilo samych miesni to tu bedziemy mieli powtorke z rozrywki. Siadlem sobie kolo niego na lozku i zastosowalem wariant marchewki. Obiecalem ze wszystko bedzie cacek, ze na oddziale zostanie tylko tyle zeby leki zaczely dzialac, ze zadnego wiazania nie bedzie - i nawet ze sobie bedzie mogl przed droga przy karetce papierocha wykurzyc. Pokiwal glowa, upewnil sie ze jechac musi i obiecal ze jak sie tylko spakuje, to z nami pojdzie. Dobry chlopak.

Sanitariusz zaczal dane spisywac, wiec poszedlem na swieze powietrze otruc sie smola, nikotyna i szescdziesiecioma innymi substancjami rakotworczymi. Cos sie w koncu czlowiekowi od zycia nalezy.
Stoje sobie, kurze, gwiazdy ogladam, przez okno do pokoju patrze, znowu na gw..-wroc. Patrze przez to okno, a tam przelatuje w poziomie moj sanitariusz. Nastepnie dziadek. Potem sanitariusz wraca. A zez by cie kaczka kopla w nabial... Przeciez prosilem zeby mi klienta nie stresowac.

Wpadlem do domu i wszedlem w zwarcie. Przynajmniej masa bylem mu rowny. Zwod, nozia pod kolano, na szczescie nie zorientowal sie co sie bedzie dzialo. Wyladowalismy na lozku. W przelocie zdazylem mu zalozyc na szyje klamerke z taka fajna dzwignia na grdyke - niewielu ludzi wie co z tym fantem zrobic. Sanitariusz jak lew, ryzykujac skopanie wlasnej glowy z ramion, zablokowal mu nogi, a dziadek przytrzymal prawa reke. W zamieszaniu umknal nam fakt ze czlowiek posiada dwie rece i ze akurat lewej nikt nie trzyma. By to kulawy bocian... W mroku zaswiecily gwiazdy. Bialy delfin Um..? N-nie.. Delfiny nie wyja przerazliwie i z zadeciem "Jesteeem kobietaaaaa" bo to jednak sensu nie ma. Znaczy sie - radio. Podciagnalem sie nieco i przycisnalem lewa reke kolanem. Sprawdzilem zakres zniszczen. Kurwadziad pieronski, ubil mi szostke. Grrr.

Na moje grrr pacjent odpowiedzial ghrrr i zrobil sie sinawy. Poluzowalem.
- Bede grzeczny ino pusccie - wyrzezil.
Ja ci zgrzecznieje zaraz. Zarzadzilem kaftan. Na dzien dobry poszly rece, potem trzeba bylo klocka odwrocic. Dowiazalem pasy. Zadnego puszczania nie bedzie. Zebow mam tyle co i inni, a nowe w tym wieku nie rosna. Korzystajac z niejakiej poprawy warunkow, zluzowalismu dziadka.
- Prosze isc do karetki i poprosic kierowce zeby przyszedl z deska. A potem zalatwic z 6 ludzi do niesienia na dol.
Dziadek zniknal. Przybyczony probowal mnie podejsc - niby to oslabl, ruszac sie przestal po czym nagle do walki ruszyl. Nie z nami te brunery, Numer. Kiwac to my ale nie nas.

Jakies pol godziny pozniej slicznie zabezpieczony pacjent byl gotowy do transportu, przywiazany do deski pasami modo baleron. Niestety, dziadek zalatwil tylko trzech sasiadow. Co robic. Dalem mu waliche do niesienia, a z reszta pomocnikow zlapalismy sie za deche i poszlismy pomalutku w dol.

Idziemy, slisko, szlag by trafil takie warunki. Do tego facet za mna, ktory od poczatku sapal, zaczal rzezic. Cholera jasna, jednego do transportu juz mam, za chwile bede mial zawalowca na stanie. Na wszelakij sluczaj zarzadzilem postoj. Trzy minuty pod gwiazdami przybyczonemu nie zaszkodza, a my sobie odpoczniemy. Wyciagam papierochy, a tu facet z tylu podaje mi ogien. Sam juz swojego zdazyl zapalic. Oz w morde. Zipi jak parowoz i pali?
- A nie szkodza panu te papierochy na dusznosc?
Swiszczacy przylozyl reke do szyi i zaciagajac sie gleboko pokiwal glowa ze nie. Ja wymiekam. Facet ma tracheo na stale zalozone... Pozostali z duma mi opowiedzieli jak to Franek sie na tego nowotwora krtani dusil, ale mial szczescie, bo na prawdziwego fachowca trafil. Ktoren to mu rurke w szyje wrazil i teraz po wsi se chodzi i znowu kurzyc moze. Co moglo to mi opadlo.

Reszta drogi przeszla bez wiekszych historii. Przybyczonego zawiozlem do IP gdzie jakis nawiedzony obronca praw ludzkich go rozwiazal. Nie czekajac na nic porwalismy deske, kaftan - tak tak, doktor naprawde byl odwazny i kaftanik tez zdjal- i dali noge. Jakies 5 minut pozniej zawolal nas dyspozytor i przekazal ze izba prosi o pomoc w pacyfikacji szalenca ktory wlasnie odkryl w sobie talent dekoratorski i zajal sie gruntownym przemeblowaniem wnetrza. Ja go rozumiem. Tez mnie denerwowalo kretynskie ulozenie biurka. Zglosilem dyspozytorowi ze ja mam biegunke, a zespol musi karetke do nastepnego wyjazdu przygotowac. Niech sobie nawiedzony zezre wlasnorecznie upitraszony bigos.

Bo na to nie ma rady
Bo na to nie ma rady


Plombe wstawilem za wlasne pieniadze. Nawet nieduzy ubytek byl.


*wymowa lokalna oryginalna. Kto go zna, wie gdzie historia sie dzieje.

sobota, 20 grudnia 2008

Medium

Wezwanie z gatunku tych ktorych nie lubie. Otoz mianowicie ludzie we wsi zauwazyli ze od kilku dni ich sasiad przestal sie pokazywac publicznie. Brrr... Zazwyczaj oznacza to znalezisko w stanie rozkladu. Albo nadjedzone nieco przez mejscowa faune. Zaraza.

Zajezdzamy z fasonem, na sygnalach. Jezeli ktos w domu jest, to moze sie pokusi o wygladniecie przez okno? Nie pokusil sie. Dom zamkniety na glucho, firanki zaciagniete. Zaczalem zbierac wywiad od sasiadow. W domu mieszka dwudziestoparolatek, bez pracy, na zasilku. Stracil rodzicow w wypadku kilka miesiecy temu i zrobil sie dziwny. Od jakiegos czasu przestal z sasiadami rozmawiac. Sasiadka z dobrego serca zakupy mu robila i zostawiala na parapecie na oknie. Zazwyczaj zarcie znikalo. Ale ostatnie zakupy zostaly tam gdzie je postawila.

I co ja mam niby z tym pasztetem zrobic? Jak gosc nas potrzebuje a ja sobie tak bede stal i dywagowal to jeszcze za nieudzielenie pomocy umierajacemu odpowiem. A jak wleze do srodka przez zamkniete okno, a potem okaze sie ze facet do Ustronia pojechal do spa - to za wlamanie. Cool.

Wezwalem policje. Zapowiedzialem ze na podstawie wywiadu podejmuje decyzje o wejsciu do domu, a oni sa tu coby mienie zabezpieczac i na rece patrzec. W trakcie poszukiwania lomu okazalo sie ze przegapilismy tylne drzwi. Byly otwarte. Weszlismy. W domu pusto, nie smierdzi - to akurat milo, znaczy ze nic sie w okolicy nie rozklada. Jeden pokoj na klucz zamkniety, za szyba jakis ruch. Najwyrazniej chlopisko zyje.

Trudno powiedziec ze udalo sie mi go wciagnac w jakiekolwiek pertraktacje. Po kilku minutach poprosil grzecznie zebysmy wyp.ali i to byl koniec jego expose. Szyb tluc nie lubie, pokrwawic sie mozna albo i komu krzywde zrobic. Szarpnalem za listwe mocujaca - wylazla. Dobrze jest. Wyciagnalem pozostale trzy i podalem policjantowi szybe. Niech sie do czegos przydadza.

Rozmowa z gatunku trudnych. Po pierwszych ogledzinach poprosilem wszystkich zeby sobie poszli na papierosa. Wole takie rozmowy przeprowadzac sam na sam. Na poczatku w ogole nie chcial rozmawiac, potem spokojnie, od slowa do slowa dowiedzialem sie wszystkiego. Ze cos sie z nim zaczelo dziac od pogrzebu. Ze bardzo mu rodzicow brakuje. Ze miejsca sobie znalezc nie moze. Nie spi. Nie je. Ale to niegrozne jest bo byl wczoraj u rodzicow na grilu to sie najadl na zapas. Ze w przyszlym tygodniu rodzice do niego przyjada. Bo za dwa tygodnie nie moga, bo jedzie na cmentarz im kwiaty zawiezc. Jezusie Nazarenski. Wszystko mu sie w tej jego glowinie pokielbasilo.

Do szpitala nie chcial jechac za jasna cholere. Mozna to zalatwic brutalnie - policjanci, kaftan, pasy - i do karetki. Mozna tez inaczej, spokojnie, porozmawiac, wytlumaczyc. Tym razem udalo sie to zrobic druga metoda. W jakis sposob w dalszym ciagu przylegal do rzeczywistosci bo po skonfrontowaniu faktow zgodzil sie ze cos jest nie tak. Powiedzialem mu co sobie mysle i ze konieczne w jego przypadku jest leczenie psychiatryczne. Znowu kolejne dziesiec minut zeszlo na ustalaniu faktow. W koncu spakowal sie i do karetki wsiadl, zapowiadajac ze sie na mnie poskarzy bo wariata z niego robie.

Poprosilem stacje o osobisty nadzor nad transportem do szpitala psychiatrycznego. Jakos wolalem sam opowiedziec dyzurnemu lekarzowi jego historie. I w sumie chyba slusznie - na IP gosc byl logiczny a wszystkie wytworcze objawy z gatunku widzenia swietych panskich zniknely w cudowny sposob. Zostal przyjety na przymusowa obserwacje na podstawie mojego opisu.

Duzo pozniej otrzymalem informacje ze z lekami wyszedl po 6 tygodniach do domu. Nigdy wiecej sie nie spotkalismy. Mam nadzieje ze sie mu sciezki wyprostowaly.

piątek, 19 grudnia 2008

Osiedle

Sa takie miejsca, ostatnie na ziemi, gdzie wolnosc rzadzi. Ore ore siabadabada amore.

Patierial' ja ulicu
Patierial' ja dom swoj radnoj
Nie patirial' diewoc'ki
W katoroj byl liublion*


Pracujac na jednej z podstacji mialem jedno pod opieka. Jak to mowia - dzien bez wyjazdu do nich do dzien stracony.

Przejalem dyzur o pietnastej, przepakowalismy graty, uzupelnili niedobory i w droge. Jedziemy spokojnie, silnik mruczy usypiajaco, w karetce cisza, nikomu sie gadac nie chce.
-Trzymajcie sie, Bocianowa! - zakrzyknal radosnie kierowca i dal po hamulcach. Co to znaczy wieloletnia praktyka - karetka stanela dokladnie obok staruszki na poboczu. Drzwi z tylu sie otwarly.
- Siadajcie, pani Bocianowa - ratownik zaprosil szerokim gestem staruszke do srodka. Miala taki delikatny acz zauwazalny wytrzeszcz oczu. Chyba nasza akcja wprawila ja w zdumienie bo na Gravesa-Basedowa nie wygladala.
- Jak sie dzisiaj czujemy?
- A dobrze, dziekowac. Ino slabujaca jestem...
- My wlasnie w tej sprawie. Dajcie reke, zmierzymy cisnienie.
Rozpoczal sie ceremonial. Najpierw podwijanie rekawa i mocowanie mankietu. Nastepnie pompowanie. A potem polprzymkniete oczy, sluchawki w uszach i pelna koncentracja na twarzy. Musze przyznac, dobry byl. Dawno juz takiego zaangazowania w mierzenie cisnienia nie widzialem. Calosc zostala powtorzona dwa razy i rytual ostatecznie dobiegl konca.
- Jak zwykle, 90/70. Kawa dzisiaj byla?
- Ano byla, ale ona to juz na mnie chyba nie dziala.
- Dziala na pewno! Najlepsze srodki naturalne! To do zobaczenia jutro!
Po czym pomogl babci staruszce wysiasc z karetki i zamknal drzwi, pozostawiajac ja na poboczu. Ruszylismy. Delikatnie podnioslem opadnieta szczeke.
- A co to bylo? A-akcje profilaktyczna prowadzimy w rejonie? To kazdego tak - na ulicy? - wyjakalem ze zdumieniem.
- A gdzie tam. Ktory dzisiaj?
- Dwudziesty piaty.
- No, to bylismy u niej w tym miesiacu 24 razy. Jej jest permanentnie slabo i codziennie jezdzimy tylko po to zeby zmierzyc jej cisnienie. Mielismy szczescie - do sklepu pewnie szla. Na dzisiaj spokoj.
Faktycznie, w tym dniu nie pojechalismy do babci staruszki. Ale tym stwierdzeniem o spokoju chyba wykrakal - bylismy na rzeczonym osiedlu jescze kilka razy.
Co robic.

*Pierwszej zwrotki juz sie nie spiewa bo pod wzgledem poprawnosci politycznej jest passe, a poprawiona brzmi troche bez sensu: jechali Romowie z jarmarka damoj, damoj???

czwartek, 18 grudnia 2008

Obrazki

Takie chwile ktore zostaja w pamieci. Chyba na zawsze. Czasem zwiazane z tragicznymi wydarzeniami, czasem nie. Nigdy nie wiem co dolaczy do zbioru i dlaczego tak sie dzieje.

Wypadek zdazyl sie praktycznie pod sama podstacja. Kilkaset metrow. Niestety, bylismy wtedy na wyjezdzie, i dopiero wracajac ze szpitala natknelismy sie na koncowke akcji ratunkowej.

Byl tylko jeden poszkodowany, niestety, nie przezyl. Lekarz ktory udzielal mu pomocy robil to w zakleszczonym wozie, razem ze strazakami probujacymi go uwolnic z pulapki. W zasadzie nikt nie ma obowiazku narazac zycia w trakcie akcji - jedna z pierwszych zasad jest ta ktora mowi ze dobry ratownik to zywy ratownik. Martwy nikomu sie nie przyda. Ale czasem sie ja lamie. Bo z drugiej strony sensem istnienia ratownika jest niesienie pomocy. Jezeli zapominamy o tym, stajemy sie zgryzliwymi skurwysynami.

Wysiadlem z karetki i zapytalem czy ktos potrzebuje pomocy. Dowodca strazakow powiedzial ze nasz zespol wlasnie koncza prace. Podszedlem jeszcze do erkowcow zeby zapytac czy cos nie pomoc. Spotkalem sie z nimi w momencie gdy lekarz stwierdzil zgon i odstapil od dalszych dzialan. Odwrocilem sie zeby wrocic do karetki. To byl taki krotki moment.

Kilka metrow z boku stal strazak. Jeden z tych, ktorzy juz nie byli potrzebni. Nieruchomo patrzyl na prace swoich kolegow. Na rekach trzymal psa, takiego malego jakich pelno po domach. W gasnacym zamieszaniu obaj byli perfekcyjnie zamrozeni w bezruchu. Jak - rzezba. I ten pies patrzyl sie na swojego umierajacego wlasciciela. Siedzial na cudzych rekach, nie gryzl, nie szczekal i patrzyl z jakas taka intensywnoscia ktora pamietam do tej pory.

środa, 17 grudnia 2008

Wisielec

Sa wyjazdy i wyjazdy. I sa katapulty. To te przypadki, gdy buty dowiazujesz w karetce a dyspozytor w trakcie jazdy mowi ci dokladnie gdzie i po co jedziesz. Tym razem wezwanie bylo do powieszonego. Chyba nie zyje. Odleglosc nieduza, jest szansa zawrocic goscia z drogi za rzeke. Spieszymy wiec.

Dojezdzamy na miejsce, policjant macha do nas i pokazuje, gdzie denat. Zlaze po takiej pieronskiej skarpie, chaszcze, krzaki, mokro, ciemno. Zaraza, to juz gorszego miejsca nie dalo sie znalezc? Zebym tylko nie musial reanimowac w takich warunkach.

Pod drzewem lezy sobie denat. Znerwicowany policjant z ulga oddaje nam pola. Sprawdzam - tetno cacek, dycha sobie calkiem przyzwoicie. Na szyi krawat z odcietego paska od spodni. Nawet gustownie to wyglada. Kontaktu zadnego. Hm. Jest tak nieprzytomny ze bardziej sie nie da. Nawet powieki zaciska gdy probuje mu zagladnac w oczy. Lomatko. Kolejny psycho dzisiaj. W koncu mnie w psychiatryku przeklna calkiem.

Pakujemy goscia na deske i wynosimy do karetki. Wklucie, monitoring, tlen. Robie to wszystko ale jakos bez przekonania. Jak by to rzec - wzor oddechu nie bardzo przypomina oddech nieprzytomnego. I w ogole... cos mi nie pasuje...

Kierowca musi podjechac kawalek zeby nawrocic, ratownik musi zostac zeby papiery zabrac. Zostaje sobie w karetce sam z pacjentem. Wiedziony odruchem nachylam sie nad niedoszlym wieszatielem i mowie radosnie:
- Koniec przedstawienia! Ladnie przerobiles niebieskich i wystarczy. Jak myslisz ze dochtora oszukas tos durny. Chyba ze chcesz miec taka zajebista rure wsadzona zywcem do gardla?
Otwarl oczy. No prosze. Kaszpirowski moze spadac.

Po kilku minutach wiedzialem wszystko. Zawod milosny, proba dramatycznego zwrocenia na siebie uwagi, wczesniej dlugi ciag alkoholowy, proby trucia tabletkami. Milo. Psychiatryk mnie nie ominie. Wytlumaczylem po kolei co zrobimy, zawarlem umowe ze on spokojnie na izbe przyjec pojdzie, a ja sie nie bede wyglupial z zadnymi srodkami przymusu bezposredniego.

Takoz sie i stalo. Na izbie probowal przekonac lekarza dyzurnego ze to tylko takie gry i zabawy byly w meza i zone ale lekarz jakos nie bardzo uwierzyl i zarzadzil obserwcje. Tzw. przymusowa. I poprosil nas cobysmy pacjenta odwiezli do pawilonu.

Tu mala dygresja. Nasza rola i odpowiedzialnosc konczy sie na IP. Potem grzecznosciowo mozemy pacjenta powiezc do miejsca ostatecznego leczenia, ale od momentu przyjecia jest on na stanie szpitala. Dlaczego to jest wazne?

Mianowicie po wyjsciu z karetki pod pawilonem pacjent zakrzyknal ze on to wszystko seksualnie traktuje, a nastepnie klusem oddalil sie w strone domu. Na bosaka. Ponad 30 kilometrow. Popatrzylismy po sobie z ratownikiem - co robic. Toz w takim stanie jak byl, Johnson by go nie dogonil. A chaszcze wokolo wielkie. W dodatku zrobilo sie cos kolo 4, swita, czlowiek tez ma prawo powloczyc nogami. Do spania a nie do latania za wariatem po okolicy. Zglosilismy na izbie ze pacjent dal noge i zawiadomili policje o zaistnialym fakcie.

O 7 rano, na styku zmiany, dostalismy polecenie wyjazdu do wieszatiela. Ponoc dolecial do domu, gdzie czekali na niego mundurowi. Zostawilem ta przyjemnosc mojemu zmiennikowi. Niech chlop tez ma jakas atrakcje.

wtorek, 16 grudnia 2008

Rekonwalescencja

Wmaszerowalem dumnie do domu, jako ten zolnierz z tarcza. Tak oto bohatersko zycie ludzkie ratowalem, az kulasy polamalem. O. Pominalem jedynie ze to sie na klatce u Romow stalo. Rozumiem - gdybym dziewice z pozaru, zycie wlasne przy tym narazajac, wyniosl. Albo tenze sama od patologicznego brutala uratowal. Ale tak? Jakos czulem ze nie jest to powod do chwaly.

Mlodsza czesc rodziny wpadla w zachwyt. Tata nie wraca ranki i wieczory - a tu prosze. Co najmniej trzy tygodnie lezenia. Dumy i chluby zaplanowaly jakie filmy bedziemy ogladac, gdzie slodycze a gdzie Coca Cola - no normalnie dzien dziecka. Jak to moja najmilejsza podsumowala - cala jej praca pedagogiczna zostala zaprzepaszczona.

Od nastepnego dnia rano zaczeli mnie odwiedzac przyjaciele i koledzy. Wiadomo - dzisiaj ja, jutro oni. Wiec gromadnie przychodzili pocieszac i na duchu podtrzymac. Glownie takim podtrzymywaczem w plynie, z ziemniakow robionym. Czasem z zyta. Jakos tak po tygodniu leczenia rodzina uchwalila ze musze do wod pojechac coby nozie zrehabilitowac, bo w domu nie dosc ze nic z niej nie bedzie to jeszcze w trakcie tego pocieszania watroba sie mi zlasuje. Poszedlem w zaparte - nika nie jade, tu dom moj jako i dziatki moje. Nie przewidzialem jednak podstepu seniora. Zaszedl byl z rana z dwoma biletami. Do Egiptu. Na dwa tygodnie. I prosze - zaparcie przeszlo mi jak reka odjal. Powstal problem jak ja z tym pieronskim gipsem polece. Toz to na bide 20 kilo wazy, niewygodne, ociera. Od czego jednak koledzy. Zaprzyjazniony chirurg wymienil mi gipsowa kule u nogi na gustowny plasticzek. Niesamowite. Leciutki, cieniutki, sztywny. I nawet sie miesci w sandale. Incredible.

W Egipcie czas biegnie wybijany przez pory otwarcia pasnika. Sniadanko. Plaza. Lunch. Plaza. Spanko. Zbrzydlo mi natychmiastowo. Z plaza w ogole bylo smiesznie. W pierwszym dniu zobaczyl mnie miejscowy recznikarz-materacarz jak kustykam do lezaczka i przylecial z calym dobrodziejstwem inwentarza. I nawet mi go rozlozyl. Jako ze naumiany zostalem podstawowych zwrotow grzecznosciowych*, wreczylem mu podziekowania. Z powodu upalu nie zwrocilem uwagi, ze zamiast jedynki, dalem mu dyche. Na drugi dzien jeszcze do plazy nie doszedlem a rzeczony przedsiebiorczy pracownik miejscowego hotelu rzucil sie w moja strone i chcial mnie zaniesc na materac. Byl to akt zdecydowanie heroiczny - mogl wazyc tak z 55 kilogramow. Co przy mojej wadze 115 dawalo dosc dramatyczny wspolczynnik masa vs. sila. Na wszelki wypadek potuptalem sobie sam, ale za akt heroizmu Bardzo Podziekowalem. Zaowocowalo to rezerwacja najlepszego boksu na nastepne dwa tygodnie. A mowia o nich ze sa niegrzeczni i nieuzyci. Nic podobnego. Trzeba sie tylko nauczyc podstaw komunikacji w miejscowym narzeczu.

Poniewaz na plazy zasadniczo wieje potworna nuda, nasze zapasy leku antybiegunkowego, zakupionego w Baltonie na lotnisku, zaczely sie kurczyc w zastraszajacym tempie. Obliczone na zapewnienie nam ochrony przeciwpasozytniczej na dwa tygodnie, stopnialy do zera juz gdzies tak okolo piatej doby. Powialo groza. Zaczelismy wysylac coraz to bardziej skomplikowane listy aprowizacyjne do mojej lepszej polowy ktora leciala do nas z tygodniowym opoznieniem. Ostatnie zamowienie przekroczylo nosnosc Galaxy. A na pewno objetosc standardowej walizki.

Zblizal sie koniec pierwszego tygodnia w Egipcie, codziennie patrzylem jak lodki bazy nurkowej wyplywaja z pobliskiej mariny - a ja jak emeryt zachody slonca ogladam. Bedzie tego. Nindza twarda musi byc? No to bedzie. Wyczekalem do wieczora. Przygotowalem nowa ampulke leku antymalarycznego, antybiegunkowego i antybolowego. Z walizki wyciagnalem sekator ogrodniczy. Ustawilem fotel w niewidocznym miejscu na naszym tarasiku. Rozpoczela sie realizacja mojego makiawelicznego planu. Chrup chrup chrup. Sukcesywnie zaczalem ciac gipsik.

Bylem gdzies tak w 3/4 - zarowno gipsu jak i leku - gdy nieco perplexed lady z sasiadujacego pokoiku zagadala do mnie w jezyku zwanym lenguidz.
- My dear, are you absolutely sure that you shouldn't ask your doctor about this?
- Don't worry, my love - odparlem z godnoscia - I AM a doctor.
Chrup chrup chrup chrup. Nikt mi nigdy nie uswiadomil ze to cholerstwo jest takie twarde. Chrup chrup chrup chrup. W koncu nadszedl czas wolnosci. Stanalem na rowne nogi. Srodek antymalaryczny zarzucil mnie troche i podparlem sie na odgipsowanym odnozu. Ciam Awruk. Nikt nie obiecywal ze bedzie latwo, ale zeby od razu z efektami wizualnymi? Zacznijmy od poczatku.

Jakies pol godziny pozniej doszedlem do kilku wnioskow.
Po pierwsze, trzeba bylo wziac suszarke zamiast sekatora. Ostatecznie w gipsie tez sie da nurkowac.
Po drugie - nie wiedzialem ze nindza musi byc az tak twarda. Ciagle zakrety wloskie.
Po trzecie. Jak dobrzy ludzie gadaj z sensem, nalezy ich sluchac. Nawet jak uzywaja lenguidza.
Po osiagnieciu oswiecenia, poszedlem spac. Moze rano bedzie lepiej.

Nie bylo. O stanieciu nie bylo mowy, moglem co prawda oprzec nozie o glebe, ale proba chodzenia nieodlacznie konczyla sie ciam awrukiem. Hm. Bez wsparcia nie da rady. Zezarlem tabeltke ze starych zapasow - starych bo zrobionych zanim ten przeswietny lek przeciwbolowy zostal sciagniety z rynku za powodowanie zawalu - i odczekalem pol godziny. Nastepna proba byla duzo lepsza. Viva la biochemia. Potuptalem wiec spokojnie do bazy nurkowej i zamowiwszy tydzien nurowania, podpisalem ze jestem najzdrowszym osobnikiem na swiecie. W koncu sie znam.

W trakcie nurowania odkrylem kilka prawd uniwersalnych.
Nie nalezy machac zlamana nozia. Lepiej jak sie czlowiek popycha do przodu zdrowa pletwa.
Nie nalezy lazic po lodce. Zawsze tak nia kiwa zeby bolalo.
I za cholere nie nalezy wychodzic z wody na drabinke uzywajac do tego zlamanej nogi. Widac niesamowite konstelacje i slychac spiew syren.

Czas to dziwne zjawisko. Tydzien pierwszy, sniadaniowo-kolacyjny, nasaczony lekiem antymalarycznym, wlokl mi sie jak zaraza. Tydzien drugi, nurkowy, w towarzystwie mojej najmilejszej minal jak z bata strzelil.

Lubie Egipt.




* Dziekuje - Waszyngton
Dziekuje Bardzo - Jefferson
Dziekuje Za Ocalenie Zycia, Po Stokroc Dzieki, Prosze Zarezerwowac Ten Stolik Rowniez Na Jutro - Lincoln

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Autotransfer

Zima. Zimno. Wiadomo, jak jest zima to musi byc zimno. Takie sa odwieczne prawa natury. Wezwanie do umierajacego z powodu grypy Roma. Na podmiejskim osiedlu romowym.

Po przyjezdzie na miejsce pipnelismy sygnalami zeby zobaczyc gdzie isc. Po chwili ktos zamachal nerwowo z glownej klatki glownego bloku. Idziemy. Ciemno - wiadomo, jak jest noc to musi byc ciemno, bo zarowka na klatce spalila sie w latach siedemdziesiatych. Wytupalem po schodach na gore i wchodzimy do jednego z mieszkan. W sumie - bez historii. Zapalenie oskrzeli, dusznosc, chlop mlody, moglby do osrodka przylezc ale jak osrodek do niego przyjedzie to po co buty zdzierac. Walczylem z tym kiedys dajac np. jedna tabletke Pyralginy na goraczke i skierowanie do przychodni. Ale jak na drugi dzien jechalem do tego samego - to mi przeszlo. Wole recepty napisac i miec sprawe definitywnie z glowy. Jak czegos nie mozesz zmienic to nalezy to polubic. Inaczej zgryzoty zjedza cie od srodka. Zeby jednak pozostac w zdrowiu psychicznym, nie odmowilem sobie palniecia gadki umoralniajacej. A, o - czemuz to ja jeden mam byc wnerwiony? Niech sobie ludziska maja temat do narzekan. Odprawiwszy stosowne pater noster z benedicat polazlem do karetki.

Teraz zgaduj zgadula. Kto w romowym bloku sprzata na klatce? Nikt nie sprzata bo po co. Przyjdzie wiosna, to naniesiony snieg sie stopi i sam splynie. Myslac o zielonych migdalach wlazlem na schody. Jednakowoz nie przy poreczy, ktoredy lazlem na gore a srodkiem. Okazalo sie ze schodow w tym miejscu nie ma - zamiast tego jest lodowa slizgawka.

Podziwialiscie kiedys Filipowskiego? Jak kreci potrojnego Radebergera z podwojnym Przytupem? Fraszka. Rzeklbym nawet - fraszeczka. Wycialem potrojne salto mortadele ze sruba i sklonem przeciwwstawnym. Albowiem nie wiedziala lewica gdzie leci prawica. Pieknie wyszedlem z progu. Udalo mi sie nie zawadzic lbem o nic kanciastego. I nawet nie zlamalem sobie kregoslupa. Najwyrazniej jednak nie bylem w formie, blysku nie bylo. Zdecydowanie sknocilem przy ladowaniu z nogami. Chrupnello. A nawet CHRUP-nelllo. Ratownik, slyszac moj zachwyt wyrazony dzwieczna litania, pomogl mi wstac i doprowadzil do karetki. Poruszalem noga - chrupnellllo raz jeszcze. Hm. Na dzisiaj chyba sie najezdzilem.

Na izbie RTG zrobione zupelnie pro forma potwierdzilo zlamanie kostki bocznej. Przyszedl moj znajomy ortopeda.
- Co tam, Abi? Czekasz na ogolne czy nastawic ci to zywcem?
O zez by cie swiety Michal... To do kazdego pijaka ze zlamanym paznokciem wolacie anestezjologa, tak? A tutaj zywcem, tak? Podpuszczac? Mniee? A niedoczekanie...

Nindza twarda musi byc.

Piec minut i ciagle zakrety wloskie* pozniej wsiadlem do karetki ze slicznym gipsikiem na nodze i pojechalem do domu na dlugi odpoczynek. I jeszcze dluzsza rehabilitacje. O czym jutro.

*curva permanenta

niedziela, 14 grudnia 2008

Niebiescy

Czyli policjanci. Kolejna ciekawa grupa zawodowa. Spotykamy sie z nimi nie tylko z okazji wypadkow ale tez przy roznego rodzaju interwencjach, przy badaniu do zatrzymania, ich wizytach na IP i naszych na komendzie. Czasami sa pomocni. Czasami wrecz niezbedni. A czasem potrafia dac z naprawde grubej rury. To nie bedzie opis siedmiu krasnoludkow - tym razem kronika niesamowitych zdarzen.

Wypadek. Najbardziej ruchliwa droga w rejonie. Dojechalismy jako drugi zespol do pomocy. Moj kolega walczy z nieprzytomnym, ja zajmuje sie wspolpasazerem, przytomny ale w nienajlepszym stanie. Klecze sobie na asfalcie, zakladam wklucie a tu nagle z tylu ryknal jakis duzy silnik i cos mi nacisnelo na koncowki butow. To byl TIR, ktorego policjant przepuscil bokiem, zeby korek rozladowac. Gdyby pojechal 3 centymetry bardziej w prawo, nie mial bym pol stopy. Nie chce pamietac co temu policjantowi powiedzialem.

Zatrzymany. Badam goscia, cisnienie ma na suficie. Braklo skali. Mowie policjantom ze musza go przewiezc na IP. Na co oni, ze nie moga, karetka go musi zabrac do szpitala, a oni do nas dojada. Rzecz jasna z IP pacjent poszedl w dluga i tylesmy go widzieli. Przyjechali po polgodzinie i chcieli nas przesluchiwac. Intrygujace.

Interwencja. W domu perzyna, potluczone sprzety, facet z nozem wrzeszczy ze zone zaraz zadzga. Policjanci grzecznie odsuwaja mnie na bok, wchodza przodem i zamykaja drzwi. Doslownie 5 sekund pozniej drzwi sie otwieraja i zostaje zaproszony do srodka. Wrzeszczacy siedzi grzecznie na stolku w kajdankach i nie wrzeszczy. Szacunek.

Stwierdzenie zgonu. Denat powiesil sie przynajmniej kilka dni wczesniej, smrod, zwloki w stanie rozkladu. Muchy w nosie. Policjant pyta: "Doktorze, o ktorej nastapil zgon?". Najwyrazniej fan Sherlocka*. Monthy Python.

Interwencja. Biala goraczka - czyli wariatuncio w fazie pomrocznosci jasnej. Policjanci pokazuja gdzie isc. " A wy?" pytam sie grzecznie?. Oni nie ida, bo to mysliwy i ma bron palna. Zaliczam klasyczny opad szczeki. Nie wiem co ode mnie chcieli - zebym go uspil na odleglosc czy jak? Kpina.

Kolejny normalny inaczej. Pukamy do drzwi, slychac przyjazne "Czego, k." Policjanci odsuwaja sie na bok i puszczaja mnie przodem. Zywa tarcza. Zwariowali calkiem.

Interwencja. Policjant pijany w trzy osme grozi ze zastrzeli rodzine i siebie. Gadam z gosciem, gdy ten z pod poduszki wyjmuje bron i pokazuje ze naladowana. Tip top. Zostaje z nim, zaloge wywalam za drzwi i prosze zeby wezwali wsparcie. Przyjezdzaja policjanci. Broni nie odbiora bo to ich przelozony i beda mieli przewiadomoco. Opadaja mi witki. Pisze raport o niewykonaniu rozkazu prowadzacego akcje (czyli mnie), mowie rodzinie ze maja wiac a policjantom ze sa odpowiedzialni za pozostawienie broni w rekach szalenca i ze wiadomosc o tym wysylam do komendy wojewodzkiej. Nie skutkuje. Horror.

Zatrzymany na izbie. Policjanci go rozkuwaja, ten bierze rozped i wyskakuje przez okno. Zamkniete. Nawet by mu sie udalo gdyby nie taka nylonowa siatka na komary ktora odbila szklo razem z wyskakujacym. Musi ruski nylon byl. Zastanawiajace.

Wypadek. Trup lezy na drodze. Policja na miejscu. Pytam jak dlugo tu sa. 5 minut. To czemu nic nie robia? Bo sie boja odpowiedzialnosci i procesu o utrate zdrowia jak by cos zrobili nie tak w trakcie reanimacji. Matko Boska Przenajswietsza. Najwyrazniej umknela im gdzies odpowiedzialnosc za nieudzielenie pomocy.

Knajpa. Stan po tornado. Jeden z uczestnikow bojki jest nieprzytomny. Mamy problem bo kilku matolow nadal chce skakac po nim a przy okazji po nas. Razem z moim ratownikiem ruszamy z morda na pijakow. Poczatkowo skutkuje, po chwili zaczyna byc nieprzyjemnie. Zanim wyniesli nas na butach, przyjechali policjanci. Szybka akcja, pacyfikacja, kajdanki - i spokoj. Sprawnie. Podziwiam skutecznosc.

Musze przyznac ze po tych wszystkich latach mam dla ich pracy szacunek. Ale czasem potrafia wyciac numer po ktorym klapki z nog spadaja.

*-Powiedz mi, drogi Watsonie - zapytal Sherlock - gdy tak lezysz na trawie i widzisz rozgwiezdzone niebo, do jakich wnioskow mozesz dojsc?
-Ze wszechswiat jest niezmierzony? Ze Stworca jest wszechpotezny? Ze niemozliwe bysmy byli sami we wszechswiecie?
-Nie, drogi Watsonie. Ktos nam w trakcie naszego snu ukradl namiot.

sobota, 13 grudnia 2008

Zatwardzialy

Wezwanie powazne. Proba samobojcza, nieprzytomny, dycha - ale charczy. Taak. No to w droge. Jako ze daleko bylo, zaczalem sie bawic sygnalami. To zaskakujace, co mozna wydobyc ze standardowego io-io skrzyzowanego z psem, co brzmi jak joljoljoljoljol i wilkiem - czyli auuuuuuuu-auuuuuuuu. Gdy sie te guziki wymiesza a do tego jeszcze uzyje tzw. szczekaczki - miodzio. Jak bym mogl to we wlasnym aucie tez bym takie zainstalowal.

Antek oczy przetarl i
Kalesony zdjal ze drzwi
Z trudem sie wciskajac w nie
Myslal: "Nie, nie bedzie zle"
(...)
W blasku ksiezyca czerwienia lsni
Jego kombajn.
Bizon.


Dojezdzamy na miejsce. Brama otwarta, nikt nie wita. Hm. Wjezdzamy na podworko. Na progu stodoly lezy nieprzytomny niedoszly denat, dwoch ludzi go pilnuje. Wyskakujemy. Pierwsze co rzuca sie w oczy, a raczej w uszy - to charczenie. Faktycznie, stridor bardzo ladny, dzwieczny, facet radosnie walczy o kazdy mililitr powietrza. Przez szyje przebiega sliczna czerwona, z wolna juz siniejaca, prega. Udroznilem go jakos bez przekonania, toz problem w krtani lezy a nie w gardle. Nic sie nie zmienilo. Ratownik w miedzyczasie zmierzyl saturacje - 89%. Co by wyjasnialo ze facet nieco siny sie wydawal. Dalismy tlen przez maske, saturacja wzrosla do 97, dobrze jest. Ale transportowac go bez zabezpieczenia to z lekka brawura zalatuje. A jeszcze bardziej prokuratura.
- Co mamy z lekow do intubacji? - Zapytalem niesmialo, uzywajac tegoz zwrotu ze wzgledu na swiadkow. Ostatecznie Lodz na tapecie, jak zapytam o paralizatory, a juz nie daj Boze o Pavulon, to do szpitala pojade jako pacjent. Z obitym ryjem albo i gorzej.
- Pa...- ratownik uzarl sie w jezyk - Norcuron tez mamy.
- To naladuj strzykaweczke, a ja go troche przewentyluje.
Pomoglem wieszatielowi z oddychaniem, co podnioslo mu saturacje do nieprawdopodobnych 100%. Przed intubacja jak znalazl. Nawet prega wisielcza zrobila sie apiat' rozowa. Odczekalismy spokojnie, az lekarstwo intubacyjne zacznie dzialac, w miedzyczasie poinformowalem rodzine co sie bedzie wyrabialo. Nie potrzebuje zeby mi wsiowe byki rece polamaly. Rurka weszla o dziwo zupelnie bez problemow. Obrzek faktycznie byl spory, ale 6.0 wlazlo bez oporow. Sprawdzilem parametry, wsadzilismy pacjenta do karetki, podpieli do monitorkow i kobzy - czas by sie bylo dowiedziec conieco.
- Pierwszy raz? Kto go znalazl? - zapytalem niewinnie.
- Pierwszy? A gdzie tam. Chyba bedzie osiemnasty.
- Dwudziesty drugi - poprawil mlodszy z braci.

Jako ze chwilke czekalismy, bo brat starszy po papiery polecial z poprzednich hospitalizacji, mlody nam troche zdazyl opowiedziec. Otoz niedoszly denat probowal juz wszystkiego. Cial sie, trul, skakal pod pociag, pod samochody, z okna i z wiaduktu. Do studni tez. Podlaczal sie do pradu. Wbijal sobie rozne ostre przedmioty. A dzisiaj sie powiesil. Ponoc nigdy nie powtarzal zastosowanych wczesniej technik. Wyobraznia ludzka to zadziwiajaca rzecz.

Dowiezlismy go bez wiekszych przeszkod. Pojechal sobie na IT a gdy sie poprawil, do szpitala psychiatrycznego. W sumie nie wiadomo po co - 21 razy juz tam byl i nie widac bylo specjalnej poprawy.

piątek, 12 grudnia 2008

Dyspozytorzy

Przeciekawa grupa zawodowa. Zasadniczo trudno powiedziec czy tego zawodu mozna sie nauczyc, i czy istnieje szkola ktora sprostala by temu zadaniu. Z jednej strony potrzebna jest stosowna wiedza medyczna. Druga sprawa to szczegolowa znajomosc terenu. A trzecia - nie trzeba byc rocket scientist zeby zdecydowac gdzie, co i czy w ogole cos wyslac.

Dyspozytorzy sa rozni. Niektorzy to byle pielegniarki, inni to relikty z czasow noszowych-sanitariuszy, jeszcze inni to ratownicy. Od ich nastawienia i widzimisia zalezy los pacjentow, ale tez i wszystkich pozostalych pracownikow Pogotowia.

Typ pierwszy - dyspozytor panikarz. Zasadniczo opis zawiera wszystko. Wyjazdy na sygnalach do biegunki, kaszelku i temperaturki. Wszyscy pacjenci sa zadowoleni, dyspozytor jest zadowolony - do momentu az nie przytrafi sie prawdziwe nieszczescie. Dajmy na to, wypadek. Wszyscy na sygnalach pojechali sraczke leczyc w lesne ostepy, a 300 metrow od szpitala nagle zaczyna sie pandemonium. Na miejscu sa 4 samochody strazakow, dwa wozy policyjne, miejscowa prasa, gawiedz sie tloczy - i na to wszystko nadjezdza z piskiem gum karetka transportowa, bez wyposazenia, z ktorej w szale bojowym wyskakuje doktor porwany z SOR. Rzecz jasna jest w kapciach bo nikt normalny po SORze w trepach nie chodzi.

Typ drugi to zlewus swietospokojny. Jezdzi sie do wszystkiego, nawet do burczenia w brzuchu. Co go odroznia od panikarza - zawsze pod stacja ma jedna karetke na nagle wypadki. Dla lekarza wspolpraca ze zlewusem niewiele sie rozni od pracy z panikarzem - nad ranem czlowiek ma na liczniku 350 kilometrow wiecej i jest dociorany do spodu. Co go jednak nieco odroznia na plus to ilosc informacji przekazanych w czasie wyjazdu. Zasadniczo wiadomo czego sie spodziewac. A i lekarz SORowy moze spac spokojnie - zawsze na stacji jest ktos kto do naglego wezwania pojedzie.

Typ trzeci to turbodyspozytor. Wydawalo by sie ze nie moze byc nic lepszego - niczego nie przegapi, wszystkiego dopilnuje, a jeszcze inni, niektorzy, wbijaja mu szpilki. To nie ludzie, to wilki. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. W praktyce mozna sie spodziewac wyjazdu na sygnalach do dowolnych objawow w klatce (wiadomo, zawal), w brzuchu (peknieta aorta), glowie (krwawienie podpajeczynowkowe), rece (maska kliniczna zawalu), nodze (zator t. udowych) i zlamanego paznokcia (proste - zagrazajaca sepsa). Do tego wszystkiego jezeli juz gdzies wyjedziemy, przez radio co 15 sekund bedziemy dostawac updaty nt. sytuacji recytowane z predkoscia karabinu maszynowego. Na miejscu zastaniemy wozy strazy pozarnej (wiadomo, gdyby sie cos palilo), policji (gdyby sie nie palilo), pogranicznikow (gdyby palil sie przemyt) i sluzby elektryczne (gdyby miejsce wypadku bylo pod napieciem). Hydraulikow nie, bo teraz o hydraulika ciezko. Wszyscy sa we Francji.

Typ piaty - chybil-trafil. Tu juz zartow nie ma. Panikarz przynajmniej wszystko zaopatrzy. Chybil-trafil nie dosc ze pojecia nie ma co sie z pacjentem dzieje to jeszcze wysyla karetki po uwazaniu. Stad kwiaty polskie w postaci bolesnej miesiaczki zaopatrywanej przez karetke R, co moze wydac sie smieszne i zawaly wozone transportowka. Albo wcale, co smieszne juz nie jest. Do tego pyskowki przez telefon, pomstowanie na wszystkich dookola i przekonanie o wlasnej nieomylnosci.

Typ szosty - doswiadczony chomik. Wie do jakiego nieszczescia moze doprowadzic zle zarzadzanie. W efekcie nastepuje chaos. Nie lubi wysylac karetek bo "co to ja zrobie, jak sie cos powaznego stanie?". Wiekszosc pracy probuje zalatwic karetkami z podstacji lub karetkami transportowymi. "W" jest uruchamiana w przypadku wiekszych kataklizmow. "R" - wcale. Wielbiony przez zespoly "R" i przeklinany przez podstacje. Pacjenci klna rowno - ci z miasta bo dlugo czekaja na karetke z podstacji, a ci z miejscowosci okolicznych nigdy nie maja karetki na miejscu bo te jezdza po glownym miescie.

Typ siodmy. Rzadko spotykany. Skrzyzowanie wiedzy, doswiadczenia i tego siodmego zmyslu, ktory czasem kaze wyslac sygnaly do bzdury. Jak na przyklad dziecko, ktore spadlo z rowerka. Niby nic, ale dyspozytorka prawie gwaltem wykopala nas na sygnalach i jeszcze ponaglala po drodze. Na miejscu okazalo sie ze dziecko uderzylo sie szyja o kawal blachy i mialo paskudne uszkodzenie krtani z wrednym obrzekiem i rozpoczynajaca sie dusznoscia. Albo wezwanie do umierajacego. Pojechalem 3 zespolem dziwiac sie niepomiernie czemuz to "R" nie zaopatruje ciezko chorych. Na miejscu zastalem pacjenta ktory mial nerwice. Trzeba miec naprawde duza wiedze zeby prawidlowo dysponowac skromnymi zasobami stojacymi w garazu kolo stacji.

To sa tzw. typy w stanie czystym, w naturze rzadko spotykane. Najczesciej mamy roznego typu mieszanki - i w typach i w proporcjach. Jezeli wyobrazicie sobie twinturbodyspozytora-panikarza z dyskretna nutka chybil-trafil to w pelni zrozumiecie stres lekarza na dyzurze w PR.

Piatek, 23:00
Koniec swiata :)
Wyszlo na to ze liczyc do siedmiu nie umiem :D
Typem czwartym mial byc slodki idiota/slodka idiotka, jednak w rzeczy samej jest to mieszanka panikarza skryzowana z olewusem i domieszka chybil-trafil. Najczesciej mozna sie dowiedziec podczas wyjazdu cos w stylu: "Jedzcie, nie wiem co sie tam dzieje, pojedziecie to zobaczycie". Na pytanie gdzie jechac odpowiada, ze beda czekac przy drodze. Potem sie okazuje ze czekali by przy drodze gdyby im ktokolwiek o tym powiedzial. Nie musze dodawac ze cholery jasnej mozna dostac, a drzec sie nie ma na kogo - robienie niewinnych oczkow wpisane jest w ten fenotyp a priori.

Podziekowania dla anonima za wypunktowanie usterki :)

czwartek, 11 grudnia 2008

Kawalek pod gore

Wezwanie tym razem zupelnie spokojne, napad drgawek, pacjent leczony na padaczke. Z informacji przekazanych telefonicznie wynika ze leki zazywa, nic sie dziwnego z nim ostatnio nie stalo - najwyrazniej nadszedl czas na kolejny atak.

Poniewaz wyjechalismy ze stacji dosc pozna pora, jakos zapomnialo mi sie zapytac dokad jedziemy. Rozmyslajac o wyzszosci Swiat Bozega Narodzenia nad Swietami Wielkiej Nocy, nie dotarlo do mnie, ze od jakiegos czasu za oknem jest ciemno i paskudnie. W koncu dyzurny krasnoludek nadzorujacy podstawowa czynnosc mozgu dostukal sie do obszarow wyzszych i rozgladnalem sie wokolo. Tereny jakby obce.
- Gdzie my do ciezkiej Anieli jestesmy?
- Podstacja pojechala z transportem, obstawiamy teraz jej teren - oswiecil mnie kierowca - Powinnismy juz niedlugo dojechac.
Zjechalismy z glownej drogi i zaczeli wspinac wiejska drozka - najpierw asfaltowa, potem bita a na koncu zadna - w gore doliny. W swiatlach samochodu zamajaczyla sylwetka czekajacego na nas czlonka rodziny. Stanelismy.
- Daleko?
- Kawalek. Ale dalej sie nie dojedzie. Probowalem sasiada z 4x4 zalatwic, ale do miasta pojechal.
Hm. Nieco mnie gosc ujal. Nie dosc ze nie wrzeszczy ile to mozna jechac, to jeszcze probowal transport zalatwic. No, niby nie zalatwil, ale w dalszym ciagu milo. Wypakowalismy graty, zabrali wielki reflektor akumulatorowy i poszli do pacjenta. Z tym reflektorem to ciekawa sprawa. Otoz obslugiwalismy kiedys wypadek samochodowy i za cholere nie moglismy jednego goscia znalezc. Po tej akcji zwierzchnosc kupila nam swiatlosc. Zebysmy nie mogli zwalac naszej slepoty na braki w sprzecie.

Zaczelismy wycieczke. Bloto z roztopionego sniegu nawet nie glebokie, gora 10 centymetrow, bokami zdecydowanie mniej tak ze dosc zwawo poszlismy wzdluz waskiej drozki pod gore. Po chwili nasz przewodnik stanal.
- Mozemy isc wzdluz slupow - tu pokazal pieronska wyrype o nachyleniu conajmniej 50% - albo droga. Ale za zakretem straszne bagno sie zrobilo.
Popatrzylismy po sobie i poszli na skroty. Sciezka waziutka, czesciowo oblodzona, na szczescie duzo drzew ktore pomagaly utrzymac rownowage. W sumie jakies 15-20 minut podejscia. Jak na ten rejon to spacerek.

Wchodzimy do domu, wszyscy usmiechnieci, pogotowiarzy witaja. Stara szkola. Pan starszy patrzy na nas dosc przytomnie, zadnego urazu nie widac, choc nieco taki napiety siedzi. Hm. Przystapilem do wywiadu i badania. Okazalo sie ze napad przyszedl w czasie z grubsza oczekiwanym. Leki zazywa jak doktor kazal. Zadnej zmiany w lekowaniu ostatnio nie bylo. Nigdy nie mial napadu po napadzie. Fizykalnie cacek, za wyjatkiem owego napiecia, ktorego u chorych na epi nie lubie.

Badz czlowieku teraz madry. Jezeli wezniesz niepotrzebnie - uciorasz siebie i pacjenta w blocie po nocy. Na dodatek trzeba go jakos na dol bezpiecznie przetransportowac. Jezeli go zostawisz - wszytko bedzie w porzadku dopoki drugiego ataku nie dostanie. Wtedy za replay'a cala zaloga ci serdecznie podziekuje. Nie mowiac o przyjemnosci zwiedzania okolicy po raz drugi tej samej nocy.

Biorac wszystko pod uwage, zdecydowalem ze dziadka w domu zostawie. Dolozylismy mu benzodwuazepine w zyle i zarzadzilem herbate. Jak ma zadrgac - to mu dam szanse. Jak bedzie spokoj, to po herbacie idziemy. Dziadek po zastrzyku zrobil sie nieco bardziej wyluzowany wiec dokonczylismy herbatke w spokoju, pozartowali z rodzina, wytargali venflon z zyly i zebrali do wyjscia. Rzecz jasna, poszlismy przetartym szlakiem pod slupami, zeby szybciej bylo.

Podsypiam sobie w karetce toczacej sie leniwie w dol i slysze przez radio, jak moja kolezanka potwierdza przyjecie wezwania. Co prawda nie slyszymy stacji, ale z tego co sie dopytuje, wywnioskowalem ze chyba gdzies w moje okolice jedzie. Chwycilem za radio.
- Karetka W dla Abnegata - gdzie jedziecie?
- Do tego twojego. Zadrgal znowu.
- To wracaj. Ja na miejscu jestem to sie wroce.
Spojrzenia zalogi - bezcenne.

Znajoma sciezka pod slupami wydarlismy raz jeszcze na gore, rzecz jasna dziadek byl juz po napadzie. Pomyslalem sobie ze tym razem nie ma upros. Trzeba go jakos do karetki dowlec, bo jeszcze kilka takich atakow i zostane mistrzem swiata w thriatlonie nowoczesnym.

Szczesliwie znalazl sie sasiad ze swoim 4x4. Obiecal ze podjedzie najwyzej jak sie da. Ustalilismy, ze czekamy 10 minut w domu i ruszamu z dziadkiem na spotkanie.

Warunki bojowe. Walichy dostal chlop. Dziadek dostal nowy venflon, chwycilismy go pod pachy i nozia za nozia poszli przez zablocone pole do lesnej drogi. Z lasu dochodzily ryki walczacego o kazdy metr samochodu terenowego. Wyglada na to ze nie dojedzie, trzeba bedzie sie do niego doczlapac. W dodatku nasza super hiper latarka miala jakis wyjatkowo super dziadowski akumulator bo w miedzyczasie zdechla calkiem.

Gdy zza zakretu wylonil sie rzeczony terenowy woz, oniemialem. Rozne rzeczy widzialem w zyciu, ale Yugo 4x4??!? Ale heca... I jak my sie teraz do tego wpakujemy? Kierowca, pacjent, sanitariusz i ja. I wszystkie graty. Musze przyznac ze troche ciezko sie oddychalo. Do tego nie przemyslalem miejsca i siadlem po prawej stronie. W trakcie jazdy, podczas ktorej rzucalo nami jak workiem kartofli, ogladalem sobie sliczna przepasc po prawej ktora byla raz blizej a raz jeszcze blizej. Wola boska. Szczesliwie kierowca mial opanowane slizganie sie po blocie w stopniu wysmienitym, tak ze po chwili bylismy przy karetce. Ziemia. Lomatko, stoje na ziemi.

Bez dalszych historii dojechalismy do szpitala. Po wejsciu na izbe zauwazylismy pelne podziwu spojrzenia - ach jacy ci pogotowiarze ladni. A jacy przystojni. Dopiero rzut oka w lustro uzmyslowil mi ze jestesmy upaprani jak nieboskie stworzenia. Pacjenci po prostu w zyciu troli nie widzieli.

środa, 10 grudnia 2008

Bieda

Wyjazd byl spokojny, w rubryce "powod wezwania" dyspozytor wpisal ze pacjenta nogi bola. A pod spodem dopisal ze od miesiaca. Lomatko. Tez mi powod. Mozna sie pieklic, mozna dyskutowac - albo mozna poogladac sobie widoki nadchodzacej wiosny i pomyslec o czyms milym. Wybralem wariant trzeci.

Dojazd dosc dlugi, stopniowo opuszczalismy cywilizacje i wjezdzali w lesne ostepy i glusze. Troche stresu przezylismy na polnej drozce poprzez las gdzie kolka nieznacznie zabuksowaly. Jak staniemy, najblizsze miejsce do nawrotki jest kilometr z tylu. Na szczescie kierowca delkatnie gazem operujac wyciagnal karetke na gorke.

Osiedle malutkie, gora trzy domki. Kolo jednego z nich stoi dziad stary, szata na nim plugawa (...) No dobrze - stoi przedstwiciel miejscowej spolecznosci i do domu gestem zaprasza. Wchodzimy. Gdyby nie zarowka na drucie pod powala mozna by powiedziec ze wkroczylismy w XVI wiek. Starzy, mlodzi, koza, kury. W piecu napalone, cieplo. W powietrzu rozchodzi sie dykretnie nobliwy zapach Dor Blue.

W malym pokoiku z boku na lozku pollezac - polsiedzac, spoczywa staruszka. Wcale sie nie dziwie ze ja nogi bola - obie sino-czarne do kolan, z krwawieniem z zapalonych zylakow, obwiazane szmatami. Zmierzylem podstawowe parametry, zbadalem co bylo do zbadania i zarzadzilem transport do szpitala. I tu sie zaczal cyrk.

Rodzina stanela okoniem. Nie oddadza babki do szpitala bo ja tam zamorduja albo co gorszego zrobia. Zadne argumenty do chlopstwa nie przemawialy. Jak przyslowiowym grochem o sciane. W koncu nie wydzierzylem i wywalilem cale towarzystwo za drzwi. Powiedzialem staruszce jak to widze. Ze paskudnie to wszystko wyglada ale ze nogi powinno sie uratowac. Ze leczenie w szpitalu za darmo. Ze wylecza i do domu odesla. Nawet samochod na to dadza. I ze jak zostanie w domu to najprawdopodobniej jej te nogi zgnija a ona od tej zgnilizny umrze. Siedziala, patrzyla, kiwala glowa. W koncu powiedzial, ze sie musi z synem naradzic i ze mnie wtedy zawola. Na takie dictum nie ma co odpowiedziec. Wzialem graty, polazlem na pole swiezego powietrza zazyc i poinformowalem syna, ze babka chce z nim gadac.

Pol papierosa pozniej chlop wylazl i zakomunikowal ze babka nie jedzie. Witki mi oklaply. Powiedzialem mu ze ja to musze od babki sam uslyszec i w dodatku bez jego towarzystwa. Troche sie zjezyl, ale nic nie powiedzial. Wlazlem raz jeszcze do srodka. Babka niestety potwierdzila slowa syna. Do szpitala wziac sie nie da, jak ma umrzec to trudno. No i co mozna w takim przypadku zrobic? Wypisalem recepty, zawolalem chlopa i wreczywszy wszystko babce kazalem przynajmniej do apteki isc. Zapytalem jeszcze na odchodne czy zdania nie zmienila i poszlismy do karetki.

W drodze powrotnej klalem jak szewc na glupote ludzka niespecjalnie przebierajac w slowach. Kierowca spokojnie wysluchal mojego expose.
- Doktorze, co sie pan tak dziwi, to ich jedyna zywicielka jest. Te pieniadze co dostaje to wszystko co maja - skomentowal.
- No to chyba by bylo dobrze ja przy zyciu zachowac, nie?- opadla mi szczeka.
- Ona nie musi zyc. Wazne ze w papierach ZUSowskich dalej zyje. Jak pojedzie do szpitala i nie daj Boze umrze to wszystkie papiery do ZUSu pojda i szlag trafi rente. A tak babke w ogrodku zakopia, kwiatkow jej nasadza, a listonosz jeszcze 10 lat bedzie pieniadze przynosil.