niedziela, 30 listopada 2008

Uwaga na drodze

Jedziemy sobie naszym nowym BMW czy jakiego tam innego Malucha mamy, przestrzegamy przepisow drogowych - co w tym drugim przypadku znowu takie trudne nie jest - i myslimy ze jestesmy bezpieczni.

Nic bardziej mylnego.

Wyjazd byl do utraty przytomnosci. Po przyjezdzie na miejsce zastalismy goscia siedzacego na ziemi i kurzacego papierosa. Nikogo wokolo. Pytamy grzecznie, czy cos widzial, moze ktos lezal i sobie poszedl? Nic nie widzial, nic sie nie dzialo, on problemow nie potrzebuje - peta zgasil, wsiadl na traktor i pojechal. Poszedlem do pobliskiego skupu zlomu zapytac, moze cos wiedza.
- A, tu lezy kolo traktora!
Poczulem jak mi sie jezy nieco skora na grzbiecie.
- Ktorego?
- O, tu stal. Musial dojsc do siebie i pojechal.
Ferfluchte. Wypuscilem faceta z rak. No, ale na czole nic napisane nie mial, leczenie w tym kraju jest przymusowe tylko dla okreslonych stanow psychicznych... Hm. Nawet nie wiadomo w ktora strone pojechal. Do krzyzowki 100 m. potem szukaj wiatru w polu. Nic to, zglosilismy sprawe na stacje, przekazali policji ze takie jajo mialo miejsce - i zebralismy sie do domu. Znaczy, tego - do pogotowia.

Ledwie zdazylismy wyjsc z samochodu, nastepny wyjazd. Wypadek, traktor w rowie. Popatrzylem z ratownika - ten na mnie. Psia krew. Ten sam region.

Juz z daleka widac ze traktor jakby znajomy, chociaz tym razem kolkami do gory i w rowie. Zrobilo mi sie zimno.Polowa kierowcow wychodzi z takiego czegos bez szwanku, pozostali gina przygniecieni przez traktor. Tym razem kolo traktora zastalismy kierowce - co robil? Tak jest. Kurzyl papierocha.
- Dzien dobry - zakrzyknalem szczerze i radosnie widzac go siedzacego kolo zezlomowanego traktora w doskonalym zdrowiu - Co to sie stalo tym razem?
- Panie, ja k. nie wiem, papierosa se kurze, chyba k. wolno, nie? Zaraz traktor wezne i do domu pojade.
Podrapalem sie po potylicy.
- Ten traktor? - zapytalem, wskazujac zlomowisko z trzema dobrymi kolami.
- O k.! - zakrzyknal palacz nalogowy - A co tu sie k. stalo??!?
Taaa...
- Chodz pan do karetki.

Troche zeszlo. Do karetki nie chcial, szarpac sie zaczal. Na szczescie policjanci - z ktorych rzadko jest dla nas jakas pociecha - tym razem pojawili sie dokladnie wtedy gdy ich potrzebowalismy. Na widok niebieskich facet spokornial nieco i zaczal gadac ludzkim glosem. Okazalo sie ze ma padaczke poalkoholowa, leki sie mu skonczyly, kasy na nowe nie mial bo przepil a traktorem na pole jechal coby zarobic. Raczej na pol litra a nie na tabletki - chociaz utrzymywal cos wrecz przeciwnego.

Gdy wybieracie sie w podroz, zapnijcie pasy. Nie jedzcie szybko. I zawsze patrzcie dookola czy jakis facet z padaczka nie jedzie na pole zeby na flaszke zarobic.

sobota, 29 listopada 2008

Rawhide

Wczoraj przeszlo male tornado. Najpiew przyjechal chirurg zwany plastycznym, czego w zasadzie nie rozumiem, bo nie zajmuje sie on wycinaniem dzierganek lowickich tylko upiekszaniem biustu. Niestety, ostatnio cos mu nie wyszlo i pacjentka zglosila problem ze jej - excuses moi - biusta wjezdzaja pod pachy. Dlubal chyba z godzine, przypalal, wycinal, stare biusty wyrwal i nowe wsadzil. Ja ze wsi jestem a na plastyce zawsze mialem problemy jako ze kazde zwierze ktore narysowalem bylo podobne do samochodu z kwadratowymi kolami. Tak ze moje zdanie jest w tej materii niemiarodajne. Ale po mojemu to ona wygladala tak samo przed jak i po.

Potem wpadl zdyszany moj ulubiony chirurg, Szalony Lorenzo. Lubie go, bo jest szybki, sprawny i przewidywalny, co anestezjologowi koi nerwy nieslychanie. Szalony - bo facet potrafi zmontowac liste na ktorej ma cztery przepukliny, cztery zylaki, z czego przynajmniej jedna podkolanowa - ta musze zaintubowac bo sie to operuje w pozycji na brzuchu - a potem 6-8 drobniejszych procedur w znieczuleniu lokalnym. I wszystko robi teoretycznie w ciagu 8 godzin. Bo praktycznie to nie.

Tak to sie wczoraj pierniczylo, jak to w piatek potrafi. Wlascicielka nowego biustu wolala o ratunek, bo ja straszliwie napierdzielalo. Dziwne nie jest - pol klatki popalone to i boli. W koncu jej powiedzialem ze jak nie przestanie Marlenki straszyc to ta ja pusci do domu o polnocy. Pomoglo. Nastepnie pan starszy co sobie mial isc do domu, poszedl do przebieralni i schyliwszy sie po buty nie wydolna i pier.olna glowka w sedes tak skutecznie ze sobie ja rozbil. Siedzial potem i rozgladal sie po swiecie jakby sie dziwil. Chwala ze Rtg dobre, neurologicznie OK - dostal cud-miod miksture antyrzygowa i polazl z kilkugodzinnym opoznieniem do domu. Potem wywiozlem jakiegos mlodziana co ostatnie piec lat spedzil w armii - sily specjalne, wojna na bliskim wschodzie, spadochrony, karabiny i takie tam. Juz dawno ne widzialem zeby ktos potrzebowal podobnego poziomu narkotykow do pacyfikacji. Jak nie jest uzalezniony to ja sie nazywam Hortensja Bizantyjska. Poszedl sobie siku zrobic i - zgaduj-zgadula - pierdzielna glowka w sedes. Trzeba zamowic z gumy, bo to epidemia jakas. Na dodatek do srodka nie mozna z nim wejsc bo to patient dignity narusza co tu jest zbrodnia gdzies pomiedzy sikaniem publicznie a wystraszeniem zakonnicy. A na koniec trafila sie wrazliwa dziewczynka ktora myslala ze operacja zylakow to wyjscie na paczka do kawiarni. Po zabiegu zaczelo sie ze boli, a mialo nie, a moze by jej jednak cos dac przeciwbolowego. Wytlumaczylem bardzo grzecznie - ach - ze co mogla to dostala, wiecej nie dam bo jej wysiadzie wszystko co moze, a poza tym zycie to nie je bajka i cudow nie ma. Znaczy, z zastrzezeniem tym co kiedys juz podawalem. Chyba zrozumiala bo przestala jeczec i zaczela sie usmiechac.

---

Snulismy ostatnio ponure wizje i wymyslil sie nam hymn. Jest to hymn naszego centrum leczniczego. Pamietacie Blues Brothers? Ta scena kiedy daja koncert, grajac bluesa w knajpie Redneck Country? Pierwszy kawalek nazywal sie Rawhide. Czyli po polskiemu bykowiec - taki wielki bat do poganiania krow. Leci tak:

Rolling rolling rolling
You've gotta keep them patients flowing
You've gotta keep them numbers growing, rawhide!
At the TVC, we are licenced to mend ya
There is no finer place South of Tees
So keep them patients flowing, keep the target growing
We must get bonus at xmas if you please

Move'em on, knock'em out, wake'em up, ship'em out
Move'em on, knock'em out, wake'em up, ship'em out, rawhide!!!
Move'em on, cut it out, stitch'em up, move'em out
Move'em on, cut it out, stitch'em up, move'em out, rawhide!!!

RAWHIDE!!!

piątek, 28 listopada 2008

Mchy i porosty

Nieprzytomny, chyba nie zyje.

Sygnaly i wio. Dojazd niedaleko, lato, cieplo, tniemy na skroty deptakiem z masa ludzi, jade dumny i blady ze niby nic nie widze, wzrok w przyszlosc wbity, mozg praca wyzsza zajety...
...kobiety na niego grabiami machaja, zeby nie robota, by sie nimi zajal - hej- hej- hej...
Zajechalismy pod dom, kilkupietrowy, stary. Nikt nie wita, do srodka nie prosi. Wpadamy do biura mieszczacego sie na parterze, pracownik patrzy na nas i z niesmakiem tlumaczy ze to na drugim pietrze. W miedzyczasie ktos z sasiadow zszedl z gory droge pokazac.

Idziemy po schodach i - ciekawa sprawa. Mianowicie im wyzej jestesmy tym smrod wiekszy. Na drugim pietrze kierowca, ktory wrazliwy byl nieco, zzielenial i odmeldowal sie z bulgotem w krtani. W dalsza droge druzyna pierscienia poszla zdziesiatkowana...stop, stoop!!, nie to ujecie!!!... dzielna druzyna pogotowia poszla w skladzie ratownik+lekarz.

Otorzylismy drzwi do pomieszczenia i smrod sie zmaterializowal. Uderzyl namacalnie, fizycznie wrecz. Pokoik maly, zarosniete pajeczyna okienko typu poddaszowego, pod sciana lozko, po drugiej stronie komodka z miednica i dzbankiem na wode. Na podlodze gruba warstwa smieci, dziadostwa przeroznej masci i ludzkich ekskrementow. Rozgladamy sie wokolo - pusto. Nikt nie umiera, nikogo nie widac. Do tego smrod w obecnosci ktorego myslenie boli.

- Co do cholery, gdzie ten nieboszczyk?- starajac sie nie brac glebokiego oddechu wyrzezilem przez fartuch przycisniety do twarzy. Sanitariusz popatrzyl na mnie z wyrzutem, jakby sie upewniajac ze nie znam lepszych okolicznosci przyrody do prowadzenia konwersacji. Faktycznie, tez mi sie zachcialo. Mielismy juz wychodzic gdy nagle na podlodze poruszyl sie zielony, omszaly waz. Zdretwialem. Sanitariusz to przynajmniej ma wielka metalowa walizke ktora moze wywijac nad glowa, ale ja? Przeciez sluchawki to nie swietlny miecz. Na dodatek zgine predzej niz uzyje moje cud_miod_noweczka Littmany jako bron zaczepno-obronna.

Gdy napiecie nieco zelzalo, podszedlem do weza i skonstatowalem z niejakim zdziwieniem ze wysuwa sie spod lozka, zakonczony jest gumofilcem a przyczepiony jest do wlasciciela. Wlasciciela nogi, a nie weza bo to noga byla, cala porosnieta mchem i paprocia. Pociagnelismy nieco i spod lozka wyjechal osobnik plci i wieku niezdefiniowanego, patrzacy na nas metnym wzrokiem. Sadzac po brodzie, chlop. Srodowisko zmienilo parametry. Wokol nas zamiast smrodu w powietrzu rozeszlo sie powietrze w smrodzie.

Doszedlem do wniosku ze nic nie mozemy zrobic na miejscu. Jakakolwiek proba podklucia czy zastrzyku skonczy sie natychmiastowym zgonem pacjenta z powodu intoksykacji stworzeniami zyjacymi na skorze. Zarzadzilem natychmiastowy transport do szpitala - i dalem noge. Po zejsciu na dol zastalem inna karetke z innym kierowca. Okazalo sie ze poprzedni w miedzyczasie pognal na stacje, po drodze kupil litra wodki i wyblagal zmiane od kumpli. A mowia ze chlopy to sa niewrazliwe. Po chwili certolenia zapakowalismy pacjenta do karetki, wywiesili sie za okna i pojechali na IP. Szczesciem, daleko nie bylo.

Siedzimy sobie na izbie, wentylator pod sufitem swieze powietrze tloczy, cud miod i ultrmaryna. Ciekawe, ze mysmy juz zadnego smrodu nie czuli, natomiast personel Izby Przyjec wyszedl sobie na zewnatrz.

Po paru minutach z gory zszedl dyzurny internista. W zasadzie trudno bylo orzec kto to, bo cala twarz zaslonil.
- Co jest? - dobieglo zza zaimprowizowanego z recznika filtra antybakteryjnego.
- Pacjent przytomny, bez kontaktu - powiedzialem co wiedzialem. Nie dodalem ze gnije sobie zywcem bo recznik wskazywal ze internista zauwazyl problem.
- Jakie ma cisnienie?
A to ci dociekliwosc medyczna. Zwariowal chyba. Za chwile zapyta co na CT wyszlo i jaki jest poziom hormonow tarczycy...
- Chcesz wiedziec, zmierz sobie sam - usmiechnalem sie cieplo. Toz ja mam jeden cisnieniomierz, jak go uzyje to bede musial wyrzucic.
- Nic wiecej nie wiemy - dodalem. Nie wiem co zamierzali z nim robic, ale proces diagnostyczny musial sie zaczac od gruntownego odmoczenia kloszarda.

Jakies dwie godziny pozniej, jadac do szpitala z kolejnym pacjentem, zauwazylismy jedna z naszych karetek transportowych, ktora zachowywala sie nieco dziwnie. Otwarte okna, wiszace glowy za oknem, uchylona klapa z tylu i rzygajacy sanitariusz. Hm...

Pozniej dowiedzielismy sie ze przedsiebiorczy internista, korzystajac z braku miejsc na oddziale, wyslal pacjenta do zaprzyjaznionego szpitala. Gdzie po umyciu i ogoleniu okazalo sie ze to jednak kloszardzica byla.

Grunt to wiedziec jak sobie prace zorganizowac.

czwartek, 27 listopada 2008

Wiezienie

Tych wyjazdow nie lubi nikt. Zazwyczaj wiezienia maja swojego lekarza i swoje szpitale. Czemu mysmy zaopatrywali pacjentow z okolicznego pudla - nie mam pojecia. Bylem tam kilka razy. Zawsze mi sie skora na grzbiecie marszczyla, gdy przechodzilem przez kolejne bramy, bramki, przedsionki, wszedzie klodki i zamki. Brrr...

Powodem wezwania byly bole brzucha. Rozwazajac ponuro czy nie lepiej by bylo sraczki dostac, lazlem do karetki. Chyba jednak nie. Co, k. ja nie skocze?

Zawsze to samo. Samochod zostal na zewnatrz, a my weszlismy do srodka, przelazac przez kolejne zabezpieczenia, bramki kontrolne, wyciagajac klucze i oddajac w depozyt pilniczki do paznokci.

Przed wejsciem do Izby Chorych stal jeden ze straznikow, zlapal mnie za reke i poprosil o chwile rozmowy. A to ci dopiero. Jak dla mnie - cos nowego. Poszlismy do pokoiku obok, facet sie przedstawil jako szef nocnej zmiany i pokazuje mi papiery goscia. Czytam i wlosy mi sie jeza na glowie. Dozywocie, morderstwa na koncie, trenowany przez specnaz, ze zabic moze uszami to nawet pisac nie trzeba, potrafi symulowac w sposob nieodroznialny od stanu faktycznego astme, padaczke, zawal, udar i kilkanascie innych stanow chorobowych, potrafi wygenerowac sobie cisnienie 250/150 i na zawolanie stracic przytomnosc. Czytam to wszystko raz jeszcze i mam wrazenie ze ktos mi nowa ksiazke Ludluma podrzucil. Jakim cudem on jeszcze w wiezieniu jest? Z takimi zdolnosciami powinien sie rozplynac w powietrzu jak kamfora. Gdy skonczylem, szef zmiany popatrzyl na mnie i rzekl:
- Prosze to wszystko wziac pod uwage, panie doktorze. Bo jezeli bede go musial przetransportowac do naszego szpitala, to musze wezwac antyterrorystow, woz pancerny i wyslac polowe moich ludzi z nimi.

Weszlismy do izolatki. Na srodku stoi krzeselko, na krzeselku siedzi 180 kilogramowa kupa miesni. Przedramie ma grubsze niz moja noga. Dookola, pod scianami, stoja klawisze w liczbie 15. Moj ratownik gdzies w najdalszym koncu rozlozyl walizke, z ktorej wczesniej wyjeto nozyczki, skalpele, polowe duzych ampulek i inne ostro wygladajace przedmioty.

W morde. Przeciez jak on mi bedzie chcial leb urwac to nawet sie nie zorientuje kiedy to sie stalo. To sami go beda transportowac w wozie pancernym z antyterrorystami uzbrojonymi po zeby, a mnie tu wypychaja z golymi rekami? Wrocielm na korytarz i zapytalem naczelnego:
- Bron jaks macie?
- Wykluczone. Moglby uzyc przeciwko nam.
Zwariowal chlop calkiem. Facet wyglada jak maszyna do zabijania a ten mi tu o bezpieczenstwie. Toz gdyby go chciec rozbroic to trzeba by mu odciac rece i nogi. I chyba jeszcze wyrwac zeby.

Wlazlem z powrotem do ambulatorium.
- Gdzie boli? - zapytalem z trzech metrow.
- Tu - pokazal pacjent.
- Trojca - zadysponowalem. - Odslonic posladek.
Wbilem igle, podalem lekarstwo i dalismy noge. Doslownie. Naczelny zostal poinformowany ze jak bol przejdzie - to przejdzie. A jak nie, to niech go od razu wioza do swojego szpitala, bo ja drugi raz dzisiaj nie przyjade.

Wykrakalem. Pojechalem jeszcze raz tej samej nocy do bolacych zebow. Ale to zupelnie inna historia.

środa, 26 listopada 2008

Dark Zone Black Warior

Witajcie :)

Dzisiaj nie bedzie opowiesci w stylu Jaki_To_Jestem_Genialny_Czyli_Z_Pamietnika_Doktora_Upiora.

Dzisiaj bedzie o AB . Czyli Czarnej Annie.Temat podjal Agregat, pozwole sobie go kontynuowac.

Poznalem ja poprzez jej blog 2 miesiace temu. Zafascynowal mnie styl wypowiedzi - twardy i autoironiczny, mimo problemow jakie przynioslo jej zdrowie.

Walczy z paskudnym schorzeniem, Sclerosis Multiplex , ktore degradujac mozliwosci poruszania, pozostawia czlowieka zamknietego w srodku.

SM przebiega roznie. W przypadku AB zadna z dotychczasowych terapii nie przyniosla skutku.

Jej szansa jest TYSABRI, lek drogi lecz dajacy nadzieje na powstrzymanie, a nawet odwrocenie procesu chorobowego.

Kazdy z nas moze przeznaczyc 1% swojego podatku na dowolny cel. Dzieki Polskiemu Towarzystwu Stwardnienia Rozsianego mozemy ten 1% podarowac Annie, zamiast przeznaczac je na bilety lotnicze dla naszych milusinskich politykow.

Jezeli chcesz wspomoc Anne dowolna wplata - mozesz to zrobic rowniez, uzywajac ponizszych danych.


Dane subkonta Anny znajduja sie tutaj.

Wystarczy kilka minut poswieconych na wpisanie tych danych do formularza podatkowego.

W zyciu trzeba czasem bezinteresownie zrobic cos dobrego. To stanowi o naszej przynaleznosci do homo sapiens.

PS. Chcialbym podziekowac Morfeuszowi za umieszczenie linku do tej wiadomosci na jego blogu. Dzieki Twojej popularnosci nasza skromna agregatowo-abnegatowa akcja ma szanse na dotarcie do szerokiej rzeszy ludzi.

wtorek, 25 listopada 2008

Dusi go

Przyjezdzajcie szybko bo go strasznie dusi.
To dopiero jest wezwanie - zagadka. Mozna sie spodziwac wszystkiego.

Dojazd moze pieciominutowy, blokowisko, na parterze.
Jest taki moment po wejsciu do domu kiedy wewnetrzny przelozony wydaje rozkaz "Rozladuj". Widzisz ze nic groznego sie nie dzieje, pacjena trzeba zbadac i zaopatrzyc, czasem przewiezc na IP, ale bezposredniego zagrozenia zycia nie widac. Tak bylo tym razem.

Na lozku siedzi wielki chlop kolo 40 lat, klata ustawiona w pozycji wdechowej i zipi. Czerstwy i rumiany. Przylozylem sluchawki - wszystkie rzezenia produkuje na wydechu z krtani. Znaczy - dobrze jest. Wykluczywszy stany patologiczne krtani - symulant albo zluzowana piata klepka. Przechodzimy do fazy drugiej procesu diagnostycznego.

- Od kiedy duszno?
- A bedzie juz 6 miesiac - odpowiedzial plynnie i dzwiecznie jednym zdaniem co zdecydowanie wyklucza prawdziwa dusznosc krtaniowa w stopniu zaprezentowanym poprzednio.
- Caly czas tak samo?
- Czasem to nawet gorzej.
- A kiedy najgorzej?
- Jak spie na plecach.
- I co pomaga?
- Nic. Leki jem jak mi przepisali, fukawki fukam, ale to niewiele mi robi. Musze wstac i na balkon wyjsc, to wtedy mi lepiej.

Faza trzecia: apteczka domowa. W worku z lekami znajdowalo sie wszystko co na astme pomoc moze. Inhalatory roznej masci, ktore lud zwie wziewkami albo fukawkami. Niektore z nich dublujace zawartosc. Tabletki, w tym trzy rozne preparaty teofiliny, sterydy i jeden beta- bloker. To ze ktos chcial otruc goscia teofilina to jeszcze przelknalem, ale zeby odrazu zabijac?? Beta- bloker przy astmie???
- Panie, a kto to panu zapisal?
- Te mam od osrodkowego, te z Izby, te z pogotowia a te - tu wskazal na b-bloker - od kolegi - podzielil szybko caly dobytek na kupki.
Ulzylo mi. Moje podejrzenie, ze ktos ze sluzby zdrowia chcial wyslac upierdliwego pacjenta na tamten swiat, okazaly sie calkowicie chybione.

Faza czwarta - diagnoza.
- Masz pan nerwice.
- Co pan k. czuba chcesz ze mnie zrobic?
- Nie. Problem nie tyle jest grozny ile paskudny, ale wyleczalny. Manifestacja somatyczna nerwicy bla bla bla - najwazniejsze w tym momencie to pelny profesjonalizm, przekonanie wewnetrzne o pelnionej misji i szczere spojrzenie w oczy. Zadnych unikow i omijania tematu.
- Tak pan mowisz? I co, do wariatow pojade?
- Nie. Dostanie pan zastrzyk, a jutro pojdzie pan do PZP z moja karta informacyjna i poprosi o spotkanie z psychiatra.
Szczesliwy moze nie byl ale udalo mi sie go przekonanc. Czasem odnosze wrazenie ze ludzie wola sie dowiedziec ze maja raka niz ze sie im w glowie cos popierniczylo.

Faza piata - leczenie. Tutaj wykorzystuje pewna wlasciwosc Relanium - podane domiesniowo wchlania sie baardzo wolno co gwarantuje brak jakichkolwiek problemow spowodowanych jego wysokim poziomem we krwi. O dziwo, zastrzyk zniosl nad podziw dobrze. Troche aaaaa przez zacisniete zeby - co raczej brzmi jak ghryyyy - i po krzyku.

Faza szosta - ewakuacja. Trzeba napisac papiery, karte informacyjna, skierowanie do PZP i wykorzystujac zmieszanie pacjenta ostatnia porada, stlenic sie z wdziekiem. Kazalem mu pooddychac swiezym powietrzem przed zasnieciem podczas krotkiego spacerku wokol bloku i dalismy noge.

Na drugi dzien zbudzila mnie dyspozytorka z informacja ze ktos z wczorajszych pacjentow czeka na mnie. Hm. Nikogo nie odsylalem na rano - co do cholery. Obsobaczyc mnie ktos chce o 6.30? Chyba mu zycie niemile... Na dole siedzial moj znerwicowany pacjent z najszerszym z mozliwych usmiechow i flaszka w reklamowce. Przyszedl podziekowac za pierwsza od szesciu miesiecy noc przespana bez dusznosci.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Poeta

Kolejne wezwanie z gatunku groznych to bol w klatce. Czesto okazuje sie ze nie boli tylko kluje, ot krzywo sie ktos przespal albo go nerwica gnebi. Jednak duza czesc tych wezwan to stany paskudne, zagrazajace zyciu.

Wchodzimy do srodka, pacjent lezy na lozku i widac ze fajny nie jest. Blady, spocony, w klacie go sciska, raczka dretwieje - obrazek klasyczny. Tlen, morfina, polopiryna, wklucie, EKG, cisnienie, nitro, monitor i zaczynamy sie zbierac do wyjazdu. Ratownik pakuje graty, kierowca juz poszedl grzac samochod - o chyba kable sie odkleily bo tak nierowno pika - patrze na pacjenta - ten na mnie - "doktorze, jakos mi tak slabo" - w sumie malo dziwne, bo ci sece nie bije - ladowanie 200J - stracil przytomnosc - piiiii - strzal - zatokowy - jest tetno - daj rure - pacjent otwiera oczy.
- K. nic nie widze! - zglosil kontakt z planeta Ziemia.
Uspokajajaco klepie go po ramieniu.
- Spokojnie - mowie - zaraz widzenie wroci.
- O, k. teraz widze do gory nogami - kleczalem za jego glowa, gotowy do intubacji. Odwrocilem sie.
- A teraz?
- Teraz dobrze. A co sie stalo?
- Stracil pan przytomnosc, ale juz jest OK - na monitorze pik pik pik jak Pan Bog przykazal wiec poprosilem ratownika, zeby pospieszyli sie z noszami. Pol minuty po ich wyjsciu z monitora znowu zaczynaja dobiegac dziwne piski, pacjent patrzy na mnie podejrzliwie - ja na niego - moze kable tym razem? - jak sie pan czuje - a znowu mi slabo - laduj - zza okna okrzyk ratownika: oz.k. znowu sie zatrzymal - lomot, chyba rzucili nosze - przykladam pacjentowi lyzki do klatki - ten patrzy na mnie - toz k. migocze czy nie??? - sprawdzam odczyt z lyzek, ewidentne migotanie komor - pacjentowi rozjezdza sie ostrosc - mysle, nie ma na co czekac - bedzie nieprzyjemnie, ostrzegam; ostatecznie strzal pradem to uczucie jak by cie kon w klate kopnal - pacjent bierze gleboki wdech - pik pik pik - zatokowy - utrata przytomnosci.
Rozladuj.
No, tego medycyna nie opisuje. Czasem sprezenie powietrza w klatce moze pomoc przy czestoskurczu nadkomorowym. Tak zwana proba Valsalvy. Ale nikt mi nie wmowi ze to dziala przy migotaniu komor. To moze jednak nie migotal? Zaraza. Pomagam mu z wentylacja, po kilku glebszych wraca do siebie, odkladam ambu.
- Co sie stalo?
- To co przed chwila. Stracil pan przytomnosc.
- Umre? - no masz ci los. Wrozka jestem?
- Nie teraz - grunt to pozytywne podejscie.
Pakujemy wszystko na nosze i idziemy do karetki. Na monitorze pol kardiologii. Ekstry pojedyncze i w seriach, z gory, z dolu, z aberracja i bez. Mjut.
Jedyne co bylo w walizce z lekow antyarytmicznych to lidokaina. 100 do zyly, sygnaly, defibrylator w gotowosci i jedziemy.

Jakies 25 minut pozniej, gdy dojezdzalismy do szpitala, lidokaina rozwinela w pelni swoje dzialanie i pacjentowi wszystko przeszlo. Wszysciusienko. Na monitorze zlamanego zaburzenia rytmu, piekne pik pik z zatoki. No i dobrze. Wchodzimy na IP, a internista z pretensjami. Ze jak nie umiem rozpoznac NZK to zebym przemyslal co ja tu robie, ze mu zdrowych pacjentow przywoze, po nocy budze, dupe zawracam-

---

Tym razem przewijamy 10 minut do przodu.

---

-nastepnie pacjent zostal przyjety na obserwacje na oddzial wewnetrzny. Wyszedl ze szpitala z rozpoznaniem zawalu 2 tygodnie pozniej.

Do dzisiaj nie wiem czy ten drugi raz to bylo migotanie komor czy odklejone elektrody. Za migotaniem przemawia nastepowa utrata przytomnosci. Za odklejonymi elektrodami fakt, ze sie obylo bez defibrylacji.

Badz czlowieku madry i pisz wiersze.

niedziela, 23 listopada 2008

Hu hu ha



No i nadeszly czasy mrozow i zawiei. Wiatry dopiero zapowiadaja, mrozy okrutne - conajmniej minus siedemset. Nikt z domu nie wychodzi, ulica samochodami zastawiona- jednym slowem: katastrofa.

W dodatku mozna zauwazyc slady sil odpowiedzialnych za uszczesliwianie dzieci i rujnowanie portfeli rodzicow.


Jako ze mlodsza chluba i duma popelnila, jak co roku, list do Swietego Mikolaja, poczulem sie dziwnie. Nie dlatego ze w tym wieku sie w Mikolaja raczej nie wierzy, ile prosba o lustrzanke D90 wyglada mi na probe oblupania sympatycznego staruszka ze skory. Z bolem serca postanowilem przeprowadzic rozmowe.
- Dziecko drogie, czy ty wiesz ze Mikolaja nie ma?
- Tato, nie denerwuj sie, wiem od dawna.
- Teraz to sie naprawde denerwuje. Czy ja wygladam jak wor bez dna???
Ustalilismy ze zamiast lustrzanki staniemy na jakims normalnym kompakcie. Dobre i to.

Starszy listy do Mikolaja wysyla emilem na moj email. Zalacza linek do interesujacej go zabawki - i zaznacza ze nie takie tylko podobne. Coby sie tatus inwencja tworcza mogl popisac. Kochane dziecko. Na koncu zamieszcza informacje zeby mu to wrzucic pod lozko w nocy, bo chociaz w Mikolaja nie wierzy to jednak bardzo mu go brakuje.

W oklicy coraz wiecej lampek, mikolajkow, 50%discount'ow i tylko Coca Cola.

Wesolych Szalenstw Mikolajowo Przedswiatecznych.

sobota, 22 listopada 2008

Komputer

Snujac rozwazania nad sensem swiata tego rzadko zastanawiamy sie jak nasz duch i intelekt jest zalezny od tego co sie w czaszce dzieje.

Powodem wyjazdu bylo "bo mu zimno i nie idzie sie dogadac".
Zaklalem ponuro i skonstatowalem ze moze wystarczy kocyk i krotka drzemka. Dyspozytor byl jednak nieublagany. Co robic.

...pedzimy przez polska dzicz, wertepy, chaszcze, blota...
Z tego co wiem JK nigdy na pogotowiu nie pracowal... A moze mam braki w edukacji??!?


Przyjezdzamy na miejsce. Wies gleboka, dechami zabita, lud prosty do kultury nie przyuczony chlebem i sola wita... Znaczy, witalby moze chlebem i sola gdyby to ksiadz z ostatnim namaszczeniem przyjechal. Jako ze poki co ostatniej posludze zapobiec trzeba, uslyszelismy gromkie
- Coscie k. sie tak p.ili??!?
Z chalupy dobiegl ryk.
- ZIMNOOOO!!!
-------
Przewijamy 5 minut
-------
- ...bo, Panie Doktorze, on tak od rana ze zimno i zimno, no nie idzie wyrobic.
-ZIMNOOO!!!
Hm. Ewidentnie w glowie sie kabelki na krotko spiely, pytanie tylko czy to stare czy nowe. Jak stare, da sie cos na spanko i dziadzia zostawi. Ale jak to cos nowego...
- Wczoraj tez zimno mu bylo?
- ZIMNOOO!!!
- Wczoraj nie. On tak slabuje odkad udaru dostal...
- ZIMNOOO!!!
- ...ale zimno mu nigdy nie bylo.
- A odgadac sie szlo?
- ZIMNOOO!!!
- Szlo. Powoli ale szlo. Karmic trza bylo, pieluchy zmieniac, ale tak to nie robil...
- ZIMNOOO!!!
- ...klopotu. A od rana tylko zimno i...
- ZIMNOOO!!!
- ...i zimno.
Zaraza. Trzeba dziadzia neurologom podrzucic. Moze cos nowego sie mu w mozgu zatkalo. A jak nie pomoga, to psychiatrzy moze zaradza. Bo od tego wrzasku to sie faktycznie w kosciach robi..
- ZIMNOOO!!!
Dzieki za podpowiedz.

Dziadzio zostal zaopatrzony, opatulony i wsadzony do karetki. W zamknietej przestrzeni Poloneza kombi jego wrzask przybieral postac fizyczna. Pod koniec jazdy przed oczami migotaly mi czerwone plamy, oddychalem gleboko i staralem sie nie myslec o ostrych narzedziach.

Klusem wbieglismy na Izbe Przyjec. Pielegniarki zaintrygowane czemu mrozimy biednego dziadka rzucily sie na pomoc. Korzystajac z zamiesznia podbilem skierowanie "Ictus susp" - Pan litosciwy jest, moze mi wybaczy - i dalismy noge.

Grzebie po kieszeniach trzesacymi sie rekoma za papierosami - skonczyly sie. Sanitariusz nie pali, kierowca sprawdza - pusta paczka. Idziemy do kiosku, wchodzimy do srodka.
- Dzien dobry.
- Dzien dobry - usmiechnal sie szeroko znajomy Pan Z Kiosku - Jak tam dzisiaj, panowie?
Popatrzylismy sie na siebie, na niego i jednym glosem ile sil w plucach ryknelismy:
- ZIMNOOO!!!

piątek, 21 listopada 2008

Nawilzony

Nieprzytomny. Chyba umiera.

Doszedlem do takiej wprawy w ubieraniu sie w nocy ze zespol najpierw sie zbiera a potem mnie budza - zeby doktor na reszte nie czekal. Wytresowali mnie w stopniu znakomitym. Po 30 sekundach od kopniecia w drzwi jestem w karetce w pelnym rynsztunku bojowym.

Sygnaly i poszly konie po betonie. Dojazd ponad 20 minut. Jezeli zyje to zyje- jezeli umarl - nic juz mu nie pomoze. Reanimacja po takim czasie od zatrzymania to profanacja zwlok. Cudow na tym swiecie - poza ustalonymi przez przedstwicielstwa ziemskie odpowiednich sil niebieskich - nie ma.

Nocne wyjazdy sa troche inne. Ruchu nie ma, io-io niepotrzebne, za oknem z boku swiat pojawia sie i znika w stroboskopowych blyskach niebieskiego swiatla.

Przyjezdzamy na miejsce, domek letniskowy oswietlony, ktos czeka na drodze, inny kierunek na pieterko wskazuje, jeszcze inny drzwi trzyma. Organizacja prawie wojskowa. Wpadamy klusem do pokoju, kilkanascie osob w srodku, stol na srodku zastawiony po brzegi dobrami wszelakimi. Za stolem lezy wielki, potezny wrecz facet rozgladajacy sie nieco nieprzytomnym wzrokiem. Trudno tak na pierwszy rzut oka orzec czy sruba, czy wlasnie wraca z zaswiatow.

A nad nim kleczy kobieta, trzyma w reku scierke do podlogi i mechanicznymi ruchami wycierajc mu twarz, powtarza w kolko mantre: "Tato, nie denrwuj sie, lez spokojnie, jestes nawilzony"

Wiem, ze sytuacja powazna, czlowiek umiera, lekarz powinien byc powazny, ale abstrakcja widoku powalila mnie na kolana. Zeby nie ryczec smiechem przy ludziach wywalilem cale towarzystwo z pomieszczenia, zabezpieczylismy pacjenta, tlen, monitor, nosze i zawiezli spokojnie na IP.

Faktycznie, nawilzony byl konkretnie. 1,7 promila

czwartek, 20 listopada 2008

Roznice

Nic to. Staje dzielnie przy tablicy. Zawsze staralem sie w takich przypadkach robic dobre wrazenie, nawet gdy na horyzoncie majaczyla katastrofa. Teraz tez majaczy.

Ad rem.

Wyjezdzamy z Polski i zabieramy ze soba przeswiadczenie o uniwersalnosci naszej kultury, wzorcow zachowan, kuchni i czego tam jeszcze. Nic bardziej blednego. Nasza kultura jest co prawda w jakis sposob wpisana w kulture Europy wiec trudno popelnic duze faux pas przemieszczajc sie w jej obrebie. Przynajmniej dopoki nie sciagamy butow idac w gosci. Ogolnie jednak nasze bezstresowe wpasowanie sie w kulture brytyjska nalezy przypisac ciezkiej zaprawie gospodarzy, ktora przeszli na przestrzeni dziejow. Czym bowiem moze ich zadziwic Polak w porownaniu z mieszkancami Indii, Jamajki czy Pakistanu.

Mozna by duzo pisac o wychowywaniu dzieci, kulturze osobistej, przywiazaniu do kominkow i braku kiszonych ogorkow. Roznic jest multum a zyjac tutaj dochodzimy do wniosku, rownie falszywego co pierwszy, ze praktycznie wszystko nas rozni. Bez wywazania otwartych drzwi drzwi chcialbym wskazac na dwa problemy ktore moga w jakis sposob okreslic zarowno samych gospodarzy jak i nasze wzajemne relacje.

Problem pierwszy to ich uprzejmosc. Jestemy wrecz oszolomieni otaczajcym nas usmiechem, wszechobecnym "How are you" i "Are you happy". To drugie jest szczegolnie zwalajace z nog, dopoki nie zrozumiemy ze to pytanie o nasz komfort a nie stan ducha. Do tego bardzo rzadko ktokolwiek podnosi glos. Calosc sklada sie w obraz kultury i szczesliwosci. Nic bardziej mylnego.

W czasie mojej pracy mialem okazje spotkac sie z mniejszoscia Romow polskich. Odbieramy ich jako gwaltownych, wulgarnych, czesto chamskich. I tu dochodzimy do teorii nr jeden.

Uwazam ze mamy podobny zakres reakcji co Brytyjczycy czy Romowie, jednak jestesmy ustawieni na nieco innej wysokosci skali emocjonalnej. Niezaleznie czy sa oni mili czy nie - odbieramy ich opacznie, poniewaz jestesmy wyskalowani inaczej. Rom nawet gdy jest mily, w naszych uszach brzmi napastliwie. Niemily Brytyjczyk wyglada jak uosobienie Matki Teresy.

Potrafia byc rubaszni, cyniczni a czesto niegrzeczni - ale to dla polskiego ucha jest bardzo trudne do wychwycenia. Brzydza sie rasizmem czy przemoca? Ha.

Probka brytyjskiego dowcipu.
W knajpie siedzi Pakistanczyk, Polak i Brytyjczyk.
Polak wypil piwo, podrzucil kufel, wyciagnal bron i rozwalil ja w drobny mak. Popatrzyl beznamietnie i powiedzial: "Jestesmy tak bogaci ze stac na nowe kufle zeby kazde piwo pic z innego". Na to Pakistanczyk podrzucil swoj kufel, wyciagnal AK47 i rozwaliwszy go na drobne czesci, rzekl: "Nas tez stac na nowe kufle i kazde piwo mozemy pic z inego". Na to wszystko Brytyjczyk dopil swoje piwo, wyciagnal pump-gan'a i zastrzeliwszy obu przedmowcow, stwierdzil: "Jest was tu tyle ze kazde piwo mozemy pic z innym".

I kolejny. Co ma wspolnego Cygan (ale ten dowcip krazy tez w wersji o Polakach) z paczka papierosow? Zawsze jest ich 10 w grupie, smierdza i nie wpuszcza sie ich do cywilizowanych pubow w Irlandii.


Druga ciekawostka to dialekt. Wydaje sie nam ze istnieje cos takiego jak jezyk angielski. Kolejny mit. Tak sie dziwnie zlozylo ze zawadzilem o regiony w ktorych problem nalecialosci regionalnych jest najbardziej widoczny. I do krwi ostatniej bede bronil tezy ze kazdy z tych obszarow posluguje sie jezykiem angielskopodobnym.

Stajac przy barze bylem swiadkiem rozmowy przedstawicielki plci pieknej z Polnocnej Irlandii i przedstawiciela rodzaju drugiego z Kanady. Dla mnie oboje byli zrozumiali. Natomiast co drugie zdanie ich rozmowy brzmialo "Could you repeat, please?" Ludzie, dla ktorych j.angielski jest jezykiem natywnym, mieli problem komunikacyjny.

Nie trzeba tu straszyc cockney'em czy geordie - wystarczy sprobowac porozumiec sie z osobnikiem rodzaju County Fermanagh czy Tyrone. W obu tych miejscach do prawidlowej wymowy konieczne sa zupelnie inne miesnie twarzy. A odleglosc pomiedzy nimi to tylko 30 mil. Dolozmy regionalny zestaw idiomow - mala czesc jest uniwersalna, ale wiekszosc ma umocowania lokalne - i dochodzimy do paskudnego wniosku. Nigdy nie nauczymy sie jezyka angielskiego na poziomie kolokwialnym.

Tak na marginesie. Nie moglem sobie przypomniec jak sie pisze nazwe dialektu z Tyneside, poprosilem wiec tubylca o spelling. Zamiast geordie - co jest okresleniem zarowno mieszkanca jak i dialektu - przespelowal ti dablju ej ti. Swir. Robia sobie jaja ze wszystkiego i wszystkich.

Do tego dochodzi duma z flagi i Krolowej, totalna niechec do dokumentow, niemieckie przestrzeganie przepisow drogowych, koszenie trawniczka co piatek, dzien sztucznych ogni upamietniajacy akt terroztyzmu, 90% promocje w supermarketach, samoloty tansze od kolei, ruch lewostronny, czeki jako srodki platnicze, pakistanskie taksowki, zakaz picia alkoholu do 21 roku zycia, szkolnictwo wywrocone do gory nogami, baked beans i tak dalej i tak dalej...

środa, 19 listopada 2008

Tajny agent

Wczoraj przyszedl nowy stomatolog. Dzien dobry - dzien dobry - doctor - doctor, takie tam merdania powitalne. No i oczywiscie po uslyszeniu mojego wrazego akcentu pytanie skad jestem. Zazwyczaj w takiej sytuacji staram sie nie odpowiadac wprost, pozwalajac pytajacemu zgadywac. I tu zagwozdka. Okolo polowa bierze mnie za Niemca (?), pozostali w wiekszosci za Czecha, a reszta odpowiedzi jest zupelnie nie z tej ziemi. Trafil sie jeden co twierdzil zem Holender. Moze ten niemiecki akcent jest wynikiem nalecialosci podhalanskich? Pojecia nie mam. Goral ze mnie zaden, ale akcent poludniowy posiadam, zaprzeczyc sie nie da.

Siedzimy sobie milo, pijemy herbatke, rozmowa rozwija sie leniwie. No i po chwili facet zszedl na temat jak to w latach siedemdziesiatych pracowal z Czechem co do ktorego ma podejrzenia ze byl agentem sluzb wiadomych. Tu lypnal na mnie podejrzliwie i zapytal co ja o tym sadze. Dobre pytanie. I co ja niby mam tlumaczyc? Jako ze pora dnia nie nastrajala do wysilku umyslowego, powiedzialem ze kazdy kto chce dostac paszport we wschodnich krajach musi zapisac sie do sluzb specjalnych, zostaje przeszkolony na agenta, dostaje bron i licencje 00. Przelknal herbatke ze slyszalnym chrupnieciem grdyki, wytrzeszczyl sie nieco i zapytal czy ja tez jestem agent. Jaaaa? Nieee...

Jestesmy dla nich odleglym, wschodnim krajem, gdzies na wschod od Francji ale napewno na zachod od Japonii. Troche tak jak dla nas Kazachstan czy Armenia. I wiedza o nas dokladnie tyle samo ile my wiemy o Kazachach. Czyli - przecietnie - nic.

Dziki kraj gdzies na wschodzie.

wtorek, 18 listopada 2008

Twister

Wezwanie, ktore zawsze podnosi cisnienie. Nieprzytomny, chyba nie zyje. Wlasnie takiego sformulowania uzywaja ludzie wzywajacy karetke do zatrzymania krazenia.

Dojazd dosc dlugi, okolo 20 minut. Lubie ten stan zawieszenia w trakcie dojazdu. Rozmazane widoki za oknem, sygnaly, 140 po wiejskich zakretach.

Wpadamy do domu, pacjent lezy w pokoiku wielkosci pudelka po butach, wielki, 130 - 140 kilogramowy chlop. NZK. Tego nawet sprawdzac nie trzeba. Po kilku latach ogladania nieboszczykow trudno jest pomylic zmarznietego pijaka w parku z prawdziwym klientem Charona. Zaczynamy reanimacje, w miedzyczasie pytam rodzine, kiedy przestal oddychac. Twierdza, ze niedawno. Moze kilka minut.

Mam taka zasade. Jezeli pacjent oddychal w trakcie wezwania, reanimuje do upadlego, nawet gdy dojazd byl dlugi. Bo tak naprawde nikt nie wie, kiedy ustalo krazenie. A w stresie czas plynie w dziwny sposob.
Jezeli rodzina potwierdzi, ze nie oddychal w chwili gdy go znalezli - daje pacjentowi szanse, ale po kilkunastu minutach bezowocnych dzialan przerywam reanimacje. W zasadzie nie reanimuje jedynie pacjentow z plamami opadowymi.


Pokoik 2x2 metry, w nim pacjent, pielegniarka, sanitariusz, ja, wersalka - kozy nie bylo. Kierowca juz sie nie zmiescil - pomaga nam zza drzwi podajac niezbedne sprzety. Rodzina siedzi mu na plecach, koniecznie musi zobaczyc co sie dzieje.

Na ekranie migotanie komor, strzelamy pierwsza serie. Pielegniarka probuje znalezc zyle, sanitariusz prowadzi masaz; w miedzyczasie intubuje pacjenta w pozycji twarza w twarz - za glowe nie ma jak wejsc, chyba bym sie musial przykleic do sciany. Kierowca w jakims dziwnym wygibie ponad nami wszystkimi trzyma butle z tlenem - szlag by trafil, nikt nie przewidzial ze przydalo by sie kilka metrow drenu na zapas. Twister w wersji extreme.

Druga seria - jest rytm, zatokowy nawet, sprawdzamy - jest tetno. Klasyczna podpucha - zaraz znowu stanie, skonczy mu sie wlasna adrenalina ktora nadnercza wywalily mu do krwioobiegu gdy umieral, nasza jeszcze nie zaczela dzialac, cudow nie ma. Mamy 2-3 minuty zeby go z tej klitki wywlec na korytarz.

piiiiiiiiiiii

Nie zdazylismy, stanal. Wracamy do pracy, kolejna sekwencja, i jeszcze jedna, najtrudniej jest odsunac sie od niego w trakcie defibrylacji zeby sie samemu nie potraktowac pradem - w koncu gdzies po kolejnych kilku minutach zaskoczyl powtornie, adrenalina rozpedzila go do 180 po czym zaczal zwalniac. Kolejne presory, byle namowic serce do pracy.

Transport do karetki - to jest dopiero sztuka. Musisz kontrolowac co sie dzieje, wentylowac pacjenta, uwazac zeby mu krzywdy nie zrobic, wenflona nie urwac, rury nie wyciagnac - dobrze miec wyszkolony i zaangazowany zespol.

3 minuty pozniej bylismy w karetce. Co za luksus - pacjent we wlasciwej pozycji, my na swoich miejscach, venflon nadal w zyle, leki, tlen, repirator, monitor - wszystko jak w pudeleczku poustawiane. Czlowiek nie docenia co ma dopoki mu tego nie braknie.

W trakcie dojazdu do szpitala probowal sie zatrzymac jeszcze raz, ale nie z nami te brunery, Numer. Cala biochemia wspierajaca poszla w miedzyczasie z pomp nie pozwalajac facetowi wrocic do lodki.

Fajne uczucie, kiedy sie nacina kolejny karb na sluchawkach.

---

Jakies pol roku pozniej dowiedzialem sie ze wszczepili mu kardiowerter - taki wlasny defibrylator, ktory sam rozpoznaje zaburzenia rytmu grozne dla zycia - i traktuje delikwenta pradem. Czy zyje teraz - nie wiem. Ale ladnych kilka lat pozniej po opisanych wydarzeniach, gdy policjanci chcieli mi wladowac mandat za niemanie swiatel - zapytalem jak sie ma ich kolega. Potwierdzili ze super, nawet do pracy wrocil - i o swiatlach zapomnieli.

Nie ma to jak szacunek. MOZNA ZAOSZCZEDZIC NA MANDATACH :p

poniedziałek, 17 listopada 2008

Wypadek

Wyjazd do wypadku samochodowego. Jak zwykle szybko do karetki, adrenalina delikatnie wyostrza rzeczywistosc, sygnaly i w dluga.

Wzywaja policjanci. Jest to najlepszy z mozliwych prognostykow. Dlaczego? Jezeli cos sie komus stalo, to zazwyczaj my wiemy pierwsi i to nasi dyspozytorzy powiadamiaja niebieskie i czerwone sluzby. Jezeli wzywa policja, to zazwyczaj jest to wezwanie ZWD* - mozna potem w raporcie napisac ze biali byli i swoje zrobili.

Dojezdzamy na miejsce, wyskakujemy z samochodu. Nastroj leniwej sielanki wokolo, nikt nie wrzeszczy, nikt pomocy nie wzywa - cisza i spokoj. Znaczy, dobrze jest. Jeden samochod lezy w rowie. Troche odrapany lakier, nie widac sladow uderzenia w cokolwiek. Drugi samochod 50 metrow za nim - tak jak by sie mineli, a dopiero pozniej ten, co pozostal na drodze, stanal. Przy nim stoi nyska policyjna.

Od policjantow dowiaduje sie ze jeden poszkodowany jest u nich w samochodzie. Faktycznie, w nysce siedzi facet z rozbitym nosem. Policjanci zastosowali klasyczna pozycje - pollezaco z glowa odchylona do tylu. Wiekszej glupoty nie widzialem. Krew cieknie wtedy do gardla, czlowiek odruchowo to polyka - a jak dziala krew na zoladek, wiadomo - paw murowany. Nasz pacjent widac nie krwawil bardzo albo tez nie polykal wiele bo co prawda zzielenial, ale nyski nie spaskudzil.

Zbadalem, oprocz zlamanego nosa nic wiecej.
- W kierownice pan uderzyl? - zapytalem poszkodowanego.
- Nieee... - odparl z wahaniem - w morde dostalem.

...?...

Po chwili wyjasnien wszystko stalo sie jasne. Do rowu wpadl starszy pan z dwoma wnuczkami, poniewaz krwawiacy zajechal mu droge, wyprzedzajac na trzeciego. I pewnie by uciekl, ale zaraz za panem starszym jechala nyska policyjna, ktora krwawiacego zatrzymala. Pan starszy bez nerwow z samochodu wysiadl, wnuczki wypakowal, po czym dziarskim krokiem podszedl do wtedy_jeszcze_nie_krwawiacego ktory wlasnie rozmawial z policjantami i bez slowa strzelil go prawym prostym w nos. Ktory zlamal. Nastepnie wrocil spokojnie do wnuczek.

Powiem szczerze, ze go rozumiem.

Moze to jest metoda na szalencow na drogach?

ZWD - secure your ass

niedziela, 16 listopada 2008

Staithes


Staithes. Malutka wioska schowana pomiedzy dwa olbrzymie klify wschodniego wybrzeza. Tak mala, ze turysci sa proszeni o pozostawienie swoich samochodow na parkingu powyzej wioski i wlasnonozne dotuptanie na dol.




Kiedy przyjechalismy, wlasnie zaczynal sie przyplyw. Dla niskopiennych gorali dla ktorych Baltyk to ocean bez konca, takie kilkumetrowe zmiany wyskosci wody to niesamowity widok.




Nic sie nie bojac...




...wchodzimy na falochron, zbudowany w 2002 r. za, bagatelka, 3,5 mln funtow, ktory ma chronic wioske przed Morzem Polnocnym.




W miedzyczasie zza chmur wyszlo slonce, zachecajac do spaceru na druga strone portu.




Idziemy przez mostek, pod ktorym...




...schronienie znalazly kaczki. Dziwne. Myslalem ze jedyne co ma tutaj pierze to mewy.




Przyplyw spokojnie sobie przybiera...




...a my spotykamy grupe wedkarzy zwanych dla zmylki anglerami. Ich stroje sa najlepszym dowodem na ciagla obecnosc milego zefirku dmuchajacego ze wschodu.




By zobaczyc cale Staithes z gory, wybieramy sie gorska drozka na taras widokowy, mijajac po drodze swojskie widoki...




...i dozarta grupe krasnali- lojantow, szukajacych adrenaliny na pionowej skale.




Widok z gory po prostu oszolamia.








Znaki, czarna kicia - wszystko ostrzega przed mozliwoscia polamania nog...




...co nie odstrasza miejscowych od uzywania automobili na uliczkach z alpejskimi spadkami.




Wiatr dawal w kosc tak dokladnie, ze dzisiaj fish&chips zjedlismy w domu. Fisze zastapily czikeny KFC. God, forgive us.

PS. Wszystkie zdjecia z wycieczki sa w linku na gorze.

sobota, 15 listopada 2008

Swieze powietrze


Gnani checia zobaczenia jakiejs fali ktora choc na powiekszeniu bedzie wygladala na sztormowa, pojechalismy do ujscia rzeki Tees. Ciekawe miejsce. Na koncu znajduje sie mala latarnia morska, najbrzydsza jaka w zyciu widzialem. Jak widac na zdjeciu, ruch wokolo cypla jak na Krupowkach w sezonie.




Wietrzna pogoda nie odstraszyla ludzi, ktorzy z samozaparciem uciekli z wielkomiejskiego zgielku. Czy to grajac w golfa...




...czy gnajac po wodzie na kiteboardzie...




...korzystali z blogoslawienstwa swiezego powietrza...




...lub odbijali sobie nerki.




A to juz centrum Redcar. No, nadmorska uliczka z deptakiem jest chyba lepszym okresleniem.

To wlasnie te budynki sluzyly jako nabrzeze Dunkierki w "Atonement" z Keira Knightley (ach!, ta zuchwa!), skad mial ewakuowac sie glowny bohater grany przez James'a McAvoy. Widac jeszcze osmolone okna, trzymane na pamiatke tych wydarzen.




W powietrzu 15 C, wiec co zyje wyszlo z domow.




By uciec przed swiezym powietrzem Tees Valley, jedziemy troche dalej na poludnie. To 130 metrowy klif w Saltburn-On-See




Kolejka niestety byla zamknieta, wiec na molo poszlismy piechota. Zdjecie troche oszukuje. Nie jest az tak daleko :) Na wszystkich spacerowiczow ktorzy zgubili nadmiar kalorii, czekaja niesmiertelne Fish&Chips. Tym razem w gazecie. Prawdziwa poezja.



piątek, 14 listopada 2008

Iglofobia

Ciekawe zjawisko. W Polsce zupelnie nieznane. No, czasem trafi sie pacjent ktory przy zastrzyku albo kaniulacji sie spoci. Dzieci, wiadomo, dra dziob standardowo i rady na to nie ma. Ale to co sie tutaj dzieje to czasami przechodzi ludzkie pojecie.

Co drugi pacjent rodzaju meskiego robi sie zielony na sama wzmianke o kaniulacji. Tych klade na lezanke, kaze zamknac oczy i zawieramy uklad. Moga drzec sie w nieboglosy, ale nie beda wyrywac reki. Dziala w wiekszosci przypadkow. Nawet nie wszyscy korzystaja z mozliwosci wlasnowrzaskowego uwolnienia endorfin.

Boze, jak mi brakuje starych dobrych czasow. Popatrzylo sie z wyrzutem, poprosilo grzecznie coby sie pacjent zachowywal przynajmniej jak pieciolatek i bylo po klopocie.

Czesc z nich probuje byc dzielna. Zazwyczaj wylapuje ich w przedbiegach - zielenieja na widok igly - i tez laduja na plasko, ale kilku mi umknelo. Pol biedy jezeli w trakcie wklucia jakies chuchro wywali galki na wierzch - ale jak to jest 120 kilowy kloc, to troche rak brakuje. Tu kaniuleczka wbita, facet wisi w malowniczej pozie i charczy, pielegniarki dostaja drzen wewnetrznych. Pandemonium gotowe.

Mam swoja wlasna teorie na ten temat. Mianowicie w dawnych czasach, na polu bitwy, jak ktos byl wrazliwy na widok swojej krwi albo stali wrazonej w cialo - to mdlal bohatersko. Nikt go wiecej nie niepokoil i sobie taka sierota przezywala. A gieroje co to sie niczego nie bali, gineli malowniczo z wlasnymi flakami na wierzchu. No i teraz zbieramy poklosie doboru naturalnego...

Ale to wszystko jest nic w porownaniu z pacjentem ktory jest przekonany ze sie igiel boi.

Zaszla ostatnio pacjentka do maluskiego zabiegu w sedcji z lokalnym. Powinien ja podkluc chirurg, ale jak zobaczyl co sie swieci to dal noge. Madry facet. Niestety, nie wykazalem sie refleksem i nursy zdazyly mnie poprosic o pomoc. No i tu sie zaczely jaja. Kobita trzydziestoletnia padla jak wor z maka na lezanke - tu taka manifestacja nazywa sie dying duck - i zaczela zawodzic przerazliwie. Zanim przygotowalem sprzecik, doszla juz do C''' (niejedna diva mogla by jej pozazdroscic) i parla dalej. Sytuacja zaczela mnie przerastac wokalnie wiec tym razem ja wezwalem nursy na ratunek. Jaka jest roznica pomiedzy nursem a pielegniarka? Pielegniarka najpier op.dala pacjenta a nastepnie wlasnym rykiem zaglusza jego popisy wokalne. Ale nie nurs. Ten bierze za raczke, glaska po glowce i caly czas powtarza pacjentowi ze swietnie sobie radzi.

Chyba z tworzeniem guzkow spiewaczych.

Korzystajac z zamieszania dziublem dziewcze w raczke rach-ciach - i ze zdumieniem skonstatowalem ze ryki nie ustaly a jeno ida dalej ku gornej granicy skali. Zaraz nietoperze tu przyleca, pomyslalem ponuro i przebijajac sie przez jej ryki jedwabnym barytonem wytlumaczylem ze to juz.

- Juz? - zdziwilo sie dziewcze.
- Juz - potwierdzilem radosnie. I wrzask umilkl jak uciety nozem.

U nas jednak takich jaj sie nie ogladalo.

czwartek, 13 listopada 2008

Sila perswazji

Lista stomatologiczna. Smieszne toto - z jednej strony trudno te zabiegi nazwac chirurgia. Z drugiej strony, jak to kiedys zauwazyl moj Mistrz, nie ma malych znieczulen. Znieczulenie ogolne to znieczulenie ogolne i czy znieczulasz do zeba czy do nogi - ryzyko takie samo.

Przyszla sobie pacjentka i powiedziala ze tak panicznie sie boi stomatologa, ze za cholere w miejscowym w zebach sobie dlubac nie da. Chce spac i basta.

Ruszyla pielgrzymka. Najpierw stomatolog, cobym rozwazyl opcje. Potem pielegniarki z pytaniem co robimy - toz kobicie pomoc trzeba, a nikt jej kolanem do stolu przyciskal nie bedzie. Hm. Jakos nie lubie byc naciskany, a juz szczegolnie nie lubie jak mnie ktos probuje przekonac do robienia glupich rzeczy.

Jak powiedziec pacjentowi ze nie znieczulimy go do wyrwania zebow i zeby przy okazji pozostal calkowicie szczesliwy? Sam musi dojsc do wniosku ze ogolnego nie chce.

Zaczalem spokojnie. Po powitalnych merdnieciach ogonem przystapilem do opisu procedury. Wytlumaczylem jakich lekow uzywamy i jakie mozliwe powiklania moga sie zdarzyc (jak sie to do kupy zbierze to chyba jedynie pypcia na jezyku dostac nie mozna). Nastepnie plastycznie i z zaangazowaniem opisalem procedure intubacji przez nos ze szczegolnym uwzglednieniem co tez ta rura moze urwac po drodze. Zeby byc w zgodzie z prawda, nadmienilem tez ze wszystkie te nieszczescia sa rzadkie, mimo to zdarzyc sie moga. W momencie gdy bylem gdzies na wysokosci krtani, pacjentka przerwala moja odtworczosc radosna i zapytala czy sa jakiekolwiek przeciwwskazania do znieczulenia miejscowego, bo jej bojazn przed stomatologiem znikla kak z bielych jabloni dym.

Bingo.

Ja rozumiem ze pacjent ma prawo wyboru.
Anestezjologa rola jest pomoc mu w podjeciu trafnej decyzji.

środa, 12 listopada 2008

Horror- la grande finale

Srodek prawdziwej zimy. Srodek nocy. Zastanawiajace jest ze wiekszosc porodow odbywa sie w nocy. Mysle ze to genetyka i dobor naturalny. Te samice ktore rodzily w zamierzchlych czasach w dzien, zostaly zezarte przez drapiezniki. Przezyly - i przekazaly te wiedze genetycznie dalej - tylko te ktore rodzily noca.

Pograzony w takich to ponurych rozwazaniach dotyczacych rodzaju innego, gnalem na sygnalach do rodzacej. Droga sliska, lod, koleiny - slowem same atrakcje. Do tego wszystkiego pojechalismy duzym fiatem pieszczotliwie kredensem zwanym. Zimno, trzesie - na szczescie niedaleko.

Wchodzac do domu uslyszelismy nieco potepiencze ryki. Od razu zapalily mi sie dwie czerwone lampki, ot, na wszelki wypadek. Rodzina w jakims amoku "Bierzcie ja szybko do szpitala!", mloda dziewczyna lezy na lozku, okrzykami bojowymi oznajmiajac calemu swiatu nadejscie potomka, jednym slowem - pandemonium. Zapytalem o termin, skurcze i te nieszczesne wody - "Do szpitala!, Bierzcie ja do szpitala!!!" darli sie wszyscy wokolo, zamiast odpowiadac na pytania. Piata rano, banda spanikowanych, wydzierajacych sie tlumokow dookola, wrzeszczaca rodzaca - toz gdzies jest granica za ktora pala sie bezpieczniki. Zarzadzilem natychmiastowa ewakuacje i zapytalem - grzecznie - gdzie do k.nedzy byli wszyscy jak sie porod zaczal i poprosilem - jeszcze grzeczniej - zeby sie towarzystwo zamknelo a najlepiej wy.nioslo mi sie sprzed oczu.

Patrze jak pakuja rodzaca do karetki i mam reminiscencje. Siedze sobie w fotelu, cieplo, napoj poprawiajacy krazenie w dloni i moj przyjaciel, perrorujacy z zacieciem: "Jak widze ze moge nie dowiezc, pakuje zawsze nogami do przodu... nogami do przodu... nogami do przodu... ..." Zapalila sie trzecia lampka.
- Stooop! - udarlem sie do zalogi - Odwroccie ja, leb pod klape, nogi do przodu!
Slowa sprzeciwu, obrocili sie blyskawicznie i wsuneli wrzeszczaca do samochodu. Wskoczylismy na siedzenia, sygnaly i dluga. Kolejny wrzask. Do szpitala max. 5 minut, nie ma sily - nawet w trakcie dowioze.

A moze nie???

Przelazlem na nosze, siadlem na nich, prawa noga podwinieta, lewa na moim sanitariuszu po czym zarzadzilem - karetka stop. Zalozylem rekawiczke, patrze - o,k., glowka jakby w kroczu...

... kurtka na wacie... 3 minuty do szpitala, a ja bede porod odbieral w fiacie... miejsca tyle co w pudle po lodowce, a w nim rodzaca, sanitariusz i ja... jasna cholera...

...sanitariusz przesunal mi noge i rozlozyl walizke na kolanach, kazalem rodzacej wziac sie pod kolana i poprzec, naciecie krocza , glowka wyskoczyla - daj nozyczki, k., pepowina okrecona - klem, drugi, ciecie pepowiny - dzieciak mamie na brzuch, ssanie, cewnik, nozdrza, okryc - k. czemu tu tak zimno - ryczy - o to zyje, milo - rodzimy lozysko czy jechac? - jechac, zaraz szpital, jak nie daj Boze jakies krwawienie to lepiej miec jakies wsparcie - sygnaly - mama sie usmiecha - ja tez - k. ale tu ciasno, nie czuje prawej nogi...

Wiem ze dla ginekologa czy poloznej porod to kolejny kilkutysieczny przypadek w pracy. I racje maja ze w 95% dziecko samo sie rodzi, byle nie przeszkadzac. Ale dla takiego swiezego doktorka po studiach, ktory do tej pory tylko widzial jak inni to robia, to niezapomniane przezycie.

I nawet flaszki nie przyniesli...

wtorek, 11 listopada 2008

Bul bul bul


To bylo zrobione na glebokosci jakichs 5 metrow - dlatego kolory sa takie jak na powierzchni. Wisisz sobie w wodzie a pod spodem rybki i korale...



Masa lodzi wokolo. To chyba Francuzi byli. Nasza lodka byla blizniaczo podobna do tej.



A to kolejna MJUT rafeczka z rybciami. Mialem to jako tapete w komputerze ponad rok. Ladny widoczek :)



A tu stworzonka plywajace. To plaszczka...



...to skrzydlica...



...abnegat przed zjedzeniem buddy...



...i po.




Milego wpatrywania sie w widoczki podwodne. Jak sie wam zamarzy info nt. jak sie do tego zabrac, to gotow jestem popelnic info-posta pt. jak stracic kase ktorej nie mamy.

Dywagacje

Zazwyczaj praca anestezjologa prosta jest jak metr sznurka. Ale czasem zdarzaja sie prawdziwe kwiatki.

Pacjentow do zabiegu przygotowuja pielegniarki. Zbieraja wywiad, mierza, waza. Jezeli maja jakies watpliwosci, prosza mnie o wsparcie. Jezeli papiery mi sie nie podobaja - zapraszam pacjenta na rozmowe. Cos musialo byc nie w porzadku, bo zaprosilem zdrowa kobiete w sile wieku. Ale czemu? Za cholere nie moglem sobie przypomniec.

Wchodzac do preassessment clinic zauwazylem ze czeka kilka osob, wiec dalem nura do gabinetu zeby sprawdzic blyskiem papiery. W miedzyczasie pielegniarka poprosila pacjentke. Weszla, siadla, przywitalismy sie, patrze dalej w te papiery i czuje ze ja jakos dzisiaj jak nie zaba. Znaczy - nie kumam. Wszystkie ptaszki w formularzu postawione po stronie NO (nie miala, nie choruje, nie posiada), badania OK, EKG lepsze niz moje - co do cholery. Widzac moje zadumanie, pacjentka przyszla mi z pomoca.
- Bo ja ostatnim razem mialam problemy ze znieczuleniem - powiedziala z usmiechem. Ups. Tego anestezjolog nie lubi. Zazwyczaj pacjent wie ze cos bylo nie tak ale nie wie co sie stalo, a co najgorsze, ze nie wie co mu zaszkodzilo. Tak tez i bylo tym razem.
- Cos mi dali i zasnelam, jak sie obudzilam to wszystko bylo OK, ale potem w domu to mnie bardzo bolala lewa noga i tak sie dziwnie czulam. Bylam z tym u GP, dal mi Paracetamol ale nie pomoglo. A na drugi dzien samo przeszlo.

Na GP mozna liczyc jak na Zawisze. Jak moze pomoc to da Paracetamol.
Patrze w papiery - pacjentka miala usuwane zeby w znieczuleniu oglnym. O zesz w morde... Gdzie Rzym, gdzie Krym a gdzie Rzeczypospolita... Zasadniczo zwiazku nie ma zadnego. Jednakowoz, zeby wszystko bylo jasne, wytlumaczylem ze najlepsza technika zapewniajaca brak problemow noznych po zabiegu bedzie znieczulenie miejscowe. Chytra proba wylgania sie od roboty spalila na panewce. Pacjentka, mimo sieroznego ostrzezenia nadal obstawala przy ogolnym. Poniewaz czepic sie nie bylo czego, obiecalem jej ze ja znieczule a ona w zamian rozwazy miescowe z sedacja.

No i siedze teraz i dumam. Bo zasadniczo nie ma sie czym przejmowac. Objawow, ktore u niej wystapily, nie ma jak powiazac ze znieczuleniem ogolnym. Ale - jak miala jakas dzika manifestacje Epi? Zamiast walenia glowa trafilo sie jej wrazenie dziwnosci i bol w nodze? Toz sa tacy co im drga maly palec, innym wszystko smierdzi, a jeszcze inni zaliczaja zwisy mentalne z ktorych nic nie pamietaja choc dla otoczenia na chwile sie zamyslili... Samemu smiac mi sie chce z tych dywagacji. Ale na wszelki wypadek dam jej w indukcji cos co ja zabezpieczy z tej strony.

Trzeba dac napis zeby wpuszczac tylko z krawatami. Klient w krawacie jest mniej awanturujacy sie.

GP - General Practitioner, lekarz pierwszego kontaktu, ktory ma o wiele szerszy zakres dzialania niz jego polski odpowiednik.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Horror- interludium

Tym razem wezwanie bylo pod wieczor. Na miejsce spotkania dojechalismy juz po zmroku. Wysiadamy, pytam gdzie to jest. Mlody chlopak w ciezkim stresie mowi ze niedaleko i ze pokaze droge. Sanitariusz nie widzac domu na wszelki wypadek zabral walizke tzw. porodowa - wszystkie niezbedne graty potrzebne do porodu sa w srodku.

Chlopak darl pod gore w tempie Korzeniowskiego, ja za nim, a sanitariusz jakos tak sie zasapal z ta pieronska walizka i pomalu zaczal zostawac z tylu. W sumie jakies 20 minut marszobiegu po gorzystym terenie...

Z plucami na wierzchu wpadlismy do domu, przyszla mama lezy sobie na kanapie wiec nie namyslajac sie dlugo siadlem kolo niej. Widze ze nie rodzi, wiec wzialem kilka glebokich wdechow coby dlug tlenowy wyrownac i czujac ze tak jakos siedze na czyms mokrym, stwierdzilem bardziej niz zapytalem:
- Wody odeszly.
- Odeszly.
Zapalila sie pierwsza czerwona lampka.
- Tutaj?
- Tutaj...
Kurtka na wacie - fatum jakies czy co? Chociaz z drugiej strony to moze i lepiej. Znaczylo by to ze mokre spodnie mam z przyczyn zewnetrznych.
- Skurcze co ile?
- 3-4 minuty.
Druga czerwona lampka.
- Pierwsza ciaza?
- Pierwsza.
Nieco lepiej, ale w dalszym ciagu srodek lasu, transport na szybko jedynie na krzeselku a ja mam kobite na rozpuknieciu. Badz tu czlowieku madry. Zostaniesz - kobieta jest skazana na pomoc anestezjologa. Ktoren to co prawda doksztalcal sie u zaprzyjaznionych ginekologow, ale jednak. A zabrac do karetki - ryzyko ze bedzie rodzic nie tylko z anestezjologiem ale na dodatek w szczerym polu. I po ciemku.
Zaraza...
Pierwsza zasada obslugi ciezarnych w pogotowiu mowi: lekarz badajacy ginekologicznie pacjentke to zboczeniec jest. Pomyslalem ze nie ma upros - jezeli glowka jest w kroczu to zostaje i rodzimy w domu. Jak rozwarcie nie wieksze niz 3 palce to bez problemu zdazymy dojechac do szpitala - krzeselko i dluga. Jak powyzej - nosze i pomalutku do karetki. Jak wypadnie porod po drodze, wola boska.

Na szczescie rozwarcie nie wieksze bylo niz opuszka. Lomatko. Takiej ulgi nie czulem od podstawowki jak mi sie upiekl brak zadania z ruskiego. Zgodnie z planem zapakowalismy dziewczyne na krzeselko i polna drozka poprzez las poszlismy do karetki. Nawet zdazylismy do oddzialu dojechac. Jak skonczylem pisac papiery, wyszedl swiezo upieczony tata i podziekowal ladnie - wlasnie sie mu syn urodzil.

Jakos sie specjalnie nie zdziwilem ze to juz.

niedziela, 9 listopada 2008

Redcar







Mial byc sztorm a tu kiszka ze smalcem - morze bylo plaskie jak stol. Ale za to wiatr byl imponujacy... Przewialo nas na druga strone. Mam nadzieje ze zdjecia oddaja choc po czesci co sie tam dzialo. Nawet mewy trzeba bylo namawiac zeby ruszyly .. skrzydla.

Najdziwniejsze, ze fanatykow spacerow bylo wiecej, moze nie tlumy, ale kilkanascie osob tuptalo z samozaparciem z wiatrem i pod wiatr.

Musze jednak przyznac uczciwie: najwiekszym wzieciem cieszyl sie car park walk - czyli siedzenie w samochodzie i podziwianie widokow.

Dzizzzzaz jak tam wialo... Halny to Zefireczek...

sobota, 8 listopada 2008

Slicznotka







Stala przy nabrzezu Hartlepool, pracujac jako kafejka. Nieco znuzona tym samym widokiem przed dziobem. Ale wciaz mozna dostrzec tysiace przeplynietych mil...

piątek, 7 listopada 2008

Horror - preludium

Kazdy pogotowiarz ma swoj wlasny horror. Jedni nie lubia zaopatrywac psychicznych. Inni nie lubia wyjazdow do dzieci. Jeszcze inni maja wyrzut adrenaliny kiedy jada do wypadku. Ale kazdemu, moze poza ginekologiem, cierpnie skora gdy slyszy od swojego dyspozytora: "Pilnie do porodu prosze!".

Od samego poczatku przesladowaly mnie wyjazdy do rodzacych. Zjawisko to nasililo sie w drugim roku mojej pracy. Myslalem ze ogolnie wzrosla ilosc porodow, ale po zebraniu szczegolowego wywiadu okazalo sie ze to ja jestem Doktor Pepowina. Hm. Przeanalizowalem wszystkie przypadki i trend wyszedl malo zachecajacy - za kazdym razem przywozilismy pacjentke do szpitala nieco blizej porodu niz poprzednim razem. Stres rzucil sie czarnym pietnem na moja aktywnosc towarzyska - zaczalem pic z ginekologami, w trakcie zadajac im podstepne pytania o porody posladkowe, uwalniania raczek, zwroty wewnatrzmaciczne, chwyty Brachta, badanie szyjki macicy, odgryzanie pepowiny i zjadanie lozyska.

Pierwszy znak ze sie nie wymigam nastapil jesienia. Wyjazd niedaleko, zadnego stresu w wezwaniu- ot pojechac, zadac standardowe pytania, zapakowac do karetki i zawiezc do szpitala. Praca bardziej dla taksowkarza niz doktora.

Na miejscu okazalo sie ze pacjentka nieco posapuje. Zapytalem grzecznie od kiedy ma skurcze, stwierdzila ze od kilku godzin.
- A co ile? - draze nieustepliwie dalej.
- A teraz to juz co trzy minuty.
Zapalila sie pierwsza czerwona lampka.
- Wody odeszly?
- Nnniee... - odpowiedziala z niejakim wahaniem.
Zrozumialem ze wszyscy poczuja sie szczesliwsi gdy dotrzemy do szpitala. Dzwiecznym glosem zarzadzilem natychmiastowa ewakuacje i tu okazalo sie ze pacjentka sama do karetki nie dojdzie , a zniesc jej nie ma jak bo klatka schodowa ma w porywach pol metra szerokosci i nachylenie zjezdzalni w aquaparku.

Malpa nie glupia i sobie poradzi - wzielismy dziewczyne na rece, ja z tylu pod pachy, a sanitariusz z przodu pod kolana. I taka zabio-krabowa technika zaczelismy pomalutku schodzic po rzeczonej klatce. Na ktorej sie okazalo ze wody plodowe faktycznie nie odeszly wczesniej, bo zasadniczo nigdy nie odchodza dwa razy. Mialem szczescie, zalalo mnie do pasa. Sanitariusz byl zalany po szyje. Dla dziecka to akurat lepiej ze mama nie miala malowodzia.

Reszta drogi minela w ponurym milczeniu przerywanym posapywaniem rodzacej w trakcie skurczow i rechotem kierowcy pomiedzy posapywaniami. Podjechalismy pod szpital, wytargalismy pacjentke i ... do oddzialu nie doszlismy. Urodzila spokojnie na naszych noszach w Ginekologicznej Izbie Przyjec pod nadzorem specjalisty.

Moze i przesadzilem z zaangazowaniem w transport pacjentki. Ale chyba wole prac ciuchy po wodach plodowych niz przyjmowac porod w karetce.

O czym nastepnym razem.

czwartek, 6 listopada 2008

Dochtorka

Doktor cierpi. Trza jechac na pomoc. Noc sliczna, grudniowa, sniegu po pas - na szczescie bywalcy twierdza ze sie pod sam dom podjedzie.

Wysiadlem z karetki i jakos tak dziwnie - nikt za mna nie idzie. Zamachalem energicznie zeby d. ruszyli i do furtki ide.
- Abnegat, ty poczekaj az psy zamknie... - gruby glos z tylu powstrzymal mnie przed wtargnieciem. I chwala Panu. Na furtce zawisly zwierzaki starajace sie przekonac wszystkich wokolo ze pies Baskervillow to cieniarz. Rozlegl sie energiczny gwizd, pieski sobie poszly a za chwile padl rozkaz:
- Wlazic!
No, to w Imie Boze.

Ide sobie jakby nigdy nic a za mna sanitariusz i kierowca glowy pozaslaniali notesami, walizkami i czym kto mial.
- Panowie, co wy tak jakos - uroki tu rzucaja czy co? - zaniepokoilem sie.
- Niee, nie uroki. Ostatnim razem walila do nas z wiatrowki, Kazio do tej pory ma dzioby na czole.
Nie bylo co deliberowac. Zazdroszczac troche sanitariuszowi wielkiej walizki zaslonilem leb torba. Przynajmniej oczy bede mial cale.

- Coscie sie tak pieprzyli po drodze, cholera jasna! - zakrzyknal dziko wielki futrzasty stwor, z tego gatunku co pozera dzieci na sniadanie.
- Daleko, snieg... - zaczal przepraszac kierowca
- G.tam snieg! Ja sie tu przekrece a wy sie wleczecie! Wlazic do srodka!
Po zdjeciu futra ukazala sie wielka Pani Doktor, wiek Balzakowski, nie futrzasta, reszta pasuje.
- Dobry wieczor, co sie zlego dzieje? - zapytalem niesmialo coby nie zostac zastrzelonym z dwururki.
- Strasznie mi pecherzyk w d. daje, synku. Dasz mi...
- Prosze sie polozyc, odslonic brzuch i pokazac gdzie boli.
Sanitariusz z kierowca na wszelki wypadek wzniesli oslony. Dochtorka popatrzyla spode lba. - Masz ci los. - mruknela. Napiecie nieco wzroslo. Na palcach zmalalo.
Dochtorka stekla, polozyla sie i dala zbadac.
- Kolka zolciowa - poinformowalem z usmiechem zainteresowana. - Trojca - zaordynowalem przez plecy.
- Jaka trojca, synku, to dla wsiokow dobre, ja na to nie ide, dasz mi dziesiec centymetrow tego - i wyciaga fiolke, tak na oko 100 ml, z czyms transparentnym w srodku. Wzialem do reki i czytam. Afalgan: lek dla krow, koni i bydla rzeznego. Tum poczul ze bedzie tego. Wyjasnilem grzecznie ze mowy k. nie ma zebym sie tego dotknal a na leczenie moze sie zgodzic albo nie - ale to ktore ja zaproponuje. Kierowca przypomnial sobie ze ostatnio jak tu byl to mu paliwo spuscili i pognal karetki pilnowac. Sanitariusz znikl pod stolem. Z walizka. Doktorka zrobila sie czerwona.
Sina.
Zielona.
Pomyslalem ze moze jednak trzeba jej bylo dac tego Afalganu bo za chwile ja apopleksja zatlucze.
- A moze chociaz Dolargan macie? - lypnela spod oka.

Od slowa do slowa dala sie po Bozemu zalekowac. Czy pomoglo czy nie - tego nie wiem, w tym dniu juz po nas nie dzwonila. Bylem potem jeszcze kilka razy u niej - zawsze bylo milo, Panie Doktorze, Pani Doktor.

Leczyc innego doktora to prawdziwa zaraza.

Dla niewtajemniczonych: trojca albo PAP to mieszanka Pyralginy 2,5 g (5 ml), Atropiny 1,0 mg (1 ml) i Papaveryna 40 mg (2 ml)